Komplementy są miłe, podnoszą na duchu, więc rzadko kto ich nie lubi. Ja lubię, szczególnie te, które mają w sobie ziarenko prawdy. Ale... czasami komplementy otwierają nam oczy i nasza próżność pozostaje niezaspokojona. Tak było w opisanych poniżej przypadkach.
Szukaj na tym blogu
środa, 8 czerwca 2022
piątek, 4 czerwca 2021
Psuję sobie wizerunek i dobrze się przy tym bawię
Babka w roli Rumcajsa |
W ubiegłym roku napisałam POST o kompleksach , które zatruwały mi młodość. Teraz młodość mam już dawno za sobą i szkoda mi czasu na przejmowanie się niedostatkami urody albo cudzą opinią. Mówię sobie, że ładniejsza już raczej nie będę, ale weselsza jeszcze być mogę, więc grzechem jest nie skorzystać. Dlatego wyglądam i zachowuję się tak jak chcę. Ktoś może powiedzieć, że na starość się ośmieszam, ale jak chce niech mówi. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Dla dobrej zabawy albo wygody mogę być śmieszna. Kiedyś nie odważyłabym się upublicznić takich zdjęć jak te poniżej, ale widocznie im więcej mam lat tym mniej mam wstydu. Poza tym, dawać innym uśmiech to bardzo przyjemne zajęcie, dlatego mogę pokazać się bez retuszu i z głupią miną. Ci co mnie lubią pośmieją się ze mną zaś ci co mnie nie lubią też się ucieszą, że jestem taka paskudna. Czyli wszyscy będą zadowoleni i o to chodzi. Zaczynajmy więc te opowieści dziwnej treści.
wtorek, 1 września 2020
Nastoletnie kompleksy, które leczy upływ czasu
Młodzieńcze kompleksy, ręka do góry, kto ich nie miał. Lasu rąk na pewno nie będzie. Ja kompleksy miałam i w tym wyjątkowo nie odstawałam od ogółu, bo z resztą podobieństw do ogółu było różnie. Jak już zagaiłam, to przejdę do konkretów.
Po
pierwsze i najokropniejsze było to, że po moim Tacie odziedziczyłam
nos. Tata ze swoim nosem był przystojny, mnie mój nos strasznie
przeszkadzał i długo mnie prześladował. Miałam pretensje do losu i
genów, że zamiast odziedziczyć po Tacie zgrabne nogi, to trafił mi się
akurat nos. Żeby się jakoś w przyrodzie wyrównało, to mój brat
odziedziczył po Tacie zarówno nogi jak i nos. Marnował potem te zgrabne
nogi nosząc długie spodnie, a ja męczyłam się z nogami jak od
fortepianu.
Bo
drugim, trochę mniejszym kompleksem niż nos, były moje nogi.
Nadaremnie szukałam pocieszenia w tym, że są długie i szczupłe. Nic nie
było mnie w stanie pocieszyć, skoro miałam takie nogi.
Lista
moich urodowych nieszczęść miała jeszcze kolejne punkty, bo jak ktoś
chce się czegoś czepiać, to, pole do popisu jest co najmniej tak duże jak organizm czepiającego się, że tak filozoficznie zauważę. A już w
wieku lat nastu, to człowiek płci żeńskiej szybciej produkuje kompleksy
niż krosty na czole. I tak oto zgrabnie przeszłam do kolejnego
kompleksu, jaki miałam nieprzyjemność posiadać.
Po
trzecie, miałam trądzik młodzieńczy. Koszmar w postaci czarnych
punkcików i okresowych wykwitów (co za głupie określenie na pospolitą
krostę), spędzał mi sen z powiek. Jak do tego dodać, że te czarne
kropeczki i wykwity najlepiej się miały na moim paskudnym nosie, to
normalnie była tragedia antyczna w trzech aktach.
Kolejnym
problemem wielkiej wagi, choć jednak trochę mniej dotkliwym niż trzy
poprzednie, był mój wzrost. No, jak można w podstawówce mieć 1.68 cm
wzrostu?! No, jak? A, jak się w dodatku jest dziewczyną i, w drugim
dodatku, większość chłopaków ze szkoły i podwórka ledwie dobija do metra
sześćdziesięciu, to to się po prostu w głowie nie mieści.
Nie
wiem, jak w późniejszych latach było z pojemnością głowy, ale, sądząc
po rezultatach, chyba jednak lepiej. I to, co wcześniej się nie
mieściło, zaczęło się mieścić.
Najszybciej
przestałam się czepiać swoich nóg. Wytłumaczyłam sobie, że nogi owszem
mam fortepianowe, ale tylko poniżej kolan. Brak pęcinki świetnie
tuszowały długie kozaki, które nosiłam do miniówek, odkrywających moje
ładne uda. W lecie trochę trudno było latać w kozakach, więc chodziłam w
powłóczystych długich spódnicach albo nosiłam spodnie. Z upływem czasu
coraz mniej przyglądałam się swoim nogom, chociaż nic a nic nie
wyładniały. Powiem więcej, teraz nawet uda
mam do dupy, ale mam to w dupie, że się tak brzydko wyrażę.
Obiecywałam
sobie, że jak tylko skończę szkołę, to pójdę do pracy, zaoszczędzę
trochę pieniędzy i zoperuję sobie, tę nieszczęsną kichawę. Jednak z
moich planów, nic nie wyszło. Najpierw na przeszkodzie stał brak
pieniędzy, bo lista wydatków na tak zwane życie była dużo dłuższa niż
mój nos, więc nos musiał poczekać. Potem, jak już miałam
większe pieniądze, to nie miałam czasu, bo ślęczałam w robocie i
podpierałam się nosem, więc nie było sensu go skracać. A jeszcze później
miałam wypadek
i przestałam sobie zawracać dupę wydumanymi problemami. Nos został jaki
był i przestał mi przeszkadzać.
Jak
wziąć pod uwagę, że nos i uszy rosną człowiekowi całe życie, to myśląc
po staremu, powinnam się załamać. Dziwne, ale jakoś się nie załamuję.
Nie myślę o tym w ogóle, to chyba jednak coś z tą głową się zadziało. A
uszy to mam akurat bardzo ładne, małe, przystające, to niech se rosną.
Ach, jakbym wszystko miała takie ładne jak uszy... i tu się rozmarzyłam.
Nieważne, nie mam wszystkiego takiego ładnego i też żyję.
Trądzik
młodzieńczy z wiekiem mi przeszedł, a tłusta cera się przydała, bo
prawie nie mam zmarszczek. Pomarszczyłam się tylko w okolicach oczu, bo
tam widocznie tłuszczu nie wystarczyło. Często i długo się
śmieję, więc zaatakowały mnie kurze łapki. Mówi się trudno, lepsze kurze
łapki ze śmiechu niż mopsia mordka z żalu za odchodzącą młodością.
Wychodzi na to, że na starość zrobiłam się strasznie zgodna. Trudno,
niech i tak będzie.
Idźmy
dalej śladem moich kompleksów. Nie mam już pretensji, że jestem za
wysoka. Nie zmalałam, ale pretensji nie mam za grosz. Teraz 1.68 cm to
żaden problem, a przynajmniej dodatkowe kilogramy mają się gdzie
odkładać. Poza tym, nikt teraz za mną nie lata i nie drze się: wysoka jak brzoza
a głupia jak koza. A nawet jakby latał i się darł, to teraz by mnie to
nie zabolało. Albowiem, ponieważ, gdyż - nawet ze swoją głupotą się
oswoiłam i nie mam pretensji, że inni mają większą. O, jaka zarozumiała
się na starość zrobiłam. No trudno, zrobiłam się, to odrabiać się nie
będę.
Reasumując, teraz mam
nie lepiej niż miałam. I chociaż nic na lepsze się nie zmieniło, to nie widzę problemu. Plus pięć do bliży i plus
trzy do dali skutecznie ułatwiają mi sprawę. A jaka ładna jestem, normalnie aż
sobie zazdroszczę. Kiedyś byłam młoda i ładna, a teraz jestem tylko ładna. I tej wersji będę się trzymać.
I na dziś to by było na tyle.
wtorek, 18 sierpnia 2020
Piękno jest w oku patrzącego
W ostatniej firmie, w której pracowałam, poznałam niejakiego pana Henia. Pan Henio był mężczyzną z gatunku niskopiennych, bo ledwie dobijał do 170 cm wzrostu, ale i tak był przystojny. Swoje niezbyt duże acz zgrabne ciało ubierał pan Henio w sportowe marynarki, dżinsowe spodnie i obowiązkowo jasnoniebieskie koszule, które pięknie podkreślały kolor jego oczu. Pan Henio był chodzącą, uśmiechniętą życzliwością i dlatego był powszechnie lubiany. Najbardziej lubiły pana Henia kobiety, bo patrzył na nie z takim zachwytem w oku, że każda czuła się wyjątkowa i piękna. Pan Henio na patrzeniu nie poprzestawał i prawił jeszcze komplementy, które były raz bardziej, raz mniej wyszukane, ale zawsze były dalekie od fałszu. I tak, przeraźliwie chudej księgowej, która na głowie miała szopę wyondulowanych złotych loczków, mówił, że jest smukła i piękna jak młoda brzózka. Grubą Aśkę z administracji, która szybko przemierzała firmowe korytarze, prosił, żeby na chwilę przystanęła, bo inaczej ominie go szansa i popatrzenia na piękną, energiczną kobietę. Mocno starszą panią Jadzię z działu technicznego komplementował, że ma w sobie tyle piękna i dostojeństwa, co kobiety na obrazach starych mistrzów. Pani Jadzia była szczęśliwa, bo skostniała od lat w staropanieństwie i mocno dojrzałym wieku, czuła się przeźroczysta dla innych ludzi. I rzeczywiście mało kto zwracał na nią uwagę. Pan Henio był chlubnym wyjątkiem. Bo on miał dla każdej kobiety spojrzenie pełne zachwytu, specjalny komplement i szczery uśmiech. Jednak na tym awanse pana Henia się kończyły, choć wiem, że co najmniej dwie koleżanki miały bardzo dużą ochotę na coś więcej i nie przeszkadzało im, że komplemenciarz był żonaty.
Kiedyś, po wysypie komplementów pod moim adresem, chciałam przetestować pomysłowość pana Henia.
- Nic a nic panu nie wierzę, bo pan wszystkim kobietom tak mówi - powiedziałam licząc na dalsze komplementy.
- Pani Basiu, mówię, bo wszystkie kobiety są piękne jak się na nie uważnie patrzy - odparł, ale na dalsze komplementy się jednak nie wysilił.
O tym, że mówił prawdę przekonałam się, gdy w firmie zatrudniono jako magazynierkę żonę pana Henia. On rzeczywiście musiał się jej bardzo uważnie przyglądać, bo, na pierwszy rzut oka, jego żona była bardzo brzydką kobietą. Można powiedzieć, że miała urodę tylko dla konesera. Ale skoro miał z nią pięcioro dzieci, to przymusu żadnego w tym ożenku być nie mogło. Fama niosła, że pan Henio był
bardzo dobrym mężem i ojcem. Nie raz ich widziałam, jak wychodzili z pracy. On zawsze kurtuazyjnie pomagał jej wsiąść do samochodu, a dopiero później sam wsiadał. To niby mały szczegół, ale wiele mówiący o tym, z jaką atencją pan Henio traktował swoją żonę.
Na jakiejś delegacji miałam okazję dłużej pogadać z panem Heniem i wypić z nim niemałe co nieco. Tak mi było sympatycznie, że postanowiłam zadeklarować się uczuciowo. Nie na darmo mówią, że wódka ośmiela i rozwiązuje języki.
- Panie Heniu, kocham pana za to, że taki fajny z pana mężczyzna - powiedziałam bez cienia skrępowania.
- Wiem - odpowiedział.
I tu mnie zaskoczył, bo jednak nie spodziewałam się po nim takiej wiedzy.
- Pani Basiu, pani od razu wyglądała mi nie tylko na piękną, ale też mądrą kobietę - dodał, widząc moje zaskoczenie. No. Skromy pan Henio nie był i znał swoją wartość.
Po takich wyznaniach, to pozostało już tylko wypić brudzia, co też zrobiliśmy. Jak już przeszliśmy na "ty", to mój towarzysz zrobił się jeszcze bardziej rozmowny i jeszcze bardziej zyskał w moich oczach. W tym co mówił o swojej żonie było tyle ciepła, że magazynierka wyładniała również w moich oczach. Także Henio był nie tylko komplemenciarz, ale też prawdziwy mężczyzna, kochający mąż i ojciec, a do tego fajny kolega.
Woody Allen, którego lubię i z którym często się zgadzam, napisał coś takiego. "(…) dla kochającego osoba kochana jest zawsze czymś najpiękniejszym, co tylko można sobie wyobrazić, nawet jeśli ktoś postronny nie potrafi jej odróżnić od ławicy śledzi. Piękno tkwi w oku patrzącego. Gdyby obserwator miał słaby wzrok, powinien zapytać najbliższą osobę, która dziewczyna ładnie wygląda. (W istocie te najśliczniejsze są niemal zawsze najbardziej nudne, i dlatego niektórzy uważają, że Boga nie ma.)"
I jak tu się nie zgodzić? No nie da się. Henio, a zaraz po nim mój mąż, obaj potwierdzają tę regułę. Bo mam to szczęście, że mój mąż też nie widzi, co widzi. Dlatego uważa, że ma najładniejszą żonę, najładniejszą córkę i najpiękniejsze wnuki. Zięć nie załapał się do grona najpiękniejszych, ale chyba mu na tym nie zależało. Ja na ślepotę uczuciową cierpię umiarkowanie, więc podejrzewam, że filtry mi się się zacinają. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że kocham siebie coraz bardziej (serio), a nie widzę, żebym była coraz ładniejsza? Szczerze mówiąc, to urody mi ubywa. Dokładam więc sobie koralików, oko maluję, włosy fryzuję, kiecki zmieniam, ale i tak efekt jest umiarkowany i nie biję po oczach większą ładnością. Postanowiłam więc, że będę się cieszyć, przynajmniej tym, że nie straszę. I się cieszę, bo ja lubię być zadowolona.
A TUTAJ pisałam od czego zależy to, co widzimy, jakby ktoś był zainteresowany wpisami z archiwum.
I na dzisiaj to by było na tyle.
piątek, 3 kwietnia 2015
Czyż nie o takim mężczyźnie marzy każda kobieta...
Zakochał się w niej bez pamięci, lecz dziewczynę odstręczał jego pokraczny wygląd. Mojżesz zebrał się jednak na odwagę i wdrapał po schodkach do jej pokoju. Była dla niego objawieniem niebiańskiego piękna, ale też sprawiała mu przykrość, nie chcąc nawet na niego spojrzeć. Mojżesz zapytał nieśmiało:
- Czy wierzysz, że małżeństwa swatane są w niebie?
- O, tak – odparła Frumtje. – A ty?
- Wierzę. Widzisz, w niebie, gdy urodzi się chłopiec, Bóg zapowiada mu, którą dziewczynę poślubi. Toteż, kiedy się urodziłem, wskazał mi przyszłą żonę. A potem dodał: „Ale twoja żona, Mojżeszu, będzie garbata...” Krzyknąłem wtedy: „Och, Panie, garbata kobieta? To byłaby tragedia! Panie, proszę, uczyń raczej mnie garbatym, lecz niech ona będzie piękna”.
Frumtje spojrzała Mojżeszowi w oczy i podała mu rękę. Wkrótce została jego oddaną żoną."
obrazki złowione w sieci
czwartek, 9 października 2014
Zostałam wooolnomyślicielką
sobota, 24 września 2011
Szła, szła i przyszła...
Przedpołudnie spędziłam leniwie na leżaczku, ale resztę dnia miałam pracowitą. Zrobiłam zakupy na weekend, posprzątałam mieszkanie, ugotowałam obiad na dwa dni, zrobiłam pranie, byłam na spacerze z Niutkiem a teraz leżę i kwiczę, bo wszystko mnie boli. Czuję się jakbym się zderzyła z pociągiem, ale mówi się trudno. Mój pociąg do życia jest za duży, żebym zajmowała się tylko chorowaniem.
W nagrodę, za to że byłam taka pracowita, kupiłam sobie korale z kamienia nazwanego piaskiem pustyni. Rdzawo-złote kuleczki na srebrnym druciku osłodzą mi cierpką stronę mojego życia. Poza tym, dalej trzymam się swojej tezy, że jak ubywa urody, to zawsze można kupić koraliki.
A’propo urody. Jesień jest niesłychanie urodziwa, chociaż przywiędła i chimeryczna, to dlaczego dojrzałe kobiety tak wstydzą się swojego wieku, nie rozumiem. Młynarski w swojej piosence prosił: „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę“, a ja, bez proszenia, będę dla siebie dobra jesienią. Moje hasło na dziś: Koraliki dla urody, wiersz dla ducha i uśmiech od ucha do ucha.
* * *
J e s i e ń - L. Staff
Jesień mnie cieniem zwiędłych drzew dotyka,
Słońce rozpływa się gasnącym złotem.
Pierścień dni moich z wolna się zamyka,
Czas mnie otoczył zwartym żywopłotem.
Ledwo ponad mogę sięgnąć okiem
Na pola szarym cichnące milczeniem.
Serce uśmierza się tętnem głębokiem.
Czemu nachodzisz mnie, wiosno, wspomnieniem?
Tak wiele ważnych spraw mam do zachodu,
Zanim z mym cieniem zostaniemy sami.
Czemu mi rzucasz kamień do ogrodu
I mącisz moją rozmowę z ptakami?