Szukaj na tym blogu

środa, 26 listopada 2025

Jesień i dwie jesieniary

Kocham jesień za jej pełnię, bo w jesieni jest wszystko; jest życie, jest umieranie, jest pełnia kolorów i monochromatyczność, cudne niebo w kolorze szarości i fioletów, siwe mgły i szelest wiatru w suchych liściach. Jesienne pejzaże wywołują u mnie ogromną radość i zachwyt, prawie ekstazę, która pozwala ignorować fizyczny ból, odzywający się podczas długich spacerów. Przyglądając się cudom natury odczuwam prawdziwe szczęście. Uważam, że piękno, tak jak miłość, pozwala doświadczać pełni, zbliża do Boga.

Żeby zachować na dłużej malunki przyrody robię zdjęcia, dużo zdjęć. Mam z tego podwójną przyjemność, że widzę i że utrwalam po swojemu piękno natury. Czasami przyjemność jest potrójna, gdy w spacerach towarzyszy mi córka. Marta też lubi długie spacery i robienie zdjęć. Bardzo cenię sobie ten wspólny czas i jestem wdzięczna dziecku i losowi.

To kilka zdjęć, które zrobiła Marta.










A to czas zatrzymany migawką aparatu przeze mnie. 




 
 
Jesteśmy jesienniary cieszące się naturą. Tego samego dnia strzeliłyśmy sobie z córką selfie. Ja, starsza pani w jesieni życia z liściem na głowie. Ona, kobieta w tzw. kwiecie wieku. Ona wygląda tak, jak ja bym chciała wyglądać, ale 22 lata różnicy robią swoje i jak mówią Czesi: to se ne vrati Musi mi wystarczyć przyjemność z patrzenia na moją progeniturę. Fajnie jest mieć takie fajne dziecko, fajne nie tylko z urody, wiem piszę masło maślane, ale taka jest prawda.
 


Na koniec posta jesienna piosenka z mojego dzieciństwa, którą lubię sobie nucić. I na dzisiaj to byłoby na tyle.



wtorek, 4 listopada 2025

Wspominki

 
Kolejny listopad, miesiąc nostalgii, zadumy i wspomnień o tych, którzy już po tamtej stronie. Najpierw Dzień Wszystkich Świętych, potem Zaduszki, które lubię bardziej. Tegoroczne święta spędziłam podobnie jak wiele innych w minionych latach. We Wszystkich Świętych byliśmy na grobach całą rodziną, a w Zaduszki pojechałam na cmentarz tylko z córką. Dobrze nam się wspominało, trochę z tęsknotą, trochę z uśmiechem. Wieczorem miałam pójść na cmentarz ze starszym wnukiem, ale zabrakło mi sił. 
W nocy po Zaduszkach przyśnił mi się dziadek Michał, ojciec mojego taty. Znowu byłam u dziadków na Noworybnej, siedziałam przy oknie i wyglądałam na ulicę. Do pokoju wszedł dziadek, spojrzał na mnie, a w jego spojrzeniu było zdziwienie.
- Bajka co ty tu robisz? - spytał.
- Przyszłam na truskawki.
- Skąd ci wezmę truskawki w listopadzie?
- Babcia mi dawała, bo muszę jeść dużo witamin.
- Nie mam truskawek, mówiłem, jest listopad.
- Ale ja muszę, bo nie mam siły żyć - nie ustępowałam.
- Jak nie masz siły żyć to umrzyj. Ja tak zrobiłem - powiedział twardo. 
Ta rada tak bardzo mi się nie spodobała, że od razu się obudziłam, kończąc tym samym spotkanie z dziadkiem. Była czwarta nad ranem, w okienne szyby stukał deszcz.
 
Mój śpiący mózg odtworzył sytuację, która miała miejsce, gdy miałam siedem lat, ale dodał swój komentarz, bo na jawie dziadek nie udzielał mi tak drastycznych rad. Nie wiem, jak to się stało, że zapamiętałam tak prozaiczną sytuację, jaką było wyglądanie przez okno i jedzenie truskawek w mieszkaniu dziadków na Starym Mieście. Dlaczego sytuacja nie nacechowana jakimś znaczącym ładunkiem emocjonalnym zapisała się w mojej głowie na ponad pięćdziesiąt lat i widzę, jak na filmie, siedmioletnią dziewczynkę patrzącą na ulicę i jedzącą wielkie, czerwone truskawki. Może stało się tak, bo wizyta u dziadków była jakoś związana z chorobą dziadka, a ja intuicyjnie czułam strach babci, podenerwowanie mamy. Nie wiem, mogę się tylko domyślać. 

Dziadka Michała znałam głównie z opowiadań. Wiedziałam, że chorował na ziarnicę złośliwą, która w tamtym czasie była nieuleczalna. Gdy było już bardzo źle wezwał pogotowie i kazał zawieść się do szpitala, żeby oszczędzić rodzinie widoku umierającego, bezradnego człowieka. Znając diagnozę lekarz z pogotowia nie chciał go zabrać, ale dziadek postawił na swoim. Ledwie trzymając się na nogach poszedł do karetki i dał lekarzowi wybór, że albo zabiera go do szpitala, albo pod pierwszy most, bo on nie życzy sobie umierać na oczach wnuków. Lekarz skapitulował i odwiózł dziadka do szpitala. Po tygodniu dziadek zmarł, tak jak żył, czyli na swoich warunkach. 
 
Słuchając deszczu, zastanawiałam się co miał znaczyć ten sen. Wkurzyłam dziadka w zaświatach, bo za bardzo narzekam na starość i kiepski stan mojego organizmu? A może mój uśpiony mózg dał mi lekcję, przypominając, że życie wymaga wysiłku - nie chcesz się wysilać, to umieraj. Bo choć życie to krótka kreseczka pomiędzy dniem urodzin, a dniem śmierci, to wymaga od nas hartu ducha i kondycji maratończyka. Przyjęłam lekcję - w listopadzie nie ma słodkich truskawek, ale dopóki trwa życie trzeba cieszyć się każdym dniem. 
 
Brat przysłał mi stare zdjęcie dziadka Michała. Niestety bardzo zniszczone. Po przerobieniu przez AI zdjęcie jest lepszej jakości, ale zmienia się wyraz oczu dziadka, a w nich widzę spojrzenie mojego taty, więc żadnych przeróbek nie będzie.
 
                                                I na dzisiaj to by było na tyle.