Szukaj na tym blogu

środa, 18 stycznia 2023

Z przytupem i na całego

Nowy rok zaczęłam z przytupem, bo jak się bawić to na całego. Zaczęłam od tego, że wyciągnęłam męża na noworoczny spacer i lody do "Bosko". Książę małżonek się opierał, bo chciał odsypiać sylwestra, ale jednak dał się namówić. Nie uszliśmy daleko od domu, gdy na prostej drodze runęłam na ziemię jak długa. Książę małżonek idący dwa kroki za mną najpierw zdębiał, by po chwili zacząć bożojezować i szarpać mnie za kapotę w celu postawienia mnie na nogi. Łapanie pionu nie było rzeczą łatwą, bo w czasie upadku najmocniej ucierpiały moje ręce, a podnoszenie mnie pod paszki utrudniała panika ratownika. Kiedy już stanęłam na nogi i mogłam ocenić skutki upadku, to okazało się że lewa ręka jest zdarta do krwi a prawa też nie wygląda dużo lepiej.

- Trzeba jechać na pogotowie - zawyrokował książę małżonek.

- Sam sobie jedź. Trzeba było iść ze mną, a nie leźć z tyłu i palić papierosa - warknęłam, bo wiadomo, że znalezienie winnego zawsze trochę pomaga, a chłop im starszy tym bardziej winny.

- Skąd miałem wiedzieć, że się przewrócisz, przecież ty się nawet nie potknęłaś tylko od razu padłaś na suchym chodniku - tłumaczył się skruszony. - To co, wracamy do domu?

- Nigdzie nie wracamy. Wytrzyj mi dłonie mokrymi chusteczkami i idziemy na lody. Ja nie po to wyszłam z domu, żeby zaraz do niego wracać - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu. Po opatrzeniu otarć książę małżonek podał mi ramię i spacerowym krokiem ruszyliśmy dalej.

Gdy chciałam zrobić kilka zdjęć zauważyłam, że lewa ręka nie tylko bardziej boli, ale też puchnie. Jednak stwierdziłam, że boli nie boli, idę dalej. Świątecznie przystrojony Lublin cieszył moje poczwórne oczy, więc na tym skupiałam uwagę. Lody też były dobre.

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 


 






 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pod koniec spaceru udało mi się zgubić telefon, bo przez bolącą rękę zamiast do torebki upuściłam go na ziemię. Na szczęście komórkę znalazła dobra dusza, która po telefonie księcia małżonka odniosła zgubę na umówione miejsce. Odzyskawszy telefon stwierdziłam, że dość mam atrakcji jak na jeden dzień, więc nie będę kusić losu i wracam do domu. Po powrocie do domu posmarowałam ręce Altacetem, obłożyłam zimnymi kompresami, ale ból był coraz większy i lewy nadgarstek puchł w oczach. Książę małżonek nalegał, żebyśmy pojechali do lekarza, ale ja wolałam poczekać do rana. Niestety nad ranem ból był tak silny, że skapitulowałam i sama pojechałam na SOR. Przyjmujący mnie lekarz był lekko zdziwiony, że emerytka o czwartej nad ranem uszkodziła sobie rękę na spacerze. 

- Panie doktorze ja przewróciłam się po szóstej wieczorem - uściśliłam swoją poprzednią odpowiedź na pytanie: jak doszło do wypadku.

- To dlaczego pani nie przyjechała od razu? - chciał wiedzieć.

- Myślałam, że rozchodzę - wyjaśniłam potulnie.

- Jak to rozchodzę? Przecież to ręka, nie noga - uświadomił mnie głupią.

- Pan doktor jeszcze mnie nie zna. Ja jak się uprę to różne rzeczy potrafię...

- Ale teraz pani nie wyszło - powiedział z uśmiechem, a ja pokiwałam tylko głową, bo co tu gadać, jak naprawdę nie wyszło. 

Prześwietlenie wykazało się, że mam złamaną kość łódeczkowatą nadgarstka. Po założeniu gipsu i sześciu godzinach na SOR-ze pojechałam wreszcie do domu. Jeszcze nie zdążyłam się przebrać w domowe ciuchy, gdy zadzwonił mój telefon. 

- Czy rozmawiam z panią Barbarą Serwin? - chciał wiedzieć ktoś dzwoniący z nieznanego numeru.

-Tak, o co chodzi?

- Była pani u nas na SOR-ze i założyłem pani gips, ale mój kolega zobaczył tomografię pani nadgarstka i proponuje pani zabieg, bo jest duże ryzyko, że ręka nie zrośnie się tak jak trzeba. Jeśli wróci pani na SOR, to przyjmiemy panią w tzw. trybie nagłym i zoperujemy - wyjaśnił lekarz na jednym oddechu.

- A kiedy byłby ten zabieg, bo ja mam 11 stycznia planowy termin przyjęcia do szpitala na inną operację - spytałam mocno zaskoczona obrotem sprawy.

- Pośpieszymy się. Niech pani przyjeżdża - powiedział lekarz, więc spakowałam walizkę i pojechałam z powrotem do szpitala. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

3 stycznia przemiły doktor Jaromir O. zoperował mi strzaskany nadgarstek przy mojej aktywnej współpracy, bo znieczulenie było miejscowe i przestało działać zanim skończył się zabieg. Dostałam pochwałę za dzielność i parę śrubek na zawsze. Tak się polubiliśmy z panem doktorem, że w bonusie i poza kolejką obiecał mi zmienić gips na lżejszy.



 

 

 

 

 

 

 

 

W przeddzień wizyty na zmianę gipsu zadzwonił doktor O., żeby powiedzieć, że jednak nie będzie go w poradni, ale poprosił dyżurującego kolegę, żeby zamiast niego założył mi gips. No i niech mi ktoś powie, że ja nie mam szczęścia do ludzi. Nie da się ukryć, że mam. Z lżejszą ręką stawiłam się na planowaną operację i udało mi się ją przeżyć. Lekko nie było, ale moja pani doktor twierdzi, że dzięki temu zabiegowi uwolnię się od bólu i przewlekłych stanów zapalnych, które obrzydzały mi życie. Ale dość już gadania o bolicosiach, pora na coś miłego. 

Jedną z przyjemniejszych rzeczy, które spotkały mnie w tym roku, był koncert Andrzeja Poniedzielskiego. Byliśmy na nim z przyjaciółmi i jak zawsze było cudnie. Przyjaciółce i mnie udało się zamienić parę słów z Mistrzem. Pan Andrzej był tak miły, że nawet wystąpił do zdjęcia w roli misia. Umówiliśmy się, że jak on jest naszym idolem, to dla równowagi może zostać naszym fanem. Rozmowę uwiecznił na zdjęciach mąż przyjaciółki. Ja jestem spuchnięta i rozczochrana, ale Mistrz w pełnej krasie, a przecież to ważniejsze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po koncercie w drodze na parking udało mi się jeszcze raz wywalić, ale skończyło się na stłuczonym kolanie i podartych rajstopach. Wszystko wskazuje na to, że mój kręgosłup strajkuje na poważnie i gwałtownie odbiera mi władzę w prawej nodze. Cóż, jako "madam-padam" pozostaje mi tylko czekać na operację u profesora R., który obiecał pomóc. I jakoś to będzie, bo jakoś być musi. 

Strasznie się rozpisałam, ale dużo się działo; dwie operacje, dwa szpitale, koncert ulubieńca w zaledwie dwa tygodnie to całkiem niezłe tempo, nawet jak na mnie. Mam nadzieję, że dobre życzenia się spełniają i reszta roku będzie lepsza niż jego początek i tego Wam i sobie życzę. I dzisiaj to by było na tyle. 

20 komentarzy:

  1. To sie nazywa "kobieta upadla" i teraz sie juz nie da z tego wymowic:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. No upadła i to kilka razy, ale bez przyjemności bycia upadłą, więc nawet nie ma się z czego spowiadać))) Star uprzejmie donoszę, że wciąż podczytuję co u Ciebie, ale blogger nie pozwala mi komentować. Dzisiaj moje własne komentarze wrzucił do spamu. Wiem, że ostatnio nudzę, ale żeby aż tak mnie prześladować to jednak przesada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Slowem, ze tak powiem (cenzury tu nie ma mam nadzieje) wyjebalas sie na daremno czyli bez przyjemnosci 🤣🤣🤣
      Ja tam nie wiem co bloger wyczynia, ale pomijajac to moglabys chociaz prywatnym kanalem dac znac, ze zyjesz.

      Usuń
    2. No nie da się ukryć, że przyjemności żadnej nie było. Co do reszty, to nabrałam wody w usta, bo raz, że mało rozmowna się zrobiłam, a dwa, myślałam, że potrzebujesz więcej czasu i spokoju dla siebie. Niemniej jednak, wciąż mam Cię w serdecznej pamięci.

      Usuń
    3. A cos Ty sie tak zamerykanizowala z tym "czasem i spokojem"???
      Wiesz jak czlowiek przezywa jakis kryzys to zostawianie go w imie "czasu i spokoju dla siebie" czesto konczy sie depresja. Ludzie typu ja potrzebuja akurat w takich sytuacjach kogos zyczliwego, z kim moga pogadac co pozwala jakos zyc a nie myslec o samobojstwie z samotnosci. Ale jest OK, nie nalegam.

      Usuń
    4. Star, najwyraźniej źle odczytałam Twoje sygnały. Nie odpowiadałaś na moje wiadomości na Whsts app, więc myślałam, że potrzebujesz czasu i sama chcesz się uporać ze stratą. Każdy inaczej przeżywa żałobę, a ja nie uszczęśliwiam ludzi na siłę, więc siedziałam cicho. Reszta pozostaje bez zmian.

      Usuń
    5. Nie ma o co kruszyc kopii. Ja sie tylko smieje, bo to takie amerykanskie "dam ci czas i spokoj" :))))) co w rzeczywistosci oznacza nic wiecej tylko "nie mam czasu na twoje klopoty":))))
      Masz racje, ja sobie radze sama, ale z drugiej strony to nie chodzi o wylewanie lez przez telefon (to mam juz dawno za soba) ale zwykla pogawedke kiedy czlowiek moze oderwac mysli od straty i sie glosno rozesmiac na przyklad.
      No to chyba wyjasnilam:))))

      Usuń
    6. Wszystko jasne, ale nie wszystkich to ucieszy, bo nasze blogowe fanki napędzały licznik bloga czekając na jakąś awanturkę. Ot i przykrość))) Przesyłam Ci serdeczności i do miłego.

      Usuń
    7. Lo matku bosku to moze chodz sie poklocimy:))) moze niekoniecznie dla naszych fanek, ale dla Twojego licznika. Ja tam sie nie czepiam, ale wiem, ze nasze dwie najwieksze fanki tez sie juz poklocily, tyle, ze one akurat zupelnie na serio.

      Usuń
    8. Na takiej popularności bloga mi nie zależy, a już na pewno nie za taką cenę. Niech zgadnę, artystka że spalonego teatru okazała całą miłość jaką żywi do bliźnich swojej równie nieomylnej kumie i poszło na ostro? Jeżeli tak to nie jestem zdziwiona.

      Usuń
  3. Oj dużo się u Ciebie dzieje...Pozdrawiam serdecznie i zdrowia życzę:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Reniu. Wolałabym inne rozrywki, ale borę co jest.

      Usuń
  4. Cóż mogę powiedzieć... Kochana, Ty uważaj na siebie w tym roku!
    Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się unikać dalszych tego typu atrakcji, ale jak będzie czas pokaże. Mimo wszystko nie było tak najgorzej, bo sobie poradziłam i zaznałam dużo serdeczności od ludzi. Dzięki za dobre życzenia.

      Usuń
  5. BBM: Dołączam do zdrowotnych życzeń. To był bardzo intensywny czas dla Ciebie- i niech już trochę odpuści a przynajmniej da sobie spokój z nieciekawymi przygodami. Ma być lepiej i już!😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Matyldo. Mam nadzieję, że już wyczerpałam limit niefortunnych wypadków i tego będę się trzymać.

      Usuń
  6. Matkobosko, no faktycznie z przytupem. Jakaś kumulacja z kulminacją ci się trafiła. Ale dobre jest to, że jak się powypala, będzie spokój. Dbaj o siebie, dobre myśli ślę, w sumie nie daleko mam, to lecą szybko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Aniu za dobre myśli. Cieszę się, że moje mnie nie opuszczają i że nie jest tak źle, jak na to wygląda.

      Usuń
  7. Basiu, najpierw sie przerazilam a potem ucieszylam, ze chociaz brzydko upadlas to ladnie cie naprawili👌 Uwazaj na siebie i na wszelki sluchaj zakladaj rekawiczki ( -czke?) , coby sie zabezpieczyc. To Twoich eleganckich kreacji bedzie jak znalazl 👌🥰Sciskam mocno i zycze zdrowia i sil. Ubawilas mnie tym tekstem, ze facet im starszy tym bardziej winny 😅

    OdpowiedzUsuń