Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 31 października 2011

Limes

autor: paniBea
Jutro ostatni dzień października, listopad stoi za drzwiami, żeby przywitać się świętem Wszystkich Świętych i Zaduszkami a mnie dopadły egzystencjalne smutki.
Trudno się nie smucić, bo mimo upływu czasu wciąż brakuje tych, co odeszli na tamtą stronę a z roku na rok, jest ich coraz więcej.

Przypomniały mi się zamierzchłe czasy, gdy, jako nastolatka, chodziłam z mamą porządkować rodzinne groby. Szczególnie utkwił mi w pamięci jeden dzień.

Sprzątałyśmy kolejny grób a ja byłam zmarznięta i zła. Miałam do mamy pretensje, że zawsze tylko mnie bierze do pomocy, więc gdy kazała mi pójść po wodę i wyrzucić śmieci nie śpieszyłam się z powrotem. Kiedy wreszcie wróciłam zobaczyłam mamę w dziwnej pozie, wyglądała jakby przytulała się do grobu. Podeszłam bliżej i mimo zapadającego zmierzchu zobaczyłam że jest bardzo blada. Okropnie się przestraszyłam, bo mama miała chore serce. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, choć rzeczywiście mama wtedy źle się poczuła.

Jednak, od tego dnia, już nigdy nie narzekałam, że muszę chodzić z mamą na groby i już nigdy nie opuściła mnie świadomość, że kiedyś mamy zabraknie.

* * *
Jesień

Zanurzać zanurzać się
w ogrody rudej jesieni
i liście zrywać kolejno
jakby godziny istnienia


Chodzić od drzewa do drzewa
od bólu i znowu do bólu
cichutko krokiem cierpienia
by wiatru nie zbudzić ze snu


I liście zrywać bez żalu
z uśmiechem ciepłym i smutnym
a mały listek ostatni
zostawić komuś i umrzeć

Edward Stachura

niedziela, 30 października 2011

Spacer w jednym bucie

Pogoda była dziś piękna, więc poszłam na długi spacer. Szłam sobie wśród pięknie pokolorowanych drzew, grzałam się w jesiennym słońcu, ale czegoś mi brakowało.

Czułam się - jakby to najlepiej ująć – taka strasznie pojedyncza. Nie miałam komu pokazać opuszczonego ptasiego gniazda ani kłótni srok walczących o kawałek suchej bułki. Nie miałam z kim dzielić zachwytu nad pięknym szczeniaczkiem, który tarzał się w czerwono - złotych liściach klonu. A spacer, który miał mi poprawić nastrój, jakoś mnie zasmucił.

Opanowała mnie jesienna melancholia i zaplątałam się w czarne myśli, których nie umiałam się pozbyć. Postanowiłam więc, szybko wrócić do mojego walczącego z wirusem męża. Kiedy tylko przeszłam przez próg domu od razu poczułam się raźniej. Nie przeszkadzało mi nawet, że ślubny zaatakowany przez katar, był raczej zrzędliwy niż towarzyski. Ważne że był.

Tak długo już jesteśmy razem... zdążyłam zapomnieć, jak to jest bez niego. Mój mąż jest jak ten drugi but z pary, więc jak go nie ma, to trudniej się idzie i droga nie cieszy.

Erich Fromm napisał: „Niedojrzała miłość mówi: Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję. Dojrzała miłość mówi: Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham." Miał rację.

piątek, 28 października 2011

Dostałam książkę, poznałam człowieka

Dostałam od koleżanki książkę poświęconą życiu i twórczości Rabindranath,a Tagore. Dotychczas byłam przekonana, że Tagore był poetą, bo mąż czytał mi kiedyś jakiś jego wiersz. Teraz dowiedziałam się, że był to człowiek wielu talentów i laureat nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

Z lektury książki dowiedziałam się, jak bardzo wszechstronnym twórcą był Tagore. Swoją prawdę o życiu opowiadał w poezji, prozie, malarstwie i muzyce. Jako filozof chciał przekazać młodym swoją wizję świata, więc został pedagogiem.
W wielu swoich pracach podkreślał, jak ważny jest dla człowieka drugi człowiek. Twierdził, że jeżeli ktoś żyje dla siebie, to ma tylko siebie a jeżeli żyje dla innych ma cały świat.

Na kartkach książki znalazłam słowa, które mnie skłoniły do refleksji. Rabindranath Tagore napisał:, „Jeśli zamkniesz drzwi przed wszelkim błędem – prawda pozostanie za drzwiami.”

I jeszcze taki fragment: „Kiedyś nie wiedziałem nawet, że mam krótki wzrok. Wdziawszy pewnego razu okulary, zauważyłem nagle, że się do wszystkich rzeczy zbliżyłem. Miałem wrażenie, jak gdyby mój udział w świecie naraz się podwoił. Podobnie ma się rzecz, kiedy patrzymy na świat przez swą duszę. Widzimy go tak sobie bliskim, i tak zżytym z nami, iż doznajemy wrażenia, jak gdybyśmy wrócili do swej ojczyzny. Staje się on wtedy naszą własnością, jak własnością naszą staje się instrument dopiero wówczas, gdy potrafimy wydobyć zeń jego muzykę.”

Kończę pisać idę czytać dalej.

środa, 26 października 2011

Szanuj wroga swego...

Wysłuchałam dzisiaj żalów znajomej, która walczy ze swoimi wrogami, i naszła mnie refleksja, którą poniżej zapisałam.

Życie nie jest czarno-białe, w życiu jest cała masa szarości, więc, czy nam się podoba czy nie, powinniśmy to zaakceptować. Możemy oczywiście być bezkompromisowi i mieć wysokie wymagania, ale jeżeli tak, to najlepiej zaczynać od siebie.

Niestety większość ludzi dla siebie ma inną taryfę niż dla swoich bliźnich. Skutkiem tego nie dostrzegają, że nikt nie jest wyłącznie zły i nikt nie jest tylko dobry. Dobro i zło, wady i zalety, wszystko to miesza się w nas a główna kwestia, to kwestia, w jakiej proporcji.

Dlatego staram się dbać o szeroko rozumiane proporcje tj. żeby jednak dobra było we mnie więcej niż zła, żeby nie deprecjonować ani nie idealizować siebie ani innych, żeby widzieć swój wpływ na stosunek innych ludzi do mnie.

Cieszę się, że nawet w ludziach, których z jakiś względów nie lubię, potrafię dostrzec dobre cechy. Takie podejście pomaga mi uwalniać się od złych emocji. Jeżeli dostrzegam w nielubianym człowieku jego ograniczenia, problemy, z którymi się boryka, dobre cechy, które posiada, to od razu łatwiej mi zaakceptować jego wady czy zachowania, które mnie irytują.

W swoim życiu dorobiłam się jednego zajadłego wroga,(jeżeli są jeszcze inni to nic mi o tym nie wiadomo), który znienawidził mnie za kilka słów prawdy. Na jego nienawiść nic poradzić nie mogę, ale to, jak zareaguję na tę nienawiść, zależy ode mnie. Dlatego staram się patrzeć szerzej i nie odpowiadać nienawiścią. Gdybym miała określić swój stosunek do mojego wroga, to szczerze mogę powiedzieć, że czuję niechęć przemieszaną ze współczuciem. Ponieważ daleko mi do ideału, zdarza mi się w porywach większej irytacji złośliwie komentować działania wroga. Z drugiej strony, współczuję mojemu wrogowi, ale moje współczucie ograniczam do tego, że nie życzę mu tego, czego on życzy mi i moim bliskim. Przyznaję też bez większych oporów, że mój wróg ma zalety, co prawda niezbyt liczne, ale jednak. To mi wystarczy, żeby spokojnie żyć ze swoim sumieniem.

A tak w ogóle, to uważam, że ludziom, którzy nienawidzą innych, należy przede wszystkim współczuć, bo nienawiść to emocja, która najbardziej szkodzi temu, od kogo wychodzi.

wtorek, 25 października 2011

Nikt nie może powiedzieć, że nie śpiewam

Przed chwilą skończył się pierwszy od 25 lat spektakl Teatru Telewizji na żywo. W programie była „Boska” w reżyserii Krystyny Jandy. Spektakl oparty na historii Florence Foster Jenkins, która nie miała głosu, nie miała słuchu, ale kochała śpiewać. Fałszując i zawodząc zachwycała się muzyką i własnym głosem. Radość, jaką dawał jej śpiew, dzieliła z ludźmi, których kochała tak samo jak muzykę.

Można powiedzieć o niej bezkrytyczna megalomanka. Ale można też nazwać ją spełnionym człowiekiem, który wbrew wszystkiemu miał odwagę robić to, co kochał.

Jej słowa: ”Ludzie mogą mówić, że nie umiem śpiewać, ale nikt nie może powiedzieć, że nie śpiewam.”, dokładnie oddają filozofię życiową, którą się kierowała. Jej pasją było śpiewanie, więc wbrew wszystkiemu śpiewała. I nikt nie mógł jej zarzucić, że marnuje swój urojony talent. Bo chociaż talent sobie uroiła, to jej miłość do śpiewu była jak najbardziej realna.

Lubię ludzi, którzy żyją z pasją. Lubię ich nawet wtedy, gdy są dziwni, niedoskonali, śmieszni, bo dla mnie istotniejsze niż społeczne przystosowanie jest podążanie za marzeniem. Wolę ich od zjadaczy chleba, którym życie upływa na trawieniu i gromadzeniu.

Sama też oddaję się różnym pasjom, bo tylko życie w uniesieniu i zachwycie jest życiem wartym zachodu. Przemiana białka może zachodzić bez zachwytu, ale to nie jest życie tylko egzystencja.

Kiedyś już pisałam na temat życia z pasją.

sobota, 22 października 2011

Droga nie musi być wygodna, droga musi prowadzić do celu

Koleżanka z forum napisała w wątku powitalnym takie słowa: „Każdy człowiek potrzebuje stale pewnej ilości trosk, cierpień lub biedy, tak jak okręt potrzebuje balastu, by płynąć prosto i równo.”

Wielu się oburzy, po co komu cierpienie, po co komu bieda, człowiek powinien być zawsze szczęśliwy. No może powinien, ale wystarczy się trochę rozejrzeć, żeby zobaczyć, że szczęścia doświadcza niewielu.

Powodów, dla których szczęście nas omija, jest wiele, ale z moich obserwacji wynika, że jednym z najczęstszych jest nasze wygodnictwo. Wiadomo nikt nie lubi się męczyć, każdy woli mieć lekko i przyjemnie zamiast ciężko i boleśnie. Nie ma w tym nic dziwnego ani złego, ale jeżeli kierujemy się w życiu przede wszystkim wygodą, to z góry możemy pożegnać się ze szczęściem. Szczęście, jak każda ważna rzecz, ma swoją cenę i żeby je odnaleźć trzeba się trochę postarać. Człowiek, który pójdzie po szczęście tylko wtedy, gdy droga prosta, pogoda ładna a buty wygodne, rzadko jest zadowolony z życia.

Wracając do cytatu, pewna ilość kłopotów i cierpienia uczy człowieka dystansu do siebie i do życia. Co prawda czasami balast jest zbyt duży, statek ociera się o dno a fala zalewa pokład, jednak, gdy wszystko przejdzie człowiek staje się mocniejszy i bardziej docenia życie.

Tak właśnie myślę. Życie nie raz boleśnie mnie doświadczało aż się nauczyłam, że droga nie musi być wygodna, droga musi prowadzić do celu. Teraz mam w sobie wiele pokory. Nie uważam, że wszystko mi się należy, bo wiem, że należy mi się dokładnie tyle ile potrafię wziąć, a i to nie zawsze. Kiedy życie mnie boli, mówię sobie, że wszystko jest po coś i bez sensu jest tracić energię na pretensje do losu. Nie jest mi lekko a mimo to bywam szczęśliwa.

Na koniec coś z mojego śpiewnika (bo bardzo lubię sobie pośpiewać) – tekst piosenki „Czerwonych Gitar” p.t. „Droga, którą idę.
* * *
Droga, którą idę, jest jak pierwszy własny wiersz.
Uczę się dopiero widzieć świat jakim jest;
Uczę się dopiero widzieć świat jakim jest.

Droga, którą idę, czasem błądzi w ciągu dnia.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, póki trwa;
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, gdy trwa.

Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, póki trwa.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, gdy trwa.

Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat.
W czasie, który minie, odbić chcę własny ślad.
W czasie, który minie, swój odbiję ślad.

piątek, 21 października 2011

Przygnębiające wiadomości

Obejrzałam wiadomości i ogarnął mnie smutek. Na całym świecie coraz większy chaos. Ewolucja jako najlepszy sposób rozwoju nie sprawdza się, bo do władzy zbyt często dochodzą ludzie o robaczywych duszach. Wczoraj życie zakończył jeden z nich Muammar Kadafi, paskudny typ, który przez 42 lata niszczył życie swoje, swojego narodu i wszystkich innych, którzy stanęli mu na drodze.

Obejrzałam migawki zdjęć zrobionych telefonem komórkowym, które pokazują moment ujęcia Kadafiego przez partyzantów. Na tych zdjęciach był już tylko pokrwawionym, przerażonym człowiekiem, który ukrywał się w kanale. Zrobiło mi się bardzo przykro. Zasłużył sobie na gniew i nienawiść, zasłużył na to, co go spotkało, ale czy świat będzie od tego lepszy, że uciśnieni wiwatują nad truchłem pokonanego. Wątpię.

Czy może być coś bardziej symbolicznego niż to, że dyktator skończył swoje życie w kanale ściekowym? Chyba nie, ale Kadafii nie był przecież pierwszym, którego spotkał taki koniec i boję się, że nie będzie ostatnim. Może wśród tych, którzy cieszyli się z upodlenia i śmierci Kadafiego, był kolejny kandydat na tyrana. To niestety nie jest wykluczone. Nienawiść jest bronią, która zabija nie tylko tego, w którego jest wymierzona, rykoszetem zabija wielu innych.

Nie ma co smędzić, pora zająć się sobą. Dzięki Bogu nie wszystkie tragedie świata dotyczą mnie osobiście. W moim życiu nie ma miejsca na nienawiść, więc mam się czym cieszyć. Rozpogodziło się, więc zbieram manatki i idę oglądać jesienne pejzaże. Przy okazji zrobię zakupy i rozruszam kości.

Spacer pod chmurką

wywiorski















Rano byłam na spacerze. Pogoda nie była spacerowa, ale moje serce telepało się jak stara furtka na jednym zawiasie, więc poszłam się dotlenić.

Szłam sobie pod parasolką i zastanawiałam się, jak też będę dalej żyć. Mam się nad czym zastanawiać, bo jest ze mną coraz gorzej, co rusz przybywa mi jakaś wyjątkowo atrakcyjna choroba.

Jestem jak poobijany garnek, bolą mnie mięśnie, stawy i prawie wszystkie kości. I jak tu normalnie żyć? No, nie da się normalnie. Ale jeżeli, nie normalnie, to jak? No tak, jak się da. Czyli po staremu.

Skupiona na wewnętrznym monologu, nie zauważyłam, że coraz mocniej pada. Pomimo tego, że ból nie zniknął a mój umysł skupiony był na czym innym, to precyzyjnie omijałam kałuże i przeszłam kawał drogi. Czyli, wciąż jestem zdolna do działania. Mój wewnętrzny ster ustawia azymut a ja muszę tylko wydatkować trochę energii.

Okazało się, że bez względu na to jak się czułam jednak przeszłam kilka kilometrów. Spacer przyniósł zamierzony efekt, bo dotlenione serce się uspokoiło.

Roman Zmorski, o którego istnieniu do niedawna nie wiedziałam, napisał:

Przez noc droga do świtania -
Przez wątpienie do poznania -
Przez błądzenie do mądrości -
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Podoba mi się takie wyjaśnienie.

środa, 19 października 2011

Pajac ukoronowany

Przysłowie mówi, że dobra żona - męża korona, ale bywają żony, które koronują męża czapką pajaca, albo cierniową koroną. A nakrycia głowy stosują zamiennie, jak facet nie reaguje na pociągane sznurki albo nie podoba mu się czapeczka z dzwoneczkami, to ma jazgot i wbijanie cierni.

A czemu ja o tym? Ano temu, że od jakiegoś czasu obserwuję takiego, który zmienił się z faceta w troki od kalesonów. Pęta się w życiu i w rodzinie bez własnego zdania, a jego połowica, która już kilka miesięcy po ślubie wyzywała go od palantów, gdy zgubił się na wiejskiej drodze, zarządza nim jak ekonom i sprowadza go do swojego poziomu.

Wygląda na to, że nazwany palantem, gdy jeszcze nim nie był, teraz robi wszystko, żeby zasłużyć na nadany tytuł. Boi się narazić żoneczce, więc robi co mu każą. Szkoda bardzo, bo kiedyś to był przyzwoity facet. I w tym miejscu można przytoczyć przysłowie:” Kto z kim przestaje, takim się staje.”

A, co mi tam, nie będę się ograniczać i przytoczę też wierszyk Brzechwy, bo bardzo pasuje do sytuacji. No może oprócz ostatnich wersów, bo facet świnia nigdzie nie odleci, brak mu na to charakteru.

* * *

Kto z kim przestaje, takim się staje.
Na pewno znacie te obyczaje?
Bocian po deszczu człapał piechotą,
bo lubi nogi zanurzać w błoto.
Świnia podobne miewa słabostki
i chętnie w błoto włazi po kostki.
Ona do niego szła przy sobocie
żeby jej pomóc nurzać się w błocie.
Kwiczała, dzięki dzięki stokrotne
bardzo mi służą kąpiele błotne!
Tak spotykali się wciąż na zmianę
bocian ze świnią, świnia z bocianem.
Lecz minął okres pierwszych uniesień
powiało chłodem, nastała jesień
I bocian starym swoim zwyczajem
właśnie zamierzał rozstać się z krajem.
Wtem wpadła świnia zirytowana.
To w błocie byłam dobra dla pana?
W błocie, w kałuży i nawet w bagnie
a teraz pan mnie porzucić pragnie?
Niech pan pomyśli co pan wyczynia?
Odrzecze bocian, wiem, jestem świnia!
Kto z kim przestaje, takim się staje.
Rzekł. I odleciał w dalekie kraje

Podniosłam kamyk

Przysłowie chińskie mówi: ”Ten kto przeniósł górę, zaczął od małych kamyków.” Przysłowia są mądrością narodów a moja mądrość polega na tym, że uczę się od mądrzejszych, więc wzięłam sobie do serca te słowa i... podniosłam pierwszy kamyk.

Od kilku lat przymierzałam się do realizacji pewnego projektu, ale kończyło się na przymiarkach, bo nie czułam się na siłach. Jednak w końcu przestałam bać się wielkości góry, wzięłam pierwszy kamyk i poszłam przed siebie.

Ważne jest działanie i dążenie do celu. Gdybanie, co może pójść nie tak, jest zbytecznym balastem, który sami sobie zarzucamy na plecy. Brak wiary w powodzenie rzeczywiście zmniejsza szansę na osiągnięcie celu. Fajnie jest realizować plany nie bojąc się, że nie wyjdzie idealnie. Jestem zadowolona, że się odważyłam. Mam już małą górkę kamyków.

poniedziałek, 17 października 2011

Wojna krzyżowa - reaktywacja

Wygląda na to, że szykuje się nam kolejna „wojna krzyżowa”. Palikot chce usunąć krzyż z Sejmu, Episkopat się oburza a Kościół rozumiany jako wspólnota wiernych traci.

Każdy, kto był w ubiegłą niedzielę w kościele słyszał w czytaniach ewangelię wg Św. Mateusza, w której Jezus tak odpowiada na pytania faryzeuszy: "Oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu to, co boskie".

Ja byłam i wysłuchałam kazania głoszonego przez proboszcza mojej parafii. Kazanie było mądre, pozbawione politykierstwa i agresji. Bardzo różne od tego, co mówili biskupi po weekendowych obradach episkopatu.

Nie oznacza to, że mój proboszcz zgadzał się z tymi, którzy wojują z krzyżem. Nie, nie zgadzał się, ale w jego słowach nie było nienawiści, buty, lekceważenia inaczej myślących.

To, co było w tym kazaniu, to namowa, aby Bóg był obecny przede wszystkim w życiu i czynach tych, którzy uważają się za wierzących. Walczyć o symbole jest łatwiej aniżeli o prawdziwie praktykować wiarę.

Niestety hierarchowie kościelni postępują jak faryzeusze, gorliwie przestrzegają praktyk religijnych, pilnują symboli, a zapominają o tym, co najistotniejsze - o miłowaniu, nawet nieprzyjaciół.

Tak po ludzku można ich nawet zrozumieć, nikt nie lubi, gdy mu się odbiera przywileje, czy w jakikolwiek sposób ogranicza, nieprzyjaciół też trudno kochać, ale kapłani powinni się wznosić ponad ludzkie ambicje i wady.

Skoro Kościół hierarchiczny chce mieć posłuch nie powinien wiernych gorszyć. Idę o zakład, że mniej byłoby agresji w stosunku do Kościoła i księży, gdyby z tamtej strony mniej było arogancji, interesowności i złych emocji.

Nie mnie dyskutować o roli Kościoła w życiu publicznym, ale sposób, w jaki inni dyskutują bardzo mi się nie podoba. Mogę darować Palikotowi, jego walkę o usunięcie krzyża, napastliwą retorykę, w końcu szedł do wyborów z hasłem państwa świeckiego, ale trudniej mi zaakceptować to, że osoby duchowne zamiast nauczać antagonizują. Idą na wojnę za symbol, jednocześnie niszcząc, swoimi zachowaniami, wiarę, szczególnie wśród mniej fanatycznych wyznawców i młodzieży. Kiedyś już  o tym pisałam pisałam i zdania nie zmieniłam.

piątek, 14 października 2011

Korepetycje u wnuka

Mój ulubiony nauczyciel życia Paulo Coelho napisał: „Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy: cieszyć się bez powodu, być ciągle czymś zajętym i domagać się ze wszystkich sił, tego, czego się pragnie.” Zgadzam się i bez oporów biorę korepetycje od wnuka.

Nie potrafię wyrazić, jak wielką przyjemnością jest dla mnie obcowanie z tym małym człowiekiem. Jest cudnie radosny i bardzo stanowczy, gdy chce coś osiągnąć. Świat go zachwyca, więc daje temu wyraz robiąc za puchacza. Jego pełne przejęcia: huu, huuuu, na widok nowych rzeczy, które poznaje, bardzo mnie rozczula. Chciałabym mieć jak najwięcej czasu na pokazanie małemu świata i nacieszenie się nim, ale na to wpływ mam ograniczony.

Mimo wszystko jestem wdzięczna losowi i wybaczam mu wszystkie paskudne numery, które mi wykręcił, bo mam to szczęście, że mogę, na co dzień być z tymi, których kocham.

* * *
Szczęście
mam szczęście!
krzyczą dzieci
chwytając piłkę
z nurtów wody

a ono – na niebie świeci
roześmiane złotem – młode

wyciągnij rękę – zamknij
płonący krążek w pięści
i głośno – głośno krzyknij
- mam szczęście

H. Poświatowska

Jestem dokładnie taka jak trzeba

Mój wiek jest ostatnią rzeczą, która mogłaby mnie zawstydzić. Opanowałam do perfekcji "wdupiemanie" rzeczy, na które nie mam wpływu, więc starą babą nikt mnie nie obrazi.

Współczuję kobietom, które na siłę próbują zaprzeczać metryce i nieudolnie gloryfikują młodość. Dzidzia piernik to nie moja bajka, ale przeciwieństwo dzidzi piernik, tj. stateczna matrona, też mi nie pasuje.

Jednak, gdybym musiała wybierać spośród tych dwóch wersji, to wolę tę pierwszą. Dlaczego? Bo dzidzia piernik może być śmieszna a matrona zazwyczaj jest upierdliwa dla otoczenia. Ta pierwsza nie ma czasu obrzydzać życia innym, bo jest bez reszty pochłonięta swoim wyglądem tzw. pindowaniem a ta druga wkłada pańciowatą garsonkę i bierze się za wychowanie ogółu.

Siebie nie mogę zaliczyć do żadnej z tych kategorii i specjalnie nad tym nie ubolewam. Wieku się nie wypieram i jestem zadowolona z tego, co mam. Widzę gdzie mi zwisło i co mi się pomarszczyło, ale nie robię z tego problemu. O urodę dbam w granicach rozsądku, stosuję jakieś kremy ( w nadziei, że to mi pomaga), ale do kremu dokładam dużo życzliwości dla siebie i bliźnich oraz mnóstwo uśmiechu. Nie katuję się dietami, jem to co lubię, ale staram się pamiętać, że objadanie mi nie służy. Mankamenty figury tuszuję odpowiednim ubiorem i nie wyrywam sobie włosów z głowy, że nie mam figury takiej jak przed trzydziestu laty. Dbam o ducha, więc pracuję nad swoim rozwojem, wciąż czegoś się uczę i z ciekawością przyglądam się światu.

Wychodzę na tym całkiem dobrze skoro moja 30 letnia córka twierdzi, że chciałaby się starzeć tak ładnie jak ja. Stanowię też dla siebie jednoosobowe towarzystwo adoracji, bo na świecie, gdzie wszystko jest jakoś zmanipulowane dobrze jest nie ulegać manipulacji, a jeżeli już, to wmówić sobie, że jest się dokładnie takim jak trzeba. Jednak, nie zaszkodzi przy tym trochę się postarać, żeby być jak najlepszą wersją samych siebie.

środa, 12 października 2011

Pilnuję hierarchii ważności i robię co mogę

Pilnuję hierarchii ważności i nie przejmuję się byle czym. Dbam tylko o to, co ważne. A na rzeczy, które mi obrzydzają życie, stosuję „wdupiemanie”. Mam jeszcze lżejszą wersję nie przejmowania się, którą stosuję w sprawach mniejszego kalibru, tj. „mnie to lotto”. Dzięki „wdupiemaniu” i „ mnie to lotto” łatwiej mi się żyje.

Są jednak sprawy ważne, którymi nie sposób się nie przejmować. Pracuję nad swoim optymizmem, ale zaklinanie rzeczywistości na niewiele się zda, gdy życie ciśnie. Trzeba sobie jakoś radzić, więc biorę problemy na klatę i staram się stawić im czoła. Robię co mogę, żeby było lepiej, ale też godzę się z tym, czego zmienić nie mogę. Pilnuję się, żeby pamiętać, że wszystko dzieje się po coś a ja nie jestem tą emocją, która mnie przygniata, jestem czymś znacznie większym.

Do napisania tych słów – mojego życiowego credo - skłoniła mnie rozmowa ze znajomą. Wysłuchałam jej skarg i wymiękłam. Okazuje się, że niektórzy tak lubią się wszystkim przejmować, że tak samo płaczą nad rzeczami ostatecznymi jak i nad przysłowiowym rozlanym mlekiem.

poniedziałek, 10 października 2011

Przemijanie i dni, których jeszcze nie znamy

Kończy się niedziela. Znowu jeden dzień mniej na pasku mojego życia. I chociaż staram się nie skupiać na rzeczach, na które nie mam większego wpływu, to akurat w tej sprawie trudno mi uniknąć skupienia. Każdy ranek witam ze świadomością upływającego czasu. Każdy dzień żegnam ze smutkiem, że minął.

Świadomość przemijania, to nie jest bułka z masłem, nie daje się połknąć z apetytem, często staje w gardle, i ani ją wypluć ani łyknąć. I nie ma na to mądrych. Z drugiej strony, świadomość, że nic nie jest dane na zawsze, mobilizuje do dbałości o to, co mamy.

A propos przemijania, dzisiaj minęło równo pięć lat od śmierci Marka Grechuty, jednego z moich ulubionych bardów. Jego piosenki towarzyszyły mi od dzieciństwa, poprzez młodość do wieku dojrzałego. Słuchałam ich z mężem, który też jest fanem twórczości Grechuty. Piosenka „Dni, których jeszcze nie znamy” pomagała mi łapać równowagę w trudnych dla mnie chwilach. Jej tekst miałam przyklejony na szafie obok łóżka i często ją śpiewałam, żeby dodać sobie otuchy.

Dzisiaj jest mi dobrze. Spędziłam miły dzień z bliskimi, jutro zapowiada się równie miło, ale cicho sobie zanucę, że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy.

* * *
Tyle było dni do utraty sił,
Do utraty tchu tyle było chwil,
Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic,
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że...

Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy, Na,na,na,na,na
Ważnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy
Na,na, na na na

Pewien znany ktoś, kto miał dom i sad,
Zgubił nagle sens i w złe kręgi wpadł,
Choć majątek prysł, on nie stoczył się,
Wytłumaczyć umiał sobie wtedy właśnie, że...

Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak oddzielić nagle serce od rozumu
Jak usłyszeć siebie pośród śpiewu tłumu

Bo ważne są tylko te dni...

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak odnaleźć nagle radość i nadzieję
Odpowiedzi szukaj, czasu jest tak wiele

Bo ważne są tylko te dni...

niedziela, 9 października 2011

Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz

W polskiej komedii p.t. „Jak to się robi” Bogumił Kobiela gra rolę nauczyciela jazdy na nartach, który stoi na stoku i powtarza, jak mantrę te słowa: „Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.” I właściwie, to niewiele więcej robi dla początkujących adeptów narciarstwa a sam też niewiele umie.

Cały film jest opowieścią o tym, jak dwóch nieudaczników aspiruje do bycia artystami. Jeden bawi się w reżysera, drugi w literata. Snują opowieści o filmie, który nakręcą, i już samo udawanie bardzo ich cieszy i nobilituje.

Kiedy pierwszy raz oglądałam ten film, bardzo ostro oceniałam głównych bohaterów. Nie zrozumiałam, co Kondratiuk chciał pokazać. Teraz inaczej odbieram ten film, mam więcej łagodności i sympatii dla głównych bohaterów, bo choć nieudolnie, to jednak szli za marzeniem.

Kiedyś bym powiedziała, że zobaczyła żaba, że konie kują i sama nogę podstawia. Dzisiaj mi to nie przeszkadza. W końcu, jak nie spróbujesz, to nie dowiesz się, czy coś potrafisz czy nie. Strach przed oceną nie powinien powstrzymywać przed realizowaniem marzeń.

Dojrzałam do tego, żeby nie bać się potknięć i żyć bez strachu przed cudzymi ocenami. Co prawda nie idę tak daleko, jak bohaterowie Kondratiuka, ale też przekroczyłam swój Rubikon.

Kiedyś chciałam wszystko robić perfekcyjnie i jeżeli nie byłam pewna, że coś umiem, to w ogóle nie zaczynałam roboty. Wychodziłam z założenia, że albo fachowo albo wcale. W tej postawie było wiele asekuranctwa i strachu przed negatywną oceną.

Teraz daję sobie luz, godzę się ze swoimi ułomnościami i robię to, co lubię, starając się robić coraz lepiej. Nawet, jeżeli w ocenie innych nadaję się do czegoś jak kulawy do baletu, to nikt nie będzie za mnie decydował, co mogę robić a czego nie. Mam wystarczająco dużą dozę dystansu do siebie i krytycyzmu, żeby nie przekraczać granicy śmieszności, a nawet, jeżeli bym przekroczyła, to też to przeżyję.

W związku z powyższym, odważyłam się realizować swoje grafomańskie zapędy i dobrze się z tym czuję. Piszę sobie różne historyjki, które ktoś wykorzystuje, i zarabiam nie tylko na waciki. Bawię się w domorosłego filozofa i układam sobie świat wg Basi, bo lubię mędrkować i nikt mi tego nie zabroni. Pochlebiam sobie, że nawet jak wychodzę na głupka, to robię to z wdziękiem i bez zadęcia. I tego będę się trzymać, powtarzając: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.

sobota, 8 października 2011

Uf. Nareszcie koniec

Uf. Nareszcie koniec. Od jutra cisza wyborcza, w niedzielę głosowanie a od poniedziałku znowu nikt z szanownych i nie szanownych wybranych nie będzie się interesował obywatelem, czyli m.in. mną. Cieszę się, jak nie wiem co, bo od mnogości zapewnień i troski o mój los, aż mi łeb pękał.

Dzisiaj zobaczyłam na mieście plakat takiej treści: Tusk = Palikot w rządzie.
Jakie to szczęście, że ktoś zadbał o to, żeby mnie przestrzec, z jakim zagrożeniem powinnam się liczyć, gdybym zgłupiała i zagłosowała na Tuska albo, jeszcze gorzej, na Palikota. Ale prawdę powiedziawszy, to spot wyborczy pokazujący, kto na pewno pójdzie głosować, bardziej napędził mi strachu.

Może ja głupia jestem, a zdaniem niektórych nie ma co do tego wątpliwości(dlatego bez żenady próbują mi robić wodę z mózgu), ale osobiście nie chciałabym, żeby ktoś uczył mnie rozumu waląc parasolką po głowie albo różańcem po plecach.

Jak już powiedziałam, i będę się tego trzymać, wolę polityka, który udaje idiotę niż idiotę, który udaje męża stanu i opatrzności w jednej osobie. Prawdę powiedziawszy, to nie miałabym na kogo głosować, gdyby nie, prof. Maria Szyszkowska, która startuje do Sejmu jako kandydat bezpartyjny.

A miłe wiadomości na dziś są takie; Niutek skończył siedem miesięcy, przyjaciółka mojej Marty urodziła córeczkę Natalię i obie czują się dobrze, dowiedziałam się, że od poniedziałku mam robótkę za kaskę. Żyć nie umierać.

środa, 5 października 2011

Staram się nie zamartwiać i być szczęśliwa

Tak jak w temacie wpisu, staram się nie zamartwiać i być szczęśliwa, i wszystkich do tego namawiam. Niestety często namawiam bezskutecznie. Nie wiem, co jest z tymi ludźmi, że tak lubią narzekać, biadolić i doszukiwać się tragedii tam gdzie jest zaledwie kłopot.

Kiedy słyszę, że ja mam dobrze, bo potrafię się nie przejmować, to chce mi się śmiać. Każdy może mieć tak dobrze jak ja, wystarczy tylko nie dać sobie przyzwolenia na celebrowanie prawdziwych czy wydumanych nieszczęść. Życie jest za krótkie żeby go marnować na przeżywaniu minionych klęsk i prognozowanych niepowodzeń.

Jest takie chińskie przysłowie: Ludzie, chociaż nie dożyją nawet stu lat, to stwarzają sobie troski na całe tysiąclecia. No właśnie. Jak ktoś chce się martwić, to rzeczywiście powód zawsze znajdzie, bo życie nie bajka. Jednak wszystko jest kwestią wyboru, więc trzeba wybierać to, co nam służy. Jeżeli ktoś wciąż przygląda się tylko temu, co w jego życiu jest nie takie, to brakuje mu potem czasu na dostrzeganie jasnych stron życia. I jeszcze jedno - lepiej widzimy to, czemu się dłużej przyglądamy. Trzeba, więc odpowiedzieć sobie na pytania: Czy naprawdę chcę oglądać ze wszystkich stron, to co jest dla mnie przykre? Czy chcę powtórnie przeżywać coś, na co już nie mam realnego wpływu? Jeżeli tak, to bramy do umartwień wszelakich stoją otworem.

Nie jestem jakąś „hurra optymistką” też czasami łapię doła i życie mnie boli. Jednak, mimo to wciąż chce mi się żyć, dlatego życiowe dolegliwości wrzucam w koszty i nie skupiam się na nich nadmiernie. Korzystam z mądrości innych, którzy mimo przeciwności losu prowadzili szczęśliwe życie. Taki np. Abraham Lincoln twierdził, że cyt. "Większość ludzi ma tyle szczęścia na ile sobie pozwoli". Zgadzam się z tą tezą i dlatego pozwalam sobie na wiele, cieszę się każdą najmniejszą rzeczą. Moje szczęście opieram na braku trybu warunkowego - bywam szczęśliwa pomimo tego, że życie mnie nie pieści, często kopie po kostkach, paskudnie doświadcza.

Czasami mówię: Kocham cię życie i co ty na to? Możesz się poprawić albo pęknąć ze złości, bo ja się nie dam. Gadam jak przysłowiowy dziad do obrazu, bo życie od tego mojego gadania nie stało się idyllą, ale się nie zniechęcam. Trzymam się swoich chmur. Nie daję się smutkom, chociażby dlatego, że w szarym rzadko komu jest do twarzy. I cieszę się, cieszę się tym, co jest mi dane, robiąc z czarnych dziur ażurowy sweterek.

Na koniec jeszcze sobie pośpiewam, bo lubię.

Och życie, kocham cię nad życie

Uparcie i skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
W każdą pogodę
Potrafią dostrzec oczy moje młode
Niebezpieczną twą urodę

Kocham cię życie
Poznawać pragnę cię, pragnę cię,
Pragnę cię w zachwycie
Choć barwy ściemniasz
Wierzę w światełko które rozprasza mrok

Wierzę w niezmienność
Nadziei, nadziei
W światełko na mierzei
Co drogę wskaże we mgle
Nie zdradzi mnie
Nie opuści mnie

A ja szepnę skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
Choć barwy ściemniasz
Choć tej wędrówki mi nie uprzyjemniasz
Choć się marnie odwzajemniasz

Kocham cię życie
Kiedy sen kończy się, kończy się,
Kończy się o świcie
A ja się rzucam
Z nadzieją nową na budzący się dzień

Chcę spotkać w tym dniu
Człowieka co czuje jak ja
Chcę powierzyć mu
Powierzyć mu swój niepokój
Chcę w jego wzroku
Dojrzeć to światełko które sprawi,
Że on powie jak ja... jak ja

Uparcie i skrycie
Och życie kocham cię, kocham cię,
Kocham cię nad życie
Jem jabłko winne
I myślę "ech, ty życie łez mych winne,
Nie zamienię cię na inne"

Kocham cię życie
Poznawać pragnę cię, pragnę cię,
Pragnę cię w zachwycie
I spotkać człowieka,
Który tak życie kocha
I tak jak ja
Nadzieję ma...

Autor tekstu: W. Młynarski

Przygrywam na feministyczną nutę

Gombrowicz napisał: ”Nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą.” Nie zgadzam się z Gombrowiczem. Wcale nie musimy być tacy, ale faktem jest, że często jesteśmy, bo całkiem niepotrzebnie dopasowujemy się do cudzych wyobrażeń na nasz temat.

To, że społeczeństwo narzuca nam jakąś rolę, nie jest przecież równoznaczne z tym, że musimy ją wbrew sobie grać. Jednak do samostanowienia potrzebna jest odwaga i wewnętrzna zgoda na ponoszenie konsekwencji tego, że komuś może się nie spodobać nasz pomysł na życie. Nie da się być człowiekiem wolnym i jednocześnie żyć wg cudzego scenariusza, być zależnym emocjonalnie i finansowo. Trzeba znać swoją wartość, umieć bronić swoich praw, ale nie można negować, tego, co nie podlega dyskusji – naszej natury.

Jestem kobietą, która lubi mieć swoje zdanie i decydujący wpływ na swój los, więc nie patrzę na siebie przez pryzmat mężczyzny, z którym jestem. Ja to ja, on to on. Każde z nas decyduje za siebie, ma swój świat a razem tworzymy wspólny. Nigdy nie wisiałam na mężu, zawsze brałam odpowiedzialność za swoje życie i nie chciałabym żeby było inaczej. Jednak śmieszą mnie wojujące feministki, które odrzucają wszystkie atrybuty kobiecości i walczą zajadle, żeby kobieta była chłopem. Po co to, komu?

Na drugim biegunie są kobiety, które patrzą na siebie, jak na ciąg dalszy faceta z którym są. Zamiast korzystać z możliwości, jakie daje współczesny świat ograniczają się do bycia żoną swojego męża. Nie dążą do osiągania własnych celów tylko poprzestają na chwaleniu się zasługami męża. Tych też nie rozumiem, bo moim zdaniem, czas kiedy oparcie na mężczyźnie było jedyną racją bytu dla kobiety dawno już należy do przeszłości. Teraz tylko kobieta, która nie ma pomysłu na siebie dowartościowuje się na tle brzuchatego męża.

Pamiętam sytuację, która miała miejsce wiele lat temu, ale bardzo zapadła mi w pamięć. Do mojego szefa przyszły dwie kobiety w średnim wieku. Jedna z nich wydymając dumnie usteczka wyrecytowała taki oto tekst: „My do dyrektora L. Proszę powiedzieć, że przyszła prezesowa G. i dyrektorowa W. „ Myli się ten, kto sądzi, że jedna pani była prezesem a druga dyrektorem. Przedstawiając się w ten sposób panie nie tyle nieudolnie manifestowały feministyczne zapędy, co podkreślały swoją wartość. Ich życiowym sukcesem było posiadanie męża na stanowisku. Nikt im nie nakazał takiego podejścia do siebie, same tak wybrały. Tak się złożyło, że miałam okazję znać obu panów. Owszem obaj zajmowali stanowiska, które pozycjonowały ich bliżej szczytu drabiny społecznej, ale mentalnie nie byli zdolni do użycia drabiny, bo nie zeszli jeszcze z drzewa. Dwa okazy brzuchatych goryli, śliniących się na widok każdej młodej dziewczyny, to kiepski powód do dumy, ale nie dla prezesowej i dyrektorowej.

Co mnie naszło, że przygrywam na feministyczną nutę? Nic specjalnego, usłyszałam w radio dyskusję kilku facetów na temat roli kobiet w polskim społeczeństwie i trochę się wkurzyłam.

wtorek, 4 października 2011

Trzeba się pomodić, bo to jedyna nadzieja na rządy mądrych, dobrych ludzi

Za sześć dni Wybory i zewsząd przekonują, żeby wziąć czynny udział, spełnić obywatelski obowiązek. Co nam zostało Rodacy? Pomodlić się słowami poety, bo rzeczywistość skrzeczy i znowu musimy wybierać pomiędzy dżumą a cholerą. A więc do modlitwy, bo w niej jedyna nadzieja.

* * *

My ludzie skromni, ludzie prości,
Żadni nadludzie ni olbrzymy,
Boga o inną moc prosimy,
O inną drogę do wielkości:

Chmury nad nami rozpal w łunę,
Uderz nam w serca złotym dzwonem,
Otwórz nam Polskę, jak piorunem
Otwierasz niebo zachmurzone.
Daj nam uprzątnąć dom ojczysty
Tak z naszych zgliszcz i ruin świętych
Jak z grzechów naszych, win przeklętych.
Niech będzie biedny, ale czysty
Nasz dom z cmentarza podźwignięty.
Ziemi, gdy z martwych się obudzi
I brzask wolności ją ozłoci,
Daj rządy mądrych, dobrych ludzi,
Mocnych w mądrości i dobroci.
A kiedy lud na nogi stanie,
Niechaj podniesie pięść żylastą:
Daj pracującym we władanie
Plon pracy ich we wsi i miastach,
Bankierstwo rozpędź - i spraw, Panie,
By pieniądz w pieniądz nie porastał.
Pysznych pokora niech uzbroi,
Pokornym gniewnej dumy przydaj,
Poucz nas, że pod słońcem Twoim
"Nie mas Greczyna ani Żyda".
Puszącym się, nadymającym
Strąć z głowy ich koronę głupią,
A warczącemu wielkorządcy
Na biurku postaw czaszkę trupią.
(. . . . . . . . . . .)
Piorunem ruń, gdy w imię sławy
Pyszałek chwyci broń do ręki,
Nie dopuść, żeby miecz nieprawy
Miał za rękojeść krzyż Twej męki.
Niech się wypełni dobra wola
Szlachetnych serc, co w klęsce wzrosły,
Przywróć nam chleb z polskiego pola,
Przywróć nam trumny z polskiej sosny.
Lecz nade wszystko - słowom naszym,
Zmienionym chytrze przez krętaczy,
Jedyność przywróć i prawdziwość:
Niech prawo zawsze prawo znaczy,
A sprawiedliwość - sprawiedliwość.
Niech więcej Twego brzmi imienia
W uczynkach ludzi niż w ich pieśni,
Głupcom odejmij dar marzenia,
A sny szlachetnych ucieleśnij.

fragment poematu "Kwiaty Polskie" J. Tuwima

niedziela, 2 października 2011

Psi temat

Przeczytałam na Gazecie.pl. felieton J. Szczepkowskiej pt. „Noc i pies”. W tym felietonie Szczepkowska opisuje nagłą chorobę i śmierć swojego psa. Pod tekstem znalazł się komentarz, w którym czytelnik podpisujący się godeep poucza autorkę, że cyt. „pies nie odszedł -pies zdechł”.

Zastanawiam się, po co ktoś zamieszcza taki komentarz? Czemu to ma służyć? Szczepkowska ma chyba prawo nazwać śmierć swojego psa tak jak czuje. „Zdechnąć” to pogardliwie umrzeć, a w jej stosunku do suczki nie było miejsca na pogardę, więc żaden dupek nie powinien jej pouczać, że jej pies zdechł a nie odszedł.

25 października minie cztery lata odkąd odeszła moja Miśka, a ja wciąż mam ją w pamięci, chociaż nie jestem egzaltowaną babą, która bawi się w psią mamuśkę. Kochałam tę psinę. Przez 14 lat, które przeżyła w naszej rodzinie, dała nam wiele radości i dowodów przywiązania. Kiedy była chora siedziałam przy niej, poiłam, robiłam zastrzyki i serce kroiło mi się na plasterki, gdy widziałam jej cierpienie. Żeby oszczędzić jej bólu zdecydowałam się ją uśpić. To była jedna z trudniejszych decyzji jakie podjęłam. Przeżyłam tę psią śmierć na tyle dotkliwie, że postanowiłam nie brać kolejnego psa, bo nie mam już siły na takie pożegnania.

Nie znoszę ludzi, którzy krzywdzą zwierzęta albo traktują je jak użyteczne przedmioty, które się wyrzuca, gdy przestają być potrzebne. Informacje o przypadkach znęcania się nad zwierzętami budzą we mnie najgorsze emocje. Gdybym dorwała takiego drania, to marny byłby jego los. Ręcznie wbiłabym do ciasnego łepka prawdę, że zwierzę zasługuje na szacunek i opiekę, że zwierzę nie jest rzeczą, którą się posiada.

sobota, 1 października 2011

Nie chcę już być ścianą płaczu

Od rana wisiałam na telefonie, bo moje znajome odczuły nieodpartą potrzebę wygadania się. Suma summarum spędziłam kilka godzin przypięta do słuchawki. Lubię moje koleżanki i lubię pogadać, ale mam coraz mniejszą odporność na cudze kłopoty, zwłaszcza te, w których nie mogę nic pomóc, więc czuję się przymulona.

Każdy musi czasem się wygadać, ponarzekać, rozczulić się nad swoim trudnym losem, ale dobrze jest zachować umiar i nie eksploatować nadmiernie życzliwości osób drugich. Jeżeli ciągle traktujemy swoich znajomych, jak ścianę płaczu, to w końcu zaczną nas unikać, bo każdy ma jakąś granicę absorbowania cudzych smutków, rozczarowań i żalów. Przyznam, że, mimo najszczerszych chęci, ja mam coraz mniej cierpliwości do celebrowania cudzych problemów. Problemy trzeba rozwiązywać, bo samo narzekanie nie zmieni sytuacji na lepszą. Owszem można się czasami poużalać nad sobą, sama to robię, ale trzeba wiedzieć, kiedy przestać. Dlatego, jak ktoś chce całe życie jęczeć to nie w moim towarzystwie. Moje pokłady empatii już się wyczerpały i teraz wystarcza mi jej tylko dla tych, którzy starają się sobie pomóc, ale życie ich przerasta.

W dalszym ciągu dobrze życzę wszystkim i kieruję w ich stronę dobre myśli, ale nie mam zamiaru międlić w kółko cudzych kłopotów i niezadowoleń. Myśl niesie za sobą energię a tylko dobra energia pomaga, więc pielęgnuję tylko te myśli, które ją niosą. Oczywiście rzeczy metafizycznych nie da się udowodnić, zmierzyć fizycznymi miarami, ale jestem przekonana, że można pomóc sobie i innym kierując do nich dobrą energię, zamiast grzęznąć z nimi w bagnie niezadowolenia.

Dobrą energię można kierować m.in. poprzez modlitwę, w końcu modlitwa to też myśl, tyle, że kierowana do Boga. Pośrednio zyskałam dowód na to, że to działa. Ania, moja znajoma, jest bardzo uduchowioną i głęboko wierzącą osobą, która chętnie pochyla się nad każdym, kto potrzebuje pomocy. Ta właśnie Ania pracowała z dziewczyną, która miała bardzo poważne kłopoty osobiste. Ania, wiedząc, że w żaden inny sposób nie jest w stanie pomóc koleżance postanowiła się za nią modlić. Tu muszę dodać, że Ania nie informowała koleżanki o swoich zamiarach ani też nie namawiała jej do modlitwy, bo wiedziała, że dziewczyna deklaruje się jako osoba niewierząca a ona nie należy do ludzi obnoszących się ze swoją wiarą. Ania zaczęła odmawiać nowennę do Matki Bożej w intencji koleżanki. Ostatni dzień nowenny wypadał w sobotę. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Przed południem do domu Ani zadzwoniła koleżanka z pracy.
- Pani Aniu- powiedziała- czy u pani wszystko w porządku?
- Tak. A o co chodzi?
- Miałam bardzo dziwny sen. Śniło mi się, że byłam u pani w domu, pani siedziała w kuchni i modliła się pani, a za pani plecami stała Matka Boska. Wie pani, ja jestem niewierząca, więc ten sen, jakoś mnie przestraszył, bo nigdy w życiu nie miałam takich snów. Przestraszyłam się, że coś pani się stało. I dlatego do pani zadzwoniłam – wyjaśniła dziewczyna.

Wtedy Ania przyznała się, że chcąc jej pomóc modliła się za nią. Obie były jednakowo poruszone. Po pewnym czasie sytuacja życiowa koleżanki odmieniła się na dobre, chociaż na początku wszystko wyglądało beznadziejnie, więc można założyć, że „coś” pomogło. Można wierzyć, można nie wierzyć, ja wierzę. Wychodzę z założenia, że skoro wszystko jest energią, to modlitwa jako dobra energia może być pomocna.