Szukaj na tym blogu

niedziela, 28 grudnia 2014

Powalająco pozytywna - to ja... Wiersz



























 



 
Taka jestem ostatnio pozytywna, że... aż strach się bać. Ale co tam, podzielę się z Wami i tym doświadczeniem. W końcu żyję, więc można powiedzieć, że pozytyw jakiś jest. 

W nocy obudziło mnie kołatanie serca, miałam wrażenie, że czuję je w całym ciele, nie wyłączając uszu ani pięt. Z lekka przerażona zapaliłam światło i sięgnęłam po ciśnieniomierz. Na wyświetlaczu aparatu zobaczyłam skaczące cyferki 70/44 puls 135. Nooo...  nie jest dobrze, ale przecież to nie pierwszy raz, więc nie histeryzuj – powiedziałam na głos, co coraz częściej mi się zdarza. Wpuścisz trochę świeżego powietrza, łykniesz jeszcze połóweczkę Lokrenu i będzie dobrze – kontynuowałam uspokajanie. Następnie zastosowałam zaordynowaną samej sobie terapię i czekałam cierpliwie aż serce przestanie podskakiwać. Niestety, wciąż byłam ledwie ciepła, co teraz było przynajmniej uzasadnione lodowatym powietrzem płynącym z otwartych balkonowych drzwi. Rozszerzyłam więc kurację. Wypiłam dwie szklanki lekko osolonej wody, żeby podnieść sobie ciśnienie, i włączyłam telewizor, żeby przegonić czarne myśli. 

Po jakimś czasie serce przestało cwałować, duszności minęły, ale sen też się oddalił i nic nie wskazywało na to, że zechce jeszcze tej nocy wrócić. Poratowanie się proszkiem nasennym nie wchodziło w grę, bo było jednocześnie za późno i za wcześnie. 

I jak zwykle w takich razach dopadło mnie koszmarne poczucie tymczasowości i nie mogłam się od niego odgonić. Ludzkie przywiązanie do życia jest jednak żałosne, bo bez względu na jakość naszego życia, w chwilach zagrożenia wyłazi z człowieka zwierzęcy strach. Może nie wszyscy tak mają, ale ja tak. W takich chwilach na nic zdają się wszelkie przemyślenia, przekonania,  bo każda bardziej wysublimowana myśl ginie zanim zdąży się przebić do tej zdroworozsądkowej części naszego „ja”, która wie, że tak „naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca.” 

Przecież i tak jesteśmy wieczni skoro nasze fizyczne ciało złożone z atomów, jest pyłem gwiezdnym sprzed miliardów lat a nasza dusza mieszka w gwiazdach. To, co może się więcej stać? No można jeszcze po drodze zgłupieć ze strachu i próbować przerobić te skotłowane emocje na wiersz. Mnie się to tej nocy udało... I wyszła mi taka wierszo-terapia. 
 

* * *
Moneta
ma awers i rewers,
po jednej stronie życie, po drugiej stronie śmierć.
Za życie zawsze płacisz śmiercią,
śmierć jest hojna nie wymaga zapłaty.
A moneta nigdy nie była twoja,
dostałaś ją za darmo, więc ćwicz się w utracie.
Taki twój ludzki los.





obrazki złowione w sieci

czwartek, 25 grudnia 2014

Boże Narodzenie

 
Ma nad czym płakać mały Jezusek, bo jak rozejrzeć się po tym bożym świecie, to żal serce ściska... ale,  na nasze szczęście, razem z Nim przyszła na Świat nadzieja, więc cieszmy się i świętujmy w ten błogosławiony czas.

Podrzucam Wam pod choinkę wiersz, który lubię od dawna i pastorałkę, którą usłyszałam wczoraj pierwszy raz, ale bardzo mi się spodobała.



wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych Świąt



Kochani Czytelnicy tego bloga a także Wszyscy, którzy trafiliście tu przypadkiem, 
życzę Wam z całego serca, żebyście nadchodzące święta Bożego Narodzenia przeżyli w atmosferze miłości, nadziei i radości, ciesząc się towarzystwem bliskich Wam ludzi i dobrym zdrowiem. 
Niech te dni przyniosą Wam odpoczynek od codziennych problemów i pozwolą odnaleźć wewnętrzny spokój, dzięki któremu każdy następny dzień będzie niósł ze sobą iskierkę szczęścia.
                                                                                          
                                                                                           Barbara

                                      

niedziela, 21 grudnia 2014

Komentarz na dziś






















Dzisiaj tymi słowami pocieszałam przyjaciółkę, a sobie dodawałam odwagi. Przegadałyśmy kilka godzin, żeby na koniec znaleźć uśmiech i nadzieję. Ta rozmowa i czas spędzony z wnukiem sprawiły, że przejaśniło się na moim niebie i słonko ogrzało mi serce.

I jeszcze historyjka, którą chcę zapamiętać, więc muszę zapisać.

Ponieważ pogoda była dzisiaj całkiem ładna poszłam z wnukiem na długi spacer. Gadaliśmy sobie o różnych rzeczach, bo mały wdał się w babcię i jest wielomówny. A że dziecko jest ciekawe świata, więc każdy temat jest dobry, żeby go skomentować.

- Babciu co te cłowieki lobią? - powiedział mały, pokazując dwóch chłopaków niosących na ramionach duże dywany.
- Idą wytrzepać dywany – błysnęłam wiedzą.
- Wytzepać? – spytał z niepokojem i niedowierzaniem wnuk, co trochę mnie zdziwiło.
- No tak. Za parę dni będą święta, więc mama pewnie kazała tym chłopcom sprzątnąć ich pokoje. Popatrz tam przy śmietniku jest trzepak, na którym trzeba powiesić dywan i porządnie go wytrzepać. A tata wytrzepał już dywanik z twojego pokoju? - skończyłam wywód pytaniem sprawdzającym zaangażowanie zięcia w przedświąteczne porządki.
- Nie dam! Ja kokam mój dywanik. Tak sie nie lobi, on jest miły – krzyknął mały, wyrywając rączkę z mojej dłoni.
- Nie rozumiem Danielku. Dlaczego się złościsz? Możesz mi to wytłumaczyć? - dopytywałam, bo przyznam, że po reakcji małego zdębiałam bardziej niż dąb Bartek – Dlaczego nie można wytrzepać twojego dywanu?
Wnuk popatrzył na mnie z wyżyn swojej nieomylności (którą odziedziczył po ojcu i dziadku).
- Bo tzepie sie w pupe za nigzecność babciu, po plostu – wyjaśnił patrząc na mnie z lekkim politowaniem.

No tak, jak mogłam się nie domyślić, że jak się kocha, to się nie trzepie, a do tego jeszcze, dywanik Danielka jest miły, więc absolutnie nie zasłużył sobie na żadne trzepanie... 

Po plostu, chyba na starość gupieje... skoro trzeba mi takie oczywiste rzeczy tłumaczyć.




obrazki złowione w sieci

piątek, 19 grudnia 2014

Wchodzę w to...

Wchodzę w to, bo już nie stać mnie na nic innego. Nie stać mnie na trwonienie energii na mało istotne rzeczy i nie mam zbyt wiele czasu, żeby go tracić. Nie chcę tylko wegetować, bo wciąż mam apetyt na życie. 

Lubię się dzielić  tym co dla mnie ważne i cenne, więc gorąco polecam przemyślenie i zastosowanie się do zacytowanych słów. Dobry drogowskaz czyni podróż łatwiejszą, nawet gdy droga bardzo wyboista, więc dlaczego nie skorzystać? A tak dziwnie się składa, że ludzie nawet znając świetnie drogowskazy zbyt często nie zwracają na nie uwagi lub lekceważą ich treść. Dlatego warto je pokazywać, co niniejszym dość namolnie czynię. I to by było na tyle, przynajmniej na dziś. Trzymajcie się ciepło.

środa, 17 grudnia 2014

Jak naucza mistrz Jan Twardowski




„W życiu rodzinnym dobrze jest częściej mówić „dziękuję” niż „proszę”. Z najbliższymi bywa tak, że możemy się do nich i zbliżać i oddalać. Spróbujmy częściej zbliżać się, dziękując im, za rzeczy najprostsze, na przykład za to, że nie przeszkadzali w drzemce i nie krzyczeli, nie ryczeli, nie przybijali obrazka do ściany, nie powtarzali liczebników po angielsku na głos. Miłość musi być cierpliwa, żeby umieć przetrwać.”

Życia rodzinnego mi nie brakuje, ale... na gwałt potrzebuję anielskiej cierpliwości i siły wołu. Wszyscy bierzemy życiowe zakręty i to w ilościach hurtowych. Młodsi pracują po 12 godzin na dobę, ja na spółkę ze Ślubnym zabezpieczamy tyły, walcząc jednocześnie z rozlicznymi chorobami, wnuk wszedł w okres buntu czterolatka, więc... starając się nie zwariować od nadmiaru rodzinnych więzów, łatam odpadające skrzydła, żeby mieć siłę dziękować. 


Łatwo nie jest, ale próbować trzeba, bo alternatywą jest rzucanie się sobie do gardeł. 
A przyznam szczerze, że coś mnie ostatnio kły swędzą...






















obrazki złowione w sieci

sobota, 13 grudnia 2014

Zmieniam stan skupienia i czytam o sukcesie

 



















Koniec tygodnia. Reset. Od tej chwili biorę sobie wolne, nie ma mnie. Obowiązki, problemy, zmartwienia - od tej chwili ta rubryka mnie nie dotyczy. Wszyscy bliscy i dalsi - radźcie sobie kochani sami, bo ja zmieniam stan skupienia. Spokojnie, nie odparuję i nie zmienię się w sopel lodu. Po prostu (ulubione wyjaśnienie mojego wnuka) od teraz skupiam się wyłącznie na sobie, przynajmniej do poniedziałku. Udało mi się przeżyć mijający tydzień i nie zwariować (co uważam za swoisty sukces), więc teraz święty spokój, należy mi się - jak psu miska.

A`propos sukcesu, wklejam artykuł autorstwa Joanny Wilguckiej, bo warto go przeczytać i przemyśleć. Życzę Wam miłej lektury, pięknej niedzieli i wielu, wielu prawdziwych sukcesów szytych na Waszą miarę.

*  *  *

Czym jest sukces dla Ciebie?


Na prawo i lewo szasta się słowem sukces jako czymś pożądanym, wartościowym i do czego wypada dążyć za wszelką cenę (nawet po trupach). Czym jednak jest ten sukces i czy rzeczywiście warto zapłacić każdą jego cenę? Czy on przesądza o wartości człowieka? 

Najgorzej sytuacja ma się wtedy, gdy przyjmiemy definicję sukcesu, która nie jest nasza, tak naprawdę nasza – zgodna z tym, jacy jesteśmy, właściwa dla nas, naszych przekonań, zgodna z sumieniem, pragnieniami. Gdy damy się wtłoczyć w schemat sukcesu narzucony nam przez innych… i trwamy w nim, jak w zbyt małym/dużym ubraniu.


Łatwo jest się dać wciągnąć w wyścig szczurów – bo przecież tak wielu z nas swoje poczucie wartości buduje zdobywając „sukcesy”. To one stają się w wielu środowiskach miernikiem wartości człowieka – nie liczy się już on sam – ale to, czy może poszczycić się dopiętymi do siebie łatkami „sukces” (właściwymi dla definicji sukcesu w danej grupie) i jak długo udaje mu się je utrzymać (prędzej czy później pojawia bowiem ktoś szybszy, silniejszy, mądrzejszy, zdrowszy, ktoś gotów więcej poświęcić).

Jak można zdefiniować sukces? To zdobycie, osiągnięcie czegoś uznawanego za wartościowe, pożądane, cenne. Mogą to być bardzo różne rzeczy, przez jednych uznawane za drobiazg, dla innych mające „rozmiar góry”. Sukces może być związany z jakimś wydarzeniem (np. wygrany mecz) lub też postrzegany, jako ogólna ocena działań danego człowieka (sukces życiowy, człowiek sukcesu). Dla przykładu:

  • Dla jednych będzie to świetne stanowisko w firmie – dla drugich własna firma.
  • Trzy kierunki studiów – poświęcenie czasu na wychowanie dzieci.
  • Życie zgodnie z ideą minimalizmu – otoczenie się setkami przedmiotów i ciągłe gromadzenie nowych.
  • Zakup nowego auta – jazda tramwajem, bo to zdrowsze dla środowiska.
  • Wyjazd na drogą, zagraniczną wycieczkę – przetrwania w głuszy, bez wygód.
  • Zorganizowanie akcji przeciw maltretowaniu zwierząt – zakup modnych, skórzanych butów.
  • Posiadanie dzieci – brak dzieci.
  • Zarabianie coraz większych pieniędzy – mniej zasobny portfel, ale więcej czasu dla rodziny.
  • Bycie matką pracują zawodowo – bycie matką pracująca na pełny etat w domu.
  • Dokonanie odkrycia naukowego na miarę światową – pokonanie strachu przed wodą i nauka pływania.
  • Bycie dyrektorem wielkiej firmy – bycie właścicielem domku i górach i prowadzenie agroturystyki.
  • Bycie pilotem – bycie ogrodnikiem.
  • Przebiegnięcie maratonu – zrobienie 2 kroków po wypadku.

Bywa, że jedne środowiska/grupy ludzi patrzą na inne z politowaniem – bo ich definicje sukcesu tak się różnią (cenią inne wartości), że każda z nich uważa, że to oni go odnieśli, a inni „przegrali życie”. Trzeba do tego zachować dystans – i „nie iść za tłumem”, dać sobie prawo do własnego zdania i pomysłu na życie. 

Więźniowie sukcesu – toksyczny sukces

Sukces potrafi być jak narkotyk. Jeśli postrzega się go np. jako sens życia  i przekłada na realizację kolejnych opłacalnych projektów, pięcie się po drabinie kariery, zdobywanie coraz większych pieniędzy, władzy, rzeczy, tytułów, prześciganie innych – można niechcący zatracić się w tym do tego stopnia, że cena będzie bardzo wysoka (utrata zdrowia, rodziny, więzi/relacji z bliskimi, nałogi, problemy psychiczne, samotność). Ważne jest, by umieć zachować rozsądek i granice – nie zatracić się w pogoni za sukcesem (jakkolwiek byśmy go nie definiowali), bo co będzie jeśli go zabraknie? Gdy zabraknie siły do pracy? Zmniejszą się dochody? Przyjdzie emerytura, problemy zdrowotne? Co uznasz za swoją wartość?

Z drugiej strony – dobrze się zastanów, jaki smak ma sukces, którego doświadczasz. Może jest w nim gorycz? Może to wcale nie jest Twój sukces, tylko twoich rodziców, partnera, koleżanek – sukces do którego dążysz, bo inni tak robią; mówią, że to ważne, że trzeba, że nie wypada inaczej, że musisz, że nie można inaczej…

Zapomnij na chwilę (tak wiem, że to może być trudne) – co znaczy sukces w Twoim środowisku życia, wśród Twoich znajomych, rodziny. Zastanów się głęboko, czym jest on dla Ciebie, jaką płacisz za niego cenę… Do jakiego sukcesu dążysz? Co on dla Ciebie znaczy? Czy daje Ci wolność? Radość? Poczucie spełnienia? Czy jest to zdrowy sukces? A może wręcz przeciwnie, czujesz się jak chomik w kołowrotku, który biegnie już ostatkiem sił; jak więzień w klatce…, w której sam jest sobie strażnikiem.

Przemyśl swoje pojęcie sukcesu i jeśli to potrzebne – stwórz takie, które będzie ubraniem szytym na miarę, a nie unieszczęśliwianiem się i płaceniem za coś ceny, która w ostatecznym rozrachunku okaże się dużo wyższa niż to, co za nią kupiłeś. 

Autor: Joanna Wilgucka

 







obrazki złowione w sieci

niedziela, 7 grudnia 2014

Wyjaśnienie

Pytacie dlaczego rzadziej piszę a częściej jestem wkurzona... Cóż, długo by gadać. Pójdę więc na skróty, tym bardziej, że  pismo obrazkowe znów wraca i jest coraz popularniejsze. Jestem jak ta kobitka na zdjęciu,  stabilizuję i umożliwiam jazdę oraz pilnuję żeby maszyna nie wylądowała w rowie.



Obiecuję, że jak się obrobię, pozbieram z rozumem i znajdę więcej czasu, to znów częściej będę przynudzać na blogu, bo na razie wszystkie rozrywki mam w realu. 

Dziękuję Wam za pamięć, troskę i życzenia. A w prezencie od trochę spóźnionego Mikołajka macie lulankę na gorsze chwile, bo niestety wszyscy takie mamy.



obrazek złowiony w sieci

niedziela, 30 listopada 2014

Zamiast andrzejkowej wróżby


Zapamiętajcie, bo warto.



















I to by było tyle... na dziś. Nie mam czasu na rozkminianie tematu. Napełniam szklankę. Trzymajcie się ciepło.

sobota, 29 listopada 2014

Obrazek z dedykacją

Dla rządzących, którzy zajmują się głównie działaniami marketingowymi na rzecz swojej partii, dla opozycji, która zajmuje się głównie tym, jak dorwać się do koryta i dowalić rządzącym, dedykuję ten obrazek – bo bardzo pasuje, bo mam taki kaprys, bo jestem sfrustrowana.






Chciałabym jeszcze dodać, że chociaż głosowałam (wypełniając zasrany obywatelski obowiązek) dyskusję o „problemie z wyborami” i rzekomym zamachu na demokrację, mam centralnie w dupie. Podejrzewam, że tak samo ma większość zwyczajnych ludzi, oczywiście poza politykami i mediami. Wiem, że dla rządzących mój „głos” jest ważny tylko przy urnie wyborczej, bo poza okolicznością wyborczą moje zdanie zupełnie ich nie interesuje, ale lubię mówić, co myślę...

A myślę, że ci którzy sprawują władzę powinni w końcu zauważyć, że w Polsce dobrze się żyje tylko w statystykach, bo w rzeczywistości 70 % społeczeństwa jedzie na rezerwie. Ci co mają pracę, nie mają nic prócz pracy, bo żeby ją utrzymać wypruwają sobie flaki, a reszta szuka jakiegokolwiek zajęcia, byle przeżyć.

Dlatego istnieje całkiem realne niebezpieczeństwo, że ci ludzie doprowadzeni do ostateczności znowu upomną się o swoje, ale zamiast kartek wyborczych użyją skuteczniejszych metod. Szczególnie, jak przypomną sobie, że z osławionych postulatów „Solidarności” ostała się tylko niedzielna msza w środkach masowego przekazu. Bo reszta, z przyzwoleniem solidarnościowej władzy, już dawno zginęła w odmętach tzw. wolnego rynku, który dziwnie szybko przybliża nas do krwiożerczego kapitalizmu rodem z XIX wieku. A wiadomo, że w trudnych czasach ludzie stają się nieprzewidywalni, podatni na wpływy, także przywódców oszołomów różnej maści, jak było np. osiemdziesiąt lat temu. I bida gotowa.