Szukaj na tym blogu

sobota, 9 kwietnia 2016

Polecam do poczytania




Jest deszczowa sobota, leżę sobie w łóżku, patrzę przez okno na moknące drzewa, przetaczające się po niebie szare chmury, słucham gruchania nastroszonych od deszczu gołębi i cieszę się przyjemnością bycia tu i teraz, w moim prywatnym niebie. Przede mną laptop z dostępem do internetu, a więc do olbrzymiego wirtualnego świata opisującego ten równie wielki realny. W sieci jest wszystko, skarbnica informacji i wielka porażająca głupota, rzeczy wzniosłe warte zapamiętania i przepełnione brudem śmietnisko. Na szczęście to ode mnie zależy co wybiorę. Dzisiaj znalazłam piękny tekst Agaty Komorowskiej odpowiadający na pytanie, które zadaję sobie codziennie. I ze zdumieniem odkryłam, jak bardzo przemyślenia autorki są zbieżne z moimi. Zapisuję więc na blogu te słowa, żeby móc do nich jeszcze wrócić, żeby przesłać dalej ten wartościowy i ważny tekst. Pozdrawiam i życzę miłej lektury.

 *  *  *

  Gdzie do diabła szukać Boga?

„Na rozstaju dróg stoi dobry Bóg, on wskaże ci drogę” – śpiewa Feel, a ja nucę pod nosem kierując autem.
– A co to jest Bóg? – pyta Ada z tylnego siedzenia.
– To wielka, ogromna miłość. To największe dobro. Dzięki niemu tu jesteśmy i my i wszystko naokoło.
– A gdzie on mieszka?
– W tobie, we mnie, w tacie, w Aleksie i Krysku, w każdym człowieku, w słońcu i wietrze. Wszędzie.– To dlaczego go nie widzę?
– Bo jest jak powietrze. Powietrza też nie widać.
– A można go dotknąć?
– Nie, ale on dotyka Ciebie. Jak czujesz się taka bardzo szczęśliwa, czujesz wielką miłość, to wtedy Bóg Ciebie dotyka.
– A co to jest Duch?
– Duch to intuicja. Podpowiada Ci co jest dobre. Kiedy chcesz narozrabiać, a taki mały głosik mówi Ci żeby tego nie robić, to jest Duch.
– A duchy?
– Duchy i duszki są w bajkach.
– A co to jest piekło?
– Piekło robimy sobie sami. Jak nie słuchamy Ducha, ani Boga, jak nie jesteśmy dla siebie dobrzy. Jest nam wtedy bardzo, bardzo źle. To jest piekło.
No bo kim na litość boską jest Bóg? I gdzie do diabła go szukać? Jakoś ostatnio spotykam ludzi, którzy rozmawiają ze mną o Bogu. Jedni chcą zaciągnąć do Kościoła, inni po prostu opowiadają o swoim doświadczaniu Boga. A dla mnie Bóg to ja i ty, on i ona i oni wszyscy. Każdy z nas został stworzony na podobieństwo Boga. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25,40). Na próżno szukać Boga w Kościele, Fatimie, czy Lourdes. Jeśli pójdziesz tam nie niosąc Boga w sercu, nie znajdziesz go w żadnym z tych miejsc. Kościół to instytucja, taka sama jak Urząd Skarbowy, czy ZUS. Powstała wieki temu, była zmieniana i modyfikowana zależnie od panujących zwyczajów, układów politycznych i społecznych. Składa się z ludzi, którym daje władzę nad innymi ludźmi. W imię Boga rozgrzesza lub potępia, wszczyna wojny i niesie pokój. Uczy lęku przed silnym, wszechmogącym Bogiem. Gloryfikuje umartwianie się za życia, obiecując niebo po śmierci. Jeśli więc dopiero po śmierci mamy być szczęśliwi, to dlaczego wszyscy, tak kurczowo trzymają się życia? Dlaczego w obliczu zagrożenia tak rozpaczliwie o nie walczymy? Jeśli dopiero po drugiej stronie czeka na nas Bóg, to dlaczego po prostu nie odejść? Dlaczego żaden wierzący otrzymując diagnozę śmiertelnej choroby nie wykrzykuje z entuzjazmem “Nareszcie! Na to czekałem całe życie!”.
Dlaczego Ci co deklarują największą wiarę w Boga mają posępne twarze i smutne oczy? Dlaczego katecheci i katechetki, których spotkałam w szkołach i poza nimi to jedni z najsmutniejszych, najbardziej odpychających i niechętnych dzieciom ludzi? Przepraszam jeśli kogoś uraziłam, ale na swojej drodze spotkałam tylko jednego prawdziwego katechetę, który uczył mnie w szkole średniej, w Kanadzie, ale on był świeckim nauczycielem religii. Miał rodzinę i dzieci. Szanował każde zdanie, każdy pogląd każdego młodego człowieka. Czy ci, którzy okrzykują się przedstawicielami Boga nie powinni być sami wzorem cnót, które głoszą? Po co władza, bogactwo i potęga? Po co straszyć ludzi piekłem? Człowiekiem zastraszonym łatwiej się manipuluje, łatwiej rządzi. Ludzie zastraszeni są jak stado owiec, które można wysłać na śmierć w imię Boga, czy Allaha .
Kiedy Krystian urodził się z zespołem Downa, zwróciłam się do Boga jak każdy Katolik w takiej sytuacji. Powtarzałam litanie, koronki i inne modlitwy. Błagałam o to, by Krystian okazał się normalnym chłopcem. Dwa dni po wyjściu ze szpitala pojechaliśmy do Częstochowy. Obolała po cesarce, przeszłam na kolanach całą trasę za świętym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Przeprowadzałam różnego rodzaju negocjacje z Bogiem. “Nigdy już nie kupię sobie drogich kremów, oddam na biednych”, albo “Zostanę honorowym dawcą krwi”. Bóg jednak był nieugięty. Za nic na świecie nie chciał zabrać Krystianowi tego jednego, jedynego przeklętego chromosomu, a to przecież pestka dla Boga. Zgodnie z treścią modlitw, „On nigdy nie odmawia proszącym”, a ja tak bardzo prosiłam, błagałam, wierzyłam… Kto jednak do cholery napisał te modlitwy? Kto u licha ma taką pewność, że Bóg nikomu nie odmawia? Poszłam do kościoła, szukałam pocieszenia u księży, spowiadałam się, wyłuskiwałam najdrobniejsze nawet przewinienia i otrzymywałam rozgrzeszenie. Podczas każdej spowiedzi mówiłam o moim chorym dziecku. Usłyszałam wiele porad, typu “Kochaj go i tak”, ale ja go kochałam! “Wierz w to, że będzie zdrowy”, ale ja wierzyłam i to był cały problem. Nikt mi nie powiedział „Kochana, nie obawiaj się. Bez względu na to co się stanie, jakie twoje dziecko będzie, dasz radę. Uwierz w siebie, uwierz w to dziecko, nie próbuj go zmieniać, bo on przyszedł do ciebie z jakiegoś powodu. I kiedy przestaniesz z tym walczyć, będziesz szczęśliwa, bez względu na to czy twój syn ma 46, czy 47 chromosomów. Twoim zadaniem nie jest go naprawiać, a wspierać w tym, by mógł istnieć i być najlepszym i najszczęśliwszym Krystianem pod słońcem. Do tego potrzebna jest tylko akceptacja, bezwarunkowa miłość i wiara, ale nie w zmianę, tylko w słuszność tego co jest.”
Co niedzielę chodziłam do kościoła. Patrzyłam na dziesiątki ludzi stojących obok mnie. Wystrojonych, obojętnych, z nieobecnym spojrzeniem. Od czasu do czasu, jakaś pani strofowała mnie żeby uciszyć dziecko… Obserwowałam twarze wiernych i zastanawiałam się o czym teraz myślą. Mechanicznie poruszali ustami, mamrotali pod nosem smętne pieśni, ale ich dusze, serca i umysły były gdzieś indziej. O, ta pani obok, pewnie myśli o tym co ugotować na obiad. Tamten pan ma chyba jakiś problem w pracy… I tak dalej… A w międzyczasie tylko mechaniczne ruchy ręki na znak krzyża i ćwiczenia klęknij-powstań. Z otępienia wyrywa ludzi komunia. Wtedy można zobaczyć, czy sąsiadka nagrzeszyła. A ten sąsiad, co każdy przecież wie co robi w sobotnie wieczory, jednak idzie do komunii. A to kłamczuszek jeden. Ten to będzie się smażył w piekle… W tym czasie następuje cicha zmiana miejsc. Mniej cierpliwi nie wracają do ławek, stają w dołkach startowych z tyłu kościoła. Błogosławieństwo na koniec mszy, to sygnał do startu. I wtedy, nie ma przebacz, kto pierwszy dostanie się do auta, ten ma szansę wyjechać bez stania w korku. Jeśli nie zdążysz, stoisz. Wszyscy na siebie trąbią, pokrzykują, przeklinają… Boże, czy Ty to widzisz? Czy ci ludzie właśnie opuścili Twój dom, po godzinnym przyjęciu na Twoją cześć, po wysłuchaniu Twoich nauk o miłości bliźniego, przebaczaniu, pomocy…
Przestałam chodzić do kościoła. Przestałam klepać bezmyślnie różaniec, bo przez ile zdrowasiek można się tak uczciwie skupić na modlitwie? Przy której nasze myśli zaczynają podążać w stronę garów, prania i dzieci…
Boga odnalazłam bliżej niż mi się zdawało. Widzę go we wschodach i zachodach słońca, kroplach rosy, kwiatach, chmurach, a przede wszystkim w ludziach, których spotykam na swojej drodze. W Tobie Siostro, z którą obchodzę urodziny, w Tobie Przyjaciółko z którą nie muszę nawet rozmawiać, żeby wiedzieć co czujesz, w Tobie i w Tobie i w Tobie. Spotkałam go nawet wczoraj w moim domu. Moje życie jest moją modlitwą. Nie muszę chodzić do kościoła, bo odnalazłam Boga w sobie. Nie jest to Bóg ani katolicki, ani arabski, ani hinduski, ani żaden inny. Czym zatem jest wiara w Boga? To akceptacja życia takiego jakim jest. To co się dzieje w naszym życiu jest ani dobre, ani złe. To zwyczajnie JEST. Od Ciebie zależy jaką barwę temu nadasz. Czy będziesz widzieć wszystko w czerni, czy w kolorach tęczy. Dlaczego ludzie w jednym mieście, w jednym bloku, w jednym pomieszczeniu, w jednej rodzinie postrzegają te same zdarzenia w tak odmienny sposób? Rozmawialiście z rodzicami dzieci poważnie chorych, z ludźmi chorymi na raka? To często jedni z najszczęśliwszych ludzi na ziemi. Choroba sprawiła, że wyszli z obranych wcześniej torów, musieli poznać siebie i dotknąć innych ludzi. Dopiero chorując zaczęli naprawdę żyć..
Bóg to ja, ty i ten facet pod budką z piwem. Wierząc w siebie, wierzę w Boga, kochając siebie, kocham Boga, akceptując siebie, akceptuję Boga. Dotykając innych, dotykam Boga. Krzywdząc innych, krzywdzę Boga. Żyjąc zgodnie z moim sumieniem, żyję zgodnie z wolą Boga. I już niczego nie muszę się bać, bo niebo jest tutaj, nie muszę na nie zasługiwać. A piekło? Piekło tworzymy sobie sami z naszych lęków, uprzedzeń, „nie mogę” i „muszę”. 
I jeśli komuś się zdaje, że właśnie okrzyknęłam się Bogiem, że cały ten tekst to jedno wielkie bluźnierstwo, to nie zrozumiał ani jednego słowa. Dzisiaj mam dla Boga więcej uwielbienia i więcej pokory niż kiedykolwiek wcześniej. I wiem, że na rozstaju dróg zawsze wskaże mi właściwą drogę. Po prostu posłucham mojej intuicji.
„Jeśli jesteś prosty, kochający, otwarty, dostępny wytwarzasz wokół siebie raj. Gdy jesteś zamknięty, wiecznie się bronisz, ciągle boisz się, że ktoś pozna twoje myśli, twoje marzenia, twoje perwersje – to jakbyś żył w piekle. Piekło jest w tobie – niebo również. Nie są one miejscami geograficznymi, lecz przestrzenią duchową” – OSHO
„There is no need for temples, no need for complicated philosophies. My brain and my heart are my temples; my philosophy is kindness.” – DALAI LAMA
„Nie trzeba wierzyć w Boga, żeby być dobrym człowiekiem. Nie trzeba w niego wierzyć tak, jak powszechnie rozumiemy jego postać. Człowiek może być uduchowiony, ale nie religijny. Nie musisz chodzić do kościoła i dawać pieniędzy. Dla wielu ludzi kościołem może być nawet natura. Wielu wspaniałych ludzi w historii ludzkości nie wierzyło w Boga. A inni czynili zło w Jego imię.” – PAPIEŻ FRANCISZEK
                                                             http://agatakomorowska.pl/gdzie-do-diabla-szukac-boga/


 
                                                         obrazek złowiony w sieci

sobota, 26 marca 2016


Z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocnych życzę, wszystkim czytającym te słowa, dni wypełnionych nadzieją budzącej się wiosny i niech Zmartwychwstanie Pańskie, które niesie odrodzenie duchowe napełni Was spokojem, wiarą i miłością oraz da siłę do pokonywania życiowych trudności i nadzieję żeby móc z ufnością patrzeć w przyszłość. 

sobota, 19 marca 2016

Ślady wiosny w sercu i w naturze




Pogoda była dziś piękna, więc wybrałam się z wnukiem na popołudniowy spacer. Najpierw poszliśmy pieszo na cmentarz, żeby zapalić światło mojemu Tacie, bo dziś jego imieniny, a potem zaszliśmy na lody do Grycana, żeby zrobić sobie przyjemność. 

Całą drogę gadaliśmy, bo oboje bardzo lubimy ze sobą rozmawiać. Daniel jest świetnym rozmówcą i nie sposób się z nim nudzić. Zadziwia mnie jego ciekawość świata, spostrzegawczość, błyskotliwość i poczucie humoru. Ma pięć lat a zasób słów jakich nie powstydziłby się uczeń starszych klas podstawówki. Potrafi pięknie opowiadać o tym, co widzi, co go pasjonuje. Tak, tak, on ma już swoje pasje. Uwielbia wymyślać i budować różne urządzenia, którym nadaje wymyślone przez siebie funkcje. Plastikowe rurki, połączone wyżebranymi od dziadka kablami i częściami starego telefonu do tego skomplikowane konstrukcje z klocków lego i już gotowa machina nazwana „plądownią elektlycną z genelatolami do psesyłu wiadomości w kosmos”. Od małego elektryka, zabawki którą dostał na urodziny, nie można go odciągnąć wołami. Za części od laptopów, które naprawia dziadek, odda każdą zabawkę, bo uwielbia wszystkie elektryczne urządzenia, a im bardziej skomplikowane tym bardziej mu się podobają. Fascynują go programy „Jak to jest zrobione” i zrezygnuje dla nich z każdej bajki. Jak łatwo się domyślić, ja nie jestem w tych zabawach dobra, ale fantastycznych teorii mojego wnuka słucham z przyjemnością. Daniel jest bardzo podobny do dziadka, który pracując nad naprawą laptopów, też opowiada mi z detalami co robi, ale w tym wypadku nawet nie udaję, że mnie to interesuje. W ogóle wnuk z dziadkiem dobrali się jak w korcu maku i świetnie czują się w swoim towarzystwie. Dzięki dziadkowi Daniel operuje technicznym słownictwem i zna się na różnych częściach, o których ja nie mam bladego pojęcia. Np. ostatnio zdarzyła się taka sytuacja, że zapomniałam po co przyszłam do pokoju. Stanęłam w progu i usiłowałam sobie przypomnieć co miałam zrobić. Wnuk, który budował na dywanie kolejną machinę, spojrzał na mnie czujnie.
  • Co babciu? - spytał.
  • Nic, tylko nie wiem po co tu przyszłam, no nie pamiętam – powiedziałam poirytowana, bo moja galopująca skleroza źle mi robi na nerwy.
  • Uskodziła się babci kalta pamieci, tseba naplawić, po plostu – zawyrokował mały.
No tak, dla niego wszystko jest jeszcze po prostu - babka ma części jak komputer i wszystko da się naprawić.

A miałam napisać o wiośnie, którą już widać na dworze  i o tym, jak bardzo się cieszę na jej przyjście, bo zima dała mi się we znaki, ale wyszło jak zwykle - rozpisałam się o wnuku. Cóż, w konkurencji z Danielem to u mnie nawet wiosna nie ma szans.   A wracając do mojej karty pamięci, to zapisał się w niej dziś miły dzień ze śladami wiosny w sercu i na dworze. Ale że moja karta pamięci czasami szwankuje, to, na wszelki wypadek, zostawiam ślad też na blogu . I to by było tyle na dziś.














piątek, 18 marca 2016

O dzisiejszym powodzie do radości



Dostałam dzisiaj od męża kwiaty, tak bez okazji i tylko dwa. Wstawiłam je do wazonu i patrzę na nie z przyjemnością. Pan tulipan i pani frezja, jak od trzydziestu paru lat ja i mój mąż. Mały gest sprawił, że życie lepiej smakuje. Kwiaty nie są tu ważne, ważna jest ta cała reszta, która ze tym gestem stoi. 

Piszę o tym, żeby zapamiętać miłą chwilę i żeby podzielić się moją radością. Bo radością trzeba się dzielić. Szczególnie z tymi, którzy nam dobrze życzą, bo ucieszą się z nami.

A przyjemności, nawet te najmniejsze,  należy celebrować i gromadzić jak największe skarby, żeby mieć po co sięgać, kiedy przyjdą te gorsze chwile. Ja tak robię i wszystkim tak radzę. Bo choć to oczywista oczywistość to nie zaszkodzi o tym przypominać, żeby się utrwaliło. No, to przypomniałamDo miłego.


                                                               

czwartek, 17 marca 2016

Ustawa o RTV - bezpodstawne wyciąganie pieniędzy od obywatela



Jak człowiek chce mieć względny spokój, to powinien jak ognia unikać oglądania wiadomości. Niestety, mnie się to nie do końca udaje i całkiem bez sensu psuję sobie humor. Np. dzisiaj trafił mnie jasny szlaczek w drobną pepitkę, bo dowiedziałam się, że w niedalekiej przyszłości abonament radiowo-telewizyjny zostanie ustawą przeniesiony do rachunków za energię elektryczną jako tzw. opłata audiowizualna.

No, nic tylko się cieszyć, że państwo będzie pobierało od obywatela 15 zł haraczu,  a obywatel może państwu naskoczyć. Dotąd znakomita większość ludzi nie płaciła abonamentu, bo też nie oglądała telewizji publicznej, która w ofercie programowej nastawiała się na najmniej wymagającego widza, którego zadowalały idiotyczne programy z cyklu reality show. Po przejęciu TVP przez PiS jest jeszcze gorzej, bo telewizja publiczna stała się  propagandową tubą jednej partii, więc tym bardziej nie ma uzasadnienia, żeby wszyscy oddawali swoje ciężko zarobione pieniądze na coś z czego nie korzystają i czego nie akceptują.

 
Ale przecież wszechwładni spece od “dobrej zmiany” mają to gdzieś. Znaleźli skuteczny sposób, jak wydoić obywatela i każdy korzystający z prądu będzie też z założenia widzem telewizji publicznej. Jeżeli nie zapłaci to wyłączą mu prąd. Można chytrzej? Chyba nie.  

Teoretycznie można by zaskarżyć taką ustawę do Trybunału Konstytucyjnego albo Rzecznika Praw Obywatelskich - niewidomi mają wygraną z góry- ale w PiSlandii nie takie numery przechodzą bez  echa. I jak się tu nie wkurzać? No, nie da się. Ale próbować trzeba.


rysunki złowione w sieci 

wtorek, 8 marca 2016

Trochę aktualności



No, dzieje się chociaż raczej źle niż dobrze. Na świecie coraz bardziej niespokojnie i w Polsce też. Prezes wszystkich rządzących psuje państwo, dzieli i obraża ludzi, udowadniając z uporem maniaka, że białe nie jest białe a czarne nie jest znowu takie czarne. Np. wczoraj, przemawiając z okazji wyboru Anny Anders na senatora, zażądał, żeby tacy jak ja się ujawnili... bo wiadomo, że wszyscy popierający KOD to źle życzący Polsce donosiciele (wspomniał o donoszeniu do radzieckich ambasad i Unii), sprzedawczyki, aferzyści i złodzieje, a w najlepszym razie, ludzie otumanieni przez oderwaną od koryta PO. Odmówił nam nawet prawa do używania symboli stwierdzając, że przyjmujemy biało-czerwone barwy ochronne, żeby udawać patriotów, a w rzeczywistości swoimi protestami niszczymy Polskę. Wkurzyłam się bardzo, bo nie godzę się, żeby jakiś mentalny kurdupel mnie obrażał, wmawiając że wie lepiej kim jestem. Chodzę na manifestacje KOD, bo uważam to za słuszne, bo nie zamierzam bezwolnie patrzeć na niszczenie Polski. A skoro mamy niczym nie zagrożoną demokrację - co wbrew faktom, ale za to z uporem maniaka, powtarza PiS - to ja też mogę prosić szanownego, żeby się ujawnił i przyznał do hipokryzji i konformizmu. Za przykład podając opinię znalezioną na  temat szanownego w internecie. Oto ona.

„Gdzie w PRL stał Kaczyński


Wreszcie wyjasnila sie najpilniej strzezona tajemnica niedoszlej IV RP. Powodem frustracji prezesa Kaczynskiego i jego wciaz skwaszonej miny jest to, ze nie bardzo wiadomo, gdzie stal w PRL. Twierdzi, ze nie tam, gdzie ZOMO, ale tez na pewno nie tam, gdzie internowani.

W jego teczce zachowala sie notatka z 1981 roku: „Nie jest ekstremista pierwszej kategorii. Do internowania nie kwalifikuje sie „. Której byl kategorii, oficer prowadzacy laskawie nie zdradzil.

Nie jest tajemnica, ze Jaroslaw Kaczynski korzystal z dobrodziejstw PRL, jak malo kto. Uczyl sie, studiowal, zrobil komunomyslny doktorat. Prace z prawa administracyjnego pt. „Rola cial kolegialnych w kierowaniu szkola wyzsza” obronil 8 grudnia 1976 r. Zadnych klopotów nie mial. Moze dlatego, ze obficie cytowal materialy ze zjazdów i plenów KC PZPR, a z przywódców Gomulke, Bieruta, Cyrankiewicza, Kliszke, Sokorskiego, Werblana. Takze Urbana. Panstwo polskie odrodzone w roku 1918 nazwal burzuazyjnym. Doktorat byl ostrozny, wywazony neutralny w ocenie ustroju. Ujawnil sie w nim w calej krasie PRLowski konformista Kaczynski.

Na transformacji tez skorzystal. W 1990 roku byl wspólzalozycielem partyjnej (PC) spólki Telegraf, która miala zajmowac sie wszystkim, ale ostatecznie ograniczyla sie do gromadzenia pieniedzy. Zebrala sie tego gigantyczna, jak na owe czasy, kwota 250 mln zl. Podobno inwestorzy chetnie wplacali na rozwój firmy szefa kancelarii prezydenta Walesy. Ostatecznie afery Telegrafu nigdy nie rozwiklano, a siedziec poszedl tylko przyjaciel prezesa K., Maciej Z.


Po wygranych w 2005 roku wyborach Jaroslaw Kaczynski mscil sie na Polakach za swoja miniona biernosc. Na szczescie tylko 2 lata, bo z pychy i glupoty doprowadzil do wczesniejszych wyborów, które przegral.
13 grudnia 2012 r. prezes Kaczynski organizuje marsz Wolnosci, Solidarnosci i Niepodleglosci, bo – jak twierdzi – „wolnosc w Polsce jest zagrozona”. Na pewno nie jego wolnosc, gdyz korzysta z immunitetu. Totez nawet, jesli beda rozróby, jego bedzie chronic nie tylko prywatna, kosztowna (dla podatników) ochrona, ale i panstwowa policja.

Marzenie o internowaniu, a chocby zatrzymaniu na 24 godz. znów sie nie spelni.
Jesli nie znajdzie sie jakas poczciwa dusza, która przyjmie Kaczynskiego do internatu,
przez kolejny rok bedziemy ogladac jego obrazona na caly swiat mine niedocenionego
meczennika z Zoliborza.” - autor Janek

Ale dość o polityce, bo szkoda mi nerwów, a na to, co wyprawia PiS, spokojnie patrzeć się nie da.

Z miłych wiadomości to muszę donieść, że mój wnuk skończył wczoraj pięć lat. Strasznie szybko te lata minęły, ale radości i pięknych wspomnień zostawiły co niemiara. Ja przez te pięć lat zdziecinniałam i trochę zgłupiałam, ale jakoś mnie to nie martwi, wprost przeciwnie - bardzo mi z tym dobrze. Z wnukiem dogaduję się świetnie i jest on moim remedium na różne życiowe upierdliwości, więc nie zamierzam nic zmieniać.

No i mamy jeszcze dziś Dzień Kobiet – święto, na które jedni się oburzają, że to relikt PRL-u, a inni obchodzą, bo każda okazja jest dobra do sprawienie innym i sobie przyjemności. Ja oczywiście należę do tych drugich, bo co będę sobie żałować. Kwiatka doniczkowego kupiłam sobie sama a w prezencie od męża dostałam nową maszynę do szycia, bo stara owszem działała, ale najbardziej na moje nerwy, plącząc nici i samoczynnie zmieniając ściegi.

I to na dzisiaj tyle z moich aktualnych donosów. 

Pozostaje mi jeszcze tylko życzyć Czytelniczkom mojego bloga żeby czuły się świetnie w kobiecej skórze, były kochane, doceniane i hołubione, nie tylko 8 marca ale każdego innego dnia też.

Na koniec mam mały muzyczny suwenir i dużą buźkę.





sobota, 5 marca 2016

Dowcipy z alkowy, które ubawiły mnie do łez

Kiepski biomet dawał mi się we znaki i od rana bolała  mnie głowa, więc żeby sobie ulżyć wzięłam proszek i zaległam w ciepłym łóżeczku przed laptopem. Zajrzałam do internetu i o to co znalazłam.





















A że śmiech to przyjemność i samo zdrowie, więc sobie nie żałowałam. 

 



sobota, 20 lutego 2016

Sama ze sobą, a czasami też z wronami

Dalajlama radził, żeby każdego dnia pobyć ze sobą. Indiańskie przysłowie mówi, że aby usłyszeć siebie, potrzebujemy milczących dni. Racja. Dlatego trochę milczę, ale z przerwami, bo ja raczej z tych wymownych. 
Jednak nie da się zaprzeczyć, że ostatnio jakoś nie bardzo chce mi się gadać i lubię być sama. Śmiało mogę sobie śpiewać słowa w starej piosenki zespołu Homo Homini: “sam ze sobą na sam najlepiej się mam, gdy znajdę się sam”. 
Rzeczywistość dookoła jest rozczarowująca, więc, żeby zachować spokój i jakie takie samopoczucie, skupiam się na sobie, co bywa nawet przyjemne. Lubię swoje towarzystwo i taki rodzaj samotności. 
Mam też takie dziwactwo, że chodzę słuchać wron, które o zmierzchu zbierają się w wąwozie niedaleko mojego domu. Poniżej zdjęcia z ostatniego takiego spaceru. Technicznie zdjęcia są słabe, bo robione niedoładowaną komórką, ale atmosferę oddają wiernie.






niedziela, 14 lutego 2016

NAJMILSZEGO DNIA WALENTYNKOWEGO


dla wiernych Czytelników, którzy wciąż odwiedzają mojego bloga chociaż ja sama traktuję go po macoszemu. 

Tym razem zamilkłam, bo dostałam kilka książek, które musiałam szybko przeczytać. "Kobieta zbuntowana" Krystyny Kofty, "Kalendarzyk niemałżeński" Pauliny Młynarskiej i Doroty Wellman i "Szczęściara" Sachi Parker, to w sumie ponad tysiąc stron maczkiem w dużym formacie, więc trochę mi się zeszło. Poza tym przechorowałam jakiegoś atrakcyjnego grypowego wirusa, który na tydzień wyłączył mi myślenie i chęć na cokolwiek oprócz spania. Ale już wracam do żywych i cieszę się na normalne życie bez smarków, kaszlu, łamania w kościach i temu podobnych atrakcji. Do miłego...



niedziela, 31 stycznia 2016

Przytulanie jest dobre na wszystko



Dzisiaj jest 31 stycznia 2016 roku, a więc obchodzimy Światowy Dzień Przytulania. Jeżeli ktoś na co dzień nie praktykuje obłapiania się z bliźnimi, to ma właśnie świetną okazja do tego, żeby się poprzytulać, dać sobie i innym trochę radości, miłości i czułości. Tak po prostu, po ludzku, bo dotyk potrzebny jest nam nie tylko dla przyjemności, poczucia bliskości z drugim człowiekiem, ale też dla zdrowia.  

Na początku XX wieku lekarz Johns Hopkins zauważył, że brak dotyku zmniejsza szansę niemowląt na przeżycie. Jesteśmy genetycznie zaprogramowani na bliskość, bo z natury jesteśmy istotami społecznymi. Podczas przytulania wydziela się oksytocyna, która zwana jest również hormonem przywiązania, poza tym, serdeczny dotyk obniża poziom kortyzolu hormonu stresu, obniża ciśnienie, zwalnia bicie serca, działa przeciwbólowo i podnosi odporność. 

Same dobrodziejstwa, ale mnie i bez tego nie trzeba specjalnie namawiać na przytulanie, bo ja jestem strasznie przylepna, a im jestem starsza tym bardziej. Z tej umownie ustalonej okazji jak i bez okazji przytulam też do serducha wszystkich Czytelników bloga 




 





niedziela, 24 stycznia 2016

sobota, 23 stycznia 2016

Byliśmy na manifie




Nie wytrzymałam zbyt długo w abstynencji od polityki i poszłam z rodziną na manifę Komitetu Obrony Demokracji. Manifestacja odbyła się pod hasłem: "W obronie naszej wolności", a ja wolności będę bronić zawsze.

Dzień był bardzo mroźny, ale i tak przyszło dużo ludzi. Trudno mi ocenić ile nas było, ale wydaje mi się, że około tysiąca. Manifestacja zaczęła się w południe pod Chatką Żaka, potem był przemarsz w kierunku Placu Teatralnego, gdzie miały miejsce przemówienia, następnie uczestnicy marszu przeszli na Plac Litewski, gdzie planowany był koniec protestu. Tam czekali już dowiezieni autokarem narodowcy, którzy próbowali zagłuszać przemówienia i obrażać uczestników KOD-u. Nie przestali nawet wtedy, gdy manifestanci śpiewali hymn, a podobno są tacy patriotyczni. Nie obyło się też bez przepychanki, bo jeden z narodowców wyrwał jakiemuś manifestantowi transparent. Skończyło się na interwencji policji i mandacie. Ja też podpadłam jednej paniusi, choć wcale się o to nie starałam.
Podeszła do mnie taka moherowa babcia i spytała napastliwie.

- Po co przyprowadziła pani tu dziecko?
- Niech pilnuje swego, żeby nie okazało się, że Kaczyński będzie decydował, które bajki może oglądać – odpowiedziałam. 
- Hmmm – fuknęła. A dużo wam za to płacą?
- Kto i za co? - spytałam zdezorientowana, bo mimo tonu jakim się do mnie zwróciła nie traktowałam jej zaczepki jako ataku. 
- No te sprzedawczyki z PO – uświadomiła mnie szybko.
- Aha – wykazałam się refleksem. No chyba tyle samo ile pani płacą te aparatczyki z PiS-u – odpaliłam złośliwie.

Paniusię lekko zamurowało, a ja wzięłam wnuka za rękę i zmieniliśmy lokalizację. Trochę jeszcze śpiewaliśmy, skandowaliśmy, klaskaliśmy i po godzinie 14 rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do Pyzowej Chaty, bo wnuk był, cytuję:”Strasnie zmęcony i głodny”. Dziwne jest jak to dziecko na widok znajomej knajpy od razu umiera z głodu, ale co tam, przynajmniej minęło mnie mieszanie w garach. Po obiedzie biegusiem poszliśmy do domu, bo zrobiło się jeszcze zimniej. I to byłoby na tyle na temat mojej walki o demokrację.