Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Tłumaczenia i życzenia

-->
Dawno nie zaglądałam na bloga. Oj! Dawno. Przyczyna była prozaiczna – brak czasu. Poza tym, znudziło mnie to ciągłe narzekanie.... nie mam czasu, czas za szybko leci.... itd., itp.
 
Dlatego darowałam sobie kolejne wpisy o tym, z czym nie nadążam albo co zaniedbuję przez to, że doba nijak nie chce mieć więcej godzin a ja więcej siły. 

Co robiłam jak mnie nie było? Skupiłam się na życiu w realu, a miałam się na czym skupiać. Wiele się działo, dobrego i trochę złego też, ale jakoś sobie poradziłam i utrzymałam pion. Dlatego wciąż cieszę się życiem. Tylko, że raz cieszę się mniej a innym razem trochę więcej. 
 
W nowym roku wrócę do pisania bloga, bo... trochę mi tego brakuje, bo parę osób czeka na moje wpisy, bo mam coraz więcej luzów w pamięci a blog może jakoś temu zaradzić. 
 
Wpis inauguracyjny kończę życzeniami udanej zabawy sylwestrowej, szczęśliwego Nowego Roku i pozostałych 364 dni, które nastąpią po nim. Niech w tym nadchodzącym 2013 roku zdrowie Wam dopisuje, pech i kryzys Was omijają a 13 w dacie okaże się jednak wyjątkowo szczęśliwa.

środa, 28 marca 2012

Życie w realu mnie pochłonęło


Życie w realu tak mnie pochłonęło, że coraz rzadziej zaglądam na bloga. Tyle się dzieje, że nie wiem od czego najpierw zacząć pisać, więc nie zaczynam wcale. Poza tym trochę dosyć mam siedzenia przy komputerze a niestety muszę, bo zaczęłam robotę i muszę ją przed świętami skończyć.

No właśnie. Idą Święta. Znowu trzeba przewrócić dom do góry nogami i nagotować mnóstwo żarcia. Niestety jak większość kobiet zwykle ulegam owczemu pędowi i wpadam po uszy w tradycję. A tak okropnie mi się nie chce tego robić... Więc może w tym roku uda mi się przełamać trochę kretyńskie podejście do świąt i nie będę musiała dojadać świątecznych resztek. A co do sprzątania, to z umiarem ale posprzątam, bo wiosenne porządki przydadzą się mojemu domowi.

piątek, 23 marca 2012

Buty na szpili, kręgosłup na szpilkach

Wczoraj umówiłam się z koleżanką na zakupy. Ja chciałam sobie kupić jakieś buty a ona planowała jakikolwiek zakup na pocieszenie, bo miała kiepski humor. Wziąwszy pod uwagę, że mieszka naprzeciw cmentarza pocieszenie należy się jej jak psu miska. Po drodze nie minęłyśmy obojętnie żadnego sklepu, ale było to całkiem niepotrzebne, bo wszędzie ten sam towar. Butów w końcu nie kupiłam, bo miałam do wyboru jedynie baleriny albo czółenka na wielgaśnych obcasach. Trudno. Baleriny już mam a na szczudłach chodzić nie zamierzam, bo dbam o kręgosłup. Jednak, całe hordy młodych dziewczyn i już nie młodych kobiet szlifują nierówne chodniki gigantycznymi szpilami. Zabawnie to wygląda jak idzie taka elegantka na zgiętych kolanach z wypiętym kuprem i z każdym krokiem walczy o utrzymanie równowagi. No, stety czy niestety, na wysokich obcasach trzeba umieć chodzić. A ponieważ nie każdy to potrafi na ulicach mamy całkiem darmową rozrywkę w wykonaniu różnej maści połamańców walczących z grawitacją i przy okazji śmieszących obserwujących je ludzi. Całkiem inną sprawą jest to, że duża część z tych szalenie modnych kobiet będzie musiała zaznajomić się z ortopedą, bo żaden kręgosłup nie zniesie bez szwanku takiej eksploatacji. Kiedyś tak wysokie obcasy nosiło się tylko na okazje a teraz ganiania się na nich po kilkanaście godzin. Często, gęsto wlokąc ogromne siaty albo pchając dziecinny wózek. A to ani zdrowe, ani ładne, ani seksowne.

poniedziałek, 19 marca 2012

Wiadomości, które podnoszą ciśnienie i budzą zdziwienie

autor:detnerski
Robiąc poranną prasówkę przeczytałam doniesienia o protestach dwóch wdów smoleńskich. Pani Zuzanna Kurtyka protestuje przeciwko ekshumacji zwłok jej męża, ponieważ nie odpowiada jej zespół patomorfologów, których chce powołać Prokuratura, która to Prokuratura nie zgodziła się wcześniej na udział patomorfologa z Nowego Yorku. Z kolei Beata Gosiewska wystąpiła do ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza o zgodę na prywatną sekcję, bo też ma zastrzeżenia do fachowości i solidności poprzednio wykonanej sekcji i tej planowanej na poniedziałek.

Ludzie mnie zadziwiają i to wcale nie pozytywnie. Za cholerę nie mogę zrozumieć tej wojny nad trumnami. Co niby zmieni kolejna sekcja? Stwierdzi, że zabici w wypadku lotniczym mogliby dalej żyć? Chyba jednak nie, więc, po co to wszystko? Naprawdę nie rozumiem. Gdyby chodziło o kogoś mi bliskiego to na pewno nie chciałabym, żeby wyciągano go z trumny dla jakichś procedur albo dla mojej potrzeby wojowania z domniemanymi winnymi.

Kolejne wiadomości, przy których zgrzytnęłam zębami, to wywiad z rodzicami tragicznie zmarłej sześciomiesięcznej Madzi. Ci młodzi ludzie skarżą się, że inni źle na nich patrzą. Szkoda że nie pomyśleli, że może spotkaliby się z mniejszą wrogością, gdyby przestali robić show na śmierci swojej córeczki. Niestety to jak się zachowywali i zachowują powoduje, że nóż w kieszeni sam się otwiera. Nawet jak człowiek bardzo się stara nie oceniać ich zbyt krytycznie.


czwartek, 15 marca 2012

Czas egzekutor i moje przyjemności
















Życie w realu mnie przegoniło, więc nie miałam czasu na pisanie bloga ani surfowanie w internecie. Czas jest jak nieubłagany egzekutor. Nie ważne jak bardzo się starasz on pędzi i zabiera ci okazje do zrobienia różnych rzeczy. A im jestem starsza tym bardziej czasu mi brakuje. Życie jest takie bogate a doba ma tylko 24 godziny.

Na dworze już widać wiosnę i czuć ją w powietrzu. Robię sobie coraz dłuższe spacery i cieszę się przyjemnością, jaką daje ruch. Na spacery zwykle zabieram wnuka, a to podwaja przyjemność. Mały patrzy na wszystko z zachwytem a ja mam olbrzymią frajdę, że mogę pokazywać mu świat. Dużo bym dała, żeby dowiedzieć się, o czym myśli ta mała główka. Jedno jest pewne, coraz więcej kojarzy. Bardzo lubi obserwować ptaki, szczególnie podobają mu się wielkie, czarne wrony. Na ich widok wydaje dźwięki podobne do krakania i bardzo się tym cieszy. Nie wiem, może podobnie jak ja, po prostu lubi wrony.

Na koniec wklejam piosenkę mojego ulubionego tekściarza W. Młynarskiego pt. Lubię wrony.

czwartek, 8 marca 2012

Dzień Kobiet? Niech będzie

Dzień Kobiet? Niech będzie. Nie mam nic przeciwko świętowaniu. Ale kobietą wartą uwagi czuję się nie tylko od święta. Zawdzięczam to sobie i trochę mojemu mężowi, który potrafi mnie doceniać i dopieszczać.

Jednak nie każda kobieta ma tak dobrze. Lennon śpiewał, że „kobieta jest Murzynem świata” i niestety miał rację. Ale. Jest takie małe „ale”. W wielu wypadkach kobiety same godzą się na rolę murzyna. Mój ojciec mówił: „Pamiętaj, że z każdym można zrobić tylko tyle na ile sobie pozwoli.” Że co? Że nie zawsze to prawda? Może i nie zawsze, ale w ogromnej większości tak, bo pewna doza wolności jest w człowieku niezniszczalna, jeżeli się przy niej uprze.

Dlatego życzę wszystkim kobietom, żeby potrafiły zawalczyć o siebie a na swojej drodze spotykały tylko porządnych facetów. Facetom też życzę, żeby nie robili sobie krzywdy i dobrze traktowali swoje kobiety nie tylko raz w roku. Bo kobieta, którą się traktuje wyłącznie jak babę do gotowania i prowadzenia domu, zachowuje się jak baba – zrzędzi, ględzi i ma za złe.

Jak na razie, to feministki walczące o równe prawa dla kobiet dostały ostatnio po nosie. Rząd Tuska chce zrównać czas pracy dla obu płci i jeszcze mówi, że to dla dobra kobiet. Makiawelizm w czystej postaci. Zachciewa się kobietom równości i parytetów, to muszą za to słono zapłacić. I nic to, że jak dotychczas, to kobiety niosą większy ciężar utrzymania rodziny a państwo nie robi nic, żeby im w tym pomóc. Cóż. Kiedy potrzeba, to przywołuje się fizjologię kobiety, że to naturalne, że ona rodzi i wychowuje, a kiedy nie to się ją wytyka, bo matka skupiona na dziecku jest mniej dyspozycyjnym pracownikiem niż mężczyzna, który na dziecku, z założenia, skupiać się nie musi. Oj, życie, życie…


środa, 7 marca 2012

Nie będę się spinać















Ostatnie parę dni było dość ciężkie, więc nie miałam czasu zajrzeć na bloga. Zmiana pogody trochę dała mi w kość, bo chociaż za oknem piękne słońce, to ja czułam się okropnie zamulona. Głowa jak bania, serce goniące jak Kusociński i jeszcze ta darmowa karuzela przy każdej zmianie pozycji. Nie ma się co dziwić, że robota szła mi z trudem i na wszystko potrzebowałam dwa razy tyle czasu. Dzisiaj nie czuję się lepiej, więc zrobiłam sobie wolne. Zamiast siedzieć przy komputerze idę zaraz na długi spacer. Potem lekki obiad, małe porządki w domu a wieczorem jakaś książka. Skoro nie da się inaczej to trzeba wrzucić na luz.

Bo nie ma sensu spinać się ponad miarę. Zamiast traktować siebie jak poganiacz niewolników trzeba sobie pomóc. Dlatego mam zamiar lenić się bez wyrzutów sumienia. Przynajmniej do jutra. A co będzie jutro to się zobaczy.

Jest taki świetny wiersz Mateusza TEO Kurcewicza, który to wiersz często sobie powtarzam.
* * *
śladem chwili jesteśmy
z tych małych najkrótszej
nie myślmy o wczoraj
pomyślmy o teraz
nie myślmy o jutrze

A teraz już zbieram się zobaczyć, co nowego na dworze. Może znajdę pierwsze ślady nadchodzącej wiosny i będę je mogła pokazać mojemu wnukowi, który właśnie dzisiaj skończył pierwszy rok życia.





piątek, 2 marca 2012

Co daje mi joga


Od pół roku regularnie ćwiczę jogę. Mogę więc powiedzieć, że kiedyś się nią interesowałam a teraz praktykuję. Jest wiele rodzajów jogi, ale mi najbardziej odpowiada bhaktijoga. Moja ścieżka rozwoju wije się po bardzo skalistej drodze jednak pocieszam się, że najważniejsze jest to, że wciąż próbuję od nowa i od nowa.

Gandhi twierdził, że: ”Nie ten jest joginem, który siedzi i ćwiczy oddychanie, lecz ten, który patrzy na wszystko sprawiedliwym okiem i widzi inne istoty w sobie.” Kiedy pierwszy raz przeczytałam te słowa pomyślałam, że są bardzo bliskie współczesnej psychologii. Rzeczywiście człowiek, który się rozwija zaczyna dostrzegać jak bardzo jest podobny do innych. Idąc dalej pomyślałam, że: Nie ten jest szczęśliwy, kto na oślep goni za szczęściem, lecz kto potrafi szczęście znaleźć w sobie. Ja odkrywam swoje szczęście również przy pomocy jogi.

Uczucie przepływu i dziwnego zawieszenia w czasie, to duża frajda a joga dostarcza jej w dużych ilościach. Mantrowanie przypomina wpadanie w korkociąg a na końcu jest błogi spokój. I to jest to.



środa, 29 lutego 2012

Lubię wiersze

ultramaryna

















 
Lubię wiersze, więc wciąż szukam tych, których jeszcze nie znam. A w tych znalezionych lubię odnajdywać samą siebie. Ostatnio trafiłam na jeden z wierszy Katarzyny Miller poetki, pieśniarki, psycholożki. Tego wiersza śmiało mogłabym użyć jako mojej charakterystyki. Oto on:

Łatwo mnie ośmieszyć 
ale nie dotknąć
Łatwo mnie dotknąć 

ale nie poruszyć
łatwo mnie poruszyć
ale nie przesunąć
łatwo mnie przesunąć
ale nie zmienić
łatwo mnie zmienić ale nie wyrwać
można mnie wyrwać
ale nie zniszczyć
można mnie zniszczyć
ale nie zabić
można mnie zabić!
ale jestem

Kwiaty też lubię (nie jestem w tym oryginalna) więc nimi zilustruję dzisiejszy wpis.



poniedziałek, 27 lutego 2012

Na co trzeba mieć czas

Ostatnio znowu gonię jak pies za własnym ogonem i ciągle brakuje mi czasu. Dobrze przynajmniej, że moje zagonienie przekłada się też na satysfakcję i zarabianie. Tak się złożyło, że w tym miesiącu po raz pierwszy udało mi się podwoić moje miesięczne dochody. Bardzo mnie to ucieszyło z kilku powodów. Po pierwsze, miło jest przekonać się, że potrafimy coś zrobić i jeszcze zarobić. Po drugie, dodatkowa kasa zawsze się przyda.

Ale nie zapominam o tym, co najważniejsze. Jan Paweł II powiedział coś, pod czym podpisuję się obiema rękami: „MIEĆ jest tylko o tyle istotne, o ile wzbogaca twoje BYĆ.” W tym wypadku moje być wzbogaciło się o poczucie, że potrafię sobie w życiu poradzić.

Jednak strasznie odczuwam upływ czasu, więc tym bardziej staram się nie trwonić go na byle co.

A na co trzeba mieć czas zawsze?

Na miłość, bo to jeden z najistotniejszych elementów ludzkiego życia.

Na pracę, bo dzięki pracy można się doskonalić, zarabiać na życie, osiągać sukcesy.

Na myślenie, bo to źródło potęgi i motor rozwoju.

Na marzenia, bo dzięki nim życie nabiera koloru a my przenosimy się w cudowne światy.

Na czytanie, bo to podstawa wiedzy i okazja do życia wiele razy.

Na zabawę, bo to sekret wiecznej młodości i radości życia, pomagający znosić trudy codziennej egzystencji.

Na modlitwę, bo poszerza nam ludzką perspektywę i daje nadzieję.

Na planowanie, bo dzięki niemu łatwiej znaleźć czas, żeby zrobić wszystko, o czym napisałam powyżej.

piątek, 24 lutego 2012

O tym co powiedział Sartre a co moja koleżanka

Sartre powiedział:” Nie to jest ważne, co ze mną zrobiono, lecz to, co ja sam zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono.” I co wy na to, ma rację? Sądzę, że tak. Bo co by się w naszym życiu nie zadziało, to i tak na nas ciąży odpowiedzialność za to, co z tym zrobimy. Ta prawidłowość dotyczy zarówno rzeczy małych jak i dużych.

Wczoraj miałam nieprzyjemną sytuację z moją skądinąd bardzo lubianą koleżanką, która poczuła się dotknięta czymś, co teoretycznie jej zrobiłam a co tak naprawdę sobie wymyśliła. Ot po prostu, zwykłe nieporozumienie. Jednak koleżanka poszła dalej i opierając się na swoim wyobrażeniu dot. tej jednej sprawy, oceniła mnie jako człowieka w ogóle. Oczywiście jak najbardziej negatywnie, tak żeby wystarczająco mocno zajaśnieć na moim tle.

Na początku poczułam się głupio, bo nie lubię robić ludziom przykrości i starałam się wyjaśnić sytuację. Jednak teraz myślę, że to koleżance powinno być głupio a nie mnie. Dlaczego? A choćby dlatego, że kierując się wyłącznie swoim przeczuleniem a nie faktami, potępiła mnie za coś czego nie zrobiłam. I w ten oto sposób dokonała zmiany miejsc. Z osoby, która teoretycznie została jakoś przeze mnie pokrzywdzona, stała się kimś, kto bezpodstawnie skrzywdził mnie swoją oceną.

Rozumiem, że jej postawa skądś wynika, że może kiedyś źle ją potraktowano i teraz jest przeczulona i podejrzliwa, ale to jej nie tłumaczy. Od początku miała wybór, mogła przecież zwyczajnie mnie zapytać, o co mi chodziło zamiast wyciągać nieuzasadnione wnioski. Jednak ona wolała postawić się w roli ofiary a mnie przykleić łatkę na dziurę, której nigdy nie było. Mówi się trudno. Jeżeli wygodniej jej żyć z pretensjami do ludzi, to jej sprawa.Nie jestem pierwszą osobą, na którą się śmiertelnie obraziła. Ma w tym wprawę, więc nie muszę się o nią martwić.

Ja nauczyłam się wyjaśniać sprawę u źródła. Nie szukam na siłę powodów do obrazy. A nawet jeżeli ktoś rozmyślnie nas obraził, to nie ma co hodować w sobie niechęci. Bo, to po pierwsze niezdrowe a po drugie utrudnia życie.

Na koniec mądrość z Talmudu.

„Bacz na twoje myśli, albowiem te staną się słowami,
Bacz na własne słowa, albowiem zmienią się w działanie,
Bacz na to jak działasz, albowiem z działania rodzą się
przyzwyczajenia,
Bacz na twe przyzwyczajenia, albowiem tworzą twój charakter,
Bacz na swój charakter, albowiem ten będzie twoim przeznaczeniem!”

środa, 22 lutego 2012

Środa Popielcowa – a więc czas zajrzeć do środka

Środa Popielcowa – a więc czas zajrzeć do środka. Trzeba sprawdzić, co tam w nas siedzi, co jest dobre, a co się popsuło. Do świąt Zmartwychwstania Pańskiego, jest trochę czasu, więc chyba zdążę przemyśleć sobie parę spraw.

Nie raz się przekonałam, że taki czas na refleksję jest absolutnie konieczny. Grzebiąc w sobie można odkryć coś, czego o sobie nie wiedzieliśmy. Ja wciąż dowiaduję się czegoś nowego. Jednak nie uważam tego za dziwne, bo przecież, co dzień jakoś się zmieniam a w trakcie tych zmian zdarzają mi się upadki i potknięcia. Staram się być dobrym człowiekiem, ale jestem tylko człowiekiem, więc często na staraniach się kończy i zbaczam lekko z wytyczonego kursu.Jednak dopóki nie krzywdzę nikogo rozmyślnie mogę sobie wybaczyć potknięcia.

Gdybym miała powiedzieć, co mi w sobie najbardziej przeszkadza, to powiedziałabym, że jest to krytycyzm. „Nie sądźcie abyście nie byli sądzeni” mówi Pismo Święte, ale tak trudno się do tego dostosować, bo przecież od wczesnego dzieciństwa oceniamy siebie i innych. Mnie często nie udaje się uciec przed krytycznym spojrzeniem na bliźnich. Jeżeli coś mnie tłumaczy, to chyba tylko to, że w swoich ocenach staram się być uczciwa. A i w stosunku do siebie jestem krytyczna i przykładam tę samą miarę. Jednak daleko mi do potępiania innych albo masochistycznego brania wszystkich win na siebie. Staram się zachować zdrowy rozsądek i pamiętać, że nie wszystko jest takie jak się wydaje.

Tak więc, posypałam dziś głowę popiołem i przyjrzę się za co powinnam się uderzyć w piersi.


poniedziałek, 20 lutego 2012

Miłości nie można zagwarantować przysięgą

















W ostatnim wpisie pisałam, że wiara i nadzieja daje nam szansę na rozwój i lepsze życie. Dziś po przeczytaniu wywiadu Moniki Olejnik z Lechem Wałęsą zastanawiałam się nad miłością. Wałęsa zadeklarował w tym wywiadzie, że będzie kochał żonę do grobowej deski, bo jest katolikiem. Gdybym była panią Wałęsową, to taka deklaracja raczej by mnie nie ucieszyła. Wolałabym, żeby miłość mojego męża wynikała jednak z innych powodów aniżeli tylko z przysięgi przy ołtarzu.

Miłości nie można sobie nakazać ani postanowić. Jeżeli coś można sobie postanowić, to wierność drugiemu człowiekowi. Jednak i to nie zawsze wychodzi, bo składową wierności jest też przywiązanie, które w jakimś sensie wiąże się z miłością.

Pięknie pisał o miłości Św. Paweł. „Hymn o Miłości” opowiada o wszystkim, czym miłość jest i czym może być. Ale nie ma tam mowy o żadnych gwarancjach ani przysięgach.


Hymn o Miłości - Św. Paweł

1 Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
2
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
3
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.

4 Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
5
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
6
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
7
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
8
Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
9
Po części bowiem tylko poznajemy,
i po części prorokujemy.
10
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
11
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
12
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
13
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.

piątek, 17 lutego 2012

Najważniejsze mieć wiarę i nie bać się wyzwań














Bliżej nieznany mi Zbigniew Różanek powiedział coś, pod czym mogłabym się podpisać obiema rękami:” Wiara plus nadzieja to furtka dla możliwości.” Tak to już jest, że najpierw trzeba uwierzyć, żeby móc pójść dalej i odnaleźć możliwości.

Spraktykowałam to na sobie, kiedy po półrocznym bezrobociu szukałam pracy. Trafiłam na ogłoszenie firmy kredytowej, która szukała pracowników. Podczas wstępnej rozmowy, po kilkunastu pytaniach na temat moich umiejętności, zapytano mnie jak u mnie z obsługą komputera. Ciarki przeszły mi po plecach, bo ja komputer widziałam na kursie trwającym osiem godzin. Dla wyjaśnienia dodam, że było to wiele lat temu, kiedy komputery nie były tak wszechobecne. Ale. Chciałam dostać tę pracę, więc uwierzyłam, że dla chcącego nic trudnego i odpowiedziałam, że potrafię obsługiwać komputer. W ten sposób przeszłam pierwszą selekcję i dostałam skierowanie na dalszy etap rekrutacji do centrali firmy. Jadąc wiele godzin pociągiem, uczyłam się z kartki, jak wygląda klawiatura komputera i jakie funkcje mają poszczególne klawisze.Miałam nadzieję, że jakoś sobie poradzę.

Gdy dotarłam na miejsce byłam napięta a w głowie miałam totalną pustkę. Baśka, nie napinaj się jak gumka w majtkach, bo pękniesz i będzie wstyd – mówiłam do siebie. Nie wiem, czy to gadanie ze sobą mi pomogło, ale przed komisją kwalifikacyjną wypadłam na tyle dobrze, że zakwalifikowano mnie do końcowego egzaminu weryfikacyjnego. Po nieprzespanej nocy prosto z hotelu pojechałam na egzamin. Do dziś nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale siadłam do komputera i sprawnie obsługiwałam program, który pokazał mi jeden z pracowników firmy.

Pracę dostałam. Po prostu nie bałam się otworzyć sobie furtki. W firmie przepracowałam kilka lat i bardzo dobrze tę pracę wspominam. Byli tam fajni ludzie, zarabiałam dobre pieniądze, a potem awansowałam na kierownicze stanowisko. A wszystko dzięki temu, że byłam wystarczająco zdeterminowana, żeby dać sobie szansę.







czwartek, 16 lutego 2012

O pączkach i innych przyjemnościach

Dzisiaj tłusty czwartek, więc można bez wyrzutów sumienia objadać się pączkami. Ja się objadam, bo każda okazja jest dobra, żeby sobie trochę podogadzać. Mąż kupił pyszne pączki z dziką różą, polane pachnącym lukrem. Normalnie niebo w gębie. Żeby zostać dłużej w chmurach włączyłam sobie „Summertime” w wykonaniu Elli Fitzgerald i Luisa Armstronga. I tak oto oddawałam się hedonistycznym przyjemnościom.



A propos chmur. Dostałam dziś na pocztę złotą myśl Henrego Thoreau amerykańskiego poety i eseisty, który nie był mi dotąd znany: „Jeśli zbudowałeś zamek w chmurach, twoja praca nie pójdzie na marne. Wybrałeś idealne miejsce – teraz musisz po prostu dobudować fundamenty.” Ładne. Od dawna buduję fundamenty, na których stoi mój zamek i mam nadzieję, że są mocne. Bo choć moje życie ma smak słodko – gorzki, to jednak bardzo mi smakuje. 

jurekZ














Słodyczą, która mi się ostatnio trafiła, jest też wizyta przyjaciółki mojej córki. Emilka nie tuczy, chociaż jest słodka. Cieszę się, że miałyśmy okazję się spotkać, bo teraz Emilka żyje kilka tysięcy kilometrów ode mnie. Nie ja jedna ucieszyłam się z jej odwiedzin, bo wszyscy bardzo lubimy tę niedużą a wielką duchem dziewczynę. Szkoda, że za pracą musiała wyjechać taki szmat drogi od domu, ale trudno coś na to poradzić. Taki los. Tym bardziej cieszę się, że moja córka jest tak blisko.

wtorek, 14 lutego 2012

Walentynki – komercja czy uczucia? Może być jedno i drugie

Dziś Walentynki - święto zakochanych, kwiaciarzy, handlowców, restauratorów. Czy mam coś przeciw? Chyba jednak nie. Chociaż, z jednej strony trochę śmieszy mnie okazywanie uczuć na komendę, to z drugiej, każda okazja jest dobra, żeby być dla siebie szczególnie miłym. I, chociażby dlatego, dałam się wkręcić w walentynkowe świętowanie.

Zaprosiłam męża na kolację do knajpki, w której byłam ostatnio  na spotkaniu z koleżankami. Klub nazywa się, tak jak nasz (mój i ślubnego) ulubiony zespół muzyczny z Olsztyna, „Czarny tulipan”, . W knajpce jest dobra kuchnia a kolacja poza domem ma wiele zalet. Jedną z nich jest to, że ktoś podstawia pod nos jedzenie i nie trzeba po sobie zmywać. Po kolacji wrócimy sobie spacerkiem do domu, więc połączy się przyjemne z pożytecznym. Ciekawa jestem, jakie atrakcje ma dla mnie mąż, bo on zawsze pamięta, żeby każdą okazję uczcić jakimś miłym drobiazgiem.Wygląda na to, że dzisiaj życie będzie piękne.

Na koniec piosenkaw wykonaniu zespołu, o którym wspomniałam. I serdeczne życzenia wielu zauroczeń i pięknych chwil.





poniedziałek, 13 lutego 2012

O tym jak czerpię z innych, pozostając sobą

Michel Quoist, francuski ksiądz, napisał takie słowa: „Czerp z innych, ale nie kopiuj ich. Bądź sobą.” 

Chciałoby się rzec święte słowa, ale… No właśnie. Ale jak jest z ich zastosowaniem? Raczej nijak, bo ludzie strasznie się unifikują. A żeby być sobą trzeba pokonać swoje kompleksy i mieć odwagę być osobnym.

Zastanawiałam się, na ile jestem sobą a na ile, w obawie przed społeczną oceną, wzoruję się na innych. Po dłuższej chwili zastanowienia stwierdziłam, że, od dłuższego już czasu, jestem przede wszystkim sobą. Kiedyś rzeczywiście bardzo się starałam, żeby pasować do ogółu. A teraz? Teraz staram się pasować do siebie. I co może wydać się dziwne, teraz czuję się o wiele lepiej niż wtedy, gdy walczyłam o to, żeby być bardziej idealna. Lubię siebie w obecnym wydaniu, chociażby dlatego, że nikomu już nie muszę udowadniać, że, taka, jaka jestem, jestem wystarczająco dobra. Śmieję się, że jeszcze trochę i się w sobie zakocham, popadając w narcyzm.

Co się tyczy czerpania z innych, to robię to. W każdym człowieku szukam czegoś, czego mogłabym się od niego nauczyć. Jednak wszystko, czego się uczę, przepuszczam przez siebie. Absorbuję. Cudze doświadczenia i myśli, przetrawiam. Dopiero przetrawione i związane z moim odbiorem świata stają się częścią mnie samej. Nie kopiuję, bo nie chcę byś czyjąś podróbką. Chcę być najlepszą wersją siebie samej, dlatego wciąż się uczę. Również tego, jak o siebie dbać. 

Uważam, że człowiek, który właściwie troszczy się o siebie jest również dobry dla innych. To nie przypadek, że ludzie, którzy potrafią dbać o siebie są też największym wsparciem dla innych. Egoistą nie jest ten, kto myśli o sobie. Egoistą jest ten, komu się wydaje, że trzeba myśleć tylko o sobie, często kosztem innych. W efekcie końcowym patologiczny egoista  przegrywa. Zostaje sam i jest zdany wyłącznie na siebie. A oceniając innych według siebie, wie, że nie może spodziewać się żadnej pomocy. Zaś zdrowy egoizm pozwala dbać o siebie i bliźnich w tym samym stopniu. I co nie bez znaczenia, nie podważa wiary w innych ludzi.

Dzisiaj właśnie wykazałam się zdrowym egoizmem i nie dałam się wmanewrować w cudze oczekiwania względem mojej osoby. Powoli odzwyczajam moje znajome, że w każdej sytuacji mogę robić za ścianę płaczu. Daję tyle uwagi na ile mnie stać i ani grama więcej.




sobota, 11 lutego 2012

Warto pamiętać, że stereotypy nie zawsze są zgodne z prawdą

Przeczytałam dzisiaj świetny felieton Joanny Szczepkowskiej o Ksantypie.

Potocznie Ksantypa kojarzona jest wyłącznie z sekutnicą, która zatruwała życie Sokratesowi. Niewiele osób docieka, jak rzeczywiście wyglądało życie Ksantypy i kim była dla starego filozofa. Jest etykietka, więc się jej używa, bez większego zastanowienia i analizy.

Łatwo przyklejamy ludziom łatki, nie znając ich naprawdę. W stosunkach damsko-męskich pełno jest stereotypów. Więc jak kobieta domaga się swoich praw, to bywa kojarzona właśnie z Ksantypą. Bo przecież kobieta powinna być miła, łagodna i podporządkowana mężowi. Z kolei, jeżeli trafi się facet, który dba o dobre stosunki z żoną, jest ciepły i rodzinny, to podejrzewa się go, że to ciepła klucha albo jakiś inny rodzaj pierdoły.

Ale życie jest bogatsze i nie daje się wtłoczyć w ciasno przykrojone ramy. Czasami pierdołą jest właśnie wiecznie wrzeszczący facet, który tylko do żony i dzieci jest mocny w gębie. A żmiją bywa "taka mala”, która bezradnie przewraca oczkami i dopiero po czasie okazuje się, jakie atrakcje przygotowała swojemu naiwnemu mężowi. Wśród atrakcji bywają: rogi jak u łosia, dzieci znajomego, puszczanie z torbami itp.

Czasami razem z mężem dziwujemy się ogromnie, jak my ze sobą wytrzymujemy. Ale nasze zdziwienia dotyczą spraw mniej istotnych, bo w tym, co naprawdę ważne, mamy jasność. Mogę się wkurzać na męża za drobne sprawy dnia codziennego, ale muszę znać miarę, bo mój chłop to nie hetka pętelka i nie da sobą pomiatać. On też czasem wywraca oczy do nieba, irytując się na moje gadanie, ale pilnuje się z tym, jak się do mnie odnosi. Stanowimy zgodny tandem i w tym co ważne stoimy za sobą murem. Nie walczymy ze sobą o drobiazgi, bo szkoda nam marnować życia na pierdoły. Od dawna już nie robię wojny o skarpety a on przyzwyczaił się, że jestem jaka jestem. Jednak bilans małżeńskich stosunków wychodzi nam na plus. I oby tak dalej.

czwartek, 9 lutego 2012

O białym bereciku Palikota i programie „ku czci”

Dzisiaj odbył się pogrzeb Wisławy Szymborskiej. Noblistkę pożegnali przyjaciele, literaci i zwykli czytelnicy. Na pogrzebie nie zabrakło też wielu notabli. Wśród żałobników był też obecny pierwszy polski skandalista Janusz Palikot. I o tym doniósł w krótkiej notce Politykier.pl. Okazało się, że Palikot nie musi nic mówić, żeby mówiono o nim. Nawet na pogrzebie świetnej poetki. Może rzeczywiście biały berecik, w który Palikot odział swoją zwichrowaną główkę, stosowniejszy byłby do komunii albo na majówkę aniżeli na pogrzeb, ale ja bym nie robiła z tego afery. Pani Wisława Szymborska miała świetne poczucie humoru, nie była człowiekiem małostkowym, więc na pewno nie poczułaby się obrażona, jak co niektórzy.


Wieczorem obejrzałam program pt. „Niepojęty przypadek” poświęcony zmarłej Poetce. Dowiedziałam się z niego paru ciekawych rzeczy o pani Szymborskiej, ale zastanawiam się, czy Jej, tam w górze, spodobałby się ten program. Nie lubiła zbytniego patosu, była bardzo oszczędna w okazywaniu emocji a w tym wspominkowym programie wszystko było trochę koturnowo-cukierkowe. Zresztą może się czepiam, bo niby jak miałoby być skoro program był „ku czci”.

Na koniec wiersz, który właśnie odkrywam i staram się zrozumieć, „co poeta miał na myśli”.

Zdumienie

Czemu w zanadto jednej osobie?
Tej a nie innej? I co tu robię?
W dzień co jest wtorkiem? W domu nie gnieździe?
W skórze nie łusce? Z twarzą nie liściem?
Dlaczego tylko raz osobiście?
Właśnie na ziemi? Przy małej gwieździe?
Po tylu erach nieobecności?
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
Za jamochłony i nieboskłony?
Akurat teraz? Do krwi i kości?
Sama u siebie z sobą? Czemu
nie obok ani sto mil...


środa, 8 lutego 2012

O tym, jak się nie dałam wymówkozie i jak się skutecznie reklamuje pewna pizzeria

















Dzisiejszy dzień spędziłam bardzo pracowicie, chociaż z rana miałam początki wymówkozy. Bo gardło mnie bolało i miałam gile do brody a przez zatkane uszy mało co do mnie docierało. Jednak, kiedy zrobiłam inhalacje, trochę mnie odetkało, więc jeden argument, żeby się lenić sam mi odpadł. Przemogłam się więc i potem było już z górki. To jednak prawda, że: „Aby skończyć pracę musisz ją cały czas rozpoczynać”.

Moja druga prawda na dziś, to to, że nie można za dużo brać sobie na głowę. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy, więc trzeba mądrze wybierać, co człowiek robi i czym się przejmuje. Dlatego ze stoickim spokojem przyjęłam fakt, że przez następne kilka miesięcy, nie będę mogła popchnąć jednej sprawy, której mam już po dziurki od nosa.
Cóż, staram się, żeby moje powiedzonko –poszłam po rozum do głowy, ale go nie zastałam – było jak najmniej aktualne.

Z miłych wiadomości, to mój wnuk skończył wczoraj jedenaście miesięcy. Z tej okazji i urodzin jego ojca zrobiliśmy sobie wieczorem małą imprezkę. Było też trochę śmiechu, jak chcieliśmy zamówić pizzę. Na kolana powaliła nas wiadomość, że zamówiona pizza może być dostarczona następnego dnia po godzinie 12, bo pizzeria tak się rozreklamowała, że nie nadąża z zamówieniami. No po prostu szczyt skutecznej reklamy.

Na koniec link do mojej ulubionej malachitowej łąki .Gdyby ktoś chciał się przed zbliżającymi się Walentynkami wprowadzić w romantyczny nastrój. I jeszcze jedno zdjęcie pięknego malachitu.


wtorek, 7 lutego 2012

Masz babo placek. Kryśce się nie kojarzy

Przeczytałam dziś taką informację: „ Kilka dni po śmierci Wisławy Szymborskiej posłanka PiS Krystyna Pawłowicz w Programie 1 publicznego Polskiego Radia powiedziała: "Wisława Szymborska kojarzy mi się z Noblem, ale nie kojarzy mi się z Polską". Posłanka m.in. narzekała na brak wierzby w wierszach noblistki. "Szymborska nie wyrażała moich myśli i uczuć" - skarżyła się. „

 

No, wygląda na to, że jak nie ma w wierszu „Oj dana, dana Polsko Ojczyzno kochana”, to wiersz jest do bani a poeta nie Polak. Pani Krystynie bardziej może przypadłby do gustu wiersz Władysława Bełzy o małym Polaku. Jest prosty, jak umysł posłanki i nie przekracza granic jej percepcji intelektualnej.

 

 

Przy tym wierszu rzeczywiście nie trzeba główkować a panią Krystynę myślenie zdaje się męczyć. I chociaż posłanka życia jeszcze za Polskę nie oddała, to rozum chyba tak.

Po chwili namysłu powzięłam uzasadnioną wątpliwość, czy wierszyk Bełzy aby na pewno, będzie dla posłanki wystarczająco dobry, bo brak w nim rzeczonej płaczącej wierzby. Jednak mi chce się płakać (nawet bez wierzby) nad elokwencją naszej, polskiej niewątpliwie, parlamentarzystki.




 

niedziela, 5 lutego 2012

Teoria memów a religia

Dzisiaj rano obejrzałam film dokumentalny o teorii memów. Memetyka, to teoria, która dotyczy rozwoju kulturowego człowieka. Zakłada ona, że tak jak w biologii jednostką doboru jest gen, tak w ewolucji kulturowej jest mem. Mem, to najkrócej mówiąc jednostka informacji kulturowej. Teoria memów zakłada, że podobnie jak geny, memy ewoluują i wpływają na rozwój człowieka. I tak te bardziej dopasowane do potrzeb psychicznych człowieka mnożą się a te niezaspokajające naszych potrzeb giną.

W programie poruszono sprawy religii i jej kulturowego oddziaływania na człowieka. Jedna z badaczek stwierdziła, że religia jest zjawiskiem kulturowym i mogłaby istnieć bez Boga, bo na religię jest psychologiczne i społeczne zapotrzebowanie. A zapotrzebowanie bierze się również z tego, że ludzie zarażają się religijnością. Tłumaczyła też, że człowiek bezradny wobec życia szuka obrony a obietnicę ratunku znajduje właśnie w religii i u współwyznawców. Trudno nie przyznać jej racji, bo rzeczywiście religia dookreśla nasze życie. Pozwala szukać schronienia w mocy większej niż nasza. Ale, chyba nie tylko o to chodzi. Co by nie mówić człowiek od zarania dziejów jest istotą duchową i tego czegoś nie da się zanegować ani zmierzyć. Posiadamy samoświadomość i, jako jedyni w naturze, szukamy większego sensu aniżeli tylko przetrwanie. Dlatego religia trwa od wieków i raczej trwać będzie. Jedni wierzą w Boga inni w mamonę i własne siły, ale w każdym z nas jest pierwiastek wiary w „coś” a więc też i religijności.

Fizyczną emanacją poszukiwania Absolutu jest moim zdaniem np. Stonehenge. Te wielkie kamienie tworzące bramę, przez która wpadają promiennie słońca łącząc niebo i ziemię, po coś postawiono. Do dziś nie do końca wiadomo, po co, ale włożono wielki wysiłek w postawienie czegoś, co było mało praktyczne. Więc jest jasne, że w ten sposób zaspokajano jakąś duchową potrzebę.

Zatwardziali ateiści przyjmują założenie, że jak czegoś nie da się empirycznie potwierdzić, to znaczy, że tego nie ma. A może prościej byłoby zgodzić się, że są rzeczy niemierzalne, swoim ogromem przekraczające możliwości ludzkiego poznania? Tak sądzę.

A wracając do teorii memów, to mutują one w kiepskim kierunku skoro współczesny świat stał się taki plastikowy i coraz bardziej ogranicza się do tego co powierzchowne.  


sobota, 4 lutego 2012

Magda nie żyje. Jej bliscy muszą żyć z ciążarem tej śmierci

Wszystko się wyjaśniło. Sześciomiesięczna Magda, której rzekomym porwaniem żyła cała Polska, nie żyje. 

Jej matka stanęła pod publicznym pręgierzem, Rutkowski pławi się w blaskach wątpliwej sławy a mnie jest tylko smutno. Nie ma już małej, cudnej dziewczynki, jest dramat rozpisany na role.

Nie wiem jak teraz będzie żyła matka Magdy, ale na pewno nie lekko. Co by nie zrobiła stygmat wyrodnej matki, a być może też zabójczyni, zostanie przy niej na zawsze. Czy jej współczuję? Tak. Nie wiem, co się naprawdę stało, ale, co by to nie było, jest to tragedia. Jeżeli rzeczywiście upuściła dziecko, jak zeznała, (czemu sprzeciwiają się eksperci, podający, że w takim wypadku dziecko by się tylko potłukło) to do końca życia będzie czuła ciężar tego upadku. Jeżeli świadomie przyczyniła się do śmierci dziecka, to tym gorzej dla niej, bo nic tak bardzo nie ciąży jak nieczyste sumienie.

Wszystkim, którzy domagają się krwi, radziłabym się zastanowić. Potępiać jest łatwo, spróbować zrozumieć znacznie trudniej. Zrozumieć to nie znaczy rozgrzeszyć, zrozumieć to sprawiedliwie ocenić sytuację i jej przyczyny. Okropnie żal mi tego dziecka. Współczuję wszystkim, którzy cierpią z powodu jego śmierci.


piątek, 3 lutego 2012

Zjeść żabę czy ulec prokrastynacji – oto jest pytanie

Prokrastynacja, to termin z dziedziny psychologii opisujący zjawisko odkładania na później działań, które są kłopotliwe, trudne bądź nieprzyjemne. 


Oj, jest kilka spraw, które chętnie odłożyłabym na później. 
Niestety. Życie ma swoje wymagania i nie chce czekać.

Brian Tracy w swojej książce pt „ Zjedz tę żabę” przekonuje, że na początku trzeba zrobić to, co najtrudniejsze, żeby potem mieć z górki, bo wtedy człowiek się mniej namęczy a osiągnięte efekty są większe.

Ale co zrobić, jak w naturze człowieka leży odkładanie na później wszystkiego co nieprzyjemne? I mamy sytuację, że rozum mówi jedno a człowiek robi drugie. Nie pamiętam już ile razy wkurzałam się na siebie, że omijałam jakąś trudną sprawę, chociaż wiedziałam, że i tak będę musiała ją załatwić. Dlatego żaba siedziała sobie spokojnie na talerzu na liściach sałaty a ja jadłam same ziemniaki, udając, że jej nie widzę.

Po latach zmagania się ze sobą coraz rzadziej odkładam ważne sprawy na później, ale w różnych problemach dnia codziennego wciąż jeszcze zdarza mi się, że stosuję strategię uników. Jutro a może za tydzień, każdy termin jest dobry, żeby uniknąć tego, na co się nie ma ochoty. Jednak to nie jest dobra metoda, bo małe sprawy często urastają do dużych kłopotów. Wyhodowałam sobie taki kłopot i teraz muszę się nim zająć. A tak mi się nie chce, że bardziej chyba już nie mogłoby mi się nie chcieć. Ale. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, więc muszę w końcu porobić za donosiciela.

Jest podobno skuteczny sposób na prokrastynację. Wystarczy zacząć coś robić nie myśląc o końcowych efektach. Za przykład może służyć jeden z maratończyków. Gdy dziennikarz zapytał go, jak osiąga tak dobre wyniki powiedział, że po prostu startuje a potem skupia się na każdym kroku, nie myśląc o celu biegu. To bardzo prosta zasada, ale najpierw trzeba wystartować. Więc kończę już to pisanie i robię pierwszy krok. 





czwartek, 2 lutego 2012

Odeszła moja ulubiona poetka

Odeszła moja ulubiona poetka Wisława Szymborska. Zamknęła za sobą ostatnie drzwi. 

Jej wiersze towarzyszyły mi od podstawówki i zostaną ze mną do końca. Trudno mówić o kimś tak wielkim unikając patosu, a Ona patosu nie lubiła, więc nie powiem już nic więcej.

Z 350 wierszy, które napisała, najbardziej lubię te dwa.

 
* * *Rozmowa z kamieniem* * *

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Chcę wejść do twego wnętrza,
rozejrzeć się dokoła,
nabrać ciebie jak tchu.
- Odejdź - mówi kamień. -
Jestem szczelnie zamknięty.
Nawet rozbite na części
będziemy szczelnie zamknięte.
Nawet starte na piasek
nie wpuścimy nikogo.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Przychodzę z ciekawości czystej.
Życie jest dla niej jedyną okazją.
Zamierzam przejść się po twoim pałacu,
a potem jeszcze zwiedzić liść i krople wody.
Niewiele czasu na to wszystko mam.
Moja śmiertelność powinna Cię wzruszyć.
- Jestem z kamienia - mówi kamień -
i z konieczności muszę zachować powagę.
Odejdź stąd.
Nie mam mięśni śmiechu.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Słyszałam że są w tobie wielkie puste sale,
nie oglądane, piękne nadaremnie,
gluche, bez echa czyichkolwiek kroków.
Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz.
- Wielkie i puste sale - mówi kamień -
ale w nich miejsca nie ma.
Piękne, być może, ale poza gustem
twoich ubogich zmysłów.
Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy.
Całą powierzchnią zwracam się ku tobie,
a całym wnętrzem leżę odwrócony.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie szukam w tobie przytułku na wieczność.
Nie jestem nieszczęśliwa.
Nie jestem bezdomna.
Mój świat jest wart powrotu.
Wejdę i wyjdę z pustymi rękami.
A na dowód, że byłam prawdziwie obecna,
nie przedstawię niczego prócz słów,
którym nikt nie da wiary.
- Nie wejdziesz - mówi kamień. -
Brak ci zmysłu udziału.
Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia
nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału.
Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu,
ledwie jego zawiązek, wyobraźnię.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków
na wejście pod twój dach.
- Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień -
zwróć się do liścia, powie to, co ja.
Do kropli wody, powie to, co liść.
Na koniec spytaj włosa z własnej głowy.
Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech,
którym śmiać się nie umiem.
Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
- Nie mam drzwi - mówi kamień.

* * *Nic dwa razy * * *
 
Nic dwa razy się nie zdarza
I nie zdarzy. Z tej przyczyny
Zrodziliśmy się bez wprawy
I pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli

Najtępszymi w szkole świata,
Nie będziemy repetować
Żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,

Nie ma dwóch podobnych nocy,
Dwóch tych samych pocałunków,
Dwóch jednakich spojrzeń w oczy.

Wczoraj, kiedy twoje imię

Ktoś wymówił przy mnie głośno,
Tak mi było, jakby róża
Przez otwarte wpadła okno.

Dziś, kiedy jesteśmy razem,

Odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?

Czemu ty się, zła godzino,

Z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś- a więc musisz minąć.
Miniesz- a więc to jest piękne.

Uśmiechnięci, wpółobjęci,

Spróbujemy szukać zgody,
Choć różnimy się od siebie,
Jak dwie krople czystej wody.