Moje drogie Czytelniczki, te mniej drogie również, życzę Wam, żeby Mikołaj był hojny i przyniósł w prezencie wszystko czego sobie życzycie.
Oprócz życzeń mam dla Was kilka zabawnych obrazków znalezionych w sieci. Może się uśmiechniecie.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Moje drogie Czytelniczki, te mniej drogie również, życzę Wam, żeby Mikołaj był hojny i przyniósł w prezencie wszystko czego sobie życzycie.
Oprócz życzeń mam dla Was kilka zabawnych obrazków znalezionych w sieci. Może się uśmiechniecie.
Robiłam porządki w laptopie, usuwając niepotrzebne już linki i diabeł mnie podkusił, żeby zajrzeć na bloga, na którym od dawna nie bywam. No nie bywam, ale dzisiaj polazłam, bo strasznie niekonsekwentna jestem. I co ja widzę? Pani artystka i ciotka rewolucji wszelakich w jednej osobie "napierdala" (kulturalne artystki mogą tak mówić, więc ona często używa takiego słownictwa) na jakąś znajomą, która ciągle wszystkich krytykuje, nic jej się nie podoba, jest czepliwa, nafochana, nie zna się na kulturze, jest moherową emerytką i całkiem niepotrzebnie zadzwoniła do Artystki, żeby pogadać. Oj, przyjrzyj się pani sobie, pomyślałam, bo Artystka gadała o sobie, tyle że w drugiej osobie.
Depositphotos Free Files |
Dowiedziałam się, że bliska mi osoba jest w bardzo trudnej sytuacji, dlatego że nie radzi sobie ze sobą i swoim życiem. Właściwie nie ma jej kto pomóc, bo od zawsze bardziej budowała mury i zasieki, niż mosty. Skupiała się przede wszystkim na sobie, ale widocznie nie potrafiła inaczej. Sądziła pewnie, że jak ona zawsze będzie najważniejsza, to nikt jej nie wykorzysta i nie skrzywdzi. Jej postawa nie wzięła się z niczego, ale wybrała złą strategię i teraz płaci za to samotnością. Życie wystawiło wysoki rachunek i musi go spłacić. I to teraz, gdy jest coraz słabsza i bardziej bezbronna.
Diabeł mnie podkusił i obejrzałam dzisiejsze spotkanie "jedynie prawych i sprawiedliwych" w Krakowie, gdzie ogłoszono "obywatelskiego kandydata" na prezydenta Polski. No, taka gupia jestem, bo nie dość, że zmarnowałam dużo czasu, to jeszcze się wkurzyłam. I po co mi to było? Całkiem po nic, ale wciąż mi trudno oderwać się całkowicie od polityki, taka skaza po tatusiu, w którym siedziało polityczne zwierzę. Czas marnowałam na spółkę z księciem małżonkiem, który na starość zaczął interesować się polityką, i potrzebuje partnera do konwersacji.
Na początku obśmialiśmy konferansjera, niejakiego Lucjusza Nadbereżnego, który z emfazą piał dyszkantem peany na cześć słusznie minionej władzy.
- Kastrata tam mają? - zapytał książę małżonek, który jak zwykle spóźniony nie załapał się na początek występu i z przedpokoju usłyszał prowadzącego.
- Daj spokój nie jego wina, że ma taki głos. To młody chłopak, może przechodzi spóźnioną mutację - broniłam pana Lucjusza, bo rzeczywiście takiego głosu i fizjonomii na pewno sam by sobie nie wybrał.
- Może tak być, oni tam w pisie wszyscy trochę zapóźnieni - zgodził się ze mną książę małżonek.
Listopad to miesiąc, którego wiele osób nie lubi. Ja go lubię za jego monochromatyczność, która uwydatnia złożoność i piękno natury. Drzewa pozbawione liści wciąż są piękne i bardzo majestatyczne. Niebo we wszystkich odcieniach szarości, fioletu, kobaltu też zachwyca. Listopadowe mgły nisko zawieszone nad ziemią wprowadzają bajkową aurę. Nawet listopadowy deszcz - szemrzący w butwiejących liściach i trawach - ma swój nienachalny urok. Szum i świst wiatru w bezlistnych koronach drzew... No cuda pani kochana, cuda.
Im jestem starsza tym bardziej doceniam listopadowe melancholie, czas na refleksję, której nie burzy nadmiar bodźców. Listopad jest bardzo stonowany, ale też pełen niuansów. Niby niewiele się dzieje, ale gdy się uważniej przyjrzeć widać, że nic nie jest takie, jak się z pozoru wydaje. Choćby słońce odbite w kałuży, czy kolor umytych deszczem drzew. W listopadzie łatwiej o melancholię, refleksję nad życiem i przemijaniem. Bo listopad to taki przedsionek umierania, niezbity dowód, że koło samary się toczy - wszystko umiera, żeby urodzić się na nowo.
Mówiłam, że przyciągam wrednych ludzi? Na pewno mówiłam, bo tak właśnie jest. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie działa tu zasada, że podobne przyciąga podobne, lecz zwyczajnie mam pecha. Los robi wszystko co może, żeby popsuć mi i tak już nie najlepszy charakter.
Bo parę dni temu przydarzyła mi się taka oto sytuacja. Siedziałam na przystanku autobusowym i czekając na autobus obserwowałam kawki i wrony grzebiące na trawniku przy jezdni, gdy moją uwagę ściągnął starszy mężczyzna, zwany dalej dziadem i to przez małe "d", bo na dużą literę trzeba sobie zasłużyć.
Takie moje jesienne schody do nieba, które prowadzą mnie od zachwytu do zachwytu.
Bo cuda natury cieszą oczy i leczą duszę, więc korzystam ile się da. Bożeszszsz... jak ja to lubię. Latam na spacery, chłonę piękno świata i robię zdjęcia jak japoński turysta. Buddyjscy mistrzowie twierdzą, że jak coś nazwiesz to już jesteś poza najgłębszym odbiorem nazwanej rzeczy, ale ja nie jestem mędrcem, więc robię po swojemu. Zatrzymuję chwilę w migawce aparatu, bo zapobiegliwie zbieram plasterki, żeby było czym opatrywać wszelkiego rodzaju melancholie, gdy świat poszarzeje albo gdy dusza zaboli.