Szukaj na tym blogu

niedziela, 13 stycznia 2013

Pomimo trzynastki to była cudna niedziela

Na dworze piękna biała zima, więc dosłodziłam sobie życie spacerem z wnukiem. Nie wiem, kto się lepiej bawił on czy my  z mężem. Coś mi się wydaje, że dziecinnieję, ale nawet mi się to podoba. Zabawa z małym to reset na wszystko, co boli i gniecie. I jeszcze zimowe widoki. Normalnie cud, miód, malina. 

W tym roku Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy grała także dla seniorów i chociaż nie czuję się staro, to ucieszyłam się, że ktoś pomyślał o tych, którzy są po drugiej stronie góry.

Poniżej fotograficzny zapis spaceru z wnukiem w roli głównej. 



IDĘ   NA   SPACER


ZGUBIŁEM     SIĘ     W     KRZAKACH
I    CO   TERAZ   ZROBIĘ?
MYŚLĘ
MAMU  SIĘ  ZNALAZŁA  A  TAM  STOI  DJADIA
MAMU  ROBI  KULKI
RESZTĘ   ZROBIĘ   SAM
ZAGAPIŁEM  SIĘ
MAMU   ZROBIŁA   ŚNIEŻYCĘ
MUSIAŁEM   UCIEKAĆ  DO   DJADJA
MRÓZ    I     SŁONECZKO   ZARÓŻOWIŁY   MI    BUZIĘ
W   DRODZE   DO   DOMU   ZNALAZŁEM   FAJNE   KÓŁECZKO




MOŻE JAK SIĘ UŚMIECHNĘ TO NIE BĘDĄ MNIE CIĄGNĄĆ DO DOMU 

sobota, 12 stycznia 2013

Film "Matka Teresa od kotów"


















Dzisiaj córka podrzuciła mi film „Matka Teresa od kotów". Tytuł skojarzył mi się ze znanym filmem Kawalerowicza "Matka Joanna od Aniołów", który oglądałam wiele lat temu. To nie jest to film z gatunku lekkich, łatwych i  przyjemnych - uprzedziła mnie Marta. Jednak, znając jej gust, zdecydowałam się, że film obejrzę,  chociaż unikam wszystkiego co przygnębiające.

Reżyser i scenarzysta Paweł Sala pokazuje kilkanaście miesięcy z życia rodziny; matki, ojca, dwóch synów, małej córeczki, jakiejś kuzynki w domu pełnym kotów. Zwyczajna rodzina ani lepsza, ani gorsza niż inne.

Jednak już w pierwszych scenach filmu reżyser pokazuje epilog rodzinnego dramatu. Nie ma epatowania brutalnością, okrucieństwem. Po prostu, „coś” wypada z szafy.

Następnie widzimy w retrospekcji zdarzenia, które poprzedziły tragedię. W chaotycznie poskładanych obrazkach widać szarzyznę życia, niekorzystne sploty okoliczności, problemy psychologiczne bohaterów oddalające ich od siebie i od normalnego życia. W tej rodzinie wszyscy są osamotnieni, mają ucieczkową postawę wobec trudności w kontakcie ze sobą i z bliskimi. Nawet najstarszy syn, który w diaboliczny sposób zdaje się rządzić całą rodziną, też przed czymś ucieka. Jego agresja wobec wszystkich, oprócz młodszego brata, jest wyrazem zagubienia, wyalienowania, rozgoryczenia życiem i ludźmi. Trudno mu współczuć, bo to on jest siewcą zła, ale może należałoby. Jego piętno nie zniknie i już do końca życia pozostanie zakładnikiem nieszczęścia, które się mu przydarzyło i które sam spowodował.

A końcowa tragedia jest tylko skutkiem tych mniejszych tragedii, które zaważyły na życiu tych ludzi. Bohaterowie filmu są jak koty, których pełny jest dom Bielickich, chodzą tylko swoimi drogami, każdy ma swoją tajemnicę. I trudno im pomóc, bo trudno odmienić ich drogę, którą w jakimś sensie sami wybrali. 

Widz zostaje z wieloma pytaniami, bo nic nie jest do końca jasne. Dlaczego tak straszna rzecz przydarzyła się akurat tym ludziom? Czym zawiniła matka, że spotkał ją tak straszny los z ręki synów? Ile w tym winy ojca? Co powodowało starszym synem? Nic nie jest oczywiste, nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Oczywista jest tylko ogromna samotność tych ludzi i śmierć.  

Dla tych, którzy jeszcze nie widzieli tego filmu, załączam link,



niedziela, 6 stycznia 2013

W drodze - Święto Trzech Króli

-->






-->
                                
Święto Objawienia Pańskiego, popularnie zwane Świętem Trzech Króli. Ulicami mojego miasta, tak jak w wielu innych miast Polski, przeszedł orszak, którym podążali królowie w asyście tłumu wiernych i gapiów. Ten przemarsz, rozpoczęty na Zamku a zakończony w lubelskiej Archikatedrze, dla katoloków miał mieć znaczenie religijno-symboliczne zaś dla reszty mieszkańców kulturowe, ot taki kolorowy happening z kolędową oprawą muzyczną.

Niestety nie mogę powiedzieć jak się udało to przedsięwzięcie, bo nie byłam i nie widziałam. Zostałam w domu, bo moja religijność ma znikomy pierwiastek tradycji. Nic na to nie poradzę, że wolę bardziej refleksyjne podejście do wiary i nie kręcą mnie ludyczno-tradycyjne sposoby jej manifestowania. Tak mam i już.

W to święto, dla katolików trzecie pod względem ważności po Bożym Narodzeniu i Wielkanocy, ograniczyłam się do udziału we mszy świętej i rozważaniu jaki ma dla mnie sens to, że przed tysiącami lat na niebie zajaśniało światło, które wskazywało drogę do Boga.

Starotestamentowy prorok Izajasz widzi, jak do wielkiej Światłości idą królowie zaś dla ewangelisty św. Mateusza za gwiazdą podążają magowie tj. mędrcy. Oczywiście pomiędzy królami i mędrcami jest duża różnica. Królowie mają władzę i bogactwo a mędrcy tylko mądrość, która w świecie nie jest tym, co powszechnie uważa się za najcenniejsze.

Czym więc dla mnie jest dzisiejsze Święto? Okazją, żeby po raz kolejny wejść na drogę, którą  będę szła do Boga, żyjąc -najlepiej jak umiem- wśród ludzi. Wiem, że jak chcę iść tą drogą, to muszę się pogodzić z tym, że nie będzie łatwo. Ale spróbuję. Tak, jak próbowałam już wiele razy. Wierzę, że z każdą próbą jestem bliżej celu i zmieniam się w lepszego człowieka. I tej nadziei będę się trzymać.
Na koniec tego wpisu polecam ten tekst: http://wojciechlemanski.natemat.pl/45819,oswietlic-droge  Jak dla mnie – bomba.

czwartek, 3 stycznia 2013

Nowy rok się zaczął a stare licho wciąż nie śpi

Trzeci dzień 2013 roku zaczęłam od mocnej herbaty, żeby w ogóle przejrzeć na oczy. Za oknem szaro-buro i ponuro. Wiatr szarpie gałęziami i pędzi drobne chmurki po wyblakłym niebie. Pogoda zupełnie nie dla mnie, więc serducho ogłosiło pogotowie strajkowe i dygoce, jak uschnięte liście na czubku rosnącej za oknem lipy. I jak w takich okolicznościach realizować noworoczne postanowienia? Cóż, na razie odpowiedzi brak.

 
Żeby nie marnować czasu wzięłam się za pisanie urzędowego pisma dla koleżanki. Przy tej okazji podniosło mi się ciśnienie, bo pismo dotyczy sprawy z gatunku tych, co podnoszą ciśnienie i odbierają wiarę w człowieka. Wychodzi na to, że oszust w Polsce ma się dobrze i nie straszne mu żadne konsekwencje prawne, bo nie ma chętnych żeby go rozliczyć i ukarać. Politycy wciąż zajęci sobą a obywatel ma sobie ze wszystkim radzić sam. Polski standard.

Dla poprawienia nastroju zrobiłam internetową prasówkę, ale tam też nie znalazłam specjalnych powodów do radości. Politycy lecą starą płytą, media nieustannie zajęte nekrocelebrytką zwaną umownie matką Madzi, wszelkiej maści ekonomiści wieszczą koszmary kryzysowej zapaści w gospodarce, więc strach się bać. Co może taki szarak jak ja? Chyba tylko wziąć przykład z dobrego wojaka Szwejka, który wychodził z założenia, że najlepiej siedzieć w gospodzie, popijać piwko i czekać aż szaleńcy sami się uspokoją i sobie pójdą precz.

I jeszcze wiadomość o śmierci Teresy Torańskiej. Dziennikarki, która jest znana każdemu, kto interesuje się literaturą faktu i ludzkimi historiami. Szkoda wielka i żal. Wybitni odchodzą a następców jakoś brak. Torańska pisała o trudnych sprawach, pokręconych ludzkich losach i zawsze robiła to rzetelnie, bez szczucia i obrażania ludzi. Za to szanowali ją również ci, z którymi było jej nie po drodze.

Oj, nie wesoły ten dzisiejszy wpis, ale może jutro będzie lepiej. Póki co, zajmę się sobą i będę pilnowała szczęśliwości na moim kawałku podłogi.