Szukaj na tym blogu

środa, 27 lutego 2013

Wiosna coraz bliżej

 














No. Nareszcie w powietrzu czuć wiosnę. Świeci słońce, topnieją resztki śniegu i na termometrze okiennym prawie 10 stopni na plusie. W południe poszłam z moimi chłopakami na spacer. Daniel rządził się jak dyrektor PGR-u. Tonem nie znoszącym sprzeciwu objaśniał nam na co mamy patrzeć i co robić. Titiutiutał na całego, więc nie było wyjścia musieliśmy się zastosować. Kiedy już zwiedziliśmy dwa place zabaw, i zaczęły go boleć nóżki, usadził nas wszystkich na huśtawkach, on pośrodku my po bokach. Huśtaliśmy się we troje, wystawiając twarz do słońca i śmiejąc się w głos. Do domu wróciłam naładowana pozytywną energią.

Mam na laptopie taki pozytywny widoczek, więc pomyślałam, że będzie dobrze podzielić się nim z tymi, którzy zaglądają na mojego bloga. Zawsze uśmiechniętego nieba Wam życzę. 



wtorek, 26 lutego 2013

Niech wróg ci pomoże

 

Kończy się poniedziałek, dla pracujących pierwszy dzień z tygodnia pracy. Ja na dzisiaj skończyłam. Nie żebym była gdzieś zatrudniona, bo w kwestii mojego statusu nic się nie zmieniło. Szanowny ZUS łaskawie przedłużył mi rentę na następne dwa lata, ale zatrudniłam się sama. Co zrobić, nie chcem ale muszem. I tak, ledwie wylazłam z papierów związanych ze sprawami w sądzie pracy a już muszę zająć się kolejną sprawą.

Albowiem, gdyż, ponieważ, wynajęty wielce szanowny mecenas wykazał się dbałością wyłącznie o swój portfel, resztę zaś zostawił swojemu klientowi. Nie chce mi się teraz pisać o szczegółach, bo długo trzeba by wyjaśniać. Może kiedyś opiszę tę brazylianę sądową w reżyserji bratowej Ślubnego, z popisowym numerem wielce szanownego mecenasa, ale nie teraz. Bo po pierwsze nie mam na to czasu, po drugie czuję przesyt.

Ale o czym to ja chciałam.... Jak zwykle zaczęłam od przysłowiowego pieca, ale na bloga weszłam, żeby się podzielić czymś ważnym. To „coś ważne” to słowa mistrza kriya jogii, Prajnanananda. Robiąc sobie małą przerwę, trafiłam w sieci na ten tekst. Nie trzeba interesować się naukami wschodu czy jogą, żeby wynieść z tego tekstu coś ważnego dla siebie, bo przesłanie jest uniwersalne dla każdego, kto chce żyć szczęśliwie.

Cytuję:
”Od narodzin do śmierci zależymy od przyrody, rodziny, społeczeństwa, kraju — w końcu, zależni jesteśmy od stworzenia i stwórcy. Gdy jesteśmy zależni od innych, odnosimy korzyści. Gdy uświadomimy sobie, że nasze istnienie jest niemożliwe bez innych, musimy pomyśleć jakiego rodzaju życiem chcemy żyć. Egocentryczne, samolubne życie, zapominanie o dokonaniach innych osób, chełpliwe chwalenie się naszym sukcesem lub opłakiwanie naszych porażek.
A może chcemy wyrażać miłość i wdzięczność dla dokonań innych dla naszego życia. Osoba pokorna, duchowy poszukujący, żyje życiem ciągłego dziękczynienia. Poszukiwacz prawdy — nawet gdy ktoś go rani — jest tej osobie za to wdzięczny: “Dałeś mi szansę zobaczyć jak jestem silny”. To jest test naszej siły i stabilności.”

Chcę żyć szczęśliwie, widzę mądrość w tych słowach, ale nie mogę o sobie powiedzieć, że odczuwam wdzięczność dla tych co mi szkodzą. Nie mam problemów z docenianiem tych wśród których żyję. Nie jest mi obce uczucie wdzięczności, bo jak słoń pamiętam każde dobro, które mi wyświadczono. Jednak jeżeli chodzi o wrogów, to, z tego co mi wiadomo, mam jednego wroga, który steruje kilkoma osobami, chcąc obrzydzić mi życie. Na początku (całkiem głupio i niepotrzebnie) dałam się podpuścić i weszłam w interakcję, chcąc odpłacić pięknym za nadobne. Na szczęście w porę ustąpiłam pola i przekonałam się, jak dużo można zyskać, gdy człowiek potrafi się uczyć nawet od wrogów. Dzięki temu oszczędziłam sobie negatywnych emocji i nie ma we mnie nienawiści, która, jak powszechnie wiadomo, jest bardzo destrukcyjnym uczuciem. Zauważyłam też, że mój wróg, mimo usilnych starań żeby mi zaszkodzić, przypadkowo mi pomógł.

Poniekąd zawdzięczam jej to, że wzrosło moje poczucie własnej wartości, bo okazało się, że nawet takiej osobie jak ona nie potrafię źle życzyć. Przekonałam się, że jestem zaradna i silna. Uwolniłam się od złości, bo kiedy wnikliwiej się przyjrzałam jej postępowaniu zrozumiałam jej ograniczenia. Ataki na mnie były jej potrzebne, żeby umniejszając mnie mogła poczuć się lepsza, ważniejsza, mądrzejsza. Niech jej będzie skoro tylko na to ją stać.

Zgodnie z radą mistrza Prajnananandajamy wypadałoby podziękować. Może nawet bym to zrobiła, ale obawiam się, że byłaby to z mojej strony hipokryzja. Nie jestem jeszcze na takim etapie rozwoju, żeby czuć wdzięczność. Nie będę latać z transparentem: Kochajcie swoich wrogów. Na razie zadowalam się tym, że widzę, jak mimo woli, pomogła mi dookreślić siebie. To zawsze jakiś początek.

sobota, 23 lutego 2013

Sympatyczny dzień

-->
W ostatnim wpisie strasznie mi się ulało żółcią, bo całkiem niepotrzebnie przejrzałam wiadomości. Dzisiaj nie popełniłam tego błędu i jestem oazą spokoju. Prawie cały dzień spędziłam robiąc tylko miłe rzeczy. Głównie czytałam i bawiłam się z wnukiem. Nawet robienie obiadu mnie ominęło, bo w lodówce czekały pierogi z pieczarkami i kiszoną kapustą oraz czerwony barszczyk. Wystarczyło tylko odgrzać i zjeść z apetytem w miłym towarzystwie.

Przed chwilą zrobiłam sobie kawowy peeling, wzięłam gorący prysznic i wskoczyłam do ciepłego łóżeczka. Teraz czekam aż Ślubny przestanie grzebać się w laptopie i razem obejrzymy film o Tybecie. Jakby tych przyjemności było mało, to przy oglądaniu filmu będziemy mieli jeszcze pyszne co nieco do przegryzienia, bo Marta piecze na kolację pizzę i obiecała zrobić dla nas jedną w wersji wegetariańskiej. No żyć nie umierać.

A po co ja o tym piszę? Jakby ktoś przypuszczał, że po to żeby pochwalić się tym, że się myję, omijam kuchnie i kładę się spać z kurami, to jest w błędzie. Te rzeczy nie są warte odnotowania. Ale podzielenie się radością, z czerpania przyjemności z przyziemnych i codziennych spraw, ma dla mnie sens. Lubię swoje życie, a dzisiaj bardziej niż zwykle.

Lubię też fraszki Sztaudyngera, z których uczę się życiowej mądrości. Dzisiaj zadbałam o nastrój i swoje skołatane serce. A to recepta. Lekarstwo - Serce nasze leczy / Sens małych, miłych rzeczy.



 




czwartek, 21 lutego 2013

Minister Gowin się cieszy, że Polska bankrutuje, bo jest zbyt opiekuńczym państwem. Dla kogo pytam? Chyba dla ministra

 
















Tego jeszcze nie było – urzędujący minister rządu RP w rozmowie z TOK FM cieszy się, że państwo polskie bankrutuje, bo..... Państwo biurokratyczno-opiekuńcze jest państwem takiego miękkiego, oblepiającego nas autorytaryzmu. Próbuje rozwiązywać za nas problemy w imię naszego dobra, a w rzeczywistości ogranicza naszą wolność, oduczając nas odpowiedzialności za siebie, za swoich najbliższych" - tłumaczy Gowin

Brawo! Nareszcie wiadomo, dlaczego nasze państwo coraz bardziej wycofuje się z działań pro społecznych i socjalnych. Robi to dla dobra obywateli, żeby mieli wolność i liczyli wyłącznie na siebie. Gowin powiedział głośno to, co reszta rządzących myśli o roli państwa. Państwo i rząd nie są od tego, żeby opiekować się obywatelami. Rządowi wystarczy zajmowanie się sobą i kłótniami z opozycją, która to opozycja też zajmuje się głównie sobą. A we współczesnej Polsce obywatel potrzebny jest jedynie do płacenia podatków, bo przecież utrzymanie struktur państwa kosztuje. Reszta działań rządu streszcza się w haśle: Obywatelu zrób sobie dobrze sam. Tak to mniej więcej wygląda z perspektywy obywatela szaraka.

W kontekście opinii ministra Gowina pozwolę sobie wymienić te opiekuńczo-zniewalające działania państwa.

Polacy muszą uciekać za granicę, bo inaczej nie sposób uwolnić się od namolnej pomocy państwa. Ci, co są za starzy albo brak im odwagi, zostają. Muszą się więc godzić, że Państwo ich zniewala, dbając o każdą dziedzinę ich życia, dając dobre rady niemożliwe do zastosowania.

Dzieciom państwo gwarantuje, że matki muszą je urodzić. Następnie jak dzieciaczki już się urodzą, to mają zagwarantowaną opiekę matek, bo państwo nie przesadza z tworzeniem żłobków i przedszkoli. W trosce o rodzinę urzędnicy państwowi nie robią nic, żeby pracodawcy chcieli zatrudniać młode matki. Po prostu zasługa goni zasługę. 

Są oczywiście mamusie, które pomimo dobrych chęci rządzących, kiszą dzieci w beczkach po kapuście lub z dobrobytu zabijają je zaraz po narodzinach, ale rząd się tym przesadnie nie przejmuje. Okoliczności społeczne, w których żyją te potworne matki, nie skłaniają rządu do podjęcia działań zapobiegających biedzie i społecznemu wykluczeniu. Państwo ma wiele ważniejszych problemów do rozwiązania, a w   budżecie brakuje pieniędzy na cele społeczne.

Furda tam, że z badań The Economist wynika iż w 1983 r. Polska była na 23 miejscu wśród krajów, gdzie są najlepsze warunki społeczne i ekonomiczne do rodzenia dzieci, a w roku 2013 już tylko na miejscu 33. Ale kogo tam obchodzą jakieś badania. Naszemu rządowi wystarczy biadanie nad małym przyrostem naturalnym, który zagraża brakiem zastępowalności pokoleń czyt.:kto będzie płacił podatki?

Polakom, którzy jeszcze mają pracę, nasze opiekuńcze państwo, ułatwia rozwijanie cnoty pracowitości. Można pracować od rana do nocy, bo PIP (organ administracji państwowej, który czysto teoretycznie dba o prawa pracownicze) nie przeszkadza pracodawcom i nie słucha skarg leniwych pracowników, którzy nie godzą się, żeby praca wypełniała im całe życie. Pracodawców się nie zmusza do przestrzegania zasad BHP, przymyka się oko na zmuszanie pracowników do omijania przepisów.

A co z płacą za pracę? Cicho sza. Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, a panowie w rządzie na pewno mają się za dżentelmenów. Poza tym nie trzeba drażnić pracodawców, bo i tak wciąż narzekają na swoją trudną sytuację. Wiadomo podatki i ludzie pracy najemnej nie chcą robić całkiem za darmo. I jeszcze ten kryzys – słowo wytrych – którym można skończyć każdą dyskusję.

Bezrobotnymi państwo też się opiekuje, co z tego że czysto teoretycznie. Politycy zapewniają, że sprawy bezrobotnych leżą im na sercu, a że serce z kamienia, to na zapewnieniach się kończy. Bezrobotni mogą sobie spokojnie wegetować i nikt nie zmusza ich do pracy. Nie tak, jak za parszywego socjalizmu, kiedy człowiek musiał gdzieś pracować. Bo wtedy praca była obywatelskim obowiązkiem, a teraz jest przywilejem. Jak bezrobotny chce się poczuć uprzywilejowany, to zawsze może zgłosić się do Urzędu Pracy. Tamże zostanie poinformowany, że pracy trzeba szukać aktywnie, bo praca sama nie przyjdzie. 

Gdyby bezrobotny sądził, że przyszedł po pomoc we właściwe miejsce, to powinien jak najszybciej zrozumieć, że Urzędy pracy są głównie po to, żeby pracujący tam urzędnicy nie byli bezrobotni. On musi znaleźć sobie pracę sam. To że na tablicy ogłoszeń wiszą nieaktualne ogłoszenia, często sprzed kilku lat, nie spędza snu z powiek urzędnikom tych instytucji. Przecież nikt ich za to nie wywali z roboty, w końcu wuj radny albo ciotka urzędniczka wyższego szczebla na to nie pozwolą. I w tym jednym wypadku godzę się z Gowinem, że państwo nie powinno być aż tak opiekuńcze.

Państwo opiekuje się także zdrowiem obywateli, więc każdy, chce czy nie, musi płacić składki na ubezpieczenie zdrowotne, bo licho nie śpi. Naiwny obywatel sądzi, że płacąc składki zawarł z instytucją państwową umowę i w razie czego będzie mógł liczyć na opiekę zdrowotną i wsparcie. 

Jednak, kiedy licho się obudzi i obywatel zachoruje lub ulegnie wypadkowi, szybko się przekona, że liczą się tylko jego zobowiązania wobec państwa. Bo państwo nie traktuje umowy z nim (płacisz składki – masz opiekę) na serio. Rząd stwierdza, że nie ma  w budżecie pieniędzy, NFZ wyczerpał limity, więc nic nie można zrobić.

Zamiast tego państwo z troską przynależną dobremu opiekunowi nauczy obywatela dzielności i operatywności. Kto chce być zdrowy niech walczy o kolejkę do lekarza specjalisty, o przeprowadzenie koniecznych badań, o rehabilitację, itp. Jednym słowem niech sobie obywatel radzi. Niech poszuka potrzebnych na leczenie pieniędzy kontaktów ze znajomymi, którzy coś mogą pomóc, albo niech uzbroi się w cierpliwość i nauczy się wchodzić oknem, gdy wyrzucając go drzwiami. 

Bo żeby leczyć się na NFZ trzeba spełnić wszystkie te warunki, o których pisałam wcześniej i jeszcze mieć trochę szczęścia. Jeżeli tego wszystkiego chory nie ma, to zamiast mieć pretensje powinien szybko umrzeć. Jeżeli ktoś jest bardzo przywiązany do byle jakiego życia, to może pójść po prośbie do ZUS-u. Narazi się na kolejne upokorzenia, ale że nadzieja umiera ostatnia, więc może spróbować. Jednak trzeba pamiętać, że ZUS jest najlepszym uzdrowicielem, więc jest duża szansa, że z komisji wyjdzie zdrowy, przynajmniej na papierze.

Kiedy mimo licznych trudności Polakowi uda się przeżyć do wieku dojrzałego, to dzięki inicjatywie opiekuńczego państwa nie będzie stetryczałym staruszkiem i nie będzie się nudził. Rząd zadbało to, żeby każdy obywatel miał możliwość pracy do 67 roku życia. Problem kto zatrudni osobę w tym wieku nie zaprząta uwagi rządzących, bo oni na wygodnych posadkach i przy pełnych korytkach mogą pracować nawet do siedemdziesiątki albo i dłużej. 

Najważniejsze, że wydłużenie wieku emerytalnego zwalnia państwo z opieki socjalnej i wypłacania   emerytur.               A przecież PAŃSTWO JEST NAJWAŻNIEJSZE.

Ale wróćmy do ministra Gowina:"dzisiaj to państwo bankrutuje, nie ukrywam, ku mojej radości, i to w sensie podwójnym. - Po pierwsze, dosłownym, to państwo jest zbyt kosztowne, nawet najbardziej bogate społeczeństwa nie są w stanie utrzymywać tak rozbudowanych struktur.” 

Cóż, w tym punkcie można przyznać Gowinowi rację, ale ktoś te struktury rozdął do niebotycznych rozmiarów i na pewno nie był to tzw. szary obywatel. Dlatego proponuję, żeby zamiast poprzestać na radości, minister Gowin uderzył się w swoje chrześcijańsko-prawicowe piersi. 

Najlepsze Gowin zostawił na koniec. Jednym zdaniem wprowadza nas w nieznane dotąd rejony głupoty: „Po drugie, bankrutuje również moralne, kryzys zaufania do polityki, który daje się obecnie odczuć, jest w ogromnej mierze brakiem zaufania do państwa opiekuńczego.„ 

I co? Mocna rzecz. Ciekawe jak długo nad tym myślał. Zastanawiam się. Czy minister Gowin jest kompletnie oderwanym od rzeczywistości idiotą czy swoich słuchaczy uważa za idiotów, którym wszystko da się wmówić? Osobiście stawiam na to pierwsze. 

Na koniec przykład demoralizującej opiekuńczości państwa z mojego podwórka.Mój Ślubny od jakiegoś czasu źle się czuł, ale do lekarza nie poszedł. Wiadomo, że pracodawcy jako pierwszych zwalniają tych, którzy korzystają z L4. Ślubnemu na pracy zależało, wiec z zasady na zwolnienia nie chodził. Jednak ból zmusił go do zajęcia się sobą, więc poprosił o kilka dni urlopu i poszedł do lekarza. Niestety już pierwsze badania potwierdziły, że nie jest z nim dobrze. 

Kiedy tylko wrócił do pracy firma, w której pracował, nie czekając aż pójdzie się leczyć, szybko go zwolniła bez zachowania ustawowego terminu wypowiedzenia, Bo po co firmie pracownik, który musi się leczyć a na domiar złego skończył już 55 lat. Po nic, więc trzeba się go pozbyć jak najszybciej.

Chciał nie chciał Ślubny zajął się swoim zdrowiem. Zrobił wszystkie potrzebne badania, z których wynikało, że musi zoperować kręgosłup lędźwiowy, szyjny oraz staw barkowy. Teraz czeka w kolejce na te operacje. W pewnym sensie miał szczęście, bo orzecznik zusowski okazał się być lekarzem, a nie urzędnikiem, więc bez problemu przyznał zasiłek rehabilitacyjny. Co będzie później? A kto to wie.

Ślubny głupi nie jest więc doskonale zdaje sobie sprawę w jakiej sytuacji się znalazł. Neurochirurg rozwiał nadzieje, że po operacji będzie całkowicie sprawny i zdolny do pracy, którą wykonywał przez 33 lata. Po tym jak nie wypalił „Program 50+”, szanse na przekwalifikowanie też są marne, więc ludzie w jego sytuacji wpadają w czarną dziurę. Nikt nie chce ich zatrudnić i nikt o nich nie dba. Do wieku emerytalnego jeszcze kilka lat, więc Ślubny bije się z myślami, jak sobie poradzi bez pracy. 

Gdyby instytucje państwowe działały i taka np. PIP pilnowała przestrzegania BHP, czasu pracy, relacji pracodawca-pracownik, być może mój mąż nie byłby tak wyeksploatowany i mógłby dalej pracować. Niestety wszystkie postulaty Solidarności pozostały na tablicach a życie poszło drogą wytyczoną przez byłych działaczy tego społecznego ruchu. Ruchu który miał być nadzieją Polaków i gwarantem godnego życia. I to jest paradoks historii, że na plecach robotnika na szczyty władzy dostali się ci, którzy teraz odcinają się całkowicie od swoich korzeni, a solidarność to dla nich tylko stare, nośne hasło.

Jednak mój mąż nie z tych co się od razu poddają. Zaczął od tego, że sprzeciwił się temu, jak potraktował go były pracodawca. Na początek zebrał kilku kolegów, którzy podobnie jak on zostali zwolnieni z naruszeniem prawa i w oparciu o kryterium wiekowe. I wszyscy podali pracodawcę do sądu. 

Kolejne kroki, to studiowanie przepisów z dziedziny prawa pracy, wyszukiwanie komentarzy i wykładni poszczególnych artykułów, badanie orzecznictwa w podobnych sprawach, itp. Ja byłam od pisania pozwów i pism procesowych. Można powiedzieć, że Ślubny razem z kolegami stworzyli prywatne stowarzyszenie poszkodowanych przez Elmo S.A. Ze mnie zrobili pisarczyka od pisania pozwów i pism procesowych. Na razie idzie nieźle. Pierwszy proces już się odbył a w marcu będą następne. Mam nadzieję, że finał będzie pomyślny i pracodawca odczuje na własnym portfelu, że z ludźmi można zrobić tylko tyle na ile sobie pozwolą.

A pan Gowin i jemu podobni dostaną w końcu od społeczeństwa wilczy bilet. Bo tylko na to zasługują. Tego samego życzę partiom opozycyjnym a szczególnie PiS-owi, bo dzięki takiej opozycji PO może spokojnie robić to, co robi.



czwartek, 14 lutego 2013

ŻYCZENIA WALENTYNKOWE

 

Dawno nie zaglądałam na bloga, bo u mnie tyle się działo, że doba była za krótka. Ale o tym innym razem. Dzisiaj chciałam złożyć walentynkowe życzenia wszystkim, którzy zaglądają na mojego bloga.

Moi mili Czytelnicy kochajcie siebie i bliźnich, patrzcie pogodnie na życie, bo dopóki trwa... jest dobrze. Nie żałujcie sobie i innym ciepłego słowa, życzliwości, drobnych przyjemności, wyrozumiałości i uśmiechu. Dawajcie innym to co w Was najlepsze a wtedy na Waszym drzewie życia będzie mnóstwo serduszek i Walentynki będą trwały przez cały rok. Tego wszystkiego z całego serca Wam życzę. Barbara

MUZYCZNY PREZENT