Szukaj na tym blogu

piątek, 31 października 2014

Niestety... kumulacja



Do dzisiaj było nieźle, ale wirus jednak nie odpuszcza i znowu czuję się paskudnie. A do tego, zbliżający się pierwszy listopada, który ciągnie za sobą uczuciowe i egzystencjalne smuty. I mamy kumulację! Nic tylko siąść i płakać. Ale mnie nawet płakać się nie chce. W ogóle nic mi się nie chce. Mam dość! Idę szukać plasterków na moje bolicosie... Odezwę się, jak lepiej się poczuję. 

 





















obrazki złowione w sieci

poniedziałek, 27 października 2014

Wiedza tajemna... czy aby na pewno?

 

 

 

 

 

 

 

 

Tajemna wiedza o życiu w języku aborygeńskim brzmi:  Kaldowamp kungullun boorala wanye tumpinyer yackatoon, czyli zawsze kieruj się dobrymi myślami, a twoje życie będzie szczęśliwe.  Kungullun motong thure – niech twoje myśli będą silne. - Beata Pawlikowska”  

Powyższy cytat to jeszcze jeden dowód, że ludzie, bez względu na kulturę i region świata, z którego się wywodzą, mają wiedzę potrzebną do szczęśliwego życia. Ja też ją mam, chociaż czasami to, co istotne i ważne, ginie gdzieś z pola widzenia przysypane kurzem codziennych upierdliwości. Dlatego zbieram sobie... różne cytaty i podpieram się nimi w razie potrzeby. Dzisiaj potrzebę mam średnią, bo wirus powoli odpuszcza, więc tym samym łatwiej o pozytywne nastawienie, ale … przecież zawsze może być lepiej.

 Popatrzę sobie na księżyc i pomarzę... jak ten kotek. 





















A jutro może będę już mogła pójść na wieczorny spacer.

























 
Dobrej nocy Wszystkim.

 
                                                                                                          obrazki do posta złowione w sieci


niedziela, 26 października 2014

O przyjemnościach... tych w cudzysłowie i tych prawdziwych


















Nie odzywam się od kilku dni, bo ćwiczę na sobie przyjemności jakie niesie wirusowe zapalenie zatok sitowych - głowa jak bania, nos spuchnięty jak trąba, oczy zapuchnięte, ale za to lirycznie załzawione, i jeszcze gluty do brody... a to wszystko nadzwyczajnie umila mi życie. I pomyśleć, że do tej pory nie miałam pojęcia, że mam coś takiego jak zatoki sitowe... No trudno, nie będę narzekać, bo i bez mojego marudzenia, życie potrafi być do dupy. Ale za to jesień jaka piękna... Leżę sobie w ciepełku, zerkam przez okno i czekam na czas kiedy wrócę do żywych. Póki co, czytam Nurowską, skończyłam „Księżyc nad Zakopanem” i jestem na finiszu „Gier małżeńskich”. 

A w sieci znalazłam tekst, który bardzo mi się spodobał i mogłabym podpisać się pod nim obiema rękami. 

Jesienią pięknieję.
 






















Miewam ostatnio skłonność do popadania w zachwyt absolutny. Jakbym potrafiła dotrzeć do rdzenia, sedna, cieniusieńkiej nitki dobra, którą posiada każde ziemskie stworzenie.
Pragnęłam jesieni. Odeszły na szczęście w przeszłość te dni, kiedy sponiewierana przez lato, wybatożona słonecznymi promieniami wyglądałam jesieni w napięciu. Wielbię tę piękność, rudą jak muza z międzywojnia, wystrojoną w brązy i żółcie, których pozbywa się sukcesywnie, by stanąć przede mną naga i zapłakana. Nieprzeciętnie skłonna do nagłych wzruszeń, mogę ronić łzy incognito, pozwalając im mieszać się z deszczem. Mogę z moich kształtów uczynić zagadkę dla świata, chowając je pod obszernym paltem. Mogę, patrząc na wirujące liście, popaść w swoisty stupor, który da nadaktywnemu umysłowi chwilę wytchnienia. W razie ekstremalnego napięcia mogę się osunąć w inspirowaną późnojesiennym krajobrazem depresję. Kocham jesień , a ta miłość sprawia, że pięknieję.
Miewam ostatnio skłonność do popadania w zachwyt absolutny. Takie momenty ozdabiają pokaźną falbaną sensu egzystencję przeważnie sensu pozbawioną. Idę sobie Alejami Jerozolimskimi, pod kurtką niosę serce, lekko nadłamane, dousznie podaję sobie znieczulenie w postaci muzyki najsmutniejszej ze smutnych i… mam wrażenie, że posiadam osobliwą zdolność dostrzegania w osobach, które mijam, samych tylko pozytywów. Jakbym swą źrenicą-laserem potrafiła przeciąć warstwę odzieży wierzchniej, potem skórę, mięśnie i te wszystkie rzeczy, których istnienia w człowieku mogę się jedynie domyślać, by dotrzeć do rdzenia, sedna, cieniusie kiej nitki dobra, którą posiada każde ziemskie stworzenie. Ta kobieta łapczywie połykająca papierosowy dym, osiłek opuszczający sprężystym, amfetaminowym krokiem podwoje hotelu Marriott, panie o obyczajach lekkich jak piórko, bezdomny prowadzący na sznurku tragikomiczny skutek szalonej psiej orgii. Wszyscy.
Zachwyca mnie pozbawiona jakiegokolwiek napięcia cisza, która wisi rozciągnięta pomiędzy rzęsami moimi i Przyjaciela, kiedy pijemy smolistą kawkę w kawiarni gościnnego Żyda. Każdorazowo moment, gdy przestaję się wreszcie opierać i pozwalam Ukochanemu, by się we mnie rozgościł. Melancholijna muzyka Czesława, którego brwi uroczo zmarszczone podczas gry układają się w ptasi wizerunek. Wzruszająca chudość i kokieteryjna nieporadność skrywające potęgę talentu, charakteryzujące Anię B., o której świat wkrótce usłyszy. Moja piękna Mama przełykająca dzielnie wciąż powracającą kulkę żalu wywołanego saltem niemorale w wykonaniu mojego androPAusPY. Syn całujący mnie w dłoń lub nadstawiający do pocałunku zwinięty w trąbkę dzióbek. Chwile, gdy uda mi się uwieść kogoś, używając zamiast słów smaków, aromatów i faktur składających się na to jedno miłośnie przygotowane danie. Zachwycam samą siebie, kiedy powodowana silnymi emocjami zaserwuję otoczeniu reakcję, której nikt się nie spodziewał, detonując bombę gniewu w miejscu, w którym eksplozja nie skrzywdzi nikogo, nawet mnie.
Mam zamiar tarzać się w zachwytach, kolekcjonować miniekstazy, nim powróci zwątpienie, które zacznie powoli znieczulać na przekaz płynący z wszechświata. Nim po całym moim jestestwie zaczną się rozprzestrzeniać, przesuwając niemal narządy w poszukiwaniu wolnej przestrzeni, rozgoryczenie i smutek, które powracają jak lato i jak lato wypalają i pustoszą. Nim zacznę kopać fosę oddzielającą mnie od świata, stanę się emocjonalną impotentką, a stupor nie będzie wytchnieniem, lecz ucieczką. Można pójść po linii najmniejszego oporu i pomyśleć, że dołuję na koniec, jednak tak nie jest. Szanuję naturę, jej nieprzewidywalność i zmienne cykle. Kiedy przychodzi zima, wskakuję w ciepłe ciuchy i grzeję się, aż słońce nie zdejmie drzewom z koron białych czap, a ludziom kożuszków. Przez jakiś czas będę nosiła opaskę z cierni, pokryję się odstręczającą łuską, ale to minie. Zawsze mija. A potem znów jesień i zachwyty. 
                          Katarzyna Nosowska      źródło: Zwierciadło

                                                                                                                                     

Jak ja lubię tę Kasię... za całokształt. Kiedyś miałam przyjemność z nią rozmawiać. Odebrałam telefon i usłyszałam w słuchawce: „Jestem Kasia Nosowska, mogę mówić z Martą?” Wiedziałam, że moja Marta jest zagorzałą fanką zespołu „Hey”, ale nic ponadto. W rozmowie wyjaśniło się, że Marta wysłała Nosowskiej swoje wiersze i podała domowy numer telefonu. Rzecz się działa w zamierzchłych latach 90 kiedy komórki były praktycznie niedostępne. Ponieważ Marta była na jakiś zajęciach, więc umówiłyśmy się, że Kasia zadzwoni później. Bardzo mnie tym ujęła, że taka układna - zapytała czy może zadzwonić po 21, bo musi wcześniej położyć spać synka, Mikołaja. Była serdeczna, naturalna i, jak widać, czas jej nie zmienił. Pamiętam, radość Marty z tamtej rozmowy, ale to już inna historia, i nie moja...                                                               


 





















obrazy złowione w sieci

wtorek, 21 października 2014

To była miłość... Historia Maxine i Dona





Maxine i Don poznali się w 1952 roku. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Założyli rodzinę i adoptowali dwójkę dzieci. Mimo upływu lat ich miłość cały czas była tak samo silna. Byli dla siebie nie tylko parą. Traktowali się jak najlepsi przyjaciele. Darzyli się zaufaniem i szacunkiem. Przeżyli ze sobą 62 lata.




































































Maxine ostatnie chwile na tym świecie spędziła trzymając dłoń swojego ukochanego męża… 




Ostatnie słowa Dona brzmiały:” To jest moja najpiękniejsza żona!”. 

Maxine umarła pierwsza. Krótko po tym, jak jej ciało wyniesiono z pokoju, Don podążył tą samą ścieżką. Odeszli prawie jednocześnie. 

Każdy człowiek ma ogromne szczęście, jeśli może dzielić miłość z drugą osobą. Sukcesem nie są pieniądze, a uczucie, którym możesz darzyć kogoś do końca swoich dni. Historia warta przekazania dalej i uświadomienia ludziom, co tak naprawdę liczy się w życiu…

Źródło: Popularnie.pl

Zgadzam się, że tę historię warto przekazywać dalej.


poniedziałek, 20 października 2014

Coś, żeby łatwiej było zapalić w sobie światełko



Dzisiejszy dzień spędziłam w pozycji horyzontalnej, zmieniając tylko boki. Trochę czytałam, trochę surfowałam po internecie, a w przerwach, między jednym a drugim, obserwowałam widoki za oknem. Ogarnęła mnie jesienna melancholia, bo świat strasznie poszarzał, i to w ciągu jednego dnia. Wczoraj jeszcze wszystko wyzłocone słońcem a dzisiaj... na niebie ciemne, postrzępione chmury i wiatr pozrywał ostatnie listki z mojej lipki. Nie da się ukryć, jesień idzie nie ma na to rady... No, to na pohybel jesiennym smutom, piękna piosenka, trochę koloru i magii, żeby łatwiej było zapalić w sobie światełko...


















 























































 obrazy złowione w sieci autor: Leonid Afremov

                                                        

niedziela, 19 października 2014

Historia Buby

Przeczytałam dzisiaj felieton Doroty Sumińskiej pt. „Buba” i popłakałam się, chociaż może nie powinnam, bo wszystko dobrze się skończyło. Ale to co się działo przed szczęśliwym finałem, to koszmar, więc jest nad czym płakać. Tyle że tu nie łzy są potrzebne, ale działanie... 

*  *  *

Buba

 

Scenariusz tej historii był typowy. Śmierć. Opiekunka suczki zmarła. I jak to często bywa, rodzina nie chciała podjąć się opieki nad sierotą.


Była sobota. Zadzwonił telefon. W sobotę odbieram ich więcej. W niedzielę mam audycję i zawsze staram się namówić słuchaczy na przyjęcie pod swój dach porzuconej istoty.

Psy i koty ciągle czekają. W soboty dzwonią do mnie ci, którzy jakieś zwierzaki znaleźli, albo pracownicy schronisk. Liczą na to, że audycji radiowej komuś zadrży serce. Czasem się udaje.

Usłyszałam znajome pytanie: czy może pani pomóc w znalezieniu domu dla suczki? Nigdy nie odmawiam, ale i nie mogę nic obiecać. Zapytałam, co się stało? Dla kogo dom pilnie poszukiwany? Scenariusz tej historii był typowy. Śmierć. Opiekunka suczki zmarła. I jak to często bywa, rodzina nie chciała podjąć się opieki nad sierotą.

Nie chcę wchodzić w szczegóły. Nie chcę być niesprawiedliwa. Mimo to zawsze mam wątpliwości. Nie umiem sobie wyobrazić, by po śmierci bliskiej mi osoby nie zaopiekować się jej psem lub kotem.

Zapytałam o samą suczkę. Usłyszałam, że ma kilkanaście lat i... nie chodzi. Kiedyś, wiele lat temu, ktoś połamał jej wszystkie cztery łapy. Pewnie po to, by nie mogła za nim biec, gdy porzucał najlepszego przyjaciela człowieka. Czy był człowiekiem? Na pierwszy rzut oka tak. Ale po dokładniejszym wejrzeniu poznać było bestię.

Nie wiadomo, jak trafiła do schroniska. Łapom nie udało się pomóc. Została foczką. Z tą różnicą, że fokom nie sprawia bólu niezgrabne poruszanie się. Siedziała w schroniskowej klatce i czekała. Na człowieka. Pewna starsza pani szukała przyjaciela. Zobaczyła nadzieję w oczach foczki i powiedziała – ty. Zabrała do domu i pokochała. Była człowiekiem. 
 
Zmarła. Foczka nie zrozumiała, dlaczego nie wraca do domu. Znów czekała. Czasem ktoś zajrzał. Nasypał do miski karmy. Wyniósł na trawę. Ale to nie te oczy, głos, dłonie...

Potem telefon do mnie. Zapytałam: czy sądzi pani, że ktoś zaadoptuje psa, który nie chodzi i ma „sto lat"? Ja w to nie wierzę, bo wiem, jak trudno zaadoptować młode, zdrowe i piękne psy. Co zrobić? Czasu nie ma. Pies czeka sam w pustym domu. Teoretycznie sytuacja bez wyjścia. Praktyka okazała się lepsza od teorii.

Foczka leży obok mnie. Nazywa się Buba. Takie imię dostała od swojej nieżyjącej pani. Patrzy na mnie zza mgły zaćmy i mówi: wybaczam. Chyba nikt poza psem nie umie być tak wspaniałomyślny. Choć znamy się dość krótko, kocham ją najbardziej na świecie. Pozostałe psy nie mają mi tego za złe. Rozumieją. Czują, że Buba ma za sobą bardzo długą i trudną drogę. Przeczołgała się przez ból, tęsknotę i brak nadziei. Dziś musi znów uwierzyć w to, że jutro nie przyniesie rozczarowania. Wszyscy się o to postaramy.

Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Mam przy sobie wspaniałych ludzi i takież zwierzęta. W naszym domu nie liczy się lat, łap, oczu ani zębów. Każdemu z nas czegoś brakuje, ale wcale tego nie czujemy. Bubie też „dorobimy" łapy. Zastępują je nasze ręce. Na szczęście nie jest ciężka. Bardzo lubi spacerki po ogrodzie. Lubi być blisko i spać z człowiekiem. Do tego łapy nie są potrzebne.

Gdy pierwszej nocy ułożyłam jej legowisko obok łóżka, spojrzała mi w oczy i powiedziała: przytul. Położyłam focze ciałko na prześcieradle i poczułam szczęście buchające z jego wnętrza. Buba zasnęła natychmiast i trwała w jednej pozycji do rana. Wiem, że maczał w tym swoje łapki Bolek – jamnik, autor jednej z moich książek („Świat według psa"). Bolek odszedł 3 maja 2014. Miał prawie dwadzieścia lat. Umarł nagle. Nie musiał borykać się z bólem i strachem. On też nie zasnął, dopóki nie przytulił się do ludzkiej nogi.

A co na to wszystko mój Tomek? Nic, bo to człowiek przez duże C. Wciska się do łóżka, gdzie śpi nie tylko Buba. Na poduszce kotka Lula i ślepy pekińczyk Pinio. Między nami wcale nie taki mały Drapcio, na nas mniejszy Bombik. Pozostałe psy i koty cenią sobie wygody kanap i foteli. Tak jak ludzie. Jedni nie zasną bez absolutnej ciszy, innym potrzeba bliskości i znajomego pochrapywania.

Gdy budzę się rano i widzę rozespane, szczęśliwe towarzystwo, chce mi się żyć. Na szczęście mam dla kogo.

Dorota Sumińska
doktor weterynarii, prowadzi popularne programy o zwierzętach
fot. shutterstock

sobota, 18 października 2014

Kruche szkło może być trwalsze od człowieka...















Kochany wnusio podzielił się ze mną wirusem, więc wczorajszy dzień miałam wyjęty z życiorysu. Gorączka, gigantyczny ból głowy, kości i mięśni, wyłożyły mnie całkowicie. Dzisiaj jest lepiej, bo gorączka mniejsza, ale ból nie odpuszcza. Nie pozostaje mi nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i przeczekać. Leczę się aspiryną, witaminami, olejkiem pichtowym, sokiem malinowym z cytryną, a bolącą głowę nagrzewam lampą Sollux. 

Lampa, w co trudno uwierzyć, ma ponad czterdzieści lat. Dostaliśmy ją w latach 80 ubiegłego wieku od teściów. Teściów już dawno nie ma, a lampa wciąż działa. Smutna to refleksja, że kruche szkło może być trwalsze od człowieka...


obrazy złowione w sieci

środa, 15 października 2014

Też tak chcę






Obrazek Beaty Żurawskiej - Kot na wakacjach
 

„Ździebełko ciepełka” bardzo było mi dziś potrzebne...


Wiem, że miłość jest udręką Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej

Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie

Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuje, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija

Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko

                                                                                 
                                                                     Jonasz Kofta


obrazy złowione w sieci

poniedziałek, 13 października 2014

Jak płakać to tylko ze śmiechu... bo mucha nie siada

Film Michała Poniedzielskiego pt. „Mucha nie siada”
śmieszy mnie niezmiennie od kilku lat i jest świetny na wszelakie frustracje. Dzisiaj pechowa „13”, więc, gdyby coś się nie udało... to wiedzcie... że mucha nie siada.



niedziela, 12 października 2014

Taki żart... na niedzielę


Nie oddycha proszę słonia - on tym myśli.

I żyją sobie cudnie, jak pies z kotem...

Kot przybłęda opiekuje się ślepym psem. Wyprowadza psa na spacer, grzeje swoim ciepłem jego stare kości. I żyją sobie cudnie, jak pies z kotem...    Zobaczcie sami



Ten filmik przypomniał mi inną psio-kocią historię. Miałam kiedyś w domu podobną parę. Psa znajdę i kota, którego oswoił i przygarnął mój mąż. Na początku Rudy zamieszkał na korytarzu piwnicznym, bo baliśmy się wziąć do domu dzikiego dachowca. Poza tym, nasza Miśka nie znosiła kotów i chętnie ten brak sympatii manifestowała. Jednak z czasem Ślubny zaczął przyprowadzać Rudego do domu, żeby tych dwoje się poznało.

I stało się, Miśka szybko doceniła nadzwyczajność Rudego i zapałała do niego wiernopoddańczym uczuciem. Łaziła za nim krok w krok, lizała go, dzieliła się zawartością miski, oddała mu swój kocyk i miejsce w kojcu. Szalała z niepokoju, gdy na chwilę znikał jej z oczu. Rudy pozwalał się adorować, ale był stanowczo mnie wylewny w okazywaniu uczuć. 

Niestety, na swoje nieszczęście Rudy zaufał ludziom i źle się to dla niego skończyło. Na jednym ze spacerów został kopnięty w krtań przez ludzkie bydlę i nie było dla niego ratunku. Trzeba było go uśpić. Miśka długo nie mogła sobie znaleźć miejsca, my zresztą też.


POCZĄTEK  ZNAJOMOŚCI,  KAŻDE  JE  ZE  SWOJEJ  MISKI















 
MISIA   ZJADŁA   CIASTECZKA   -  DOWÓD   RZECZOWY  OKRUCHY  NA  BRODZIE













MISIA    ROBI   Z   MARTĄ   PRZEGLĄD  KOLOROWEJ   PRASY

piątek, 10 października 2014

Biorę się na ambicję





















Mój wyuczony optymizm wlazł gdzieś w kąt i siedzi cicho, a tak by mi się dziś przydał, bo siły też gdzieś się zapodziały. Życie ciśnie i ma gdzieś moje ograniczenia. Rano siłą woli pozbierałam obolałe kości i poszłam pilnować wnuka. Mały załapał się na jakiegoś atrakcyjnego wirusa, więc ma gile do brody i nie chodzi do przedszkola. Wszyscy liczą na babcię, a tu duuuuupa... babcia rusza się jak mucha w mazi. Ale nic to, jakoś dam radę... wezmę się na ambicję: No, co ty Baśka, mrówka może a ty nie możesz??? 

obrazek złowiony w sieci

Możemy zrobić więcej... ból po stracie przemienić w dobro



















We wszystkich serwisach informacyjnych ukazała się dziś wiadomość o pogrzebie Ani Przybylskiej, której w ostatniej ziemskiej drodze towarzyszyło mnóstwo ludzi. W sieci wciąż przybywa wpisów z wyrazami żalu i współczucia, więc wygląda na to, że poruszenie spowodowane śmiercią tej pięknej, pod każdym względem, kobiety jest naprawdę szczere i autentyczne.

A gdyby tak pójść krok dalej i wyjść poza medialną wrzawę, sentymenty, stadny entuzjazm tłumu...nie ograniczać się jedynie do słów, które choć ważne to przecież ulotne. 

Można to zrobić spełniając prośbę Bliskich Zmarłej aby zamiast kwiatów na grób składać datki na hospicjum im. św. Wawrzyńca w Gdyni, któremu za życia pomagała. 

Ale można zrobić więcej poszerzając krąg zaangażowanych. Wystarczy, że każdy kogo ta śmierć dotknęła, pożegna Anię Przybylską wirtualnym kwiatkiem zaś równowartość kwoty potrzebnej na zakup prawdziwego kwiatka przekaże na konto hospicjum.

To byłby piękny pomnik dla Ani i świadectwo, że ból po stracie można przemienić w dobro, a najlepszym lekarstwem na ludzkie biedy jest drugi człowiek

Ja właśnie tak pożegnam się z Anią.
















 
Numer konta: Stowarzyszenie Hospicjum im. Św. Wawrzyńca Dom Hospicyjny dla Dzieci „Bursztynowa Przystań”, 75124035101111000043182794, Bank PEKAO SA II O/Gdynia.