Szukaj na tym blogu

piątek, 27 września 2013

O wszystkim po trosze

 No i stało się – dopadł mnie pierwszy jesienny wirus. Od kilku dni łaził mi po kościach a w ostatnią środę przypuścił atak frontalny. Niestety nie mogłam się zapakować do łóżka, bo akurat tego dnia była ostatnia rozprawa batalii sądowej o podział schedy po teściach. 


Pojechałam z mężem, żeby go wesprzeć, ale na niewiele się przydałam, bo ślubny nafaszerowany lekami przeciwbólowymi nie był w stanie zebrać myśli i wyciszyć stresu. Mężczyźni są jednak słabsi od kobiet w radzeniu sobie z trudnymi emocjami. Im bardziej prostolinijny facet tym gorzej znosi wyrachowanych krętaczy. Dlatego w drodze powrotnej zdzierałam sobie gardło zabawiając go rozmową, chrypnąc w zastraszającym tempie.
Po powrocie do domu z buta wzięłam się za wypędzanie wirusa. Wskoczyłam do kąpieli z olejkiem pichtowym, odziałam się we flanelową piżamę, ciepłe skarpety i zaległam w łóżku. Bez większego apetytu zjadłam gorącą zupę z kilkoma ząbkami roztartego świeżego czosnku. Zalały mnie dziesiąte poty, więc piłam wodę z sokiem malinowym i cytryną. Rozgrzana jak piec czekałam aż wirusa trafi szlag i wrócę do żywych. Przy okazji obejrzałam jakąś komedię i pogadałam przez telefon. Przed snem zmieniłam piżamę, bo była cała mokra, zaaplikowałam sobie jeszcze 10 kropli olejku pichtowego wewnętrznie, 3 tabletki Rutinoscorbiny, aspirynę i w ekspresowym tempie przywitałam się z Morfeuszem. Następnego dnia kurowałam się podobnie i dziś czuję się prawie dobrze. 

Olejek pichtowy to moje ostatnie odkrycie i polecam go każdemu, kto ma problem z odpornością i górnymi drogami oddechowymi. W moim przypadku okazał się rewelacyjny. A to, że odbijało mi się jednocześnie żywicą, czosnkiem i maliną, może nie było przyjemne, ale dało się znieść. Lepsze to niż katar, ataki suchego kaszlu i bóle w kościach.

Meteorolodzy zapowiadają pogodny weekend i mam nadzieję z niego skorzystać. Jak ślubny będzie się czuł na siłach, to pojedziemy do lasu. Bardzo lubię zapach jesiennego lasu, chrzęst liści, plamy słońca w koronach drzew, nawoływania ptaków. Spacery po lesie to ulubione zajęcie mojego męża i moje też, chociaż nie zawsze tak było. Pamiętam, jak kiedyś się złościłam, gdy mąż ciągnął mnie do lasu, a ja wolałam spotkać się w mieście ze znajomymi. Mówiłam wtedy, że nie jestem dzikiem, żeby w każdej wolnej chwili łazić po lesie. Cóż, widocznie na starość zdziczałam, bo teraz wolę las i towarzystwo męża. Fajnie tak chodzić łapka w łapkę i rozmawiać albo zgodnie milczeć, patrząc na drzewa. Pomyśleć, że tak niewiele potrzeba żeby cieszyć się życiem.

 

 I jeszcze mały komunikat. Psinka mojej koleżanki z babskiego forum bierze udział w konkursie http://lublin.naszemiasto.pl/plebiscyt/karta/602,dora,16052,id,t,kid.html
Jeżeli nie jest już za późno proszę oddajcie na nią głos. Zobaczcie jaki słodki z niej śpioch.

poniedziałek, 23 września 2013

Skończyło się lato




















Skończyło się lato, zaczęła się jesień. A u mnie wszystko po staremu. Czasu wciąż mi brakuje, więc skupiam się na tym, co nie da się odłożyć na później – życiem w realu. Zajęć mi nie brakuje, ale sił już tak. Chyba jednak się starzeję, bo na wszystko potrzebuję więcej czasu. Jestem jakaś spowolniona, zamyślona i najlepiej mi w łóżku z książką. Po ostatniej wizycie przyjaciółki mam co czytać, więc czytam.

Polecam książkę starszego Stuhra „Stuhrowie historie rodzinne”. Aktor opisuje historię swojej rodziny, zaczynając od pradziadków emigrantów, którzy zdecydowali się związać swój los z polskim Krakowem. Dużo w tej książce wątków historycznych, kulturowych, patriotycznych, które tworzą tło dla dziejów rodziny aktora. Miło się czyta tę sagę rodzinną, ale jeżeli ktoś szuka ekshibicjonistycznych wyznań, pikantnych szczegółów z życia Stuhrów, plotek o środowisku aktorskim, to raczej się rozczaruje. Stuhr nie sprzedaje nadmiernie swojej prywatności, ale taktownie opowiada o ludziach i czasach, w których żyli, o tym co w życiu ważne. „To właśnie rodzina nadaje sens naszemu życiu, uczy nas zachowań, postępowania wobec otaczającego świata, szacunku, tolerancji, pokazuje nam cele i wartości" – pisze, a ja w pełni się z nim zgadzam. 
 
Zainteresowanym skandalami i religią polecam „Kobiety w Biblii” J. Kelen i „Skandale w Biblii” J.P. Prevosta. Miłośników historii może zainteresować powieść Arturo Ortegi Blake „Joanna kobieta która została papieżem”. Mit? Historia? Trudno powiedzieć. Dobrze się czyta, ale jakoś nie porwała mnie bardzo ta książka. Może za dużo sobie obiecywałam po przeczytaniu notki o autorze.

Na koniec informacyjnie – Jacek Gaworski pojechał zawalczyć o swoje życie. Udało się , więc każdy, kto się do tego przyłożył chociaż grosikiem, może czuć satysfakcję.

„I to by było na tyle”, jak mawiał Stanisławski, spadam, bo robota czeka.

PADA  DESZCZ


środa, 11 września 2013

Pomóżmy














 

W Polsce nie ma zgody na eutanazję, przynajmniej oficjalnie. Tyle, że rzeczywistość wygląda tak, jak w przypadku 

Jacka Gaworskiego Urzędnicy państwowi zdecydowali, w oparciu o ustalone przez siebie reguły, że ratowanie Jego życia jest nieekonomiczne, nie kalkuluje się, bo pacjent nie rokuje. NFZ postawił się w roli Boga. Dlaczego? Bo może. Proste. Kto na to pozwala? MY – SPOŁECZEŃSTWO.

Skoro godzimy się, żeby rządzili nami bezduszni karierowicze, bezideowe urzędasy, bo jedyne na co nas stać, to narzekanie, biadolenie i rozkładanie rąk, to powinniśmy się dołożyć do leczenia Jacka Gaworskiego. Ja już to zrobiłam i Was też proszę.

Nie czujecie się winni? W porządku. Poczucie winy niczego nie zmieni. Posłuchajcie Einsteina: „Świat jest niebezpiecznym miejscem nie przez tych, co czynią zło, ale przez tych, którzy patrzą na to i nic nie robią.”

POMÓŻ JACKOWI GAWORSKIEMU
KONTO FUNDACJI:
„FUNDACJA NA RZECZ CHORYCH NA STWARDNIENIE ROZSIANE I CHOROBY NOWOTWOROWE – POMÓŻ WALCZYĆ O ŻYCIE” KRS: 0000428288
skrócona nazwa: „Fundacja – Pomóż Walczyć o Życie”
Opis przelewu : Jacek Gaworski

ING Bank Śląski S.A., Oddział Wrocław,
Numer konta: 25 1050 1575 1000 0090 9712 1306 

http://jacekgaworski.pl/

niedziela, 1 września 2013

Kto cię kocha...

TAK  SOBIE   MYŚLĘ, ŻE...

Danielku, kto cię kocha? - zapytałam wnuka. "Ty, mama, tata, baba, djadia, tiotia..." – wyliczał. Mały, który mówi o sobie "ty", wymienił siebie na pierwszym miejscu, tak po prostu. Ilu dorosłych by tak zrobiło? Śmiem twierdzić że niezbyt wielu. A szkoda, bo żeby kochać innych trzeba najpierw pokochać siebie. Pisałam już, że biorę u wnuka  korepetycje z nauki o życiu?

BUDUJĘ   ZAMKI   NA   PIASKU


SZUKAM   ZŁOTEJ   RYBKI