Szukaj na tym blogu

piątek, 30 października 2020

"Aha", relacja kobieta - mężczyzna

To co dzieje się dookoła jest tak frustrujące i przygnębiające, że czuję, jak zaczynają mi się przepalać styki. Dlatego zaszyłam się w domu i w ramach odreagowania zrobiliśmy sobie dziś z mężem powtórkę ze skeczów Poniedzielskiego. Jak wiecie, jestem jego fanką, bo nikt, tak jak on, nie operuje naraz śmiechem i melancholią. Jego piosenki i monologi są przepełnione humorem i refleksją. Poetycko i dowcipnie bawi się słowem. Twórców takich jak Poniedzielski jest coraz mniej, a takich kabareciarzy, to już prawie nie ma wcale.

sobota, 24 października 2020

Proszę, niech rząd już się o mnie nie troszczy

Jak powszechnie wiadomo, są dwa rodzaje ludzi tj. ci, którzy myślą, że rząd działa w ich interesie oraz ci, którzy myślą, więc sprawdzają, co niby dla ich dobra rządzący robią. Nie wiem, do jakiej grupy należy większość moich Czytelniczek. Znam niezbyt wielką grupę osób czytających bloga, ale ze statystyk wynika, że liczba wejść na bloga waha się w przedziale od 100 do  250 odsłon dziennie, więc może to, co tu napiszę, trafi do większej liczby ludzi. Postanowiłam podzielić się kilkoma informacjami, żeby zwrócić uwagę na to, co obecnie się dzieje. I prosić, żeby każdy czytający te słowa zechciał sprawdzić w jakiej rzeczywistości za chwilę przyjdzie mu żyć. Po co mam się sama denerwować, jak mogę w towarzystwie))) Ja należę do tych ludzi, którzy wiarę praktykują  wyłącznie w aspekcie duchowym, a w pozostałych sferach życia wolą mieć wiedzę. Uważam też, że wiedzą należy się dzielić, żeby inni też mogli skorzystać, sprawdzić, zastosować. Po tym przydługim wstępie, pora na konkrety.

W Polsce od czwartku trwają protesty związane z decyzją Trybunału Konstytucyjnego w sprawie "aborcji eugenicznej". Wczoraj w 60 miastach Polski odbyły się mniej lub bardziej liczne manifestacje kobiet i organizacji kobiecych. Czy sytuacja się rozwinie i będzie miała skalę "protestu czarnych parasolek"? Nie wiem, bo przecież mamy pandemię, a pandemią można już przykryć wszystko, nawet tak WIELKI WSTYD, jakim było to orzeczenie.  Zgodnie z obostrzeniami wydanymi przez rząd spotykać można się tylko w grupie 5 osób, a policja coraz lepiej wynagradzana chętnie manifestuje swoją siłę i przywraca porządek. W ubiegły czwartek policjanci dali popis siły, bo atakowanie protestujących kobiet i ganianie za małolatami bez maseczek jest jednak bezpieczniejsze i lepiej płatne niż ściganie przestępców. Przestrzegający prawa obywatele najlepiej niech siedzą w domu i oglądają wiadomości, żeby ani na chwilę nie przestali się bać.

A tymczasem władza w trosce o obywateli przygotowała stosowne przepisy ujednolicając przepisy epidemiczne. Dz. U. 2020 poz. 1845 OBWIESZCZENE MARSZAŁKA SEJMU RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ z dnia8 października 2020r.w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi

Na 41 stronach spisane jest prawo, które pozwala organom państwowym zarządzać naszym zdrowiem i życiem w sytuacji epidemicznej. Wraz z ogłoszeniem w dzienniku ustaw te przepisy będą dotyczyły  nas wszystkich. W trosce o tych  szczególnie nierozgarniętych obywateli, którzy nie przyjmują wszystkiego na wiarę, którzy zadają pytania i nie na wszystko chcą się zgodzić jest taki przepis.

Art.36.1.22)Wobec osoby, która nie poddaje się obowiązkowi szczepienia, badaniom sanitarno-epidemiologicznym, zabiegom sanitarnym, kwarantannie lub izolacji obowiązkowej hospitalizacji, a u której podejrzewa się lub rozpoznano chorobę szczególnie niebezpieczną i wysoce zakaźną, stanowiącą bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia lub życia innych osób, może być zastosowany środek przymusu bezpośredniego polegający na przytrzymywaniu, unieruchomieniu lub przymusowym podaniu leków.2.O zastosowaniu środka przymusu bezpośredniego decyduje lekarz lub felczer, który określa rodzaj zastosowanego środka przymusu bezpośredniego oraz osobiście nadzoruje jego wykonanie przez osoby wykonujące zawody medyczne. Każdy przypadek zastosowania środka przymusu bezpośredniego odnotowuje się w dokumentacji medycznej.3.Lekarz lub felczer może zwrócić się do Policji, Straży Granicznej lub Żandarmerii Wojskowej o pomoc w zastosowaniu środka przymusu bezpośredniego. Udzielenie pomocy następuje pod warunkiem wyposażenia funkcjonariuszy lub żołnierzy w środki chroniące przed chorobami zakaźnymi przez tego lekarza lub felczera.4.Przed zastosowaniem środka przymusu bezpośredniego uprzedza się otym osobę, wobec której środek przymusu bezpośredniego ma być zastosowany, i fakt ten odnotowuje się w dokumentacji medycznej. Przy wyborze środka przymusu bezpośredniego należy wybierać środek możliwie dla tej osoby najmniej uciążliwy, aprzy stosowaniu środka przymusu bezpośredniego należy zachować szczególną ostrożność idbałość odobro tej osoby.5.Przymus bezpośredni polegający na unieruchomieniu może być stosowany nie dłużej niż 4godziny. Wrazie po-trzeby stosowanie tego przymusu może być przedłużone na następne okresy 6-godzinne, przy czym nie dłużej niż 24godziny łącznie.6.Przytrzymywanie jest doraźnym, krótkotrwałym unieruchomieniem osoby zużyciem siły fizycznej.7.Unieruchomienie jest dłużej trwającym obezwładnieniem osoby zużyciem pasów, uchwytów, prześcieradeł lub kaftana bezpieczeństwa.8.Przymusowe podanie leku jest doraźnym lub przewidzianym w planie postępowania leczniczego wprowadzeniem leków do organizmu osoby bez jej zgody.  

Widzicie? Nawet jak nie będziecie chcieli, to władza zrobi Wam dobrze i będzie Was leczyć. Bo WŁADZA wie lepiej. A jak już tacy zaopiekowani będziecie sobie leżeć w obszernym kaftaniku, jak noworodek w rękawiczkach niedrapkach, to może przypomnicie sobie, jak mówiliście: co mnie obchodzi jakaś tam Konstytucja, gdzieś mam protesty o wolne sądy, mnie polityka nie interesuje, lekarze wiedzą co robią... itp. itd. 

Możecie oczywiście uniknąć kłopotów i zastosować się do wszystkiego, czego rządzący od was oczekują. Ale skoro rządzący chcą dla nas tak dobrze, to dlaczego ujednolicenie przepisów, które mają chronić społeczeństwo przez złym covidem przykryły aferą Trybunału Konstytucyjnego dot. aborcji eugenicznej? Co tacy są skromni, że nie chcą się pochwalić, jakie dobre prawo uchwalili? Skromni nie są, ale swoje wiedzą. Jak już jakiś kumoter znajomych królika założy spółkę, żeby kupować szczepionki, to się wszystkich obowiązkowo i oczywiście dla ich dobra zaszczepi, a co będzie się działo dalej z tymi zaszczepionymi to już nie ważne. Ręka do góry, kto wie, że firmy farmaceutyczne są zwolnione z długofalowych skutków ubocznych wywołanych przez szczepionkę? A o tym, że banki namawiają obecnie na lokaty strukturyzowane z inwestycją w firmy produkujące szczepionkę, bo to świetny interes? A jak jest interes, to trzeba to wykorzystać. Wirusolodzy wiedzą, że koronawirusy mutują (w Polsce mamy obecnie 5 typów wirusa), więc stworzenie skutecznej szczepionki i jeszcze w tak krótkim czasie graniczy z cudem. Ale dla kasy nie takie cuda się robiło. Wystarczy przypomnieć sytuację ze świńską grypą w roku 2009 i rekomendacje WHO, żeby wszystkich wyszczepić, bo inaczej będziemy masowo umierali. I co? Warto było tego słuchać? Rząd Tuska i ówczesna minister Ewa Kopacz nie dała się przestraszyć i powiedziała, że dopóki nie będzie pewności, że lekarstwo nie jest gorsze od choroby, to Polska szczepionek nie kupi. I to była jedna z najlepszych decyzji tego rządu. Teraz sytuacja się zmieniła, bo zastosowano więcej instrumentów, żeby ludzi ogłupić, przestraszyć i uczynić bezwolnymi. Pandemia jest, ale to ile na niej niektórzy zarobią spowoduje, że jeszcze długo nie będziemy mogli o niej zapomnieć. Tym bardziej, że jest cała rzesza ludzi, którzy tak się boją, że myślenie zastąpili atakowaniem każdego, kto nie podziela ich strachu i nie dmie w rządową tubę. I co? I strach, strach rany boskie. O tych, którzy umierają codziennie, bo nie mogą się leczyć, nikt gadał nie będzie. Teraz priorytetem jest covid i koniec. Onkologia prawie stoi, chociaż na raka dziennie umiera około 400 osób, ale teraz nie oni są ważni. Kobiety mają rodzić niepełnosprawne dzieci, żeby te umierały w cierpieniu, ale dla tych dzieci, które już są na świecie nie ma pieniędzy, żeby im ulżyć. Szlachetność w wykonaniu bigotów jest rodem z piekła, ale ci mają zbyt ciasne umysły, żeby to pojąć. Widocznie rządzący mają ten sam problem, ciasnotę umysłową.

To jeszcze z innej beczki. Rządzący twierdzą, że wszystkie restrykcje służą tylko temu, żeby społeczeństwo się nie zakażało i było zdrowe, bo zdrowie obywateli jest naczelnym priorytetem rządzących. No, nie wierzę i grosza bym za to nie dała. Mam przykład z dziedziny chorób zakaźnych.  Jak szanowny rząd wytłumaczy, że od lat ogranicza środki na leczenie Polaków zakażonych wirusami zapalenia wątroby chociaż wirus zapalenia wątroby jest bardziej zakaźny niż hiv? W 2018 roku podczas dużej akcji informacyjnej ujawniono, że 165 000 osób choruje na WZW typu C, 500 000 pacjentów miało WZW typu B. Polskie Towarzystwo Hepatologiczne od lat bije na alarm, bo tych, którzy mają wirusa nie ma jak leczyć a z roku na rok przybywa ich w postępie geometrycznym. W kolejce do leku czeka się latami. A co jest jeszcze gorsze, rośnie rzesza ludzi zakażonych, którzy nie wiedzą o tym, że są zakażeni i zakażają innych. Chyba, że tak jak ja, ktoś ma szczęście do nieszczęścia i od razu ciężko zachoruje. Znam temat bardziej niż bym chciała, bo miałam nieprzyjemność zachorować i jeszcze zarazić męża. Do szpitala zakaźnego trafiłam, gdy moje próby wątrobowe wyleciały w kosmos (ALT - 760 norma do 40, ASP 840 norma  norma do 40, GGTP 353 norma do 35). Następnie szpital nasłał na moją rodzinę Sanepid, który nakazał się przebadać, oczywiście na własny koszt. Na szpital, który podczas operacji wszczepił mi wirusa (zachorowałam książkowo 6 tygodni po operacji czyli momentu zakażenia) żadnych restrykcji nikt nie nałożył. Bo wiecie, szpital państwowy, a rodzina prywatna))) Na szczęście z całej rodziny zakażony okazał się tylko mąż. Potem nikt się specjalnie nami nie interesował. Zakazić się wirusem zapalenia wątroby wcale nie jest trudno chociaż zakaża się przez krew. Wystarczy np. lekko skaleczoną ręką dotknąć czegoś, czego wcześniej dotykała osoba zakażona, która też miała przerwany naskórek albo wirusa na rękach, wystarczy pójść do fryzjera, który nie odkazi maszynki do golenia, skorzystać z usług dentysty, który ma stary sprzęt do sterylizacji, manikiurzystki,  kosmetyczki, zrobić sobie tatuaż. Wystarczy seks bez zabezpieczenia i już transmisja wirusa się rozszerza. Jak można się leczyć, gdy placówki zajmujące się leczeniem chorób zakaźnych są tak oblężone, że ostatnie miejsca na grudzień są rezerwowane przez pacjentów już w styczniu? To temat na całą książkę. Mój mąż był zakwalifikowany do leczenia w drugiej kolejności (tzn. wirus zniszczył mu wątrobę w sposób znaczny, ale nie miał marskości). Na lek czekaliśmy dwa lata i cztery miesiące. Pomyślcie ile osób mógłby w tym czasie zarazić, gdyby nie wiedział o chorobie. Ja ze skutkami zakażenia borykam się do dziś, bo to nie jest lekka choroba. Niesprawna wątroba rujnuje cały organizm, a nie ma jak się leczyć, bo wszystkie leki obciążają wątrobę i koło się zamyka.

Niestety rząd dba o obywateli bardzo wybiórczo i wyłącznie tak, jak mu to pasuje, rządowi nie obywatelowi. Dlatego ja nie wierzę temu rządowi i każdemu następnemu też będę patrzyła na ręce. Boję się myśleć, jak dalej rozwinie się sytuacja, bo to co obserwuję dookoła przypomina sen wariata dyletanta, który wprawdzie nie ogarnia sam siebie, ale chce rządzić innymi.  

Ponieważ poruszałam na blogu temat głęboko niepełnosprawnych dzieci, to pozwalam sobie przypomnieć tego posta.

Link BO ŻYCIE JEST BEZ ODWROTU

I na dzisiaj to by było na tyle.

 

środa, 21 października 2020

Wszyscy tacy źli, a ja taka dobra

Jak często słyszałyście takie historie, w których ktoś opowiada, jak bardzo pomagał, dawał serce na dłoni, użyczał ostatniej koszuli, a w zamian spotkał się z wykorzystaniem i czarną niewdzięcznością? Ja słyszałam nie raz.  Bo rzeczywiście często tak bywa, że ktoś kogoś wykorzystuje. No, ludzie tak już mają, że jak się daje bez stawiania granic to biorą, a potem często zapominają nawet podziękować. Ale. Wcale nie mało jest też kobiet, bo to kobiety dzierżą palmę pierwszeństwa w byciu męczennicą, które lubują się w byciu tą biedną, bo przez wszystkich wykorzystywaną. Żeby przyjemność z wykorzystania była  jeszcze większa, to opowiadają o tym wykorzystaniu na prawo i lewo, ale nie wyciągają wniosków.  A potem to już trzeba tylko przyczesać loczki, żeby korona cierniowa i wieniec laurowy dobrze na głowie leżały.

Nie różnię się bardzo od innych, więc też dawałam się wykorzystywać. I też było mi źle. Dziś wiem, że zupełnie niepotrzebnie przeżywałam ten żal i te pretensje skoro wcześniej bredziłam o aptekarskiej wadze, którą nie należy odmierzać, tylko dawać ile ten ktoś bliski potrzebuje. A trzeba było posłuchać męża, który czasami mądrze gada i zachować zasadę wzajemności zamiast robić za służącą uruchamianą na dźwięk dzwonka. Robiłam, bo chciałam, więc pretensje powinnam mieć do siebie. No, ale do takich wniosków to ja doszłam dopiero po latach. Widocznie dość wolno mądrzeję. 

Ale teraz nikt mnie nie wykorzysta, bo nie daję się wykorzystywać. Daję tylko tyle, ile chcę dać i nie oczekuję wdzięczności. Ci, którzy zechcą być mi wdzięczni, będą wdzięczni i bez moich oczekiwań. Tym, którzy mając powód do wdzięczności, wdzięczni jednak nie będą, ja będę wdzięczna, że dzięki nim mogłam zrobić coś dobrego. Pamiętacie Tewje Mleczarza, jak dziękował Perczykowi za to, że ten przyjął od niego mleko? No. I tak trzeba robić. Dla siebie i dla zachowania równowagi na świecie.  A czemu akurat dzisiaj o tym piszę? Bo dzisiaj wysłuchałam gorzkich żalów znajomej i coś mnie tak w sercu zakuło. I znowu niepotrzebnie. To zapisałam, żeby lepiej pamiętać, że tę lekcję już przerobiłam i nie ma co do tego wracać. Dobrze jest też pamiętać, że ani wszyscy tacy źli, ani my tacy dobrzy.  A zawsze mamy to, na co się godzimy. 

Kiedyś już poruszałam podobny temat, cytując bardzo mądre SŁOWA  Fredericka Buechnera.  Wychodzi na to, że się powtarzam, ale niektóre trudne lekcje trzeba przerobić wiele razy zanim człowiek porządnie się nauczy. Może niektórym wystarcza jedna lekcja, ale człowiek pod tytułem "ja" czasami musi zaliczyć repetę. 

I na dzisiaj to by było na tyle.         

 

 

Cytaty złowione w sieci.

sobota, 17 października 2020

Z deszczowej panienki stałam się deszczową babinką

Kolorowo, jesiennie, deszczowo

Odkąd  pamiętam zawsze lubiłam deszcz. Lubiłam słuchać jak deszcz dzwoni o szyby i spływa strużkami, strugami, żeby uderzać raz głośniej raz ciszej werbelkami kropel w parapet. Jak chlupie w rynnach domu i pluszcze rozbryzgując się o kamienne płytki chodnika. Kiedy bardzo padało i Mama nie pozwalała mi wyjść na dwór siadałam na ganku i patrzyłam na ogród zamotany w deszczowe firanki albo wchodziłam na strych, kładłam się na starym żelaznym łóżku i słuchałam, jak deszcz puka, stuka, szeleści uderzając  w dach. Jak tylko mogłam szłam na deszczowy spacer, żeby poczuć zapach mokrego świata, podziwiać zachmurzone niebo, przyjrzeć się jak w kałużach na jezdni robią się małe tęcze, gdy deszczówka mieszała się z benzyną. Przyjemnie było wystawiać twarz ku niebu i łapać krople ciepłego wiosennego czy letniego deszczu. Przyjemnie było słuchać deszczu wśród gęsto rosnących drzew, bo brzmiał monumentalnie jak wielkie organy. W młodości, gdy mieszkałam blisko starego parku, często chodziłam tam na spacery. Podczas deszczu w parku było pusto, mokro i cudnie deszczowo. O każdej porze roku deszcz jest trochę inny. Niby deszcz, jak deszcz - z nieba leci woda i tyle - ale nie do końca jest tak samo. Gdy się uważnie posłucha to  tak, jak zmienia się wokół przyroda, tak zmienia się deszcz. Wiosenny deszcz brzmi bardziej metalicznie, bo spada na młode, sprężyste trawy i liście. Jesienią deszcz odbijający się od zwiędłych lub suchych liści szemrze ciszej, nostalgicznie, jakby żegnał zieloność i soczystość minionego lata. Tylko deszcz padający na jezdnie i chodniki jest zawsze taki sam, tyle że raz bardziej raz mniej intensywny. Mam za sobą wiele deszczowych dni, więc z deszczowej panienki stałam starszą panią, która wbrew zdrowemu rozsądkowi chodzi po deszczu. No chodzę, bo lubię, bo już dawno nie ma Mamy, która by mnie naprawiała, bo nie chcę, żeby deszcz kojarzył mi się wyłącznie z łamaniem w kościach. Dzisiaj też wywlekłam się na spacer. Trochę mżyło, trochę się przejaśniało, było szaroburo i mgliście, ale świat w jesiennym wydaniu był niezmiennie piękny. 


Do towarzystwa na spacerze miałam wrony i kawki.

Niebo co chwilę się chmurzyło, grożąc większym deszczem. 


Po chwili  się przejaśniało i niebo zmieniało barwę na szaroniebieską, popielatą z kroplą fioletu albo różu. Aż nadciągały kolejne deszczowe chmury i znowu padał deszcz.




Pod koniec spaceru niebo rozjaśniło się na dobre i prawie przestało padać.  Zrobiłam więc parę zdjęć, na których jest trochę późnego lata, ale też widać jesień. Bloger wyczerpał już moją cierpliwość na formatowanie posta, więc reszta opisów pod zdjęciami.
Takie ładne coś
Ładne coś w przybliżeniu

Położyłam parasolkę na ładne coś, żeby wymiziać psy sąsiadki 




Ja w trakcie rozmowy z sąsiadką, maseczka w maseczkę i karnie dwa metry od siebie, więc sąsiadka nie zmieściła się córce w kadr.

Córka sąsiadki w roli opiekunki piesków, które nie chciały mi pozować do zdjęcia 

Wśród róż już jesień

Akacje też jeszcze w letnich sukienkach

Trawa i koniczynka wciąż optymistycznie zielone














Winobluszcz się zarumienił, że tak się pośpieszył z tym jesiennieniem



Te drzewka nie stoją na głowie, one przeglądają się w kałuży

Jodła też się przygląda jaka jest ładna



Cis miał najmniejsze lusterko














 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I na dzisiaj to by było na tyle.




środa, 14 października 2020

Ciekawi jutra? Polecam do poczytania książkę "Homo deus"

 

"Homo deus. Krótka historia jutra" to  książka, od której nie mogłam się oderwać chociaż kupiłam ją dla męża. Autor Yuval Noah Harari jest historykiem, który, opierając się na ewolucji i historii ludzkości, bawi się w proroka. Oj jak ciekawie i przekonująco się bawi. Czytelnika też bawi, bo książka napisana jest z dużym poczuciem humoru.  Jaki może być świat jutra i jak odnajdziemy się w nim jako ludzie? Czy w przyszłości epidemie będą wyłącznie skutkiem zaniedbań? Jak zmieni się pojęcie "wojny"? Czym jest terroryzm i jak jest wykorzystywany? Czy nieśmiertelność będzie udziałem przyszłych pokoleń? W czym Epikur miał rację? Czy oprócz wskaźnika PKB, będącego  miarą rozwoju i dobrobytu będziemy też mieli wskaźnik SKB (szczęścia krajowego brutto)? Czy może ludzkość osiągnęła już taki poziom szczęśliwości, że w przyszłości będziemy odbijać się od szklanego sufitu? Czy opłaci się przedłużać ludzkie życie bez względu na jego jakość? Jak nauka miesza się z polityką, a ekonomia z psychologią i medycyną? Na te i wiele innych pytań stara się odpowiedzieć autor i całkiem dobrze mu to wychodzi. Każdą tezę popiera kilkoma przykładami i ogląda wszystko od podszewki. Dlatego, jak w tytule, polecam tę lekturę, bo chociaż to książka popularnonaukowa, to czyta się ją jak najlepszy kryminał. Futurystyczna wizja przyszłości jest tak odległa od wszystkiego co znane, tak ingerująca w naturę, że można się zadziwić i przestraszyć, ale nie można powiedzieć, że jest niemożliwa. Dla zachęty do lektury wklejam kilka przypadkowo wybranych stron. I  na dzisiaj to by było na tyle. 







niedziela, 11 października 2020

Noga krwawi, ale obrazy wiszą

Mija kolejna deszczowa niedziela. Kolejny dzień, który spędziłam nie do końca tak jak chciałam. Ale cóż, życie jest jakie jest. Mówiłam już, że mam dużo szczęścia do nieszczęścia? Na pewno mówiłam, bo jak każdy lubię czasami pobiadolić. A czasami to nawet mam powody do narzekania. Tym razem  nieszczęścia wielkiego nie było, ale krew się polała. 

Wczoraj postanowiłam powiesić kilka obrazów w przedpokoju, bo mieszkamy już prawie rok, a ściany puste. Mąż zaatakowany propozycją wiercenia dziur najpierw jęknął, a potem wypowiedział sakramentalne: zrobimy to jutro. 

- Żartujesz. Jutro jest niedziela. Nie będziesz wiertarką hałasował, bo cię sąsiedzi wyklną - uświadomiłam żyjącego poza czasem małżonka. 

- A co mnie to obchodzi - próbował protestować, ale jak zobaczył, że ja już się czołgam po podłodze, żeby wyciągnąć spod szafy karton z malunkami, to zrezygnowany poszedł po wiertarkę. 

Przez następną godzinę kicałam po przedpokoju i zastanawiałam się co i gdzie powiesić. Sprawa nie była prosta, bo ja obrazów mam dużo, a przedpokój niestety duży nie jest. Wreszcie zdecydowałam się, które akwarele chcę powiesić, więc moja część roboty była wykonana. I mogłam se przysiąść na szanownej w oczekiwaniu aż książę małżonek oprawi obrazy w wybrane ramy, żebym se znów mogła pokicać przy wieszaniu tychże. Wszystko szło dobrze do ostatniego obrazka, bo przy ostatnim obrazku pech powiedział: dzień dobry. Mąż na chwilę odstawił szkło, opierając je o nogę krzesła i poszedł na papierosa.  Jak wróciłam do pokoju to usiadłam na krześle, bo wciąż jeszcze słabo-silna jestem. A potem nóżką majtnęłam i szkło zrobiło mi ładniusie cięcie na łydce. Krew siknęła, bo ja mocno sobie tą nóżką majtnęłam, więc rana była głęboka. Poza tym, biorę lek na rozrzedzenie krwi, więc lało się że hej. Mąż na widok mojej uszkodzonej nogi zzieleniał, więc, żeby nie ryzykować, że chłop mi padnie trupem, szybko zeszłam mu z oczu. Dokicałam do łazienki i dopiero tam tamowałam krew i oceniałam szkody. Łydka rozkrojona na minimum siedem centymetrów, krew się leje, chłop prawie mdleje, a w szpitalach Covid, wiec nie wypada zawracać lekarzom dupy rozciętą nogą. Zrobiłam sobie opaskę uciskową i usiadłam na sedesie, żeby chwilę odpocząć, bo kicanie nie robi mi dobrze nie tylko na kolanka. 

- Dzwonię na pogotowie - zakomunikował mąż na przedostatnim wydechu, opierając się o drzwi łazienki.

- Nigdzie nie dzwoń. Chyba, że wzywasz pogotowie do siebie.

- No nie. Po co do mnie? Do ciebie - wyjaśnił, jakbym sobie pocięła mózg a nie nogę.

 - Daj mi lepiej ałun.

- Jaki ałun? - jęknął.

- Ten sztyft, którym się maziasz, jak sobie poharatasz  brodę. 

- A to tak można? Chyba lepiej z tym do lekarza. To paskudnie wygląda.

- Jak ci się nie podoba to nie patrz. Następnym razem skaleczę się bardziej estetycznie. A swoją drogą to nie przypuszczałam, że ty taki mściwy jesteś i  za te parę dziur w ścianie będziesz mi chciał nogi ucinać - powiedziałam, wyjmując mu sztyft z ręki.

- Daj spokój. Przecież nie wiedziałem, że tam siądziesz... 

- Rzeczywiście. Ja to jakaś dziwna jestem, żeby tak siadać na krześle - przerwałam mu.

- Przepraszam. To co robimy? - spytał, patrząc jak zmieniam kolejny  nasączony krwią gazik. Nie odezwałam się, bo grzebanie ałunem w rozciętej łydce nie usposabiało mnie do rozmowy.

- Proszę cię...

- Dziękuję, nie tańczę. Posiedzę sobie jeszcze trochę na tronie - zażartowałam, bo mąż był tak skruszony, że aż było mi go żal. 

Stan na dziś jest taki, że obrazki wiszą, ja leżę, mąż tańcuje wokół mnie jak po pierwszorzędnym kursie tańca. Noga boli i trochę krwawi jak chodzę, więc muszę leżakować. Dla zilustrowania tego posta nie pokażę pociętej nogi, bo nie ma się czym chwalić. Pokażę Wam co widzę za oknem leżąc w łóżku. Ładnie, nic tylko patrzeć.

Nadchodzi zmierzch

 I na dzisiaj to by było na tyle.

sobota, 10 października 2020

Artystka od przydasiow w kwarantannie to ja

Dzisiejszy post zacznę od informacji, że zdrowieję. I to tyle dobrych informacji, reszta jest już mniej optymistyczna. Urodziny Adasia się nie odbędą, bo nieoficjalnie jesteśmy w kwarantannie, ponieważ, albowiem, gdyż, nauczycielka Daniela ma Covida, więc cała klasa jest na nauczaniu zdalnym. Kilkoro dzieci z klasy Daniela ma niepokojące objawy, więc nie jest wykluczone, że kłębek dopiero zaczął się rozwijać. Jakby tego było mało kuzyn zięcia też ma covida. Córka i zięć byli na imprezie rodzinnej, gdzie mogli się zakazić. Może gluty Adasia nie wzięły się tak z niczego, chociaż córka przekonuje, że to  problem bakteryjny. I tego będziemy się trzymać.

Stara doniczka w złotych koronkach

Przyznam jednak, że powyższe informacje trochę mnie przytłoczyły. Jak do tego dodać marne samopoczucie fizyczne, bo niby czuję się trochę lepiej, ale nie na tyle dobrze, żeby zapomnieć z jakich organów się składam, to cieszyć się za bardzo nie ma z czego. Perspektywa izolacji od najbliższych i festiwal głupoty rządzących też optymizmem nie napawa. Było mi więc byle jak, łzawo i smutno. Posiedziałam dłuższą chwilę taka skiśnięta i bez apetytu na życie, ale im dłużej siedziałam, tym było mi gorzej. Co by tu zrobić, co by tu zrobić?  - zastanawiałam się z uporem maniaka. Aż mój wzrok przyciągnęła puszka z farbą w sprayu. "Stare złoto" przeczytałam na naklejce. (Kto trzyma farby w pokoju? No ja trzymam, bo dostępu do piwnicy broni mi rodzony chłop. Taki jest nieużyty.) Zrób sobie Baśka Bizancjum, to przynajmniej będzie na bogato w tym całym dziadostwie - lotem błyskawicy wpadła mi taka myśl. A ja już tak mam, że jak coś pomyślę, to robię i nieważne, czy mądrze czy głupio, byle szybko. Poleciałam więc na balkon, na którym stoi wielka paka z gratami, które przywlekliśmy ze starego mieszkania. Wiecie jak to jest, człowiek nazbierał różnych dawno nieprzydatnych przydasiów i żal mu je wyrzucić a ciężko nieść i nie ma gdzie upchnąć.

Pierwsze w ręce wpadły mi dwa stare klosze, które chciałam komuś oddać, żeby się nie zmarnowały, ale nie znalazłam chętnego, żeby je wziął. Zrobię z nich osłony do doniczek, pomyślałam i zrobiłam używając farby, kawałka starej firanki i spodeczków pod szklanki, które też w pudle leżały zapomniane. 



Potem opędzlowałam złotościami kilka doniczek, które kolorystycznie odstawały od mojej wizji Bizancjum.

 

Przypomniałam sobie też, że mam jeszcze jeden duży klosz, który można wykorzystać na osłonę doniczki z wielką paprotką. I szybciej niż myślałam opryskałam nudny beż na stare złoto, ale już bez pomocy firanki. A na koniec przesadziłam kilka kwiatków do większych doniczek i cała szczęśliwa stwierdziłam, że "cysorz to ma klawe życie", ale cysarzowa też.


 

Inwestycja 12, 50 złotych polskich na farbę, kilka starych skorup i kawałek firanki, a ja wybawiona i szczęśliwa. No ja to potrafię robić dobre interesy.  I moje skrzydłokwiaty mają teraz piękne koronkowe sukienki. Jak Wam smutno moje kochane Czytelniczki, to zabawcie się w przedszkolaka, bo to Bizancjum było tylko umowne.

Na koniec ucieszę Was piosenką, o klawym życiu, które jak się dobrze przyjrzeć może być udziałem każdego. I niekoniecznie trzeba do tego utrupić stryjca.

 
I na dzisiaj to by było na tyle.

środa, 7 października 2020

Gwiazda autobusu linii 39, zasmarkany młodzieniec i zestrachana seniorka

Jestem zawirusowana,   bo bolą mnie kości, głowa i chrypie jak Jan Himilsbach po popijawie. Chrypką straszę okoliczny naród  ilekroć muszę się odezwać. Ale bycie trędowatą, to jednak ciekawe doświadczenie. Jako porządny obywatel stosuję reżim sanitarny, ale ze zdziwieniem obserwuję reakcje ludzi. Jadę autobusem, zamaskowana po czubek głowy i od czasu do czasu chrząkam, bo brak tlenu i bolące gardło to kiepskie połączenie. Metr dalej stoi młody chłopak, któremu gluty nachalnie wyłażą z nosa, więc na powrót je wciąga walcząc z przepełnionym nosem i grawitacją. Usmarkana maseczka wisi mu smętnie w okolicach brody, ale chłopak słusznie nie ryzykuje założenia jej na twarz. Za usmarkanym tłoczy się wianuszek młodych ludzi, bo ten stoi najbliżej drzwi. Po kolejnym siąknięciu usmarkanego nie wytrzymuję, wyjmuję z torebki paczkę chusteczek podając ją młodemu człowiekowi z krótkim komunikatem : proszę. Zasmarkany przyjmuje chusteczki bez słowa, otwiera paczkę... I wtedy do akcji wkracza seniorka siedzącą dwa miejsca dalej. - Nie bierz! Ta pani jest chora - wdzięcznie mamrocze spod szaliczka zatkniętego pod okulary i zawieszonego na uszach. Zasmarkany chwilowo zastygł w zadumie i najwyraźniej rozważa kogo posłuchać, ale gluty nie odpuszczają, więc wyjmuje chusteczkę i wyciera nos. 

I Co pani narobiła? Teraz on się od pani zarazi. A w ogóle to jakim prawem jeździ pani komunikacja miejską?  - zwraca się do mnie seniorka zamotana w szaliczek. Głowa mnie boli, maseczka mnie dusi, w autobusie gorąco, więc to nie jest odpowiednia atmosfera, żeby chciało mi się rozmawiać z niezadowoloną seniorką. Nawet jakbym jej wyjaśniła, że nie mam typowych objawów Covid, jestem  w miarę możliwości zabezpieczona, siedzę blisko drzwi i jadę do lekarza, to i tak nic  by to nie zmieniło. Dlatego milczę. 

- Ogłuchła pani? - pokrzykuje seniorka, której widocznie bardziej naraziłam się ignorowaniem jej cennych uwag niż tym, że bez jej pozwolenia dałam zasmarkanemu chusteczki. 

- Co za aspołeczni ludzie. Tyle się w telewizji mówi o dystansie społecznym, o kwarantannie, a taka wejdzie do autobusu i zaraża Bogu ducha winnych ludzi - gderała seniorka, nie spuszczając  ze mnie oka. Inni pasażerowie, którzy wcześniej nie byli świadomi moich przewinień, zaczęli mi się przyglądać. I tak, chciał nie chciał, zostałam gwiazdą autobusu linii 39. Już chciałam powiedzieć, żeby seniorka bardziej przyjrzała się swoim szarym komórkom pod kopułką, czy aby nie wyginęły, zamiast tyle uwagi poświęcać mojej skromnej osobie, gdy ktoś mnie ubiegł.

- Pani niech się lepiej nie odzywa. Gdzie pani ma maseczkę? Omotała się jakimiś szmatami i pluje na ludzi. Jak pani jest taka głupia, jak słychać, to trudno, ale po co się pani tym chwali? Głupota też jest zaraźliwa - powiedział w kierunku seniorki pasażer obładowany wiaderkiem i grabkami. Seniorka na chwilę zamilkła, ale widocznie tak była zaprawiona w pyskówkach, że nie mogła sobie odpuścić, musiała mieć ostatnie słowo.

- Po co pan się wtrąca? Uwagę będzie ludziom zwracał, a sam przepisów nie zna. Zaraz zgłoszę do kierowcy, że przewozi pan narzędzia w pojeździe przeznaczonym dla ludzi. 

- Zgłoś wredna babo, to się razem przespacerujemy. Wiaderko ci wsadzę na łeb, żeby wstydu nie było i grabiami będę poganiał - odparował tubalnym głosem pan działkowicz.

Seniorkę zatkało skutecznie. Zresztą nie tylko ją. Droga do następnego przystanku przebiegała w ciszy. Wysiedliśmy z działkowiczem na tym samym przystanku. Działkowicz oswobodził się z maseczki, uchylił czapki i z lekkim ukłonem powiedział do mnie: Do widzenia pani.  Do widzenia, odpowiedziałam grzecznie i patrzyłam, jak mój obrońca i rycerz w jednym oddala się w nieznanym kierunku. Co prawda nie na koniu, ale z narzędziem i wiaderkiem jako częścią zbroi. Cóż, jaka królewna taki rycerz. 😉 Coś mi się zdaje, że muszę częściej jeździć autobusami, bo w dobie zawieszenia masowych rozrywek to może być jedynie dostępny cyrk. A przecież śmiech to najlepsze lekarstwo.

Wypadałoby coś napisać, jak sobie radzę z chorobą, ale właściwie nic nowego się nie dzieje, wciąż lecę starą płytą. Jednak dziś jest już jakby lepiej. Trochę kaszlę, ale płuca czyste. Węchu ani smaku nie straciłam, więc Covida na pewno nie mam. Smak do tego stopnia mnie nie opuścił, że z imieninowych słodkości nie został nawet okruszek. W końcu trzeba było czymś ten czosnek zagryzać. Także tegoroczne imieniny Artura odbyły się szybko, bo żona solenizanta ledwie trzymała się na nogach zaś solenizant nie chciał straszyć znajomych, więc nie stawiał ich przed wyborem, czy poczęstują się plackiem czy jeszcze jakąś jednostką chorobową. Najbliższa rodzina przestraszyć się nie dała i całą winę za niedyspozycję gospodyni zrzuciła na smarki Adasia. Grześki, Marciny i inni  będą musieli chwilę poczekać ze ściskaniem solenizanta. A ja zbieram siły, żeby się wyzbierać do kupki na urodziny Adasia, które już w sobotę. A potem trzeba będzie zorganizować urodziny Eli. Chorować nie mam zamiaru dłużej niż to konieczne, bo limity na choróbska wszelakiej maści już dawno wyrobiłam. Serdecznie dziękuję Wam za dobre życzenia, ciepłe słowa, komentarze i maile. 😘💋🌹

I na dzisiaj to by było na tyle.


Rysunek chorego serduszka złowiony w sieci. 

niedziela, 4 października 2020

Ciut, ciut chorsza jestem

Nowy dzień zaczęłam z bólem gardła, lekkim katarem i stanem podgorączkowym. To początek koronowanego wirusa? A może zwykle osłabienie organizmu, które zaowocowało złapaniem gili od mojego cudnego wnuka Adasia?

Mały czarodziej

Tego na razie nie wie nikt, ale wybieram tę drugą możliwość, bo na koronę to ja nie zasługuję. Prędzej na  zwykły katar i chore gardło. Ale nie czekając aż sytuacja się wyjaśni nałykałam się profilaktycznie witamin, zwiększyłam dawkę Imunitu, nadziałam się czosnkiem jak wielkanocna wędzonka i czekam aż mi się poprawi. 🤕 Powinno się poprawiać szybko, bo ja nie mam czasu na leżenie w łóżku. Za stara jestem, żeby marnować czas na chorowanie. Uważam, że wszystkie limity na choróbska wyrobiłam już dawno, więc teraz, aż do szybkiej śmierci w bardzo odległej przyszłości, powinnam być wolna od chorób. No i we wtorek mam imieniny męża, któremu należy się feta, bo chociaż czasami trudno z nim wytrzymać to chłop jest dobry z kościami i należałoby go dopieścić.  A w sobotę są trzecie urodziny wnuka, wiec tym bardziej muszę być na chodzie. W kalendarzu wiszą jeszcze zaległe urodziny przyjaciółki, które ja mam organizować, więc powinnam piorunem wyzdrowieć. Poza tym, ja nie jestem aż taka modna, żeby mieć modnego Covida. Ja spokojnie przeżyje bez korony, pielęgnując zwykłe przeziębienie. Taki mam plan. Trzymajcie kciuki, żebym szybko zdrowiała i mogła się źle prowadzić. Dbajcie o siebie i trzymajcie się ciepło.  

😘😘😘😘😢😘😘😘😘😢😘😘😘😘😢😘😘😘😘😢😘😘😘😘😢😘😘😘😘😘😢😘😘😘😘😢😘😘😘😘😢😘😘😘😘😘😢😘😘😘😘😢😘

Znalazłem piórko
Niech sobie leci

Cały świat w zasięgu ręki      
 

Narzekanie starej baby na katarek i gardziołko, to jednak mało ciekawy temat na posta, więc żeby było coś miłego wkleiłam zdjęcia Adasia i spółki. Wnuk ma uratować ten wpis, a nie tylko zarażać babkę katarem. I na dzisiaj to by było na tyle.