Szukaj na tym blogu

czwartek, 30 czerwca 2011

Dla chcącego nic trudnego

Dla chcącego nic trudnego, jak ktoś lubi się denerwować, to okazję zawsze znajdzie. Każdy powód okaże się dobry, żeby napsuć sobie krwi, a jak się da to innym też. Dzisiaj byłam świadkiem sytuacji, która potwierdza powyższe.

Autobus (mój ulubiony punkt obserwacyjny kochanych bliźnich) zatrzymał się na przystanku. Ruch przy drzwiach, jedni wysiadają, inni wsiadają, a wśród tych wsiadających elegancko wyglądający mężczyzna w wieku przedemerytalnym. Kiedy drzwi się zamknęły, dobiegła do nich młoda kobieta. Kierowca zauważył ją w lusterku i powtórnie otworzył drzwi.

Kobieta wsiadła i zanim złapała oddech po biegu, znowu ją zatkało, nie ją jedną zresztą. Przedemerytalny wrzasnął z irytacją w jej kierunku.
- Co pani sobie myśli, że cały autobus będzie na nią czekał?! Zero kultury, samo chamstwo.

Może nie cały autobus, ale znaczna jego część otworzyła gęby ze zdziwienia, usiłując zrozumieć, o co Przedemerytalny drze swoją, gębę oczywiście.

Kobieta winna spóźnienia była zbyt zaskoczona i zmieszana, żeby było ją stać  na inną reakcję aniżeli wzruszenie ramion.  Ale chłopak, stojący najbliżej Przedemerytalnego, nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

I wtedy się zaczęło. Przedemerytalny zirytował się jeszcze bardziej, poczerwieniał i wrzasnął głośniej niż za pierwszym razem.
- Co się chamie śmiejesz? Do wariatkowa debilu, a nie między ludzi.
Debil zamiast odpowiedzieć śmiał się dalej, a z nim kilka osób, które wcześniej dyskretnie się uśmiechały. Przedemerytalny poczerwieniał jeszcze bardziej osiągając na twarzy kolor wigilijnego barszczu.
- Cholerna hołota, popaprańcy – warczał i dyszał, piorunując wzrokiem rozbawionych pasażerów.

Na szczęście autobus dojechał do kolejnego przystanku, więc Przedemerytalny mógł opuścić, tę bandę niewychowanych użytkowników komunikacji miejskiej.
Sytuacja była absurdalna i po wyjściu Przedemerytalnego pasażerowie na głos zastanawiali się, o co ten cyrk i co chłopu odbiło. 
 
Mój mąż, który ma dużo wyrozumiałości dla ludzi, skwitował cierpko to zajście.
- Nie ma się z czego śmiać. Jeszcze parę takich lekcji dobrego wychowania, to faceta szlag trafi i wtedy ludzie do reszty schamieją. A przecież wiadomo, że chamstwu trzeba się przeciwstawiać „siłom i godnościom osobistom”. Nawet, jak zamiast podkreślać wężykiem, zakładamy sobie wężyk na szyję.

Cóż, każdy wybiera, to co lubi. Widocznie Przedemerytalny lubił być wkurzony i dlatego zrobił awanturę z niczego.

środa, 29 czerwca 2011

Co by było, gdyby......

Zastanawianie się, co by było gdybyśmy poszli inną drogą niż poszliśmy, zrobilibyśmy zupełnie inaczej niż zrobiliśmy, itp., to świetna recepta na stratę czasu i energii potrzebnej do życia. Dlatego staram się unikać roztrząsania fikcyjnych wyborów, których nie dokonałam. Staram się, ale zdarza się, że na staraniu się kończy.

Dzisiaj właśnie zatopiłam się w gdybaniu. A wszystko przez to, że poniosło mnie w okolice mojego dzieciństwa i na ulicy spotkałam szkolną koleżankę. Ponieważ zaczęło padać schowałyśmy się przed deszczem w kafejce i zaczęłyśmy wspominać. Nie widziałyśmy się od czasów szkoły, więc było o czym gadać. I właściwie nie wiadomo kiedy ona ze wspomnień przeszła w gdybanie, a ja szybko dołączyłam.

Ona zmieniłaby prawie wszystko, bo dopiero wtedy miałaby szanse na dobre życie. Ja byłam mniej radykalna, ale i tak znalazłam dużo za dużo rzeczy do poprawki. I tak przerzucałyśmy się pomysłami na ulepszanie przeszłości, a w teraźniejszości nastrój nam siadał i spuszczał nos na kwintę.

- Zobacz, jak leje. Co za wstrętna pogoda – jęknęła koleżanka. 
Spojrzałam na jej boleściwą minę i pomyślałam, że jak nie skończymy tej rozmowy, to za chwilę zaczniemy się zastanawiać, jak wiele w życiu straciłyśmy przez deszcz, bo gdyby nie padało to... Skończyłyśmy. Bo można głupio gadać, można nawet być głupim, ale….. umiarkowanie. I tego będę się trzymać.

Zamiast czarnowidztwa wybieram czarny humor. Szkoda, że wczoraj zmarł Maciej Zembaty autor świetnych tekstów. Między innym napisanego do muzyki Szopena „Marszu żałobnego” Cóż. Będzie rozśmieszał tych co po tamtej stronie.

* * *

jak dobrze mi w pozycji tej
w pozycji horyzontalnej
ubodzy krewni niosą mnie na swych ramionach
a za trumną idzie żona

Choć pada , właśnie pada deszcz
w dębowej trumnie sucho jest
ubodzy krewni przemoczeni są zupełnie
żona pewnie się przeziębi

Dość długa droga czeka ich
kilometr z hakiem muszą iść
oj , będzie bardzo ciężko
z pełną trumienką , z moją trumienką

O wieko bębnią krople dżdżu
kołyszą słodko mnie do snu
ubogim krewnym trumna wrzyna się w ramiona
i już ledwie idzie żona

* * *
W prosektorium
W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem
Gdy szarzeje za oknami pierwszy świt
W oświetleniu tym korzystnie
Wyglądają starsze panie
A i panom nie brakuje wtedy nic
Oczywiście kiedy całkiem się rozjaśni
Pewne braki wyjdą na jaw tu i tam
Lecz na razie póki wszystko
Widać jeszcze niewyraźnie
Triumfuje dumne piękno ludzkich ciał

W prosektorium najweselej jest nad ranem
Później także tam wesoło , ale mniej
Świeży uśmiech opromienia
Tak poważne kiedyś twarze
A niektórzy szczerze szczerzą ząbki swe
Tylko jeden - ten co leży pierwszy z brzegu
Nie uśmiecha się bo głowy nie ma już
Lecz udziela mu się nastrój
Wytwarzany przez kolegów
W martwym ciele nadal mieszka zdrowy duch

W prosektorium najzabawniej jest nad ranem
Czasem spadnie coś ze stołu - czasem ktoś
Po czymś takim następuje
Ożywienie zrozumiałe
Krótkotrwałe bo dzień wstaje jak na złość
Jasny dzień ma swoje różne jasne strony
Lecz ja jednak mimo wszystko twierdzę, że
W prosektorium najprzyjemniej
Moim zdaniem jest nad ranem
Zresztą sami przekonacie o tym się

wtorek, 28 czerwca 2011

Niech żyją wakacje i poeci

Wygląda na to, że mam wakacje. Komputer znowu będzie mi służył wyłącznie do uprzyjemniania sobie czasu, bo roboty do sierpnia brak. Obgoniłam większość spraw niecierpiących zwłoki, w tym, wizyty lekarskie, które mają zapobiec temu, żebym zbyt szybko nie stała się zwłokami. Remont szczęśliwie należy już do przeszłości a my ze Slubasem jeszcze żywi i w pełnej komitywie, więc nic tylko się cieszyć. Zrobiłam wreszcie porządki w swoich notesach, co nie było proste, bo maszyna szyfrująca „Enigma” to małe miki w porównaniu do moich kapowników pełnych dziwnych numerów telefonów, adresów, nazwisk, zapisków, które już mi nic nie mówią, ale strach je wymazać, bo może będą kiedyś potrzebne, oczywiście pod warunkiem, że sobie przypomnę czego i kogo dotyczyły. Poszłam za ciosem i wywaliłam połowę książki adresowej w telefonie, więc już nie grożą mi pomyłkowe łączenia i SMS wysyłane nie do tych, dla których były przeznaczone. Czuję się dogłębnie przeorganizowana i ze spokojem mogę zacząć się lenić, bardziej niż dotychczas.

Leniuchować potrafię i śmiało mogę powiedzieć, że mam do tego talent. Już się cieszę na polegiwanie z książką, kontemplowanie rzeczywistości, zapatrzenia w siebie i ludzi, powolne spacery.

Apropos spacerów, wieczorem poszłam się przejść dla „zdrowotności”. Chodząc alejkami osiedla, przyglądałam się ludziom, zaglądałam w okna mieszkań i przypomniał mi się wiersz, który bardzo lubię. Władysław Broniewski „Cienie”

* * *

Nocni przechodnie, cisi, zamyśleni, czarni,
chwieją wysmukłe cienie w refleksach latarni.

Cienie pełzną, nie mogą odczepić się od nich,
przełażą przez sztachety, padają na chodnik.

Małe, śmieszne, po twarzach deptane obcasem,
wielkie, straszne, na szczudłach sążniste dryblasy.

Podnoszą kapelusze na zjeżonych włosach,
lękają się zapałki, blasku papierosa.

Nad brzegiem czarna rampa zgina je i łamie.
Szalone! - skaczą w wodę do góry nogami.

Znikł!... Przemija rzeka... Powiew... Milczenie...
Nocni przechodnie bledną... - jak cienie, jak cienie...

Cieszę się, że na każdą smutną czy wesołą sytuację, mam pod berecikiem jakiś wiersz, który wzmaga radość albo łagodzi smutek, bo daje poczucie, że nie jestem sama, ktoś już to przeżył i pięknie opisał. Niech żyją poeci.

czwartek, 23 czerwca 2011

O kiepskiej wydajności, internetowych znajomościach i uzależnieniu od Niutka

Środek kolejnego tygodnia a ja ciągle w niedoczasie. Wczoraj byłam na spotkaniu z dwiema koleżankami poznanymi na internetowym forum, więc dzisiaj pół dnia siedziałam przy komputerze, żeby zdążyć z robotą do piątku. Złoszczę się, bo wiem że pracuję w ślimaczym tempie. A wszystko przez te problemy z pamięcią krótkotrwałą, która u mnie jest baaardzo krótkotrwała. Dlatego po kilka razy sprawdzam, to co robię a czas nie czeka. Ale, jak się nie ma co się lubi, to trzeba korzystać z tego co się ma i robić swoje. Szczególnie jak brak lepszego wyjścia a życie ciśnie.

A wracając do miłych rzeczy, to spotkanie w realu było równie miłe jak rozmowy na forum. Znamy się od kilku lat, ale do spotkań face to face dochodzi rzadko, chociażby dlatego, że mieszkamy w różnych częściach Polski. Brak osobistego kontaktu nie wyklucza porozumienia i poczucia więzi. Trzeba tylko dać sobie uwagę, szczerość, życzliwość i już można się cieszyć spotkaniem z drugim człowiekiem.

Jak mowa o radości, to mam jej dużo dzięki Niutkowi, który działa na mnie jak narkotyk. Bawiąc go jestem w euforii a kiedy go nie ma przeżywam zespół odstawienia. Co to się porobiło. W życiu nie przypuszczałam, że tak mi odbije. Ale co zrobić, jak mały jest taki słodki, że chce się go zjeść. Pośrednio to robię, obcałowując go gdzie popadnie. Zresztą nie mnie jednej zawrócił w głowie, mam konkurencję.

Kończę wpis apelem autorstwa Wojciecha Młynarskiego z dedykacją dla moich ulubionych koleżanek.

* * *
Lubmy się trochę

Nim się sny poetów ziszczą,
nim się wina dzban utoczy,
zanim szczęściem nam zabłysną
umęczone nasze oczy,
nim nas głupcy brać przestaną
na wypranych słów taniochę,
ludzie, gdy wstaniemy rano,
lubmy się trochę!

Nim na czoła włożym wieńce,
zanim przejrzą ślepe kuchnie,
nim weźmiemy się za ręce,
nim dokoła radość buchnie,
nim mentora nadętego
zajmą kalambury płoche,
ludzie, w środku dnia szarego
lubmy się trochę!

Nim w dziecinną się grzechotkę
zmieni kpiarski kadyceusz,
nim się zrobi miny słodkie
na kolejny jubileusz,
nim szarlotkę się upiecze
i zaprosi pannę Zochę,
ludzie, w swojski nasz odwieczerz
lubmy się trochę!

Pocieszajmy tym lubieniem
skołowane nasze główki,
nie próbujmy go zamieniać
na zaszczyty czy złotówki,
ty nas, drogo życia, prowadź,
a my, twym pokryci prochem,
aby idąc, nie zwariować -
lubmy się trochę!

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Remontu ciąg dalszy........

Przysłowie mówi, że nie miała baba kłopotu, to kupiła sobie prosię. Ja też chyba miałam za wygodnie, bo zachciało mi się remontu. Chciałam to mam za swoje. Pokój przypomina pobojowisko a końca nie widać. Samokrytycznie muszę przyznać, że trochę w tym mojej winy, bo zmieniła mi się koncepcja. Musiałam zmienić kolor farby, bo ta, którą kupiłam, okazała się nie taka, jaka miała być. Poza tym trzeba było trochę przerobić gotowe już półki. Nic nie poradzę, że najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy ostatnie. Jest jak jest.

Jednak Ślubas nie rozumie i wznosi oczy do nieba, zgrzyta zębami, skarży się kumplom a na mnie patrzy spode łba. Trudno, niech się patrzy, jakoś to zniosę. Za to po remoncie będziemy oboje zadowoleni.

Niech się cieszy, że jestem tylko trochę podobna do mojej cioci Helenki. Ona to dopiero miała fantazję. Pamiętam, jak z wersalki własnoręcznie zrobiła dwa fotele. A łóżko z baldachimem, które się jej znudziło, obiła siatką i zrobiła kurom ekskluzywny kojec. I to nie były jej jedyne nowatorskie pomysły, bo miała duszę artystki i nie widziała przeszkód. Zawodowo zajmowała się kwiaciarstwem, ale układanie bukietów nie wyczerpywało jej potrzeby upiększania wszystkiego wokół. W ogóle, to ciocia Helenka urodziła się trochę za wcześnie i nie pasowała do reguł siermiężnego socjalizmu. Dzisiaj miałaby o wiele większe pole do popisu.

I na tym kończę ten wpis, bo muszę iść udobruchać Ślubasa.

sobota, 18 czerwca 2011

O pogodzie i tym co "po" a co niestety nie

Kończy się dzień i wreszcie jest czym oddychać. Nie lubię narzekać na pogodę, ale ostatnio zanadto daje mi się we znaki. Kiepsko znoszę upały a przez dzisiejszą burzę nie skończyłam roboty i muszę jutro wcześniej wstać. Mąż się ze mnie śmieje, że jak tylko zagrzmi, to wszystko wyłączam, ale zżyłam się z moim laptopem i nie chcę ryzykować, że trafi go szlag.

Jedyny pożytek z dzisiejszej burzy, to trochę wolnego czasu. Oderwana przez naturę od komputera zajęłam się czytaniem. Sięgnęłam po raz kolejny do tekstów Jana Wołka. Od lat jestem fanką jego talentu a właściwie talentów, bo ma ich wiele. Poeta, pieśniarz, kompozytor, malarz ….., jednym słowem Sztuk-Mistrz. Podoba mi się sposób w jaki objaśnia świat i komentuje polską rzeczywistość. Lubię jego poczucie humoru, zabarwione ironią i rozjaśnione poetycką nutą.

Poczytałam na wyrywki powieść „Po” i naszły mnie jakieś mało optymistyczne refleksje. Ostatnio tak mam. Coraz częściej dopada mnie myśl: już po, kochana pani, już po.... Niestety, jest też sprawa, która powinna należeć już do przeszłości a wciąż zajmuje mi czas. Nie lubię sytuacji, w których jestem świadkiem szmacenia się ludzi, bo muszę wtedy chronić się przed pogardą. Poza tym, boję się, żebym walcząc, nie upodobniła się broń Boże do swoich wrogów. To wcale nie jest takie niemożliwe, bo bagno wciąga. A jeszcze, jak się ma do czynienia z osobnikami typu mop, tj. niby trzymających pion a szmata na końcu, to chcąc ich zdemaskować samemu można stracić przyzwoitą postawę.

W tym miejscu przypomniała mi się piosenka pt. „Defekt” do tekstu Jana Wołka, więc ją przytaczam, bo pasuje jak ulał. Na tym kończę, bo czas spać.

* * *
Oto nasza wyspa skarbów
Jedne plecy, dziesięć garbów
Mogę z ludźmi twardy dialog
To dekalog

Brak jednego przykazania
Spal nim siądziesz do czytania
Lecz nie doszło do spalenia
Bo z kamienia

Czynem jednak świadczy człowiek
Że mu nie są normy w głowie
No i gdyby się kto pytał
To nie czytał

Żyje prawda pośród ludzi
Wobec której wszystkie marne
Łatwiej białe jest pobrudzić
Niż wybielić to, co czarne
Więc codzienni i normalni
Próbujemy być moralni
W normach pralni

By z przyrody żyć porządkiem
Standard zbiera się z wyjątkiem
Pośród tych co niegodziwi
Są uczciwi

Gdy krygeny masz z przeceny
Na takiego nie ma ceny
Żadna go nie skusi kiesa
Boski desant

Taki jest jak palec boży
No i czasem da się złożyć
Z palców bożych większa cząstka
Boża piąstka

Żyje prawda pośród ludzi
Wobec której wszystkie marne
Łatwiej białe jest pobrudzić
Niż wybielić to, co czarne
Więc codzienni i normalni
Próbujemy być moralni
W normach pralni

czwartek, 16 czerwca 2011

Każdy zasługuje na własną drogę

Wczoraj byłam na imieninach i świetnie się bawiłam. Jolka zawsze dowitaminizowuje mój nastrój, bo ma bardzo pogodny stosunek do życia. Jak zwykle wyszłam ostatnia, ponieważ nie mogłyśmy się nagadać. Kiedy się poznałyśmy, jakieś pięć lat temu, Jola rzadko mówiła coś o sobie, najczęściej robiła za słuchawkę. Teraz otwiera się coraz bardziej i widzę jak wiele mamy wspólnego. Odnaleźć w drugim człowieku podobny odbiór świata, to duża frajda.

Przez te pięć lat znajomości Jola znacznie zmieniła podejście do różnych spraw. Podobno, to pod moim wpływem się zepsuła i przestała być grzeczną dziewczynką. Niech jej będzie, że to ja jestem tym złym duchem, ale mam inne zdanie. Uważam, że zmiana wynika głównie z tego, że wreszcie pozwoliła sobie na dobrze pojęty egoizm i odkryła, że taka jaka jest, jest wystarczająco dobra. Nie musi nikogo zadowalać, żeby dobrze się czuć wśród ludzi. Nie musi oczekiwań innych stawiać przed swoimi. Teraz coraz częściej robi co chce i dobrze się z tym czuje.

Po czterdziestce zaczęła robić, to na co wcześniej brakowało jej czasu i odwagi. Uczy się pływać, bo już nie boi się, że coś się nie uda i ktoś ją wyśmieje. Wyjeżdża w góry i nie ma wyrzutów sumienia, że nie zajmuje się w tym czasie rodziną. Jeździ na rowerze, dużo czyta, poznaje nowych ludzi, pracuje w wolontariacie i przymierza się do nauki angielskiego. Szuka nowych dróg i nie kursuje już wyłącznie na linii „praca, dom, rodzina”.

Trzymam kciuki, żeby psuła się tak dalej, bo jak mówi powiedzenie: Grzeczne dziewczynki chodzą tam gdzie muszą a niegrzeczne tam gdzie chcą. Każdy zasługuje na swoją drogę, Jolcia też. Dobrze że wreszcie to odkryła. Lepiej późno niż wcale.

środa, 15 czerwca 2011

Wizyta u koleżanki, która zamierza o siebie zadbać

Odwiedziłam koleżankę, z którą znamy się jeszcze ze szkoły. Na wiele lat straciłyśmy kontakt, ponieważ na początku lat dziewięćdziesiątych wyjechała na Śląsk. Kilka miesięcy temu wróciła na stare śmieci, bo po rozwodzie postanowiła zrobić reset i zacząć wszystko od nowa w rodzinnym mieście. Kupiła małe mieszkanie, znalazła zatrudnienie w firmie kuzyna, a teraz przyzwyczaja się do życia singielki i odświeża stare znajomości. Okazało się, że znowu mieszkamy blisko siebie, prawie po sąsiedzku. Kupiłam wino, prezent na nowe mieszkanie i byłam gotowa na babskie pogaduchy. Nie przewidziałam tylko, że koleżanka po dwóch kieliszkach wina całkiem straci humor i spotkanie będzie przypominało stypę. W roli „drogiego zmarłego” wystąpił eksmąż koleżanki, a „nieodżałowaną zmarłą” była miniona młodość, koleżanki i moja.

Po dwóch godzinach miałam dosyć. Owszem młodości mi żal, ale nie do tego stopnia, żeby do końca życia nad nią płakać. A skoro mąż koleżanki był taką świnią, jak opowiadała, to tym bardziej nie zasługiwał na lamenty. Dlatego usiłowałam zmienić temat, ale koleżanka okopała się na pozycjach i wciąż biadoliła nad swoim parszywym losem. Starałam się wykazać empatią, bo rozumiem, że przykrych przeżyć nie da się szybko wymazać z pamięci a człowiek czasami musi się wyżalić, jednak szło mi coraz gorzej. Nic na to nie poradzę, że nie lubię patrzeć, jak ktoś na własne życzenie komplikuje sobie życie. Po co zrywać strupy i patrzeć ile jeszcze wypłynie krwi?

Kiedy wreszcie udało mi się zmusić koleżankę do rozmowy o przyszłości, ta podjęła temat w taki sposób, że szczęka opadła mi na kolana.
- Jak już urządzę mieszkanie, to zajmę się załatwianiem nagrobka – powiedziała.
- Dla rodziców?
- Nie. Rodzicom pomnik postawiliśmy po śmierci ojca. Muszę coś znaleźć dla siebie, najlepiej tu na Lipowej, blisko domu.
- A co z trumną? Będziesz trzymała w domu czy w garażu?
- No coś ty? Po co mi trumna?
- Jak to po co? Jak już się przygotowujesz, to trzeba o wszystkim pomyśleć. Jeżeli cię przeżyję, to o wianek możesz być spokojna, zorganizuję.
- Żartujesz sobie a ja poważnie myślę o przyszłości. Muszę przecież wreszcie o siebie zadbać.

Organizowanie sobie grobu, jako wyraz troski o siebie i swoją przyszłość. Wymiękłam. Koleżanka mnie przeskoczyła, bo ja organizuję sobie pochówek, ale tylko w snach, gdy rozum śpi. Na jawie planuję jak żyć, a nie jakim kamieniem przykryć się na wieki i na którym cmentarzu spocząć. Widocznie nie jestem zapobiegliwa, ale nie zamierzam tego zmieniać. Amen.

niedziela, 12 czerwca 2011

Bąk idiota

Bzzzzzzzzzzzzz bzzzzzzzzz bzzzzzzz – natrętny dźwięk wkręcał mi się w uszy. Wciskałam głowę w poduszkę, ale sen przepłoszony bzyczeniem opuścił mnie na dobre. Z niechęcią otworzyłam oczy i zobaczyłam jak wielki bąk obija się o szybę, wydając przy tym irytujące odgłosy.

Zaczęłam go obserwować. Bąk uderzał w szybę, ześlizgiwał się i z powrotem atakował dokładnie w tym samym miejscu. Idiota – pomyślałam ze złością. A co miałam pomyśleć? Nie pierwszy raz widziałam owada, który usiłował się wydostać i natrafiał na szybę, ale żaden nie walił owadzim łbem ciągle w to samo miejsce.

Zazwyczaj owady atakując przeszkodę za każdym razem trochę zmieniają kierunek i w końcu trafiają na otwartą przestrzeń. Jednak ten poruszał się wyłącznie pionowo, góra – dół. Najwyraźniej uparł się, żeby rozwalić sobie łeb w tym konkretnym punkcie i wreszcie mu się udało - padł na parapet do góry brzuchem i niemrawo przebierał odnóżami. Wzięłam gazetę i pomogłam mu wydostać się na świat.

Potem wróciłam do łóżka i zaczęłam się zastanawiać, ileż to razy zachowywałam się jak ten bąk. Bez trudu przypomniałam sobie, jak często, nie zmieniając sposobu działania, liczyłam na odmienny efekt. Cóż. Basia idiotka to ja. I co z tego, że mózg mam większy niż bąk? Wielkość mózgu nie ma znaczenia, jak się go nie używa.

Nie jestem odosobniona w takim postępowaniu. Wystarczy się trochę rozejrzeć, żeby zobaczyć, jak wiele osób powtarza wciąż te same czynności a oczekuje innych rezultatów. Einstein takie zachowanie nazywał obłędem, ale nie trzeba być geniuszem, żeby wyciągnąć podobne wnioski.

Dlaczego w takim razie, wskakując w stare koleiny dziwimy się, że droga ciągle taka sama? A jaka ma być skoro wytyczają ją wyżłobione latami ślady naszych stóp? Mamy w głowie schematy i chętnie się nimi posługujemy, nie lubimy ich zmieniać, wolimy utarte szlaki. Nie wyciągamy wniosków z doświadczeń, łudząc się, że może tym razem, bez zmiany z naszej strony, życie odmieni się samo i wpisze się idealnie w nasz schemat.

Posługiwanie się życiowymi schematami, jak wszystko ma dwie strony. Schematy przyczyniły się do rozwoju człowieka - umożliwiały szybkie podejmowanie decyzji, regulowały społeczne funkcjonowanie jednostki, dawały poczucie bezpieczeństwa, ale nie modyfikowane mogą wpływać destrukcyjnie na nasz rozwój.

Dlatego nie lećmy na autopilocie życiowych schematów, włączmy mózg i róbmy z niego użytek. Nasze życie się nie zmieni, jeżeli będziemy uporczywie trzymać się jednego sposobu działania, bez wyciągania wniosków, czy przynosi on oczekiwany efekt. Nie bądźmy jak ten bąk, bo możemy się nie doczekać kogoś, kto pomoże nam wydostać się na wolność.

czwartek, 9 czerwca 2011

Moje niebo z widokiem na raj

Okna mojego pokoju wychodzą na wschód, więc w pogodne dni budzi mnie słońce. Nie pomagają zaciągnięte żaluzje. Złote światło przenika przez każdą szparkę, wciska się w pomiędzy plastikowe pióra i dociera do moich oczu płosząc sen. Chcę czy nie wcześnie zaczynam dzień. Nie myślałam, że zostanę kiedyś rannym ptaszkiem, bo poranne wstawanie przez wiele lat było moją zmorą. Teraz to się zmieniło i ja się zmieniłam. Lubię początek dnia. Odsłaniam okno, poprawiam poduszki, kładę się wygodnie i obserwując niebo, myślę o dniu który się zaczyna. Nowy dzień, to nowa szansa, nowy początek, nowe życie. Trzeba z tego korzystać.

Fajnie że niczego już nie muszę a jeszcze wiele mogę. Dlatego nie łykam życia tylko je smakuję. Uczę się żyć w międzyczasie, bo, to chyba jedyny sposób żeby nie dać się przytłoczyć codzienności i czerpać radość z istnienia. Ostatnio sporo się u mnie działo, ale udało mi się uniknąć nerwówki i nadmiernego spięcia. Nie wszystko poszło po mojej myśli, nie wszystko wyszło perfekt, co nieco trzeba poprawić, ale i tak jest dobrze. Cieszę się tym co mam i śpiewam sobie piosenkę, która pasuje do mojego nastroju.

* * *
Na tablicy ogłoszeń pod hasłem lokale
Przeczytałem przedwczoraj ogłoszenie ciekawe
Na tablicy ogłoszeń fioletowym flamastrem
Ktoś nabazgrał słów kilka dziwna była ich treść

Niebo do wynajęcia niebo z widokiem na raj
Tam gdzie spokój jest święty niebo święci są pańscy
Szklanką ciepłej herbaty poczęstuje cie Pan

Pomyślałem to świetnie takie niebo na ziemi
Grzechów nikt nie przelicza
Nikt nie szpera w szufladzie
Pomyślałem to świetne i spojrzałem na adres
Lecz deszcz rozmył litery i już nie wiem gdzie jest

Niebo..

Gdy wróciłem do domu gdzie się błękit z betonem
Splata w Babel wysoki sięgający do chmur
Zaparzyłem herbatę w swym pokoju nad światem
Myśląc nic nie straciłem pewnie tak jest i tam

W niebie do wynajęcia
W niebie z widokiem na raj

Niebo...

tekst R. Kasprzycki

piątek, 3 czerwca 2011

Czasami trzeba się spocić

Na dworze skwar, więc pogoda absolutnie nie dla mnie. Nic na to nie poradzę, że od nowości wolę marznąć aniżeli się pocić. Niestety ostatnio głównie się pocę i to nie tylko z powodu temperatury. Zamiast siedzieć przed wentylatorem, popijając mrożoną herbatkę, prowadzę aktywne życie. Jak na mnie to nawet zbyt aktywne, ale nie mam wyjścia. W przyszłym tygodniu będę miała dom wywrócony do góry nogami, więc teraz muszę skończyć rozgrzebane sprawy. Dlatego rankami siedzę przy komputerze a popołudniami kończę organizowanie remontu i oddaję się babciowaniu. Babciowanie bardzo mi się podoba, ale fizycznie ledwie daję radę. Niutek swoje waży a ja nie umiem odmówić sobie przyjemności brania go na ręce, więc kręgosłup wyje i wieczorami padam ze zmęczenia. Jednak wszystkie niedogodności mają się nijak do uśmiechu Niutka i satysfakcji z tego co udaje się zrobić. I nie jest najważniejsze, że osiągnięcia są małej wagi, np. znalezienie odpowiednich wsporników pod półki. Ważne jest realizowanie kolejnych zadań przybliżających do celu i umiejętność cieszenia się tym, co się robi.

Nauczyłam się znajdować przyjemność w codziennym życiu i wykorzystywać każdą sytuację na swoją korzyść. Wczoraj byłam w Rykach i chociaż cel wyjazdu nie był miły, wręcz przeciwnie, to w końcowym efekcie było fajnie. Połaziliśmy z mężem po starym parku, obejrzeliśmy nieliczne zabytki, zjedliśmy pyszne lody i kupiliśmy prezenty na Dzień Dziecka. Wracaliśmy do domu w dobrych nastrojach a niemiłe wrażenia z poranka zostawiliśmy pod rzeźbą Jezusa Frasobliwego.

Kiedyś myślałam, że żeby cieszyć się życiem muszę być w sytuacji, która nie zawiera w sobie najmniejszego choćby dyskomfortu. Teraz wiem, że to bzdura. Jeżeli się czeka na idealne warunki, to można się nie doczekać. Jak chce się iść na spacer, to się idzie, nawet jak ma się pęcherz na stopie. To tylko kwestia wyboru co jest dla nas ważniejsze. W sferze emocjonalnej jest podobnie. Częściej towarzyszą nam te uczucia, których szukamy.

Wklejam tekst piosenki, którą sobie ostatnio cichutko ( z litości dla uszu sąsiadów) podśpiewuję. Anna Maria Jopek śpiewa pięknie a ja po swojemu, ale każdy śpiewa jak potrafi.

* * *
Ja wysiadam

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat bo wysiadam
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć, czy być
No, życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Już nie chce z nikim ścigać się, z sił opadam!
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Będę tracić czas, szukać dobrych gwiazd
Gapić się na dziury w niebie
Jak najdłużej kochać ciebie
Na to nie szkoda mi zmierzchów, poranków
I nocy..

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!
A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć, czy być
No życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić