Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 30 stycznia 2012

O tym co mi przeszło a co nie ...

Wymówkoza mi przeszła, ale marne samopoczucie jednak zostało, więc prawie cały dzień zajmowałam się tym, co można robić na leżąco. Dużo pisałam i trochę się uczyłam. Wieczorem przyszli do nas na obiadokolację Młodsi, więc musiałam się wykopać spod koca i trochę się pokręcić po kuchni. Jak co dzień wyściskałam wnuka a jak Młodsi poszli obejrzałam wspólnie z mężem jakąś komedię, w której grał Tom Hanks. Jak zwykle dzień szybko mi zleciał a teraz już pora szykować się do spania. 

Na dobranoc skończę czytać mitologię Fenicjan. W tej mitologii przeczytałam o niejakiej Lilit, demonicy kojarzonej z nocnym, silnym wiatrem.


Na dworze mocno wieje, jest ciemno i mroźnie, a na balkonie u sąsiadów coś się tłucze. Gdybym żyła w starożytnej Fenicji, to może uwierzyłabym, że to demonica Lilit, która zamieszkała obok i wypatruje okazji, żeby zapolować na samotnego mężczyznę. Z tego, co wiem, to w moim bloku jest jeden samotny mężczyzna, ale łatwiej chyba przestraszyć nim aniżeli jego, więc nawet demonica by go nie chciała.

Już kiedyś pisałam, że lubię słuchać wiatru, ale ten zimowy jest mniej ciekawy niż letni albo jesienny. W wietrze zimowym najwięcej jest świstu i głuchych odgłosów. Co innego w lecie, kiedy wiatr gubi się w liściach drzew i roślin. Najbogatszy dźwiękowo jest wiatr jesienny. Gdybym była muzykiem, napisałabym suitę o tym jak wieje wiatr w różnych porach roku. 

 


niedziela, 29 stycznia 2012

Dopadła mnie dzisiaj „wymówkoza”


„Wymówkoza”, to choroba, na którą zapadają tylko ludzie, bywa zaraźliwa a jej głównym objawem jest nadprodukcja wymówek. 

Dzisiaj i mnie dopadła mnie lekka postać wymówkozy. Dlatego od samego rana tłumaczyłam się, że nie będę robić tego, co sobie wczoraj zaplanowałam, bo nie mam siły, brak mi ochoty i zdrowie mi nie sprzyja. Jednak znam się na tej chorobie, jak zresztą na wielu innych, więc jakoś sobie z nią poradziłam i udało mi się połowicznie dotrzymać planów. Jak to zrobiłam? Po prostu, przeprowadziłam kolejną rozmowę pod kołderką.

- Nic dzisiaj nie robię, bo nie mam siły. Poleżę i poczekam aż mi przejdzie. Jak lepiej się poczuję, to może coś zrobię, ale nie wcześniej.
- Oj, to możesz się nie doczekać. Z twoim talentem do chorowania, to do wiosny może ci nie przejść…
- Nie kracz. Muszę odpocząć.
- Musisz? A kto ci kazał?
- Sama sobie kazałam. A co nie mogę?
- Możesz, możesz, ale nie jęcz, że musisz skoro chcesz.
- Nie jęczę. A ty nie bądź taka wredna, jakbyś się czuła tak paskudnie, jak ja, to dopiero byś zobaczyła.
- To twoim zdaniem ja mam lepiej? Mylisz się kochana, obie mamy te same bolące kości, tylko, że ja używam jeszcze mózgu.
- Małpa z ciebie.
- Jak sobie życzysz. Chcesz się wyzywać od małp proszę bardzo, ale mogłabyś wykopać się spod tej kołdry i wziąć się za robotę.
- Sama się weź.
- Nie mogę, bo ty i ja to ta sama małpa.
- Zamknij się, rzeczywiście wolę wstać niż ciebie słuchać. Bożeee, że też trafiło mi się takie wredne alter ego.



Samoweryfikacja z otwartym dziobem


„Samoweryfikacja”, to termin z dziedziny psychologii, znaczący tyle samo, co potwierdzanie przekonań, np. na własny temat.” 

Dokonałam ci ja dzisiaj takiej samoweryfikacji i … kicha, krótko mówiąc. Już byłam przekonana, że raz na zawsze nauczyłam się postępować z ludźmi, którym się wydaje, że są cwańsi od innych i wolno im więcej, a okazało się, że nic z tego, wciąż muszę ćwiczyć.

Co zrobić, wpojone przez rodziców tzw. dobre wychowanie polegające na byciu grzecznym bez względu na okoliczności, wciąż zamyka mi usta i zamiast się obruszyć, staję jak gapa z otwartym dziobem. Wiele lat pozwalałam sobie, żeby byle cham i kołtunka traktowali mnie z góry, bo krępowałam się powiedzieć, co o nich myślę. Potem trochę się "odgrzeczniłam" i byłam przekonana, że już nauczyłam się bronić. Jednak właśnie wczoraj miałam taki przypadek, po którym dopiero dzisiaj z trudem zamknęłam dziób.

Niestety na świecie jest pełno chamskich ludzi, którzy traktują innych per noga, a cudzą grzeczność mylą z głupotą. Za to jak spotkają większego chama od siebie, to włażą we własne buty, albo plują się ponad miarę, w zależności od kalkulacji, co im się bardziej opłaca.

Nie zawsze opłaca mi się się bycie grzeczną, ale na pewno nie pójdę w ślady nadętych dupków, nawet takich, którym wyłazi słoma z markowych butów, bo mnie na to nie stać. Tak się składa, że cenię swoją twarz i lubię być ze sobą w porządku. Jedne, co mi pozostaje, to ćwiczyć się w asertywności i szlifować mój cięty język. Bo, jak powiem, co myślę, to cudze chamstwo nie będzie zalegało na mojej wątrobie. Tak też zrobiłam i już mogę zamknąć dziób. Podobno ćwiczenie czyni mistrza, więc będę ćwiczyć. Lojalnie uprzedzam.

czwartek, 26 stycznia 2012

Żałoba w krawacie

Ludzie różnie przeżywają żałobę i dla każdego, co innego jest ważniejsze. Nie śmiałabym oceniać wielkości cudzego bólu i sposobu jego wyrażania, ale nie znoszę takiej postawy, jaką przyjął Jarosław Kaczyński. Kaczyński na znak żałoby chodzi ubrany od stóp do głów w czerń (no może z wyjątkiem nie doczyszczonych butów), bo przecież stracił brata. Jest jak ta wdowa po powstańcach z okresu zaborów, tylko nie nosi sukienki a czarny garnitur i krawat.

Czarny, gładki krawat jest zarezerwowany wyłącznie na okoliczności żałobne, a prezes lata w nim wszędzie i opluwa go jadem, atakując swoich kolejnych wrogów. Wrogów ma wielu, bo bardzo się o nich stara. Kiedy tak patrzę na tę pokazową żałobę, to trudno mi zdobyć się na współczucie dla Kaczyńskiego. Denerwuje mnie to epatowanie wszystkich „jego wielką stratą”, bo żałoba, która mieści się w krawacie, nie warta jest dla mnie żalu.

Kiedy słyszę dywagacje na temat katastrofy smoleńskiej, to szybko zmieniam kanał, bo mam już tej katastrofy po kokardę. Te durne pytania o brzozę, te głosy oburzenia, to zawracanie kijem Wisły.

PiS nie chce prawdziwych dowodów, PiS chce dowodów potwierdzających wydumany zamach. Bo przecież ruscy musieli zaatakować Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta z kilkuprocentowym poparciem, i na kilka miesięcy przed wyborami pozbawić go życia. To tak samo logiczne, jak twierdzenia Macierewicza, który tak bada katastrofę tak, żeby wszystko zamotać i nabrać paru naiwniaków na spiskowe teorie.

Opozycja, która zajmuje się tylko sobą i swoją wendetą, powinna wylecieć z parlamentu. Szkoda, że ci, którym żyje się najtrudniej, wciąż dają sobą manipulować i popierają tych, którzy przypominają sobie o nich w reklamach przedwyborczych.

Bożżżżeeee, jaka ja jestem niekonsekwentna w tym nie zajmowaniu się polityką. Powinnam sama kopnąć się w to, na czym siedzę. 

 A właśnie, że już nie wypada!

środa, 25 stycznia 2012

Sposoby na wzrost energii życiowej

Dzikajagoda
Opłacamy idiotów i pozwalamy im sobą rządzić, więc nie ma się co dziwić, że żyjemy w kraju absurdów. To moje wnioski po lekturze dzisiejszej prasy.

A ponieważ do życia w trudnych warunkach potrzeba energii przedstawiam 7 sposobów na doładowanie organizmu. Rady te mam od Marcina Kijaka.

Po pierwsze trzeba się ruszać, bo ruch wzmaga produkcję endorfin i pomaga pozbyć się toksyn z organizmu. Ja ruszam się umiarkowanie, bo mam parę fizycznych ograniczeń, które uniemożliwiają mi intensywny wysiłek, ale za to dużo spaceruję i robię coś jeszcze, ale to ostatnie to moje słodka tajemnica.

Po drugie trzeba pić dużo wody, bo woda oczyszcza organizm i usprawnia jego funkcjonowanie. Kawa, herbata i inne napoje nie zastąpią czystej wody. Trochę zdziwiła mnie informacja, że kawa i herbata wysuszają organizm, ale podobno tak właśnie jest.

Po trzecie i czwarte, trzeba pamiętać, żeby jeść w miarę regularnie i właściwie się odżywiać. O tym ostatnim trudno byłoby mi zapomnieć, bo mam duży ciąg na miskę. Zawsze lubiłam jeść, ale dopiero teraz przywiązuję wagę do tego, co jem. Wszystkim polecam wegetariańskie żarełko, bo jest smaczne i zdrowe. Niestety trzeba trochę zachodu, żeby obrobić te wszystkie badyle.

Po piąte należy obniżać poziom stresu. A więc zero wiadomości, co się dzieje w polityce. W serwisach informacyjnych oglądamy tylko pogodę a np. panów Macierewicza i Kaczyńskiego zostawiajmy Bożej Opatrzności i ich własnym joblom. Do tego ostatniego wciąż próbuję się zastosować , ale marnie mi idzie, bo lata przyzwyczajeń robią swoje. Szefa w pracy omijamy jak się da a na jego wredne ataki odpowiadamy stoickim spokojem, bo tylko wariat dyskutuje z drugim wariatem a naszym celem jest spokój i zdrowie psychiczne. Naszych wrogów traktujemy zgodnie z dewizą mojej koleżanki, która brzmi: „Bądź uroczy dla swoich wrogów, nic ich bardziej nie denerwuje.”

Po szóste, jak tylko wstaniemy szukamy motywacji do życia; w ładnej piosence, ciekawej lekturze, miłej rozmowie, ulubionym zajęciu, szczerym uśmiechu. Moim motywatorem na dziś jest moja własna rada udzielona samej sobie: Nie przejmuj się, że czas tak szybko leci, przecież nie musisz go gonić.

Motywatorem mogą być też ładne zdjęcia, więc wklejam kilka takich, które mi się spodobały.



Dzikajagoda









Dzikajagoda

niedziela, 22 stycznia 2012

NFZ pomaga lekarzom się wypalić a pacjentów robi w konia

Byłam dzisiaj z córką na spacerze i po drodze rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Opowiedziałam jej historię mojej znajomej i zahaczyłyśmy o temat wypalenia zawodowego, z którego córka pisała pracę magisterską. Niestety liczba ludzi, dla których praca staje się codzienną gehenną, rośnie lawinowo. A najłatwiej o wypalenie w trudnych zawodach np. lekarza czy pielęgniarki.

Znajoma jest anestezjologiem i ma dosyć swojej pracy. Jest wiecznie zestresowana i okropnie zmęczona, bo praca rozwala jej całe życie. Żyje w ciągłym stresie, bo w szpitalu, zamiast skupiać się na pacjentach, robi za pisarczyka i walczy o ekonomię leczenia. Okazuje się, że najbardziej liczy się papier i cięcie kosztów a pacjent, to kłopotliwy element szpitalnej układanki. Mówiła mi, że wciąż się obawia, czy oszczędności nie odbiją się na życiu i zdrowiu jej pacjentów, bo to ostatnie od dawna nie jest priorytetem w NFZ-cie. Jak coś pójdzie nie tak, to ona pierwsza może się przywitać z prokuratorem i przez resztę życia będzie walczyła z poczuciem winy. Opowiadała, jak bez wcześniejszego przeszkolenia była zmuszona intubować wcześniaka. Bo szkolenia teoretycznie powinny być, ale szpital nie ma na nie czasu i pieniędzy, więc lekarze muszą radzić sobie sami. W głowie się nie mieści, że ktoś ryzykuje ludzkim życiem, zmusza lekarzy do działań wbrew etyce, bo trzeba oszczędzać.A jednak tak jest.

Za to w telewizji mamy leczenie na najwyższym światowym poziomie. Oczywiście w szpitalu w Leśnej Górze. Tam pacjent jest najważniejszy, lekarze dostępni a badania od ręki. Tyle, że wszystko, co tam można obejrzeć, jest gigantyczną górą absurdalnych historyjek. Moja znajoma chętnie przeniosłaby się do takiego szpitala, gdyby istniał naprawdę, bo może wtedy nie czułaby się tak bardzo zagubiona i zmęczona w swojej pracy.

Patrząc na sprawę z punktu widzenia pacjenta, należałoby życzyć lekarzom, żeby NFZ nie przysparzał im dodatkowych ciężarów, każąc im wybierać pomiędzy pacjentem a ekonomią. Ale zdaje się, że to marzenie ściętej głowy, bo NFZ jest dobry tylko do ściągania składek. Pacjent jest dla NFZ zbędnym balastem, który psuje statystyki i mnoży koszty. To co robi NFZ, bierze wszystkich na przetrzymanie, bo przecież nie będzie się podporządkowywał niedorzecznym oczekiwaniom pacjentów, że jak zapłacili składkę, to coś im się należy.


sobota, 21 stycznia 2012

Jestem babcią i chwalę się moim skarbem

Dzisiaj Dzień Babci, moje święto, bo prawie 11 miesięcy temu dołączyłam do szacownego grona babć. 

Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że babciowanie tak mi się spodoba. Nie mogę powiedzieć, żebym bardzo chciała zostać babcią, ale jak już Daniel się urodził, zupełnie straciłam głowę.

Mały jest cudnie pogodny a fizycznie przypomina kilka osób z rodziny. Śmiejemy się, że jest wymieszany jak jajecznica i jednego dnia wygląda jak jego dziadek w dzieciństwie, innego jest bardziej podobny do swojego taty, a jeszcze innego przypomina swojego pradziadka. Oczywiście, jak wszystkie babcie, jestem święcie przekonana, że mój wnusio jest bardzo wyjątkowy i bardzo ładny. Taki już przywilej babć, więc co sobie będę żałować, pochwalę się moim skarbem. Może córka mnie nie zadusi, że udostępniam w sieci zdjęcia jej dziecka. Na zdjęciu w białej czapeczce Niutek jest podobny do mojego taty a na tym w czapce króliczka jest wypisz wymaluj jak jego tata.





























Jak przystało na prawdziwą babcię, powinnam donieść jakie to rewelacyjne rzeczy potrafi mój wnuk, więc donoszę, że właśnie uczy się chodzić (zaliczył pierwsze rany bojowe i rozbił sobie wargę) i próbuje opanować trudną sztukę mówienia. Zaczął nietypowo, bo jego pierwszym świadomie wypowiedzianym słowem było "a kuku". A teraz robi za czerwonoarmiejca, bo z wielkim zadowoleniem podnosi rączki do góry i krzyczy huurraaa. Co prawda jego "hurra" przypomina charczenie szczeniaczka, ale bardzo się stara, więc może już niedługo uda mu się poprawnie wymówić ten bojowy okrzyk. Ponieważ jest wyjątkowo duży na swój wiek, trudno mu utrzymać pupę w pionie i prowadzany za ręce chodzi jak rachityczny staruszek, ale i tak jest cudny. Powinnam już kończyć klikanie, bo po pierwsze ten wpis już jest i tak o wiele za długi a po drugie muszę się przygotować do wizyty wnuka.

piątek, 20 stycznia 2012

Wypuściłabym szczura, ale nie mam dostępu do jego klatki

Mój komputer wczoraj ciężko dyszał, antywirus alarmował, bo ktoś koniecznie chciał się do niego dobrać. Podejrzewam, kto jest tym „ktosiem” i bardzo mu współczuję. Ma człowiek paskudny charakter albo bardzo nudne życie, a najpewniej jedno i drugie. Dziwię się tylko, że chce mu się marnować tyle energii i zdrowia żeby mi szkodzić. Lepiej by zrobił skupiając swoją uwagę na czymś pozytywnym, bo nienawiść i złość najbardziej szkodzą temu, od kogo wychodzą. 

Z drugiej strony, wybaczenie prawdziwych czy wyimaginowanych win przynosi ulgę i sprzyja zdrowiu. Jak widać, bardziej się kalkuluje przejść obojętnie wobec nawet najbardziej nielubianej osoby aniżeli tracić twarz i zdrowie starając się jej obrzydzić życie. Jednak, jak widać, nie każdy to potrafi, bo nie każdemu wystarcza rozumu.

Na drugim biegunie jest altruizm. Zawsze interesowała mnie ta kwestia, bo altruizm jest pięknym uczuciem i w dodatku pomaga żyć nie tylko altruiście, ale też wszystkim dokoła. Camus powiedział, że:”Altruista to człowiek, który myśli o innych nie zapominając o sobie.” Z kolei Nitzsche, myśliciel znany z obrazoburczych twierdzeń, uważał, że altruizm jest egoizmem słabych. A nawet gdyby, miał rację, to ja wolę słabego altruistę aniżeli silnego egoistę. Tym bardziej, że w końcowym rozrachunku egoista zwykle przegrywa, bo sądząc ludzi według siebie nikomu nie ufa i nikogo nie lubi.

Polecam przeczytanie fajnego artykułu zatytułowanego: „Szczur altruista". Po przeczytaniu tego tekstu pomyślałam, że natura bywa czasami mądrzejsza od filozofów.


czwartek, 19 stycznia 2012

Każdy ma jakiś talent

graphicarea
Każdego ranka poświęcam pół godzinki na to, co można w skrócie nazwać rozwojem osobistym. 

Robię w tym celu różne rzeczy; czytam, ćwiczę, medytuję, słucham wykładów. Dziś wysłuchałam wykładu eksperta w dziedzinie rozwoju osobistego Krzysztofa, Litwińskiego. Wykład był poświęcony talentom.

Definicja talentu wg Gallupa, którą posługiwał się wykładowca, brzmi następująco: Talent, to każdy powtarzalny wzorzec: myślenia, odczuwania, zachowania, który może znaleźć praktyczne zastosowanie.

Powszechnie panująca opinia na temat talentów jest taka, że jest to jakaś ponadprzeciętna umiejętność, najczęściej w dziedzinie artystycznej. Tak jednak nie jest, bo talenty mogą dotyczyć bardzo różnych sfer naszego życia. Trzeba je tylko w sobie odnaleźć.

Kiedyś też uważałam, że nie mam żadnego talentu i jestem baaardzo przeciętnym egzemplarzem człowieka. Dzisiaj już tak nie myślę, bo wiem, że mam wiele talentów. Spokojnie, nie popadam w megalomanię, nie sądzę, żebym była geniuszem i nie rozglądam się za jakimś cokolikiem, na którym mogłabym sobie stanąć, jak wzór cnót. Dostrzegłam po prostu swoje możliwości i staram się je wykorzystywać. A to kilka przykładów.

Mam talent manualny, więc wykorzystywałam go robiąc różne rzeczy; szyłam, robiłam na drutach i szydełku, malowałam, robiłam dekoracje. Jednak kiedyś nie uważałam, że to jest coś, nad czym warto się zatrzymać. Pamiętam, że gdy wylądowałam na bezrobociu, zajęłam się produkcją stroików. Znajoma miała otworzyć kwiaciarnię i potrzebowała kogoś, kto robiłby stroiki ze sztucznych kwiatów. Bardzo to lubiłam, chociaż nie sądziłam, że to jakiś talent.

Mam łatwość nawiązywania kontaktów i ta umiejętność pomogła mi znaleźć nową pracę. Świetnie czułam się w roli marketingowca i szybko awansowałam na kierownicze stanowisko, ale też do głowy by mi nie przyszło, że mam do tego talent. Uważałam raczej, że moje umiejętności nie są niczym ważnym i nie starałam się za bardzo, żeby je rozwijać.

Potem moje życie się skomplikowało i musiałam zaczynać wszystko od nowa. Mimo trudności jakoś sobie poradziłam, bo umiem się szybko przystosowyważ do zmieniającej się sytuacji. Jednak do głowy by mi nie przyszło, że radzenie sobie z przeciwnościami losu, to też jakiś talent.

Od jakiegoś czasu wykorzystuję moją dużą wyobraźnię i zamiłowanie do pisania, ale wcześniej tego nie robiłam, bo przecież nie miałam talentu. Dlaczego to się zmieniło? Powód jest prosty, teraz jestem na tyle świadoma siebie, że pozwalam sobie na robienie tego, co lubię i nie obawiam się negatywnej oceny. Znam swoje miejsce w szeregu, nie aspiruję do bycia literatką, po prostu wykorzystuję to, czym obdarzył mnie los i zarabiam pieniądze.

Dlatego, robię co mogę, żeby rozwijać swoje talenty i ćwiczyć się w byciu zadowolonym czlowiekiem. Każdemu polecam takie podejście do siebie, bo dzieki niemu można mieć lepsze życie i trochę satysfakcji.

środa, 18 stycznia 2012

Chcesz być szczęśliwsza - zrób coś dla innych

Jedząc śniadanie poczytywałam sobie książkę „Psychologia Społeczna – serce i umysł” autorstwa: Aronsona, Wilsona, Akerta. Znalazłam tam wiele ciekawych informacji dot. przyczyn działań prospołecznych ludzi.
Ta lektura potwierdziła to, o czym wiedziałam od dawna, jeśli chcesz być szczęśliwsza/szczęśliwszy - zrób coś dla innych. Właśnie tak.

Z wyników wielu psychologicznych eksperymentów wynika, że pomagając innym zwiększa się poziom zadowolenia z siebie i swojego życia. W jednym z eksperymentów badani dostali pieniądze i mogli je wydać, na co chcieli. Okazało się, że ci, którzy wydali pieniądze wyłącznie na swoje potrzeby byli w końcowym efekcie o wiele mniej zadowoleni niż ci, którzy część otrzymanej kwoty przeznaczyli na prezenty dla innych.

Szczególnie warto o tym pamiętać, gdy życie nas ciśnie i wiatr wieje w oczy. Skupienie się tylko na sobie zamyka nam perspektywę i sprawia, że tracimy moc sprawczą. Wiem to z własnego doświadczenia, dlatego każdemu, kto narzeka na swoje biedy radzę, żeby rozejrzał się dookoła. Jest szansa, że zobaczy wtedy, że jego bieda nie jest największa. A jak już zobaczy cudzą biedę, to niech spróbuje zrobić cokolwiek, żeby pomóc. Wtedy przekona się, że coś może, ma moc sprawczą, bo tak już jest, że pomaganie innym dodaje nam siły. A skupianie się na własnym pępku, jest dobre tylko dla Buddy.


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Po co mi to

Na pierwszych stronach gazet informacje o tym, że ZUS ukisił gdzieś 40 mln. zł, raport Millera nieprawdziwy, więc jedynie prawi i sprawiedliwi chcą ukarania winnych, aptekarze protestują, lekarze też niezadowoleni, ludzie boją się kryzysu a ja głupia o tym czytam i nie wiem już, który raz, zastanawiam się, po co mi to. No, chyba tylko po to, żeby psuć sobie nerwy i budować tasiemcowe zdania.

Wszystko dokoła coraz bardziej skundlone i nienormalne. Świat w przyspieszonym tempie schodzi na psy a siła sprawcza obywatela coraz słabsza. Ruch Oburzonych ma w Polsce mizerne poparcie, bo my, jako naród, lubujemy się w przegranych sprawach, więc wolimy po raz setny pochylać się nad przeszłością zamiast spojrzeć na jutro i coś z tym robić.
Politycy pilnują stołków i mają obywatela tam gdzie kura jajo. Obywatele narzekają, ale poza tym nic nie robią, żeby coś zmienić.

Dlatego ja staram się nie narzekać, a jeżeli już, to jak najmniej. Robię ze swoim życiem to, co mogę a o tym, na co nie mam wpływu staram się nie myśleć. Nie zawsze mi wychodzi, ale przynajmniej się staram.

Gdybym była z natury działaczką, to zorganizowałabym oddolny ruch, skupiający ludzi, którzy są z "czegoś"niezadowoleni . Celem tego ruchu byłaby pomoc w organizowaniu się poszczególnych grup. 


I tak, chorzy by się skrzyknęli, żeby wspólnie złożyć pozew zbiorowy przeciwko państwu, które nie dotrzymuje warunków umowy. Dlaczego nie? W końcu, kiedy państwo przymusowo zabiera pieniądze na składkę zdrowotną a potem trzeba czekać miesiącami na leczenie, to nie dotrzymuje umowy, więc do sądu z takim państwem.


Partia rządowa czy opozycyjna, mająca reprezentować interes ogółu, też może bardziej by się starała, gdyby wiedziała, że naród się zorganizuje i wybierze sobie nowych przedstawicieli. 


A tak to mamy, co mamy. Jedno wielkie szambo, w którym po powierzchni pływają największe śmieci.W psychologi jest takie pojęcie jak "darwinizm społeczny", który zakłada, że przetrwają jednostki najlepiej przystosowane, reszta skazana jest na zagładę albo podporządkowanie. Tylko, ja się pytam, dlaczego cała reszta ma się przystosowywać do sprytnej hołoty, która raz dopchała się do koryta i teraz ma gdzieś tych, co napełniają jej koryto?


Jedynym ratunkiem jest oddolna praca na rzecz państwa obywatelskiego, ale to wymaga działania a nie tylko narzekania. Tylko, komu by się chciało walczyć z wiatrakami, w kraju gdzie Don Kichot mówi o Dulcynei per ta stara k... 


Na koniec tego postu wklejam piosenkę  "Raj"mojego ulubionego J. Wołka.

sobota, 14 stycznia 2012

Wyłowione w sieci

Znalazłam w sieci kilka pięknych zdjęć, których autorką jest jedna osoba Kalina P. Przyda się trochę kolorów i złotości, gdy na dworze  zima, więc wkleiłam je na blog..




















































  
A takie kolory dominowały w dzisiejszym pejzażu, dużo szaro-niebieskiego, trochę czerni i bieli. Wszystko przyprószone drobniutkim śniegiem, który leciał z nieba jak kasza manna. Muzyczną oprawę stanowiły szeleszczące podmuchy wiatru przemieszane z krakaniem wron siedzących na drzewach.

piątek, 13 stycznia 2012

Łapać jelenia - nowa dewiza banku

Trzynastka to dla mnie niezbyt szczęśliwa data i nie dlatego, że jestem jakaś przesądna. 







Tak się złożyło, że trzynastego w piątek przed godziną trzynastą miałam wypadek a dokładniej mówiąc zostałam rozjechana przez pijaka na głównej ulicy mojego miasta. 


Żeby było zabawnie, to powyższe odbyło się to na pasach i przy zielonym świetle. Od tamtej pory ta data mi się źle  kojarzy.

Dzisiejszy poranek też był z gatunku miłych inaczej. Odebrałam telefon od pracownika banku, w którym mieliśmy lokaty, że jestem winna bankowi 1% wartości tychże. Byłam ciekawa, z jakiej to okazji, szczególnie, że na początku tygodnia lokaty zlikwidowałam. Pan wyjaśnił mi, że awizowałam wypłatę gotówki a potem zrobiłam przelew, więc zgodnie z regulaminem banku powinnam zapłacić karę wynoszącą właśnie 1% awizowanych środków. Ponieważ hasłem przewodnim tego banku jest „wyższa kultura bankowości”, więc pan kulturalnie próbował zrobić ze mnie jelenia. 

Sprawa rzeczywiście wyglądała tak, że chciałam wypłacić pieniądze w gotówce, bo miałam je ulokować na korzystniejszy procent w innym banku. Jednak, kiedy okazało się, że bank „A” nie wypłaci mi moich pieniędzy od ręki, bo zgodnie z regulaminem banku, taka kwota musi być awizowana na dwa dni przed wypłatą, a termin promocji lokaty w banku „B” kończy się następnego dnia, wróciłam (po 15 minutach) do banku „A”, który preferuje wyższą kulturę bankowości, i dokonałam przelewu środków na swój ROR.

Niestety pracownik, który awizował wypłatę gotówkową był już nieobecny, więc przelewu dokonałam u innego pracownika, któremu wyjaśniłam sutuację. Nie przewidziałam jednak, że pracownik, który przyjął dyspozycję przelewu, nie wykasuje z mojego konta rezerwacji pieniędzy na wypłatę gotówkową. No nie przewidziałam, ale bić się w piersi nie będę, bo nie jestem od tego, żeby organizować pracę pracownikom banku.

I tu powstała różnica, stanowisk i interesów, pomiędzy mną a bankiem. Pan z banku tłumaczył mi, że powinnam zapłacić koszty transferu gotówki, bo bank nie może być stratny. Ja z kolei powiedziałam panu, że jak chcą ze mnie zrobić jelenia, to muszą się najpierw postarać o prawomocny wyrok sądu, że mogą mnie odstrzelić. A potem kulturalnie się pożegnaliśmy, sądzę, że na zawsze.

Nie mam nic przeciwko jeleniom, ale nie zamierzam zostać jednym z nich.



środa, 11 stycznia 2012

Obejrzane w necie


wywiorski














Czasami oglądam sobie zdjęcia dostępne w Internecie i podziwiam umiejętności autorów. Sama mam zamiar nauczyć się robienia zdjęć, ale nie wiem czy technicznie podołam, bo w obsłudze urządzeń jestem utalentowana inaczej.

Wklejam kilka obrazów, które mi się spodobały i nawiązują do pogody, jaka jest dzisiaj. No, zima to to nie jest.


maik krzysztof



maik krzysztof
s3km3t


















ultramaryna






























wtorek, 10 stycznia 2012

Nie ma zimy, nie ma butów, a mężów nie ma po co brać na zakupy

No i gdzie ta zima, aż chce się zapytać, bo w kalendarzu 10 styczna a na dworze późny listopad. 








Mimo bólu kości powlokłam się na spacer a po drodze wstąpiłam do sklepu, bo mam fantazję, żeby kupić sobie nowe kozaczki. Fantazja może pospolita, ale kto powiedział, że muszę mieć bardzo oryginalne fantazje.

Niestety, ja wiem, jakie chcę mieć buty, a handlowcy nie wiedzą, więc butów nie kupiłam.
Ale za to popatrzyłam sobie na klientów.

Scenka małżeńska w obuwniczym.

Piękniejsza połówka siedziała obstawiona kilkoma parami butów a szanowny małżonek stał nad nią z miną męczennika, który właśnie usłyszał, że do świętości brakuje mu jeszcze kilku spektakularnie ciężkich przeżyć.
- Wituś, to które mam wziąć?
- Może te – zaproponował niepewnie Wituś.
- No co ty? Na takim obcasie, przecież nogi na lodzie połamię.
- A gdzie ty widzisz lód – powiedział z zrezygnowany Wituś.
- Ale będzie – upierała się małżonka.
- To weź te – wskazał na brązowe oficerki.
- Eee, ty to ze skrajności w skrajność. Najpierw każesz mi chodzić na szczudłach a teraz robisz ze mnie dżokeja.
- Przecież sama te buty wybrałaś – wymamrotał Wituś, któremu już tworzyła się nad głową mała aureolka.
- Nie wybrałam tylko oglądałam – sprostowała małżonka siląc się na spokój.
- To, które w końcu bierzesz? Sklep zaraz będą zamykać – Wituś tracił cierpliwość.
- Nie wiem, doradź mi – poprosiła małżonka.

Jakby mnie pytali, to radziłabym, żeby szanowna małżonka sama chodziła na zakupy albo zmieniła Witusia na geja, bo po co męczyć siebie i chłopa. Kto nie widział podobnej scenki ręka w górę. No, las to to nie jest.



Wielka orkiestra i mali ludzie

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy znowu zagrała, Naród się zmobilizował i podzielił się kasą, ale znaleźli się tacy, którzy jak zwykle mieli za złe. Dlaczego, mógłby ktoś zapytać. Jak to dlaczego? Dlatego, że są tacy, co bardzo lubią wszystko zohydzić i wszystkich sprowadzać do swojego poziomu.

Po co ten Owsiak zbiera pieniądze skoro mówi: „róbta co chceta” pytają bigoci a głupi ksiądz temu wtóruje, bo przecież są inne organizacje, ot choćby Caritas. A kto komu broni robić to samo, co Owsiak? Trochę się zabulgotałam czytając ten artykuł .

Ale wytłumaczyłam sobie, że niektórym poczucie misji i siermiężna religijność odbierają rozum. Manifestanci z Poniatowej pewnie nie znają słów św. Augustyna: „Kochaj i rób co chcesz”, bo jakby znali to może i jemu by się dostało.

Jednak do stanu wrzenia doprowadził mnie jedynie prawy i sprawiedliwy poseł Brudziński , dla którego każdy pretekst jest dobry, żeby czepić się Tuska i jego ekipy. A co przy okazji zniszczy i pobrudzi, to już nie jego zmartwienie.Na podobną nutę zagrał w Rzepie redaktor Rafał Ziemkiewicz, który kiedyś rwał szaty, bo jako rolnik bał się reformy KRUSU a potem cierpiał, że twórcy bardzo zbiednieją, jeżeli będą płacić większe podatki. 

Krótko mówiąc, poleciało trochę błotka w stronę Owsiaka, bo do powątpiewających dołączył i poseł Wojciechowski, ale ja liczę na to, że tym, którzy tylko błotem potrafią rzucać, społeczeństwo przy najbliższych wyborach tak dokopie, że im się bajorem odbije.

Ku pokrzepieniu wklejam cudne jesienne błotko, do którego inne błota się nie umywają.

agochi






niedziela, 8 stycznia 2012

Zimowy spacer



















Nareszcie przyszła zima, więc poszliśmy rodzinnie się nią nacieszyć. Wnuk był zachwycony, my też. Pokazywanie świata małemu człowieczkowi, to ogromna frajda i wielki przywilej.



Niutek miał pierwsze spotkanie z bałwanem, na szczęście bałwan był sympatyczny, bo śniegowy.  


No panie bałwan, mówię do pana

Niestety, bałwan mimo tego że sympatyczny, nie reagował na niutkowe zaczepki. Mały nie mógl zrozumieć, dlaczego to coś ubrane w czapkę dziadka nie reaguje na jego plitu, plityał, blu, bli, blał.













Co zrobić nie pogadali, bo Niutek plitał , plitu blau a bałwan jak stał cicho, tak stał. Jak Niutek będzie starszy, to mu wytłumaczę, że bałwan, który nic nie mówi, to bardzo rzadki model wśród bałwanów. Tylko śniegowe bałwany są cicho, reszta bałwanów lubi sobie  pogadać a nawet pokrzyczeć.