Szukaj na tym blogu

niedziela, 30 listopada 2014

Zamiast andrzejkowej wróżby


Zapamiętajcie, bo warto.



















I to by było tyle... na dziś. Nie mam czasu na rozkminianie tematu. Napełniam szklankę. Trzymajcie się ciepło.

sobota, 29 listopada 2014

Obrazek z dedykacją

Dla rządzących, którzy zajmują się głównie działaniami marketingowymi na rzecz swojej partii, dla opozycji, która zajmuje się głównie tym, jak dorwać się do koryta i dowalić rządzącym, dedykuję ten obrazek – bo bardzo pasuje, bo mam taki kaprys, bo jestem sfrustrowana.






Chciałabym jeszcze dodać, że chociaż głosowałam (wypełniając zasrany obywatelski obowiązek) dyskusję o „problemie z wyborami” i rzekomym zamachu na demokrację, mam centralnie w dupie. Podejrzewam, że tak samo ma większość zwyczajnych ludzi, oczywiście poza politykami i mediami. Wiem, że dla rządzących mój „głos” jest ważny tylko przy urnie wyborczej, bo poza okolicznością wyborczą moje zdanie zupełnie ich nie interesuje, ale lubię mówić, co myślę...

A myślę, że ci którzy sprawują władzę powinni w końcu zauważyć, że w Polsce dobrze się żyje tylko w statystykach, bo w rzeczywistości 70 % społeczeństwa jedzie na rezerwie. Ci co mają pracę, nie mają nic prócz pracy, bo żeby ją utrzymać wypruwają sobie flaki, a reszta szuka jakiegokolwiek zajęcia, byle przeżyć.

Dlatego istnieje całkiem realne niebezpieczeństwo, że ci ludzie doprowadzeni do ostateczności znowu upomną się o swoje, ale zamiast kartek wyborczych użyją skuteczniejszych metod. Szczególnie, jak przypomną sobie, że z osławionych postulatów „Solidarności” ostała się tylko niedzielna msza w środkach masowego przekazu. Bo reszta, z przyzwoleniem solidarnościowej władzy, już dawno zginęła w odmętach tzw. wolnego rynku, który dziwnie szybko przybliża nas do krwiożerczego kapitalizmu rodem z XIX wieku. A wiadomo, że w trudnych czasach ludzie stają się nieprzewidywalni, podatni na wpływy, także przywódców oszołomów różnej maści, jak było np. osiemdziesiąt lat temu. I bida gotowa.

niedziela, 23 listopada 2014

Kocham jesień...


















Już jesień
rodzi się w moich oczach. 
Króluje
przez kilka miesięcy
i odchodzi
Jestem jak jesień
złota ,
szczera
ciepła
zimna .
Kocham jesień
Kiedyś przysypie mnie
liśćmi Jestem jesienią...
Widzę , że przemijam         
                    
                             Maria Jasnorzewska Pawlikowska

Wczorajsza złość i frustracja zgubiły się gdzieś w  jesiennych mgłach. I dobrze, nie tęsknię za nimi. Pogoda zupełnie nielistopadowa. Wieczorne niebo pięknie się zaróżowiło i wyzłociło, więc cieszę się cudownymi widokami i kocham jesień.

obrazek złowiony w sieci            

sobota, 22 listopada 2014

Dobra noc na osłodę po trudnym dniu




























 
Kończy się dzień. Czuję na plecach jego ciężar. Zabrakło mi dziś siły na swoje i cudze biedy. Wkurwia mnie to wszystko! Tak, tak. Są takie sytuacje kiedy nie ma lepszego słowa, żeby wyrazić frustrację, żal, złość, a "kurwa mać" to w tym wypadku nawet za mało powiedziane. 

Okazało się, że parszywy los uwziął się też na naszych przyjaciół. W. to dobrzy, uczciwi i pracowici ludzie, ale w tym pieprzonym kraju to za mało, żeby móc spokojnie żyć. 

Jedyna nadzieja w tym, że nie są sami, że życie daje drugą szansę a szansą jest jutrzejszy dzień. I tego trzeba się trzymać. Bo w innym wypadku pozostaje tylko takie rozwiązanie, jak to na obrazku znalezionym kiedyś w sieci. 

  
Tego byśmy nie chcieli. Dlatego na dzisiaj koniec. Wszystkie złości, troski, frustracje, bolicosie – wonnnn!!!  Ja tu rządzę.

Najwyższa pora na dobrą, łagodną noc, przy boku kochanego, w spokojnym domu, we własnym łóżku. A żeby było jeszcze milej przy muzyce moich ulubionych smutasów. I będzie dobrze... 





obrazki złowione w sieci

wtorek, 18 listopada 2014

I ty możesz zostać drapieżnikiem, i ty możesz zostać sklerotykiem


Psychologią, neurobiologią, socjologią interesuję się od zawsze, więc czytam wszystko co mi wpadnie w ręce. Niektóre ciekawe książki czy artykuły zbieram. Niestety, coraz częściej się zdarza, że kiedy chcę wrócić do jakiegoś tekstu, to nie mogę sobie przypomnieć, gdzie go upchnęłam. Dzisiaj straciłam mnóstwo czasu, szukając obiecanego psiapsiółce artykułu. Cóż, wygląda na to, że moje czysto teoretyczne zainteresowania problemami działania ludzkiego mózgu powoli przechodzą w fazę praktyczną. Ale nic z tego. Sklerozie mówię stanowcze NIE! A od dziś ciekawsze teksty będę zapisywała na blogu. 

Przy okazji poszukiwań znalazłam bardzo ciekawy artykuł o wpływie biologii na psychikę. Kto chętny niech czyta. Zapewniam że warto, ale można przeżyć szok... 
A ja idę dalej robić za grzybiarza, bo jak mówią... szukajcie a znajdziecie.

* * *
I ty możesz zostać drapieżnikiem

Okres największego zagrożenia z mojej strony moje dzieci zapamiętały jako spędzony ze mną magiczny czas. Byłem ojcem ciepłym, zawsze blisko nich. Rozmowa z Jamesem Fallonem, neurologiem i psychiatrą z mózgiem psychopaty

W 2005 r. życie Jamesa Fallona, uczonego z Kalifornii, zaczęło przypominać scenariusz filmowy. Neurobiolog pracował spokojnie w laboratorium, aż pewnego dnia dostrzegł poważny błąd. Badał alzheimera, a grupą kontrolną były skany mózgów jego zdrowych krewnych. Jednocześnie w ramach innego projektu przeglądał funkcjonalny magnetyczny rezonans jądrowy mózgów morderców psychopatów. Okazało się, że jeden ze skanów trafił omyłkowo do złej przegródki. Skany kodowano anonimowo, żeby więc zidentyfikować danego członka rodziny, musiał prosić technika o odkodowanie skanu i umieszczenie go we właściwym miejscu. Widząc wyniki, Fallon poprosił technika o ponowne sprawdzenie kodów. Nie było błędu - mózgiem psychopaty był jego własny mózg.

Odkrywszy ten fakt, Fallon zbadał drzewo genealogiczne swej rodziny. Rozmawiał z ekspertami, krewnymi i przyjaciółmi, żeby stwierdzić, czy jego zachowanie pasuje do obrazu, który ma przed sobą. Przekonał się, że wynik mało kogo zaskoczył, a granica dzieląca go od groźnych przestępców okazała się bardziej płynna, niż zakładał.

Te odkrycia przedstawił w książce ''The Psychopath Inside: A Neuroscientist's Personal Journey Into the Dark Side of the Brain'' (''Psychopata we mnie. Podróż neurologa do mrocznych obszarów mózgu''). Rozmawiamy o sporze ''Geny czy wychowanie'' i o tym, jak pomóc ludziom, których zachowanie może determinować biologia .

Judith Ohikuare: Jedna z pierwszych rzeczy, o jakich pisze pan w swojej książce, to nierealistyczne, często absurdalne portrety psychopatów w filmie i telewizji. Dlaczego zdecydował się pan ujawnić swoją historię, ryzykując, że trafi pan razem z nimi do jednego worka?
James Fallon: Zajmuję się podstawami neurologii - komórki macierzyste, czynniki wzrostowe, genetyczne obrazowanie, takie rzeczy. Kiedy się dowiedziałem o moim skanie i przekonałem się, że reszta rodziny jest całkiem normalna, trochę odpuściłem. Martwiłem się o alzheimera, zwłaszcza w rodzinie żony, chodziło o dzieci i wnuki. Potem moje laboratorium zajęło się genetyką schizofrenii i alzheimera. Na podstawie tych badań uruchomiliśmy projekt biotechnologiczny dotyczący dorosłych komórek macierzystych. Dostaliśmy nagrodę, byłem tak zajęty innymi sprawami, że przez parę lat nie spojrzałem na moje wyniki.

To osobiste doświadczenie kazało mi przyjrzeć się dziedzinie, którą zajmowałem się marginalnie. Uprzytomniło mi też znaczenie, jakie mają geny i środowisko na poziomie molekularnym. W przypadku konkretnych genów interakcje te mogą naprawdę wyjaśniać zachowanie. Moje osobiste doświadczenie wiąże się też z dyskusją o wpływie na dziecko takich zachowań, jak znęcanie się, molestowanie, przemoc na podwórku.

Twierdził pan, że o tym, jacy jesteśmy, decydują w 80 proc. geny, a w 20 proc. środowisko. Jak to odkrycie zmieniło pana myślenie?

- Wszedłem w to z bagażem naukowca, który wierzył od lat, że genetyka ma naprawdę decydujące znaczenie: nasze geny mówią, kim będziemy. Nie o to chodzi, że przestałem wierzyć w biologię, a więc i genetykę, jako główny wyznacznik. Po prostu nie wiedziałem, jak głęboki bywa wpływ wczesnych środowiskowych doświadczeń.

Kiedy pisałem swoją książkę, matka zaczęła mi opowiadać o mnie różne historie, np. jak dziwny bywałem mimo beztroskiego dzieciństwa. A kiedy dorastałem, ludzie dookoła, widząc pewne moje zachowania, mówili, że wyrosnę na mafijnego bossa. Niektórzy rodzice zabraniali dzieciom bawić się ze mną. Widząc, kim jestem teraz, zdziwiliby się bardzo - rodzina, sukcesy zawodowe, nigdy nie trafiłem do więzienia.

Pytałem wszystkich, także psychiatrów i genetyków, którzy znali mnie od dawna i znali moje złe zachowania. Opowiadali o moich konkretnych postępkach, dodając: ''To jest psychopatia''. Spytałem, dlaczego mi o tym nie powiedzieli, a oni na to: ''Ależ wszyscy ci to mówili''. Bronię się, mówię, że nazywali mnie wariatem. ''Ależ nie - słyszę - mówiliśmy ci, że jesteś psychopatą''.

Odkryłem, że mam szereg genetycznych alleli, ''genów wojownika'', co do których panuje przekonanie, że mogą powodować agresję, przemoc i obniżenie emocjonalnej i interpersonalnej empatii u osób wychowanych w stosującym przemoc środowisku. Ale wychowanie w środowisku przyjaznym może kompensować negatywne oddziaływanie niektórych innych genów.

Poprosiłem genetyków i psychiatrów, którzy mnie nie znali, o przyjrzenie się zaburzeniom, na które cierpiałem. Żadne nie było poważne - miałem np. zaburzenia lękowe w łagodnej formie.

Powiedzieli mi, że przede wszystkim nie powinienem się w ogóle urodzić - matka wiele razy poroniła, zapewne w grę wchodził jakiś błąd genetyczny. I że gdybym nie był tak dobrze traktowany, pewnie bym nie dożył 20 lat - popełniłbym samobójstwo lub zginął, bo byłbym typem agresywnym.

Jak pan to wszystko przyjął?

- Powiedziałem, że nie dbam o to, co usłyszałem. Naukowcy nie lubią się mylić, a ja jestem narcyzem, więc nie znoszę się mylić szczególnie. Zacząłem więc reagować narcystycznie, mówiąc: ''OK, założę się, że sobie z tym poradzę, obserwujcie mnie, wkrótce będzie lepiej''. Potem zrozumiałem, że kieruje mną właśnie narcyzm. Gdyby mnie pani znała, powiedziałaby pani: ''To zabawny facet'' albo ''Gaduła, chwalipięta'', ale myślę, że usłyszałbym też: ''No, w sumie interesujący, inteligentny, całkiem w porządku''.

Ale w tym cały problem - im bliżej się mnie zna, tym gorzej wypadam. Mam wielu bliskich przyjaciół, ale kiedy pytałem ich o siebie przez ostatnie dwa lata, wszyscy w końcu mówili, że zachowuję się nieodpowiedzialnie.

Jakiś przykład? Jak pan sobie radzi w sytuacji, gdy skrzywdził pan kogoś takim zachowaniem?

- Potrzebuję podniet, więc wplątuję się w niebezpieczne sytuacje. Kiedy przed laty pracowałem w szpitalu uniwersyteckim w Nairobi, lekarze mówili mi o AIDS w tym regionie i o chorobie marburskiej. Przyszedł facet, krwawił z nosa i uszu, przedtem był na górze Elgon w jaskiniach Kitum. Pomyślałem, że tam pielgrzymują słonie i że muszę tam pojechać. Chciałem wybrać się sam, ale był ze mną mój brat. Powiedziałem mu, że to trudna wyprawa w miejsce, do którego wędrują stare słonice szukające w jaskiniach minerałów. O reszcie nie wspomniałem.

Dotarliśmy na miejsce. Ten facet tam wcześniej był i umarł na wirusa Marburg. Nikt nie wiedział, jak się zaraził. Wiedziałem, którędy szedł, i ruszyłem jego śladem w miejsce, gdzie obozował.
Jak pan to wszystko przyjął?

- Powiedziałem, że nie dbam o to, co usłyszałem. Naukowcy nie lubią się mylić, a ja jestem narcyzem, więc nie znoszę się mylić szczególnie. Zacząłem więc reagować narcystycznie, mówiąc: ''OK, założę się, że sobie z tym poradzę, obserwujcie mnie, wkrótce będzie lepiej''. Potem zrozumiałem, że kieruje mną właśnie narcyzm. Gdyby mnie pani znała, powiedziałaby pani: ''To zabawny facet'' albo ''Gaduła, chwalipięta'', ale myślę, że usłyszałbym też: ''No, w sumie interesujący, inteligentny, całkiem w porządku''.

Ale w tym cały problem - im bliżej się mnie zna, tym gorzej wypadam. Mam wielu bliskich przyjaciół, ale kiedy pytałem ich o siebie przez ostatnie dwa lata, wszyscy w końcu mówili, że zachowuję się nieodpowiedzialnie.

Jakiś przykład? Jak pan sobie radzi w sytuacji, gdy skrzywdził pan kogoś takim zachowaniem?

- Potrzebuję podniet, więc wplątuję się w niebezpieczne sytuacje. Kiedy przed laty pracowałem w szpitalu uniwersyteckim w Nairobi, lekarze mówili mi o AIDS w tym regionie i o chorobie marburskiej. Przyszedł facet, krwawił z nosa i uszu, przedtem był na górze Elgon w jaskiniach Kitum. Pomyślałem, że tam pielgrzymują słonie i że muszę tam pojechać. Chciałem wybrać się sam, ale był ze mną mój brat. Powiedziałem mu, że to trudna wyprawa w miejsce, do którego wędrują stare słonice szukające w jaskiniach minerałów. O reszcie nie wspomniałem.

Dotarliśmy na miejsce. Ten facet tam wcześniej był i umarł na wirusa Marburg. Nikt nie wiedział, jak się zaraził. Wiedziałem, którędy szedł, i ruszyłem jego śladem w miejsce, gdzie obozował.

Wieczorem rozpaliliśmy ognisko, bo wokół były lwy i inne zwierzęta. Skakaliśmy dookoła w absolutnych ciemnościach, odpędzając zwierzęta płonącymi gałęziami. Brat odchodził od zmysłów, a ja mówiłem: ''Muszę wejść z moją głową do twojej, bo ja mam rodzinę, a ty nie, więc jak przyjdzie lew i będzie chciał przegryźć nam gardła, niech to będzie twoje gardło''. Żartowałem, ale niebezpieczeństwo było prawdziwe. Nazajutrz weszliśmy do jaskiń. Widać było miejsce, gdzie słonie rozbijały skały, czuć też było zwierzęce odchody. Tam właśnie facet zaraził się wirusem - lekarze nie wiedzieli, czy od odchodów, czy od nietoperzy.

Później brat przeczytał w ''New Yorkerze'' artykuł o wirusie Marburg, na którym oparto scenariusz filmu ''Epidemia''. Spytał, czy wiedziałem. Powiedziałem, że tak, i zapytałem: ''Czyż to nie było podniecające? Ale wyprawa!''. Brat zaczął przeklinać: ''Nie dość podniecające, mogliśmy złapać wirusa, mogliśmy zginąć w każdej chwili''. Wszyscy moi bracia są bardzo męscy, w naszej rodzinie trzeba być twardzielem. Ale w głębi ducha myślę, że po tym incydencie brat przestał mi ufać. A dla mnie to była pestka.

Po przejściu wszystkich badań dostrzegłem szansę, żeby to, że przez całe życie byłem palantem, obrócić w coś dobrego. Postanowiłem wykorzystać w dobrym celu coś, co uchodzi za wadę, np. narcyzm.

Jak?

- Zacząłem od prostych rzeczy, moich relacji z żoną, siostrą i matką. Zawsze byliśmy blisko, ale nie byłem dla nich dosyć dobry. Obce osoby traktuję całkiem dobrze i ludzie, których poznaję, zwykle mnie lubią, ale rodzinę traktuję tak samo jak kogoś spotkanego w barze. Dobrze, ale nie w jakiś szczególny sposób, i na tym polega problem.

Spytałem o to rodzinę, a nie jest to coś, co ludzie mówią z własnej inicjatywy. Usłyszałem: ''Ja daję ci wszystko, całą swoją miłość, a ty jej nie odwzajemniasz''. Od wszystkich usłyszałem to samo i naprawdę się przejąłem. Chciałem sprawdzić, czy umiem się zmienić. Nie wierzyłem w to, ale chciałem spróbować.


W tym celu za każdym razem, kiedy zaczynałem coś robić, myślałem o tym i stwierdzałem: ''Nie, nie rób tego, to egoizm, wyrachowanie''. Krok po kroku postępowałem tak przez jakieś półtora roku i wszystkim się to podobało. Reakcja była zawsze taka sama: ''Wiemy, że tak naprawdę tego nie chcesz, ale i tak nam się to podoba''. Odpowiadałem: ''Chyba żartujecie, wy to akceptujecie? Przecież to fałsz!''. A oni na to: ''Nie, to w porządku, bo skoro traktujesz ludzi lepiej, to znaczy, że zależy ci na nich przynajmniej na tyle, żeby próbować''. To robiło na mnie wrażenie i nadal robi.

Ale traktowanie wszystkich tak samo nie musi być złe. Może po prostu ludzie bliżsi panu więcej od pana oczekują?

- Tak, więcej oczekują i chcą więcej. To rodzaj okrucieństwa, kiedy nie daje się im tej miłości. Żona do dziś mówi, że trudno ze mną pójść na przyjęcie, bo mam wokół tylu ludzi, a ją ignoruję.

Dwa lata temu w Bombaju miałem wystąpienie na temat zaburzeń osobowości i psychopatii. Po sesji podeszła do mnie kobieta, psychiatra: ''Powiedział pan, że żyje pan w emocjonalnie płaskim świecie, że traktuje pan wszystkich tak samo. To buddyzm''. Nie wiedziałem niczego o buddyzmie, a ona mówiła dalej: ''Szkoda, że pana bliscy są tak rozczarowani, obcując z panem. Każdy buddysta byłby zachwycony''. Nie wiedziałem, co począć.

Czasem prawda nie tyle boli, ile rozczarowuje. Chcemy wierzyć w romantyczność, nawet chłodny intelektualista ma romantyczne fantazje. To sprawia, że warto żyć. Ale zaczynamy się też zastanawiać, jak działa cała ta maszyneria, co to znaczy, że niektórzy z nas nie potrzebują uczuć, a inni potrzebują ich tak bardzo. W pewnym sensie niszczy to romantyczną tkankę społeczeństwa.

Co więc robię w takiej sytuacji? Patrzę, jak traktuję ludzi jako syn, brat, mąż. To tak, jakbym miał dla nich przejść dodatkową milę, żeby wiedzieli, że ja wiem, że tak właśnie trzeba. Rozpoznaję takie sytuacje, ale pierwotny instynkt mówi mi, żebym pomyślał o sobie. Próbuję więc przyhamować, przemyśleć to, zauważyć sytuacje, w których mogę kogoś skrzywdzić, zareagować niewłaściwie, nie okazać miłości.

Parę lat temu w ''New York Timesie'' ukazał się artykuł ''Czy dziewięciolatka można nazwać psychopatą?''. Bohaterem był pewien Michael, rodzina martwiła się o niego. Psycholog Dan Waschbusch, który bada ''dzieci okrutne, pozbawione emocji'', zdiagnozował u niego wiele zaburzeń i ostatecznie orzekł możliwą psychopatię. Waschbusch bada takie dzieci w nadziei, że odkryje sposób ich leczenia lub rehabilitacji. Pan nie wierzy w taką zasadniczą przemianę.

- W latach 70., kiedy byłem młodym wykładowcą, współpracowałem z psychiatrami i neurologami, którzy uważali, że potrafią rozpoznać kandydata na psychopatę w wieku dwóch, trzech lat. Spytałem, dlaczego nie informują rodziców. Usłyszałem: ''Mowy nie ma. Po pierwsze, nie ma pewności, po drugie, mogłoby to zniszczyć dziecku życie, poza tym mielibyśmy zaraz na głowie media i całą rodzinę''. Kiedy więc dwa lata temu Waschbusch ujawnił wyniki swych badań, pomyślałem: ''Boże, on naprawdę to powiedział''. To coś, o czym wiedzą wszyscy psychiatrzy i neurolodzy, zwłaszcza psycholodzy dziecięcy znający drogę życiową pacjenta. Można to rozpoznać naprawdę wcześnie, na pewno przed dziewiątym rokiem.

Zajmuję się czynnikami wzrostowymi, neuroplastycznością, pamięcią i uczeniem się, ale mam wrażenie, że koncepcja plastyczności u dorosłych - właściwie po okresie dojrzewania - jest dość rozdmuchana. Nie wiadomo, czy stwierdzane zmiany są trwałe, bo przejściowe się nie liczą. To jak z efektem Mozarta - są oczywiście badania wykazujące plastyczność mózgu pod wpływem stymulacji dźwiękowej lub elektrycznej, ale porozmawiajmy z taką osobą po roku czy dwóch. Co się naprawdę zmieniło? Z puszczania Mozarta brzuchom ciężarnych kobiet rozwinęła się cała gałąź chałupnictwa. Tak idea plastyczności wymyka się spod kontroli.

Myślę, że ludzie mogą się zmienić, jeśli poświęcą życie jednej rzeczy, porzucając wszystko inne, ale to niemożliwe. Istnieje plastyczność behawioralna, możliwa jest też zmiana zachowań dzięki równoległym połączeniom neuronalnym, ale takich przypadków jest naprawdę mało.

Wątpię więc w plastyczność. Dążę do niej, poświęcając się jednemu - staram się być miły dla bliskich, ale to rodzaj gry z samym sobą, bo tak naprawdę nie wierzę, że można to osiągnąć.

Jednak w pańskim przypadku chodzi o coś innego, bo pan nie jest agresywny. A w innych przypadkach? U pana próby zmiany mogą wpłynąć pozytywnie na pana stosunki z przyjaciółmi, rodziną, kolegami. Ludzie potencjalnie agresywni, zmieniając się, mogą krzywdzić innych.

- Przemiana psychopaty ''prospołecznego'' czy kogoś, kto jest na granicy, ale nie okazuje agresji, w prawdziwego przestępcę drapieżnika nie jest do końca zrozumiała. Mnie, jak sądzę, uratowało to, że zostałem wychowany w wykształconym środowisku przez wspierającą mnie rodzinę. Może wchodzić w grę długotrwałe równoległe oddziaływanie genów i środowiska. Ale co by było, gdybym stracił rodzinę albo pracę? Czym bym się wtedy stał? To byłby prawdziwy sprawdzian.

Ludzie z odpowiednim wyposażeniem biologicznym - jak geny, struktury mózgowe i wcześnie przeżyta trauma - ale przede wszystkim obrażeni czy zaatakowani, złoszczą się i myślą o zemście. Ale prawdziwy psychopata tego nie potrzebuje. Jest drapieżnikiem i nie musi się złościć. Na pewnym podstawowym poziomie nie czuje związku z ludzką rasą.

Ktoś zadowolony z życia może mimo to być psychopatą, który manipuluje ludźmi, wykorzystuje ich, ale niekoniecznie zabija. Może krzywdzić innych, ale nie w brutalny sposób. Ludzie czasem mówią: ''Ten doradca inwestycyjny to kompletny psychopata'', ale główna różnica między tym a morderstwem leży w czymś, czego wszyscy nienawidzimy i czego się boimy. Nie wiemy, czy istnieje jakiś ostateczny czynnik wyzwalający.

Nie ma ostatecznego ''klucza'', ale mówi pan o roli ''czwartego trymestru'' - kluczowych miesięcy po urodzeniu się dziecka, kiedy tworzy się więź. Jakie są inne decydujące momenty, kiedy można zauważyć, że ktoś jest zagrożony, kiedy współdziałanie genów i środowiska może wskazywać na konieczność interwencji, a przynajmniej ustalenia, z czym mamy do czynienia?

- Są pewne krytyczne momenty w rozwoju człowieka. Pierwszym jest moment poczęcia. Wtedy geny są bardzo podatne na negatywny wpływ środowiska - np. kiedy matka, która przeżywa stres, bierze narkotyki, pije alkohol itp. Drugim momentem maksymalnej podatności są narodziny, no i oczywiście jest trzeci i czwarty trymestr. Potem krzywa podatności powoli opada.

Pierwsze dwa lata życia są krytyczne, bo pojawia się to, co nazywamy złożonymi zachowaniami adaptacyjnymi. Dzieci rodzą się z naturalnym genetycznym zaprogramowaniem. Np. okazują strach przed pewnymi ludźmi, potem przed obcymi, potem akceptują ludzi - tak przejawia się zachowanie adaptacyjne w interakcjach społecznych. Ale głośny śmiech, uśmiech i prychanie to także złożone zachowania adaptacyjne, które pojawiają się automatycznie, nie trzeba się ich uczyć.

Kiedy wchodzimy w okres dojrzewania, jesteśmy już jakby gotowi. A podczas dojrzewania system płatów czołowych się przełącza. Przed dojrzewaniem znaczna część mózgu, płaty czołowe i ich połączenia, współpracuje z korą oczodołową, ciałem migdałowatym i dolną częścią mózgu, która kontroluje emocje. Takie jest źródło naturalnego poczucia moralnego - ludzie uczą się zasad i reguł gry, to właśnie jest etyka. Przedtem większość normalnych dzieci żyje w świecie ''id'' - jedzenie, picie, trochę seksualności.

Pod koniec okresu dojrzewania następuje przełączenie. Może to być w wieku 17, 18, 19 lub 20 lat. Zaczyna dojrzewać górna część mózgu, płaty czołowe i ich połączenia. To moment krytyczny, wtedy zwykle ujawnia się schizofrenia, niektóre depresje, największe zaburzenia psychiatryczne. Co do zaburzeń osobowości, nie wiadomo, kiedy się pojawiają, bo jest to słabo przebadane. Mówi się, że nic się nie da z tym zrobić, leczenie nie rokuje. Z depresją, chorobą dwubiegunową czy schizofrenią można coś zrobić. Są leki, można osiągnąć efekty za pomocą stymulacji mózgu i terapii słowem, na tym więc koncentrują się wysiłki przemysłu farmaceutycznego i całej branży.

Zaburzenia osobowości zaczynamy dostrzegać w okolicy okresu dojrzewania, ale u części dzieci, które mogą okazać się psychopatami - bo mają odpowiednie geny i struktury mózgu ukształtowane w trzecim trymestrze - zaburzenia mogą ujawnić się już ok. drugiego, trzeciego roku.

Psychopata z urodzenia nie musi być niebezpieczny. Jeżeli dostrzeżemy to w dzieciństwie, możemy powiedzieć rodzicom, żeby zwracali uwagę na pewne zachowania. Jeśli się pojawią, możemy w bezpiecznych warunkach, chroniąc prywatność rodziny i dziecka, porozmawiać o tym z pielęgniarką czy terapeutą. I możemy doradzić: dbajcie, żeby nikt się nad nim nie znęcał w szkole, strzeżmy je przed ulicznymi bandami itd.

Większość dzieci pada ofiarą znęcania się. Wpadają we wściekłość, która nie powoduje jednak zaburzeń osobowości. Ale 20 proc. jest naprawdę podatne - pod wpływem czynników wyzwalających takie zjawiska mogą u nich w okresie dojrzewania wystąpić zaburzenia osobowości. Jeżeli umiemy pomóc tym dzieciom, chroniąc je przed złym traktowaniem czy porzuceniem - a do tego trzeba się wziąć bardzo wcześnie - to róbmy to. Nie chciałbym moralizować...

Może trochę pomoralizujmy. Na początku książki stwierdza pan trochę górnolotnie, że badanie psychopatii, nawet przy wszystkich ograniczeniach związanych z zachowaniem prywatności, może mieć ogromne konsekwencje - od wychowania dzieci po pokój na świecie. Co to znaczy?

- Znaczy np., że kiedy musimy prowadzić wojnę, co czasem bywa konieczne, nie wyślemy na nią 18-latków o nieukształtowanych mózgach. Nie są oni w stanie ocenić umysłowo tego, co dzieje się na poziomie emocjonalnym i hormonalnym. W wieku 20-25 lat jest inaczej, sprawy się krystalizują. Emocje nie wydostają się już z nas tak łatwo. Ważne są też inne czynniki, m.in. socjologiczne, np. to, do czego wraca żołnierz. Nie wygląda na to, żebyśmy w najbliższym czasie zaniechali wojen, więc róbmy to, wyrządzając jak najmniej szkód.

Był pan wykorzystywany jako ekspert sądowy przy określaniu wysokości kary. Czy nie uważa pan, że jest w tej kwestii jakaś moralna granica, bo nie dysponujemy jeszcze dostateczną wiedzą, by decydować o winie lub niewinności?

- Nasza wiedza jest niewystarczająca. Do ustalenia, czy ktoś jest przestępcą czy psychopatą, nie wystarczy np. genetyka. Zestawiając wszystkie dane, możemy najwyżej wyjaśnić wiele zachowań, ich przyczyny, jak molestowanie w dzieciństwie.

Kiedy dostaję sprawę do zaopiniowania, przede wszystkim nie biorę honorarium. Nie dlatego, że jestem taki szlachetny, tylko dlatego, że mogę być uprzedzony. Nie biorę pieniędzy i nie chcę znać nazwisk. Wszyscy budujemy sobie jakieś opowieści czy fabuły, także ja. Proszę obrońcę, żeby przysłał mi skany, najlepiej przemieszane z normalnymi, a potem oglądam je i wyjaśniam, jakie cechy danej osoby mogą wynikać z braku aktywności pewnych obszarów mózgu.

Zwykle mogę powiedzieć, że ta osoba może mieć problemy językowe, a tamta może być impulsywna. Kiedy mamy już wszystkie analizy, możemy przyjrzeć się cechom tych ludzi i temu, co zrobili.

Mówiliśmy dużo o tym, jak pomóc potencjalnie psychopatycznemu dziecku, ale co robić, kiedy cechy psychopatyczne ma mózg rodzica? Jak pan budował związki z dziećmi?

- Okres największego zagrożenia nasze dzieci zapamiętały jako spędzony ze mną magiczny czas. Najstarsza trójka pamięta, że byłem ojcem ciepłym, zawsze blisko nich, zawsze miałem z nimi kontakt - nie pojmują, jak mogę uważać, że byłem chłodny.

Kiedy braliśmy ślub, mieliśmy z żoną po 21 lat. Dla mnie wszystko zaczęło się zmieniać w wieku 19-20 lat. Byłem blisko trzydziestki, a dzieci były starsze i mogły bardziej zadbać o siebie, kiedy ujawniło się u mnie dużo psychopatycznych cech, choć już wcześniej miałem część z nich. Moje zachowanie przez dłuższy czas nie uległo pogorszeniu - myślę, że pomogła stabilna psychika żony.

Niektórzy psychopatyczni osobnicy popadają w kłopoty i trafiają do więzienia jako 18-latki. To straszne, nie mają szczęścia - nie kontrolują swoich odruchów i nie potrafią wycofać się w ostatniej chwili.

Gdzie jest ten punkt, w którym zyskuje się te cechy, tę porywczość? Co sprawia, że jeden zostaje adwokatem i odnosi sukcesy, a drugi spędza życie w więzieniu? Musimy odkryć ten moment. Myślę, że ustalimy pewne parametry, na których można się oprzeć, ale nie takie same dla wszystkich.

Przełożył Sergiusz Kowalski

Tekst ukazał się 21 stycznia tego roku w amerykańskim miesięczniku ''The Atlantic''. Judith Ohikuare, autorka wywiadu, zajmuje się w nim sprawami zdrowia

niedziela, 16 listopada 2014

Dziś będzie sentymentalnie





















W listopadzie 1976 roku zaczęła się historia mojego związku z Arturem. Kiedy się poznaliśmy nie byłam nim zainteresowana, bo był ktoś inny. Nie było też żadnych motyli i gromów z jasnego nieba. Jednak, dla Artura ja byłam ta jedyna (dziwny jakiś), więc się uparł i dopiął swego. Chodził, chodził i w końcu wychodził. Właśnie minęło 38 lat odkąd  idziemy razem przez życie. Nie zawsze było tak spokojnie i pięknie, jak w wierszu naszego ulubionego Marka Grechuty:

Odkąd tylko jesteś ze mną
noszę w sobie radosne odkrycie
przyszła do mnie zupełnie inna
nowa pora mojego życia
najspokojniej, najpiękniej na świecie
płynę rzeką mych marzeń przy tobie
przez jesienie, lata i wiosny
i przez zimy zawiane drogi

Mijam wyspy i lądy nadziei
wszystko wkoło zaś jakby mówiło
że niedługo już może za chwilę
dosięgniemy to co się śniło
ty przynosisz mi myśli płomienne
patrzą na mnie uważnie twe oczy
każdą chwilę mi w porę przepowiesz
żadna chwila mnie źle nie zaskoczy

Jesteś latem w zimowe ochłody
jesteś wiosną w jesienne półmroki
pierwszym słońca po deszczu promieniem
pierwszym nieba po burzy obłokiem
i zostaniesz tak w tej podróży
mego świata najmilszą ozdobą
na te cztery pory niepewne
piątą porą na każdy rok z tobą

Ale zawsze była miłość, która prostowała nasze wyboiste drogi, trudne charaktery, codzienne rozczarowania i biedy. Nasze życie to nie historia z harlekina, ale on wciąż patrzy na mnie tak jak kiedyś, trzyma za rękę, troszczy się o to co ważne. Chociaż ja zapomniałam o dzisiejszej okazji i na dodatek od rana byłam warcząca, to dostałam mały upominek. Wzruszyłam się, że pamiętał, że wciąż mu na mnie zależy, że mogę być go pewna, że dzięki niemu wciąż czuję się kobieca.












I to by było na tyle sentymentów... Podzieliłam się z Wami swoją radością a teraz pora na prozę życia. Trzeba pomieszać w garach, bo obiad sam się nie zrobi.  Miłej niedzieli dla Wszystkich.


 
Posłuchajcie sobie pięknej piosenki.

obrazek złowiony w sieci

sobota, 15 listopada 2014

Rozmowa z Mistrzem

- Czas robi swoje. A Ty, człowieku
- Też robię swoje Panie Lec.Wykorzystuję czas,  żeby się         
    nauczyć,  jak podołać wyzwaniom, które stawia przede  
    mną życie.  Tylko tyle i aż tyle.
   
    

obraz złowiony w sieci

piątek, 14 listopada 2014

Mam postulat tzn. propozycję, wniosek, życzenie, żądanie

Nie kupujmy
marzeń
jak mebli,
nie bądźmy
zanadto
przebiegli,
nie wstydźmy się własnej nagości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Nie paktujmy
z panem Bogiem,
z panem diabłem,
nie mówmy,
że jest głupie,
to co nagłe,
zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo "ja", "ja", "ja"...
Nie kupujmy
nieba
na kredyt,
nie planujmy
szczęścia
ni biedy,
nie grajmy w dwa życia jak w kości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Niech przyjdzie
zbyt nagle
zdyszana,
niech nie da
dotrwać
do rana,
niech przyjdzie nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie: "Gore... gore, gore, gore..."
Zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa, na trzy,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo, jedno słowo: "my", "my", "my"...
Niech przyjdzie
znienacka
zdyszana,
niech nie da
doczekać
do rana,
niech przyjdzie
nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie:
"Gore, gore, gore, gore! 


Nie kupujmy
marzeń
jak mebli,
nie bądźmy
zanadto
przebiegli,
nie wstydźmy się własnej nagości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Nie paktujmy
z panem Bogiem,
z panem diabłem,
nie mówmy,
że jest głupie,
to co nagłe,
zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo "ja", "ja", "ja"...
Nie kupujmy
nieba
na kredyt,
nie planujmy
szczęścia
ni biedy,
nie grajmy w dwa życia jak w kości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Niech przyjdzie
zbyt nagle
zdyszana,
niech nie da
dotrwać
do rana,
niech przyjdzie nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie: "Gore... gore, gore, gore..."
Zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa, na trzy,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo, jedno słowo: "my", "my", "my"...
Niech przyjdzie
znienacka
zdyszana,
niech nie da
doczekać
do rana,
niech przyjdzie
nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie:
"Gore, gore, gore, gore!..." tekst poezja-spiewana.pl

Dajmy się zaskoczyć miłości - jak pisze Agnieszka Osiecka. Szczególnie wtedy, gdy już niewiele się spodziewamy... po życiu, po tych, co są obok i po nas samych. Jak to zrobić? 

Na początek trzeba szerzej otworzyć serce, żeby mogło objąć nas i tych, których chcemy do niego zaprosić. Zauważcie, że serce to jakby dwa rozpostarte skrzydła, ja wierzę, że anielskie.


 
obrazy złowione w sieci

Nie kupujmy
marzeń
jak mebli,
nie bądźmy
zanadto
przebiegli,
nie wstydźmy się własnej nagości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Nie paktujmy
z panem Bogiem,
z panem diabłem,
nie mówmy,
że jest głupie,
to co nagłe,
zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo "ja", "ja", "ja"...
Nie kupujmy
nieba
na kredyt,
nie planujmy
szczęścia
ni biedy,
nie grajmy w dwa życia jak w kości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Niech przyjdzie
zbyt nagle
zdyszana,
niech nie da
dotrwać
do rana,
niech przyjdzie nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie: "Gore... gore, gore, gore..."
Zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa, na trzy,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo, jedno słowo: "my", "my", "my"...
Niech przyjdzie
znienacka
zdyszana,
niech nie da
doczekać
do rana,
niech przyjdzie
nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie:
"Gore, gore, gore, gore!tekst poezja-spiewana.pl
Nie kupujmy
marzeń
jak mebli,
nie bądźmy
zanadto
przebiegli,
nie wstydźmy się własnej nagości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Nie paktujmy
z panem Bogiem,
z panem diabłem,
nie mówmy,
że jest głupie,
to co nagłe,
zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo "ja", "ja", "ja"...
Nie kupujmy
nieba
na kredyt,
nie planujmy
szczęścia
ni biedy,
nie grajmy w dwa życia jak w kości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Niech przyjdzie
zbyt nagle
zdyszana,
niech nie da
dotrwać
do rana,
niech przyjdzie nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie: "Gore... gore, gore, gore..."
Zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa, na trzy,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo, jedno słowo: "my", "my", "my"...
Niech przyjdzie
znienacka
zdyszana,
niech nie da
doczekać
do rana,
niech przyjdzie
nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie:
"Gore, gore, gore, gore!tekst poezja-spiewana.pl
Nie kupujmy
marzeń
jak mebli,
nie bądźmy
zanadto
przebiegli,
nie wstydźmy się własnej nagości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Nie paktujmy
z panem Bogiem,
z panem diabłem,
nie mówmy,
że jest głupie,
to co nagłe,
zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo "ja", "ja", "ja"...
Nie kupujmy
nieba
na kredyt,
nie planujmy
szczęścia
ni biedy,
nie grajmy w dwa życia jak w kości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Niech przyjdzie
zbyt nagle
zdyszana,
niech nie da
dotrwać
do rana,
niech przyjdzie nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie: "Gore... gore, gore, gore..."
Zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa, na trzy,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo, jedno słowo: "my", "my", "my"...
Niech przyjdzie
znienacka
zdyszana,
niech nie da
doczekać
do rana,
niech przyjdzie
nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie:
"Gore, gore, gore, gore!tekst poezja-spiewana.pl

wtorek, 11 listopada 2014

Świętowałam...



Obchodziłam Dzień Niepodległości, w przenośni i dosłownie, bo tak się nałaziłam, że nogi wchodzą mi pod pachy. Ponad trzy godziny spędziłam z wnukiem na głównych uroczystościach pod pomnikiem Piłsudskiego na Placu Litewskim. Przemowy włodarzy miasta i delegacje z wieńcami uznałam za stratę czasu, więc pominęliśmy ten punkt programu.

Moim zdaniem jeden wieniec od wdzięcznych Obywateli w zupełności by wystarczył , bo szacunek i pamięć nie ma żadnego związku z ilością badyli złożonych pro forma. Drętwe przemowy „ku czci” też można by ograniczyć na korzyść rozmów z ludźmi przybyłymi na uroczystości. Żeby ułatwić nawiązanie kontaktu pomiędzy rządzącymi a rządzonymi, zaproszonymi honorowymi gośćmi a zwykłymi mieszkańcami, można by zatrudnić osoby działające w charakterze animatorów. W ogóle powinno być mniej pompy a więcej porozumienia, wspólnej zabawy i radości.

Ale, że było jak zawsze, darowaliśmy sobie celebrę i skupiliśmy się na atrakcjach przeznaczonych dla dzieci tj. oglądaniu wozów straży pożarnej, pojazdów straży granicznej, wojskowych wozów bojowych, prezentacja broni. Daniel okazał się być początkującym pacyfistą, bo broń prezentowana przez żołnierzy nie interesowała go wcale. Podobała mu się orkiestra wojskowa i koniecznie chciał obejrzeć z bliska każdy instrument. Podczas defilady piał z zachwytu nad konikami i chorągwiami a na żołnierzy nie zwracał uwagi. Wyjątek stanowiła husaria, na widok której krzyknął zachwycony: „Babciu, babciuuu pats, zielazne … aniołki na konikach i jakie kaski majom...” Najwyraźniej skupił się wyłącznie na srebrnych skrzydłach, bo nie zauważył, że jeden aniołek miał wąsy. Komentarz Daniela zirytował stojącego obok pana, który westchnąwszy głęboko popatrzył na mnie jak na dewotkę, która ciąga dziecko po kościelnych kruchtach, pokazuje mu badziewne aniołki zamiast zaszczepiać w chłopaku męskie zainteresowania. Panu się nie podobało, ale ja się cieszę, że małego najbardziej interesowały szczegóły techniczne samochodów a w karabinach, pistoletach i bagnetach nie widział nic interesującego. Tym bardziej, że Daniel ma bardzo wojowniczą naturę, więc chyba lepiej żeby nie bawił się w wojnę.

A tak na marginesie, kiedy córka zastanawiała się jak nazwać syna, sądziła, że jej dziecko będzie delikatne i zbyt wrażliwe, więc trzeba mu pomóc nadając mocne imię. Zdecydowała się na Daniela, bo hebrajskie znaczenie tego imienia brzmi: sędzią moim jest tylko Bóg. I stało się - choć trudno przesądzić co zadziałało bardziej: geny po dziadkach czy magia imienia - mały Danielek ma mocny charakter i zachowuje się tak, jakby był pierwszy po Bogu. A że jest przy tym czarujący, to niełatwo mu się oprzeć.



 





























Bardzo lubię te nasze spacery i pogaduchy, piosenki śpiewane na całe gardło i śmichy-chichy przy byle okazji... i dzisiaj wszystko to miałam. Cóż, nie da się ukryć, że ten mały otwiera mi lufcik do nieba... Szczególnie kiedy mówi konspiracyjnym szeptem:”Ty kookam babcie. Uhm.”


Jak do tych słodkości dodać jeszcze to, że uczciłam historycznie ważną rocznicę, pokazałam wnukowi kawałek świata i pobyłam klika godzin na świeżym powietrzu, to dzień 11 listopada był bardzo udany.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Patrzę...
















 
Autoportret subiektywny Macieja „Ossian” Kozakiewicza

„Urodziłem się w.... roku. Była zima więc mróz skrzypiał za oknem i było biało. Kiedy nassałem się mleka zacząłem raczkować i podglądać świat przez okno na pierwszym piętrze, był kolorowy. Chodziłem do szkoły, dorastałem w kinie, w bibliotece, w kościele, w domach ciotek i przypadkowych znajomych. Przybywało mi wagi. Rodzice, jak wszyscy rodzice byli zajęci zarabianiem pieniędzy więc spotykaliśmy się w niedziele, przy rosole. Pozostawiony sobie i światu zacząłem buntować się przeciw pozorom. Chciałem za wszelką cenę zerwać z ludzi i świata maskę, ale do dziś nie udało mi się. W piętnastym roku życia nauczyłem się pływać i płynę do dzisiaj. Topiłem się dopiero siedem razy i mam jeszcze wszystko przed sobą ... A więc piłem, jadłem, spałem, kłamałem... Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby nauczyć się angielskiego Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby zrozumieć teksty Stonesów i Doorsów Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby przeczytać Miltona, Plath, Cortazara, Marqueza, Eco, Freuda Gdzieś Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby kupić sobie maszynę do pisania i zacząć pisać donosy na świat Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby powiedzieć rodzicom co o tym wszystkim myślę Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby przestać wierzyć w Boga Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby zacząć wierzyć w Boga Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby kochać Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby nienawidzić Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby zobojętnieć Gdzieś po drodze znalazłem czas żeby pomarszczyć sobie serce, rozum nawet twarz Lecz nigdy nie znalazłem czasu żeby dowiedzieć się po co... „

A ja, drepcząc swoją drogą, natrafiłam na obrazy, które wyszły spod ręki tego artysty i posłodziłam sobie nimi dzisiejszy dzień. Dziękuję za magię i przyjemność patrzenia.