Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 30 maja 2011

O czasie, macierzyństwie i szczęśliwej koniczynce

autor: casper111
Czas ucieka a ja ciągle z czymś „nie zdanżam”, jak bohater z filmu Barei. Zanim się obejrzałam już minęły cztery dni. Owszem było miło, ale czuję się jak w rozpędzonym pociągu. Na zewnątrz wszystko zbyt szybko się zmienia. Chyba przeceniłam swoje siły i narzuciłam sobie za duże tempo. Widocznie czas kiedy robiłam dziesięć rzeczy naraz (a jedenastą miałam w planach) już bezpowrotnie minął. Trzeba będzie się przyzwyczaić, że życie jest coraz bardziej męczące.

Właściwie, to tylko w Dzień Matki nie ścigałam się z czasem. Świętowałam spokojnie, nie patrząc na zegarek, zanurzałam się w rodzinnym ciepełku i refleksjach. Dzień Matki jest świętem, które w jakimś stopniu dotyczy wszystkich, ale dla kobiet ma jednak wymiar szczególny, bo nie tylko mamy matki, ale same nimi bywamy. Bycie matką to nie jest prosta sprawa, to wyzwanie, któremu chciałoby się lepiej sprostać, przynajmniej dla mnie. Nie czuję się Matką Polką, która zasługuje na pomnik. Mam sporo zarzutów pod swoim adresem i dziwię się tym matkom, które uważają, że zawsze były takie jak trzeba. Ja nie byłam tak dobrą matką jak chciałam. Unikałam błędów mojej Mamy, ale popełniałam swoje. W chwili szczerości zapytałam moją dorosłą córkę o co ma do mnie pretensje, w czym ją zawiodłam. Powiedziała, że nie ma niewypowiedzianych żalów, że byłam w porządku i nie ma o czym mówić. Ale ja swoje wiem. Parę rzeczy na pewno bym zmieniła. Na moje szczęście trafiło mi się mądre dziecko, które mimo mojej nieudolności wychowawczej i różnych braków, wyrosło na fajnego człowieka. To wielka frajda, gdy dziecko się nie tylko bezwarunkowo kocha, ale też bardzo lubi. Mnie tak się trafiło, więc tym bardziej cieszę się swoim macierzyństwem. Dodatkową przyjemnością jest obserwowanie, jak moja córka realizuje się w roli matki.

W tym roku po raz pierwszy obie obchodziłyśmy Dzień Matki. Dostałam od córki moje ulubione białe frezje i trochę słodkości. A w imieniu Niutka ja podarowałam młodej mamie srebrną, czterolistną koniczynkę, jako dobry omen na szczęśliwe macierzyństwo. Przy okazji dowiedziałam się, że Marta na kilka dni przed zajściem w ciążę znalazła czterolistną koniczynkę, więc może to nie tylko przypadek, że wpadłam na pomysł takiego prezentu. Kto wie co się za tym kryje. Nawet jeżeli nic, nawet jeżeli to tylko magiczne myślenie, to co szkodzi wierzyć w dobre zbiegi okoliczności.

Wieczorem pojechałam z mężem na cmentarze, żeby wspomnieć nasze Mamy. Było już dość późno a jednak cmentarne alejki były pełne ludzi. Na wielu grobach płonęły znicze. To piękne, że nie odchodzimy tak całkiem, że ktoś zapali żywy ogień w ostatnim miejscu naszej ziemskiej wędrówki.

* * *

Matki

Po zielonym ogrodzie, po pluszowych ścieżkach
Chodzą jasne kobiety niezgrabne, jak gruszki,
Mówią bajki o wróżce, która w sadzie mieszka,
I gładzą wąską ręką, napęczniałe brzuszki.

Wiatr zaprasza nasturcje w aksamitny kołys.
Po rowerach rosną kwiatki bratki, niezabudki,
Jutro będzie stu malców wesołych i gołych
Ciągnęło ociężałe, mlekiem słodkie sutki.

Kiedy słońce w arteriach przelewa się żmudnie,
Ciała kobiet są słodkie jak dojrzałe dynie.
Po zielonym ogrodzie w słoneczne południe
Chadzają chrystusowe białe gospodynie.

Bruno Jasieński

czwartek, 26 maja 2011

Szansa albo jej brak

Ostatnio nie mam czasu na pisanie bloga. Żeby nie myśleć o tym o czym myśleć nie chcę, zajęłam się przygotowaniami do remontu a to wymaga chodzenia po sklepach. Niestety brak mi kondycji i serce ciągle bije zbyt szybko, więc wieczorami nic mi się nie chciało. Nie będę jednak narzekać. Udało mi się załatwić parę rzeczy, więc nie jest źle.

Dzisiaj wrzuciłam na luz i wzięłam sobie wolne. Na dworze jest wietrznie, więc pogoda nie sprzyja sercowcom. Poza tym mój kręgosłup też domagał się odpoczynku. Dlatego zaległam w łóżku i z laptopem na kolanach oddałam się nieróbstwu.

Serfowałam po internecie i trafiłam na notkę, która mnie zmroziła. Edward Żentara popełnił samobójstwo. Był wartościowym, utalentowanym człowiekiem, świetnym aktorem, ale coś było dla Niego zbyt bolesne, coś obrzydziło mu życie do tego stopnia, że widział tylko takie rozwiązanie. Miał 55 lat i nie dał sobie szansy na więcej. Żal, wielki żal.

Kuzynka mojego męża kiedyś powiedziała, że najlepiej ze światem sobie radzą i najdłużej żyją ludzkie karaluchy, bo ludzi wrażliwych ten świat przygniata. Kiedy się patrzy jacy ludzie giną śmiercią samobójczą, to trochę trudno się z tym nie zgodzić.


* * *

Sunęła poprzez czarne łąki
Sunęła przez spalony las
Mijała bram zwęglone szczątki
Płynęła przez wspomnienia miast
Biała Lokomotywa

Skąd wzięła się w krainie śmierci
Ta żywa zjawa istny cud
Tu pośród pustych marnych wierszy
Tu gdzie już tylko czarny kurz
Biała Lokomotywa

Ach czyj ach czyj to jest
Tak piękny hojny gest
Kto mi tu przysłał ją
Bym się wydostał stąd
Białą Lokomotywę

Ach któż no któż to może być
Beze mnie kto nie umie żyć
I bym zmartwychwstał błaga mnie
By mnie obudził jasny zew
Białej Lokomotywy

Suniemy poprzez czarne łąki
Suniemy przez spalony las
Mijamy bram zwęglone szczątki
Płyniemy przez wspomnienia miast
Z Białą Lokomotywą

Gdzie brzęczą pszczoły pluszcze rzeka
Gdzie słońca blask i cienie drzew
Do tej co na mnie w życiu czeka
Do życia znowu nieś mnie nieś
Biała Lokomotywo

Edward Stachura

środa, 18 maja 2011

Uściśnij człowieka

Jadąc autobusem, zobaczyłam na banerze reklamowym słowa: Uściśnij człowieka zamiast dłoni. Nie była to, jakby się można było spodziewać, reklama społeczna. W ten sposób reklamuje się mleczną czekoladę. Przesłanie fajne, tyle że nie wiem, co ma wspólnego z czekoladą.

Jednak, przez resztę drogi zastanawiałam się, ile osób chciałabym uścisnąć. Okazało się, że jest ich dużo. Kolejne pytanie, które sobie zadałam, brzmiało: Jak często okazuję w ten sposób ludziom, że ich lubię i doceniam. Odpowiedź wypadła pozytywnie, bo chociaż nie obłapiam wszystkich lubianych ludzi, to często okazuję sympatię w inny sposób.

I tak, bez jedzenia czekolady, zrobiło mi się słodko. Wniosek - przyjemnie jest lubić ludzi, a jeszcze przyjemniej, gdy na lubienie zasługuje wiele osób z naszego otoczenia. Jestem szczęściarą, bo moja lista jest długa. Wszystkim życzę ludzkiego ciepła i wielu osób do ściskania. W prezencie wiersz mojego ulubionego twórcy ciepełka.

* * *

Ździebełko ciepełka
Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej
Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie
Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuje, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija
Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko
Nie chcę wichrów, burz, nawałnic
Uczuć, w których spalę się
Jesteśmy przecież łatwopalni
Dla mnie najważniejsze jest:
Ździebełka ciepełka...

J. Kofta

Sercowa kuracja

Prawie cały dzień spędziłam z córką i wnukiem. Fizycznie jestem wypompowana, ale humor bardzo mi się poprawił. Rano byłyśmy u pediatry. Mały rozwija się bardzo dobrze, jest silny i waży już prawie 7 kg. Podczas wizyty pokazał się pani doktor z najlepszej strony, dał się rozebrać bez wrzasków, przy badaniu nie protestował, tylko gruchał i pięknie się uśmiechał. Prosto z przychodni poszłyśmy na targ. Na straganach mnóstwo nowalijek aż chce się jeść. Zrobiłyśmy zakupy i poszłyśmy do domu. Spacer przez osiedle, na którym mieszkam, to sama przyjemność. Pięknie kwitną drzewa, krzewy, kwiaty na klombach – wiosna w pełnej krasie. Kiedy wróciliśmy do domu, zajęłam się Niutkiem a córka gotowaniem obiadu. Obie byłyśmy zadowolone. Marta odpoczęła od małego a ja mogłam się nim nacieszyć. W życiu bym nie przypuszczała, że zabawa grzechotkami, seplenienie i wydawanie nieartykułowanych dźwięków może być aż tak odprężające. Niestety wszystko co dobre szybko mija - mąż wrócił z pracy i przejął małego. Wieczorem córka z chłopakami poszła do siebie i zostaliśmy z mężem sami. Trochę pogadaliśmy a potem ja sprzątnęłam kuchnię, mąż usnął na książce (musiała być bardzo ciekawa). Teraz wącham konwalie, które dostałam od córki i wystukuję na klawiaturze ślad dzisiejszego dnia. Znowu jest dobrze, chociaż nic wielkiego się nie wydarzyło i właściwie nic się nie zmieniło. Tylko ja skupiłam się na tym, że mój czas jest teraz, nie wczoraj i nie jutro. I tak będzie co ma być, a serce najlepiej się leczy wspaniałością codziennych rzeczy.

wtorek, 17 maja 2011

Terapeutyczne działanie kozy

Nowy tydzień zaczęłam od planowania nowych zadań. Pomyślałam, że skoro na stare problemy nie mogę nic poradzić, to powinnam zająć się realizowaniem zmian, które poprawią mi nastrój.

Większość czasu spędzam w domu, więc od niego zaczęłam. Rozejrzałam się po pokoju i doszłam do wniosku, że wymaga malowania. Ściany ze strukturą szybciej przyjmują kurz, więc już trochę wiać, że od malowania minęło dwa lata a zresztą kolor przydymionej pomarańczy już mi się znudził. Marzy mi się jakiś odcień zieleni, może miętowy. Poza tym trzeba wreszcie powiesić telewizor, bo głupio wygląda stojąc na niskiej półce, no i niewygodnie się go ogląda. Miejsce po telewizorze trzeba jakoś wykorzystać a taka duża półka świetnie nadaje się do przerobienia na szafkę. Wystarczyłoby zamówić drzwiczki, trzy półki do środka, uchwyty i zawiasy. Zadzwoniłam do sklepu i bingo – mają płytę meblową, z której jest reszta mebli. Skoro tak dobrze się złożyło, to przy okazji przydałoby się zrobić parę półek, bo wkurzają mnie książki ułożone w piramidkę i te schowane na parapecie za zasłoną.

Jak się bawić to na całego, ale trzeba obłaskawić męża, który ma to wszystko poskręcać i pomalować. Najprostszym sposobem jest przyznanie mu racji. Ponieważ przy każdym remoncie mąż smędzi, że ma dosyć malowania ram, co wiosnę udowadnia, że opłaty za grzanie byłyby mniejsze, gdybyśmy zmienili okna, to teraz będzie jak chciał. A przecież po wymianie okien ściany trzeba pomalować, to jest „oczywista oczywistość”, więc nie powinien narzekać, że wymyśliłam niepotrzebnie remont. Co do mnie, to mam świadomość, że robienie remontu, w moim stanie ducha i ciała, trochę przypomina anegdotę o kozie, ale liczę na to, że po wszystkim będę zadowolona jak Żyd.

* * *

Przychodzi biedny Żyd do rabina i prosi o radę:
Oj, mądry Rebe, pomóż mi. To moje życie takie ciężkie: mieszkam w niewielkiej chatce z żoną, czwórką dzieci, babcią, dziadkiem i jeszcze teściową. Już się zupełnie nie mieścimy w tej małej izdebce. Oj pomóż, mądry Rebe...
Na to Rabin powiada:
Słyszałem, że masz w obórce kozę?...
- Tak Rebe, mam jedną kozę, co daje mleko, którym karmię dzieci.
- To ją teraz sprowadź do domu - mówi rabin.
Rebe, Rebe, co ty mówisz?... Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i jeszcze koza?... To jak ja teraz będę mieszkał?...
Ale rabin był nieubłagany - musisz wprowadzić sobie kozę do domu!!
Za parę tygodni rabin spotyka tego Żyda i pyta się:
- A co tam Icek u ciebie?
Oj Rebe. Teraz to już zupełnie nie da się żyć w domu. Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa, dziadek i jeszcze teraz ta koza. To już nie jest życie.
Na to rabin powiada:
- To zabierz kozę z powrotem do obórki.
Za niedługo rabin jeszcze raz spotyka Żyda i pyta się go:
Jak tam Icek, w twoim domu?...
- Oj, Rebe. Jakiś ty mądry! Jak my teraz mamy w domu dużo miejsca. Świetnie mieścimy się w tej izdebce - ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i dziadek. Oj jakiś ty mądry, Rebe...
Przychodzi biedny Żyd do rabina i prosi o radę:
Oj, mądry Rebe, pomóż mi. To moje życie takie ciężkie: mieszkam w niewielkiej chatce z żoną, czwórką dzieci, babcią, dziadkiem i jeszcze teściową. Już się zupełnie nie mieścimy w tej małej izdebce. Oj pomóż, mądry Rebe...
Na to Rabin powiada:
Słyszałem, że masz w obórce kozę?...
- Tak Rebe, mam jedną kozę, co daje mleko, którym karmię dzieci.
- To ją teraz sprowadź do domu - mówi rabin.
Rebe, Rebe, co ty mówisz?... Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i jeszcze koza?... To jak ja teraz będę mieszkał?...
Ale rabin był nieubłagany - musisz wprowadzić sobie kozę do domu!!
Za parę tygodni rabin spotyka tego Żyda i pyta się:
- A co tam Icek u ciebie?
Oj Rebe. Teraz to już zupełnie nie da się żyć w domu. Ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa, dziadek i jeszcze teraz ta koza. To już nie jest życie.
Na to rabin powiada:
- To zabierz kozę z powrotem do obórki.
Za niedługo rabin jeszcze raz spotyka Żyda i pyta się go:
Jak tam Icek, w twoim domu?...
- Oj, Rebe. Jakiś ty mądry! Jak my teraz mamy w domu dużo miejsca. Świetnie mieścimy się w tej izdebce - ja, żona, czwórka dzieci, żona, teściowa i dziadek. Oj jakiś ty mądry, Rebe...

niedziela, 15 maja 2011

Mam dość

Końcówka tygodnia dała mi się we znaki, więc cieszę się, że jutro niedziela. Muszę złapać oddech, bo na razie to ledwie zipię a mój ciężko wypracowany optymizm chwilowo się oddalił. Ja też chętnie bym się od siebie oddaliła, bo mam siebie dosyć. W piątek potwierdziło się, że do moich licznych braków, mogę dodać sobie jeszcze wadę serca - jakieś prawo-lewe przecieki liczone w bąbelkach, w perspektywie skrzepliny, udary i cholera wie co jeszcze. Muszę się jakoś pozbierać i zacząć ignorować swój organizm, niech radzi sobie sam. Ja ma dość. Mogę łykać leki, które bezpłatnie dostałam od przemiłej lekarki (w aptece 280 zł za pudełko), ale nic więcej nie chcę w tej sprawie wiedzieć ani robić. Za miesiąc może pomyślę co dalej. Teraz muszę odpocząć, nacieszyć się wiosną, wnukiem i wszystkim co dobre w moim życiu. Spróbuję wziąć przykład z mojej ulubionej poetki.

* * *

" Jak się czuję "

Kiedy ktoś zapyta jak się czuję.
Grzecznie mu odpowiem, że dobrze, dziękuję.
To że mam artretyzm to jeszcze nie wszystko.
Astma, serce mi dokucza i mówię z zadyszką.
Puls słaby, krew moja w cholesterol bogata.
Lecz dobrze się czuję jak na moje lata.

Bez laseczki teraz chodzić już nie mogę.
Choć zawsze wybieram najłatwiejszą drogę.
W nocy przez bezsenność bardzo się morduję
ale przyjdzie ranek. znów dobrze się czuję.
Mam zawroty głowy, pamięć figle płata.
Lecz dobrze się czuję jak na swoje lata.

Z wierszyka mojego ten sens się wywodzi.
Że kiedy starość i niemoc przychodzi.
To lepiej się zgodzić ze strzykaniem kości
I nie opowiadać o swojej starości.
Zaciskając zęby z tym losem się pogódź.
I wszystkich wokół chorobami nie nudź.

Powiadają starość okresem jest złotym.
Kiedy spać się kładę zawsze myślę o tym.
"Uszy" mam w pudełku,
"Zęby" w wodzie studzę,
"Oczy" na stoliczku zanim się obudzę.
Jeszcze przed zaśnięciem ta myśl mnie nurtuje.
Czy to wszystkie części które się wyjmuje??

Za czasów młodości (mówię bez przesady)
Łatwe były biegi, skłony i przysiady.
W średnim wieku jeszcze tyle sił zostało.
Żeby bez zmęczenia przetańczyć noc całą
A teraz na starość czasy się zmieniły.
Spacerkiem do sklepu, z powrotem bez siły.

Dobra rada dla wszystkich którzy się starzeją.
Niech zacisną zęby i z życia się śmieją.
Kiedy wstaną rano "części" pozbierają.
Niech rubrykę zgonów w prasie przeczytają..
Jeśli ich nazwiska tam nie figurują.
To znaczy ze zdrowi i dobrze się czują.

W.Szymborska

Tak mogę się nudzić....

Środę spędziłam bardzo miło. Rano trochę popracowałam, ale resztę czasu poświęciłam uprzyjmnianiu sobie życia. W południe miałam zamówioną wizytę u pana Andrzeja, który od 15 lat robi co może, żeby dodać mi urody. Nie ma chłop lekko, bo urody i włosów mam coraz mniej. Ubywanie urody ma ścisły związek z przybywaniem lat i z tym jestem pogodzona, ale wypadanie włosów mnie wkurza, bo powodem są leki, za które muszę jeszcze płacić. O wątrobie, która po lekach i na widok aptecznych rachunków staje mi w poprzek, gadać nie będę, bo miało być o miłych rzeczach. Wracając do tematu, kiedy moja głowa była już wystrzyżona i wyczesana, przejęłam od córki wnuka a ona zajęła moje miejsce.

Poszliśmy z Niutkiem na spacer. Na widok drzew małemu oczy wychodziły z orbit i aż wzdychał z przejęcia. Kiedy już się zmęczył podziwianiem świata przypomniał sobie, że coś by zjadł. Włączył syrenę, więc napoiłam go koperkiem, bo jego osobista mleczarnia była jeszcze u fryzjera. Małemu dużo do szczęścia nie było trzeba i jak tylko napełnił żołądek smacznie zasnął. A ja siedziałam sobie na ławce w wiosennym słońcu, patrzyłam jak mały uśmiecha się przez sen i cieszyłam się chwilą. Gdy córka wróciła poszłyśmy powoli w stronę domu.

Po drodze zajrzałam do banku, żeby sprawdzić jak stoję z kasą. Nie znoszę debetów, więc pilnuję żeby wydawać tylko to co mam na koncie. I tu spotkała mnie miła niespodzianka. Okazało się że są już pieniądze za ostatnie zlecenie i to większe niż się spodziewałam. Od razu znalazłam sposób na wykorzystanie nadwyżki. Postanowiłam kupić żelazko, bo moje działało ostatnio według nieznanych mi zasad, tzn termoregulator sam decydował, jaką ustawi temperaturę. Poszłyśmy więc do sklepu „nie dla idiotów”, gdzie z lekka zgłupiałam i zamiast żelazka kupiłam generator parowy. Najwyraźniej tym razem reklama nie kłamała a sprzedawca był bardzo skuteczny. I tak zarobione pieniądze trafił szlag a ja będę musiała prasować z uśmiechem, bo podobno prasowanie takim ustrojstwem to czysta przyjemność. Jak mi się spodoba, to może będę świadczyć usługi, w końcu wiele osób nie cierpi prasowania.

Po obiedzie byłam z mężem w „Biedronce” tj. sklepie dla ubogich wg naczelnego patrioty Yarkacza. Patrząc na ceny zauważyłam, że ubodzy muszą być coraz zamożniejsi, bo od mojej ostatniej wizyty sporo się zmieniło. Wieczorem byłam tak wypompowana swoją aktywnością, że zaległam przed telewizorem i obejrzałam dramat kryminalny „Dziewięć kobiet”.

A teraz piszę ten wykaz ze świadomością, że dla postronnych ten wpis zalatuje nudą. Co zrobić. Zwykłe życie szaraka, często wydaje się nudne. Jednak ja się nie nudziłam. Pod nosem podśpiewuję sobie piosenkę z tekstem Jana Wołka do muzyki Satanowskiego. Satanowski pewnie nie rozpoznałby w moim wykonaniu swojej muzyki, ale przecież nie twierdzę, że potrafię śpiewać.

Zwykły cud
Z wiekiem wkradł się nam do zwykłych słów, godny ton, tłusty druk  
Pośród prostych pojęć nowy ład słowo "bóg", słowo "świat"  
Coraz szybciej pociąg nasz się toczy, błysk, stacje dni  
Gdy dobrobyt zajrzał w nasze oczy - strach, rzadsze sny  
 Więc  
Boże, daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  

Boże, daj swym lizusom raj 
Nam za karę
Pożyć w miarę daj!

Ku ojczyzny chwale życia pół giąłeś kark jak ten muł  
Raz pod stołem, to przy stole znów czerwień dni w bieli słów  
Tu gdzie płaczą nawet głupie wierzby, śmiech przeciw złu  
Gdzież u siebie bardziej nam, no gdzież by? gdzie, jak nie tu?  
 
Więc  
Boże daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  
 
Masz za sobą globus krętych dróg w skwarze słońc, bólu nóg  
Lecz nie gadaj, że to pieski świat, nie pluj i nie drzej szat  
Nie jest garbem, ani solą w oku, krzyż, ani wrzód  
Z zimnej ziemi wschodzi biały krokus - cud! zwykły cud!  
 
Więc  
Boże, daj swym lizusom raj  
Nam za karę  
Pożyć w miarę daj!...  
 
Z dziećmi dzieci wreszcie usiąść w krąg w szepcie brzóz, splocie rąk  
W ciepłym trwaniu, gdzie zielony cień, pewny czas, letni dzień  
Teraz można w białych chmur łamańce na boski znak  
Odpaść jak w dziecięcej wyliczance, ot, choćby tak:  
 
Ein, zwei, drei, daj lizusom raj, nam za karę pożyć w miarę daj...

wtorek, 10 maja 2011

Brak nieszczęść, to wielkie szczęście

Rano obudził mnie warkot kosiarek. Spojrzałam na zegarek, godzina 7:15. Trawa się ledwie zazieleniła a już ją koszą, bo zarząd osiedla, na którym mieszkam, ma chyba jakąś tajną spółkę z firmą zajmującą się utrzymaniem zieleni. Dlatego od wczesnej wiosny do późnej jesieni zanim trawa zdąży odrosnąć już jest strzyżona do samej ziemi. Wkurza mnie to, ale umiarkowanie, bo ćwiczę się w cierpliwości na rzeczy, które są poza moim wpływem. Jest i pożytek z tej sytuacji, piękny zapach, który wypełnił pokój.

Skoro już się obudziłam, to nie było sensu próbować dosypiać zarwaną noc. Zrobiłam sobie lekkie śniadanie, łyknęłam garść prochów na zdrowie prawie wszystkiego co składa się na mój żywy póki co organizm i skończyłam ostatnie rozdziały książki, którą czytałam w nocy. Stephanie Getrler otwierała przede mną życie w prawdzie doświadczeń i bogactwie fikcyjnych wyobrażeń na temat prawdziwych bohaterów i sytuacji. Historia macierzyńskiej miłości, trudnych przeżyć utraty dziecka, tęsknoty oddalenia. I jeszcze ten tytuł, który bardzo mi przypadł do gustu: „Stanę się wiatrem”. Suma summarum, zamiast prowadzić higieniczny tryb życia znowu dałam ciała.

Jednak nie żałuję, bo dzięki tej książce uświadomiłam sobie, jak dobre mam życie. Jestem matką, która wciąż może cieszyć się swoim dzieckiem. Los był pod tym względem dla mnie bardzo łaskawy, ominęło mnie to co najgorszego może spotkać matkę. Chociażby przez to wszystko inne mogę przyjąć z pokorą. Ludzie na ogół szczęście kojarzą ze stanem nieustającej przyjemności a szczęściem jest też brak wielkich nieszczęść. I dlatego warto ćwiczyć się w cierpliwości i nie narzekać na drobne kłopoty, problemy, niewygody. Pal sześć strzykanie w krzyżu, ból głowy, brak forsy na luksusowe rzeczy, złośliwych ludzi na drodze – to nie są sprawy, które mają prawo odbierać radość życia. Kończę i biorę się za praktykowanie radości w codziennym życiu. Trzeba się spieszyć, bo życie ucieka.

* * *
Kochać i tracić...
Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znowu się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać "prowadź!"
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w ton za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
Leopold Staff

poniedziałek, 9 maja 2011

Niedziela, wiosna, pamięć, wiersz

Kończy się dzień, pełna słońca niedziela. Jestem bardzo zmęczona, ale to przyjemny rodzaj zmęczenia. Prawie cały dzień spędziłam na świeżym powietrzu. Nacieszyłam oczy wiosenną zielenią, nawąchałam się zapachu młodego lasu, posłuchałam ptasich głosów. Natura jest cudna – to banalne stwierdzenie, ale bardzo prawdziwe. Odpoczęłam, złapałam dużo dobrej energii a wieczorem znowu naszły mnie smętne myśli, z którymi musiałam sobie poradzić.

A zaczęło się od tego, że po późnym obiedzie pojechaliśmy z mężem na cmentarz. Wybieraliśmy się wczoraj, bo była piąta rocznica śmierci Teściowej, ale ze względu na paskudną pogodę przełożyliśmy wyjazd na dziś. Mimo późnej pory na cmentarzu było sporo ludzi. Głupio to zabrzmi, ale wiosną nawet cmentarz jest weselszym miejscem. Przy grobach nasadzone rządki bratków, różnokolorowe byliny, w wazonach zamiast sztucznych kwiatów tulipany, gałązki forsycji. Niestety grób Teściowej opuszczony i brudny. To już któraś z kolei rocznica, kiedy tylko my sprzątamy i zapalamy światło i sama już nie wiem, czy budzi to we mnie większy smutek czy niesmak. Jednak widziałam, że mężowi było przykro. Cóż rodzeństwa się nie wybiera, ale też uczuć nie da się wymazać na zawołanie. W drodze powrotnej przypadkiem trafiłam na grób znajomej. Byłyśmy równolatkami i razem zaczynałyśmy swoją pierwszą pracę. Wiele lat jej nie widziałam, bo emigrowała w latach dziewięćdziesiątych, ale zawsze miło ją wspominałam. Zmarła tydzień po 52 urodzinach. Teraz mogę już tylko zapalić jej światło.

Na smutki dobre są wiersze. Mnie zwykle pomagają znaleźć się w lepszym świecie. Ten wiersz pierwszy raz czytałam straaaaasznie dawno temu, kiedy jeszcze nigdzie nie chciałam wracać, wprost przeciwnie, gnałam szybko do przed siebie, bo przyszłość wydawała mi się znacznie lepsza od przeszłości i teraźniejszości. Teraz już wiem, że nie trzeba się zbytnio śpieszyć, że dobre rzeczy dzieją się w każdym czasie i nie należy życia odkładać do jutra. Życie jest tylko dziś.
* * *
Powrót

Wracam do prostych rzeczy - do pyłów tańczących w próżni,
do małego ślepego pająka, co się barwą od ściany nie różni,
do drżących w słocie okiennic głośnego, gorzkiego szlochu,
do szpar ciekawych w podłodze, pełnych zagadek i prochu.
Wracam z zawiłej drogi zwycięskiej, wracam z podboju
do tajni mysiej nory, ukrytej w kącie pokoju,
do strasznej śmierci dzięcioła, do przygód okropnych jeża,
do niepojętej ucieczki sowy i nietoperza.
Coraz jest prościej, ciszej... coraz bezpieczniej, jaśniej...
Wracam - jak smok znużony - do starej, starej baśni.
Kazimiera Iłłakowiczówna

sobota, 7 maja 2011

Serial i wspomnienia

Wieczorem włączyłam telewizor a na ekranie czołówka serialu „Na dobre i na złe”. Niech będzie - pomyślałam. Serial oglądam sporadycznie, ale jednak. Czasami nawet dorośli potrzebują bajek, w których świat jest lepszy. A w tej bajce lekarze są dobrzy i bezgranicznie oddani pacjentom, szpital jest przyjazny chorym ludziom i w niczym nie przypomina fabryki obrabiającej chorobowe przypadki, jak ma to miejsce w rzeczywistości.

Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam obrazki z ulic mojego miasta. Stare Miasto, piękne kamieniczki, miejsca które darzę sentymentem, z którymi wiążą mnie wspomnienia a w tej scenerii przechadzający się bohaterowie serialu. Zastanawiałam się skąd się tam wzięli, bo nie oglądałam poprzednich odcinków, i wtedy zobaczyłam na ekranie mojego siostrzeńca. Ucieszyłam się, że dobrze wypadł w epizodycznej rólce i wciąż robi to co lubi.

Przypomniał mi się mały chłopczyk, z okrągłą jak jabłuszko buzią, ciemnymi oczami i wiecznie rozwichrzoną jasną grzywką, którego wszędzie było pełno. Pamiętam jak odbierałam go z przedszkola a on szedł z głową do tyłu, bo zanim zszedł do szatni, zawsze miał jeszcze coś do załatwienia. Pamiętam jak bawił się z bratem w rycerza, gdy kupiłam im plastikowe szpady i buzie umorusane czekoladą z urodzinowych tortów, które dla nich piekłam. Nasze zabawy we troje: tańce w kółku, berka, starego niedźwiedzia, pociąg. Wyścigi po drewnianych schodach starej kamienicy, kto pierwszy będzie pod drzwiami mieszkania i grę w piłkę.

Ze wzruszeniem wspominam te wszystkie godziny, które spędziłam opiekując się siostrzeńcami i radość jaką dawało mi bycie ich ciotką. Cóż wszystko mija. Mali chłopcy wyrastają, mają swoje sprawy, swoje dzieci, swoje dorosłe życie.

Koniec

Co się spotkało a potem rozeszło
co było razem by biec w różne strony
szczęście co nagle rozdarło się w środku
chociaż żegnając kocha się najdłużej
bliscy co potem wydają się obcy
i mówią sobie wszystko się skończyło
Nie martw się o nic, bo szpak zamyślony
i smutna ziemia w niewidzialnych rękach
orzeszek grabu z skrzydełkiem zielonym
żyrafa co szyją wypatrzy najdalej
wiedzą jak serce nie zabite sercem
koniec - to kłamczuch w świecie nieskończonym

J. Twardowski

czwartek, 5 maja 2011

Mam ochotę być strusiem...

Czwartkowy poranek przywitał mnie słońcem, ale jakoś nie poczułam się z tego powodu lepiej. Przy porannej herbacie zastanawiałam się co uda mi się dzisiaj zrobić. Gdyby postawić na ducha, to byłoby tego całkiem sporo, ale niestety ciało mam mdłe.

Czuję że moje życie mnie przerasta. Zrobiło się wyrośnięte, jak wielkanocna baba. Niestety rodzynków w nim mało, nie jest takie smaczne, ale daje zgagę. I jak sobie z tym poradzić skoro fizycznie wszystko jest zbyt trudne. Proste czynności wymagają dużego wysiłku, jak bieg z przeszkodami. Mój ciężko wypracowany optymizm jeszcze trzyma mnie w pionie, więc próbuję zawalczyć. Szukam sposobu na zgagę, doceniam wszystko, co da się jakoś pozytywnie zinterpretować, cieszę się że nie jest gorzej, ale jestem tym taka zmęczona.

Mam ochotę nic nie robić, powiedzieć sobie będzie co ma być. Mogę nie zgodzić się na uciążliwe badanie i dalej żyć w bez świadomości wielkości sercowych ubytków. Przyjąć postawę strusia, schować głowę w piasek i liczyć że sprawy się same ułożą. Do tej pory jakoś było. Będę miała trochę względnego spokoju, skupię się na milszych rzeczach, odpocznę. To nęcąca perspektywa, bo oddala przykre doznania, trudne decyzje.

Ale przecież nie na długo, bo wypięty kuperek aż się prosi, żeby go kopnąć. Przekonam się, że samo nic się nie rozwiązało a może jeszcze bardziej się skomplikuje, kopniak spowoduje, że zaliczę glebę. I co wtedy zrobię? No dobra. Kończę to bezsensowne marudzenie. Niutek za chwile przyjdzie, trzeba się zebrać do kupy.

Dzień jak co dzień

Dzisiejszy dzień był podobny do wielu dni, które już bezpowrotnie minęły. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Ot, szara codzienność zorganizowana wokół przyziemnych spraw.

Życie stawia przed nami upierdliwe wymagania i chcemy czy nie, trzeba jakoś sobie z nimi radzić. Trzeba się umyć, trzeba coś zjeść, wywiązać się z różnych obowiązków, znaleźć się wśród innych ludzi. Jak już się obrobimy, to można ostatecznie skupić się na swojej obolałej duszy, ale jeżeli naprawdę jesteśmy w kiepskiej formie, to po tzw. normalnym dniu nie mamy już na to siły. Dobrze, nie będę generalizować, ja już nie mam siły. Święty brat Albert Chmielowski poradził kiedyś swojej współpracownicy, która wciąż przeżywała rozterki, depresje i różne psychiczne cierpienia: „Niech Dynka tyle nie myśli, bo i tak nic nie wymyśli” No właśnie. Na to że życie czasami boli, nic się nie wymyśli.

Za oknem słońce, przyroda pięknieje w rozkwicie, więc chociaż czuję miałkość swego bytu i chociaż życie ma teraz gorzki smak, to mam wielki apetyt na trwanie i uczę się być szczęśliwa bez stawiania warunków. Z rozmysłem i z własnej woli, staram się nie uzależniać swojego szczęścia od różnych rzeczy. Nie mówić, że gdyby stało się to czy tamto, to byłabym szczęśliwa a skoro się nie stanie, to nie mam szansy na szczęście. Nie oczekuję nadzwyczajnych rzeczy, szukam radości w tym co mam.

Nie zawsze jestem dobrą uczennicą, ale naprawdę się staram. Dlatego nawet w taki dzień jak dziś, gdy trudno o ”hura optymizm”, nie mówię „witaj smutku” ale też nie uciekam od smutku na oślep. Wiem, że gorszy nastrój, przygnębienie, to tylko uczucia a nie koniec świata. Mój świat będzie trwał, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, i mam szansę na radość i słońce, może już jutro. A póki co, spokojnie zanurzę się w codzienność, zrobię co będzie trzeba i poszukam tego co dobre, budujące, bo na pewno coś takiego znajdę.

środa, 4 maja 2011

Podniósł mi się poziom pH

Minął tydzień od mojego ostatniego wpisu. Przez ten czas wiele się działo. Najpierw skupiłam się na robocie i cieszyłam się, że nieźle mi idzie. A później, cóż, podniósł mi się poziom pH i nie chciało mi się gadać. Widocznie mój pech poczuł się samotny i znów do mnie przylazł. Za dobrze mi było, więc musiało coś wyleźć. Okazało się że moje sercowe problemy, które bardzo chętnie zwalałam na @menpopauzę, to jednak poważniejsza sprawa. Stwierdzono u mnie wadę serca, która rozwijała się latami, bo do tej pory nie byłam właściwie zdiagnozowana. W przyszłym tygodniu będę miała kolejne badania, które mają określić wielkość ubytku. Od tego jak wielki jest ubytek zależy termin zabiegu chirurgicznego. Kiedy pomyślę o czekających mnie atrakcjach, to mam ochotę kląć jak szewc w poniedziałek. Dopiero co minął rok odkąd miałam operację, bo znaleziono mi guza w brzuchu. Guz na szczęście okazał się niegroźny, ale co użyłam ze wstępną diagnozą guza trzustki to moje. Wychodzi na to, że jestem wyjątkowo wybrakowanym egzemplarzem, bo co mnie przebadają, to znajdują coś felernego. Jedyna rada to trzymać się z daleka od lekarzy, ale jak to zrobić, gdy chce się żyć. A mnie teraz chce się żyć jeszcze bardziej niż dotychczas. Jestem zakochana w cudnym chłopczyku, zbieram owoce macierzyństwa, bo z córką jesteśmy sobie bardzo bliskie, moje małżeństwo jest na nowym etapie rozwoju, bo znów jesteśmy tylko we dwoje, nareszcie mogę zająć się tym, o czym kiedyś tylko marzyłam. Z drugiej strony jestem zmęczona dbaniem o swoje zdrowie. Mam po kokardę upierdliwych badań, egzystencjalnych lęków, stresujących pobytów w szpitalu. Po dziurki w nosie mam chronicznego bólu, znoszenia codziennych dolegliwości, dyskomfortu. Chcę żyć, a nie z jednej choroby wchodzić w drugą. Tylko jakie to ma znaczenie, że tamtego chcę a tego sobie nie życzę? Nikt mi przecież nie obiecywał, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Nie podoba mi się że życie czasem bardzo boli. Tylko że to niczego nie zmienia. Kiedyś przeczytałam wiersz (poezja daje mi oddech), który oddaje to co teraz czuję.

* * *
O Boże, jakiż bój śmiertelny!
Dwóch ludzi mieszka w moim łonie:
Jeden ku Tobie wznosi dłonie,
Miłości i ufności pełny
Gdy drugi, hardy i niewierny,
Przeciw Twej woli buntem zionie
tłum. Jeana Racina