Szukaj na tym blogu

wtorek, 4 listopada 2025

Wspominki

 
Kolejny listopad, miesiąc nostalgii, zadumy i wspomnień o tych, którzy już po tamtej stronie. Najpierw Dzień Wszystkich Świętych, potem Zaduszki, które lubię bardziej. Tegoroczne święta spędziłam podobnie jak wiele innych w minionych latach. We Wszystkich Świętych byliśmy na grobach całą rodziną, a w Zaduszki pojechałam na cmentarz tylko z córką. Dobrze nam się wspominało, trochę z tęsknotą, trochę z uśmiechem. Wieczorem miałam pójść na cmentarz ze starszym wnukiem, ale zabrakło mi sił. 
W nocy po Zaduszkach przyśnił mi się dziadek Michał, ojciec mojego taty. Znowu byłam u dziadków na Noworybnej, siedziałam przy oknie i wyglądałam na ulicę. Do pokoju wszedł dziadek, spojrzał na mnie, a w jego spojrzeniu było zdziwienie.
- Bajka co ty tu robisz? - spytał.
- Przyszłam na truskawki.
- Skąd ci wezmę truskawki w listopadzie?
- Babcia mi dawała, bo muszę jeść dużo witamin.
- Nie mam truskawek, mówiłem, jest listopad.
- Ale ja muszę, bo nie mam siły żyć - nie ustępowałam.
- Jak nie masz siły żyć to umrzyj. Ja tak zrobiłem - powiedział twardo. 
Ta rada tak bardzo mi się nie spodobała, że od razu się obudziłam, kończąc tym samym spotkanie z dziadkiem. Była czwarta nad ranem, w okienne szyby stukał deszcz.
 
Mój śpiący mózg odtworzył sytuację, która miała miejsce, gdy miałam siedem lat, ale dodał swój komentarz, bo na jawie dziadek nie udzielał mi tak drastycznych rad. Nie wiem, jak to się stało, że zapamiętałam tak prozaiczną sytuację, jaką było wyglądanie przez okno i jedzenie truskawek w mieszkaniu dziadków na Starym Mieście. Dlaczego sytuacja nie nacechowana jakimś znaczącym ładunkiem emocjonalnym zapisała się w mojej głowie na ponad pięćdziesiąt lat i widzę, jak na filmie, siedmioletnią dziewczynkę patrzącą na ulicę i jedzącą wielkie, czerwone truskawki. Może stało się tak, bo wizyta u dziadków była jakoś związana z chorobą dziadka, a ja intuicyjnie czułam strach babci, podenerwowanie mamy. Nie wiem, mogę się tylko domyślać. 

Dziadka Michała znałam głównie z opowiadań. Wiedziałam, że chorował na ziarnicę złośliwą, która w tamtym czasie była nieuleczalna. Gdy było już bardzo źle wezwał pogotowie i kazał zawieść się do szpitala, żeby oszczędzić rodzinie widoku umierającego, bezradnego człowieka. Znając diagnozę lekarz z pogotowia nie chciał go zabrać, ale dziadek postawił na swoim. Ledwie trzymając się na nogach poszedł do karetki i dał lekarzowi wybór, że albo zabiera go do szpitala, albo pod pierwszy most, bo on nie życzy sobie umierać na oczach wnuków. Lekarz skapitulował i odwiózł dziadka do szpitala. Po tygodniu dziadek zmarł, tak jak żył, czyli na swoich warunkach. 
 
Słuchając deszczu, zastanawiałam się co miał znaczyć ten sen. Wkurzyłam dziadka w zaświatach, bo za bardzo narzekam na starość i kiepski stan mojego organizmu? A może mój uśpiony mózg dał mi lekcję, przypominając, że życie wymaga wysiłku - nie chcesz się wysilać, to umieraj. Bo choć życie to krótka kreseczka pomiędzy dniem urodzin, a dniem śmierci, to wymaga od nas hartu ducha i kondycji maratończyka. Przyjęłam lekcję - w listopadzie nie ma słodkich truskawek, ale dopóki trwa życie trzeba cieszyć się każdym dniem. 
 
Brat przysłał mi stare zdjęcie dziadka Michała. Niestety bardzo zniszczone. Po przerobieniu przez AI zdjęcie jest lepszej jakości, ale zmienia się wyraz oczu dziadka, a w nich widzę spojrzenie mojego taty, więc żadnych przeróbek nie będzie.
 
                                                I na dzisiaj to by było na tyle.


wtorek, 28 października 2025

Trzeba by coś napisać, więc piszę, będzie nudno, ale za to długo


zrodlo:internet

Trzeba by coś napisać, żeby blog całkiem nie zarósł pajęczynami, myślałam i na myśleniu minął mi miesiąc. Bo... o czym tu pisać jak u mnie nic ciekawego się nie dzieje? Dużo czytam, trochę piszę tylko dla siebie, coś tam dłubię na drutach, spaceruję jak serce pozwala, robię zdjęcia i rozwiązuję jolki, szyfrówki, szarady, oglądam z księciem małżonkiem długaśne seriale i słucham muzyki. Normalnie nuda pani kochana i emeryckie zajęcia, ale ja jakoś się nie nudzę. Czas szybko mija, bo czas pędzi, a ja się wlokę. 

Ale... skoro już weszłam na bloga i tak ględzę o niczym, to doniosę z kronikarskiego obowiązku, że w połowie września zachorowałam na covid.

niedziela, 14 września 2025

Obsydian kamień alchemików i bab zaklinających rzeczywistość

Lubię przyglądać się światu, a jeszcze bardziej lubię odkrywać różne tajemnice. Odkrywca ze mnie tyci tyci, więc korzystam z wiedzy innych. Czytałam ostatnio biografię 
Johna Dee, XVI-wiecznego matematyka, astrologa, alchemika i zafascynowanego magią wizjonera, który był doradcą królowej Anglii Elżbiety I i jednym z autorów imperialnych sukcesów Anglii. Podobno to właśnie on był twórcą nazwy "Imperium Brytyjskie". John Dee był człowiekiem wszechstronnie wykształconym i perfekcyjnie łączył bycie badaczem nauk wszelakich z dogłębnym zainteresowaniem magią i poszukiwaniem kamienia filozoficznego. W jego historii jest też polski ślad, bo przez jakiś czas mieszkał w Krakowie i doradzał królowi Stefanowi Batoremu. A jak doradzał? Za pomocą obsydianowego lustra, które miało pokazywać wszystko co na ziemi, pod ziemią i na niebie oraz umożliwiało przepowiadanie przyszłości. 

Poczytałam i już wiem, że obsydian to kamień wulkaniczny, który powstaje na skutek szybkiego stygnięcia lawy w oceanicznych głębinach. Ta niezwykła, czarna skała miała służyć jako brama do światów równoległych i ukrytej wiedzy, a także do świata duchów. Obsydianowych luster używali Aztekowie i lustro, którego właścicielem był John Dee, pochodziło podobno z Meksyku. Obsydian odgrywał istotną rolę w wielu kulturach i był wykorzystywany nie tylko w praktykach religijnych i magicznych, ale także jako materiał na narzędzia i broń. Wiara w jego magiczną moc zakładała, że kamień ma moc odpędzania złych duchów zaś tych, którzy go posiadają, ma chronić przed złem we wszelkiej postaci. Ja ostatnio żyję w świecie trochę równoległym, więc wszelkie dziwy to moja bajka.

Co więcej, okazało się, że w mojej przepastnej szufladzie, w której trzymam biżuterię, mam  kilka caceniek z naturalnym obsydianem. Caceniek mam dużo, bo,  jak już uprzejmie donosiłam, im bardziej ubywa mi urody tym bardziej odwracam uwagę koralikami.

Teraz nie pozostaje mi nic innego jak włączyć magiczne myślenie, założyć srebrny pierścionek z obsydianem, czarny jak nocne niebo naszyjnik albo korale i poczekać aż ziści się wszystko co przypisuje się obsydianowi. No co? Dam szansę losowi, żeby mnie trochę uszczęśliwił. 

Sama uszczęśliwiam się nie tylko koralikami, ale też praktykowaniem słodkiego nicnierobienia i pstrykaniem zdjęć. A moje nocne niebo wygląda tak; schody do latającego spodka i księżyc. Na dole drzewo robi duże oczy.



I na dzisiaj to by było na tyle.

piątek, 29 sierpnia 2025

Żeby życie było znośne


"Chwilami życie bywa znośne" napisała moja ulubiona poetka, ale o tę znośość trzeba się postarać, więc się staram. Nie wszystkim podoba się moja metoda, bo ich zdaniem zbyt dziwaczna. P
rzyjaciółka  zaniepokojona moim wycofaniem zastanawiała się, czy nie mam depresji, bo teraz każdy smutek, dyskomfort, niezadowolenie, to od razu depresja. A mnie jest tylko smutno, że coraz mniej podoba mi się otaczający mnie świat. No nie podoba mi się, więc chronię się w kokonie swojej codzienności, bo tam jest bezpiecznie, tam mam parę powodów do radości. Korzystam z rady mojego ulubionego smutasa i trzymam się swoich chmur, mieszkam tam, a tu, czyli w ogólnie pojętym świecie, tylko bywam. Potrzebuję skupienia się na sobie, zamyślenia, grzebania we wspomnieniach i obłaskawiania bólu przemijania. 

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Gwiazdy też gasną

Gwiezdny Pył- ArteDania

Kilkanaście lat temu przez nieprzypadkowy przypadek (nie ma przypadków tylko lekcje do odrobienia) trafiłam na bloga pt. "Bez odwrotu", którego autorką była Stardust, emigrantka z Polski osiadła w USA. Przez pierwsze kilka lat czytałam bloga, ale nie komentowałam, byłam takim podglądaczem, co było bardzo źle widziane przez autorkę. Gdy Star ogłosiła, że zamyka bloga, wpadłam w panikę, bo przez te lata bardzo polubiłam tę zadziorną, błyskotliwie inteligentną i przezabawną kobietę. Zestrachana napisałam do niej kilka słów o sobie, przyznałam się do podglądactwa i zapytałam na koniec, czy mogę utrzymać z nią kontakt. Po kilku dniach dostałam zaproszenie na jej zamkniętego bloga "Krok do obłędu" i tak rozpoczęła się nasza internetowa bliska znajomość ocierająca się o przyjaźń. Spotykałyśmy się na blogach, pisałyśmy do siebie maile i rozmawiałyśmy na WhatsAppie. Wiele się od niej nauczyłam, także o sobie. Często w żartach i całkiem poważnie mówiłam,  że jest moją mistrzynią. Była nadzwyczajną, piękną kobietą, która wiedziała czego chce od życia i potrafiła odważnie po to sięgać. Podziwiałam jej odwagę, uporządkowanie, zdroworozsądkowe podejście do życia, autoironię, samoświadomość,  wrażliwość, otwartość na ludzi, dużą wiedzę i ogromne poczucie humoru. Była pełna sprzeczności, bo z jednej strony bardzo wrażliwa i dobra, z drugiej strony bywała bezwzględna, apodyktyczna i bardzo krytyczna. Ubóstwiała mieć rację, ale potrafiła przyznać się do błędu. Bardzo się starała, żeby być sprawiedliwa w ocenie siebie i innych, różnie jej to wychodziło. Zdawała sobie sprawę z tego, że ma trudny charakter. Często mówiła,  że urodziła się już wkurwiona, a z czasem ten wkurw jej się utrwalił. Tak, Star potrafiła rzucić wulgarnym słowem, ale też potrafiła posługiwać się piękną polszczyzną. Miała niewątpliwy talent literacki, nietuzinkowe poczucie humoru i dużą wiedzę z różnych dziedzin. Jej wkurw był wynikiem bezkompromisowości, bo tak naprawdę była osobą szlachetną i mierziło ją wszystko co byle jakie, złe, niepasujące do jej wyobrażenia o tym, jak powinno się postępować. Wzbudzała skrajne emocje, więc przez jednych była podziwiana i lubiana, inni jej nienawidzili, ale rzadko kto przechodził obok niej obojętnie. Najbardziej nienawidziły Star te blogerki, które miały wszystkie jej wady, ale nie miały żadnej z jej zalet. Całkiem bezpodstawnie przypisywały jej montowanie jakiś blogowych wojenek, sądziły chyba wg siebie, bo Star miała odwagę mówić i działać wprost. Była bardzo impulsywna, czasem sarkastyczna i złośliwa, ale nie była podła, na pewno nie rozmyślnie. Nie zawsze się z nią zgadzałam, czasem iskrzyło, ale udało się nam nigdy nie pokłócić. A to jedna z naszych nocnych rozmów, gdy Star już wiedziała, że jej czas już się kończy.

Wiadomość o jej śmierci bardzo mnie zabolała, chociaż Star przygotowywała bliskie jej osoby na swoje odejście. Była troskliwa. Do końca decydowała jak chce żyć i odważnie wybrała, że nie chce na siłę przedłużać swojego życia kosztem jego jakości. Była mocarna w życiu, w chorobie i w umieraniu też. 

Zmarła nagle. Na wieść o dacie, gdy zatrzymało się jej serce, pomyślałam, że przyszedł po nią jej tata, którego bardzo kochała, a który odszedł kilka miesięcy po jej wyjeździe do USA. A jak wierzyć w wędrówkę dusz, to Wspaniały też wziął ja za rękę, tak jak ona trzymała jego dłoń, gdy odchodził z tego świata przed trzema laty. Przeżyli razem piękny kawałek życia, byli sobie pisani, więc jest szansa, że znowu się odnajdą. Star nie była religijna, ale bardzo wierzyła w miłość i w to, że jesteśmy wieczną energią.

Jestem wdzięczna Stardust-Marylce za wspólny czas, za śmiech do łez, za mądre rozmowy i dobre rady, za wsparcie i wielką życzliwość jaką mi okazywała. Będzie mi jej brakowało. Zachowam ją we wdzięcznej pamięci, bo była warta zapamiętania i rzeczywiście była gwiazdą, która roztaczała wokół siebie blask. A dalej to już tylko gwiezdny pył. 



I na dzisiaj to by było na tyle.

wtorek, 29 lipca 2025

Jestem, ale gdzie indziej

Zrobiłam sobie wolne od pisania bloga i jednych zmartwiłam, a inni pewnie się ucieszyli. Tych, którzy się cieszyli sądząc,  że trafił mnie szlag,muszę rozczarować, bo żyję i mam się dobrze. Bez przesady z tym dobrze, ale nigdzie się nie wybieram. Anonimy mogą być rozczarowane, ale  cudze rozczarowanie to nie mój problem. Wystarczy, że muszę się zmagać się ze swoimi frustracjami, cudzych nie potrzebuję. Tych, których moja nieobecność zaniepokoiła, bardzo przepraszam. Nie chciałam nikogo zmartwić, ale już tak mam, że czasami potrzebuję pomilczeć, a już szczególnie gdy nie mam nic mądrego ani optymistycznego do powiedzenia. Przepraszam za brak  odpowiedzi na komentarze, ale najpierw miałam niesmak po wyborach, więc musiałam zrobić sobie reset, a teraz to już nie ma  sensu wracać do tego od czego uciekałam. 

poniedziałek, 2 czerwca 2025

Przegrała cała Poska... a mieliśmy szansę na lepszą przyszłość


Pierwsza moja myśl dzisiejszego poranka była taka jak tytuł posta - przegrała cała Polska, a mieliśmy szansę na lepszą przyszłość, druga przyniosła smutek i złość. Nie rozumiem moich rodaków i już nie chcę rozumieć, bo brzydzi mnie hipokryzja i skrajna głupota. Polska jest podzielona na pół, a nowy lokator pałacu prezydenckiego będzie te podziały utrwalał i podsycał. Spójrzcie na mapę, te regiony Polski, gdzie żyje się lepiej głosowały na Trzaskowskiego, tam gdzie biedniej najwięcej głosów dostał Nawrocki.
Ludzie z tej pierwszej części Polski jakoś sobie poradzą, bo bogatemu zawsze łatwiej, ale Ci, którzy dzisiaj się cieszą, że wygrał ich kandydat, jeszcze gorzko zapłaczą, gdy odczują na sobie skutki swojego wyboru.