Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspomnienie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspomnienie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 października 2021

Jesienny spacer nad rzekę

Późnym, jesiennym popołudniem wybrałam się na spacer nad Bystrzycę. Z tą rzeką jestem związana całe życie, bo mój rodzinny dom stał u zbiegu Bystrzycy i wpływającej do niej Czerniejówki. Teraz też mieszkam blisko i mam ogromny sentyment do tej rzeki. W dzieciństwie pisałam różne wierszyki i kilka z nich poświęciłam Bystrzycy. "Tfurczość" jedenastolatki nie była imponująca, ale, jak widać, zamiłowanie do grafomanii mi nie przeszło.

czwartek, 20 sierpnia 2020

Smutno

Jak zwykle zajrzałam na Onet Kulturę, a tam wiadomość, że nie żyje Piotr Szczepanik. Smutno. Nie był piosenkarzem mojego pokolenia, ale jego piosenki były bardzo moje. Proste, liryczne, melancholijne, trochę naiwne. Poza tym, typ mężczyzny romantycznego, nostalgicznego, trochę samotnika, wyrażającego się z atencją o kobietach bardzo mi się podobał. No i był przystojny. Do tego był moim krajanem, bo urodził się i wiele lat żył w Lublinie. Coś mi ubyło. Od wielu lat żył w cieniu, ale był. Teraz już go nie ma. Zostały tylko piosenki. I jeszcze ta świadomość, że moja świeczka też coraz krótsza. To nie napawa optymizmem. Tak to życie innych ludzi przekłada się na nasze życie. Mijamy.

TU  można przeczytać co nie co na jego temat.

 

I na dzisiaj to by było na tyle.


niedziela, 24 lipca 2011

Wspomnienie o genialnej koleżance z pracy

„Jestem genialna!” - mówiła często A. moja koleżanka z pracy. Patrzyłam na nią ze zdumieniem, oczy powiększały mi się do wielkości spodków a i tak nie mogłam się dopatrzyć genialności w wyczynach A., już prędzej - dużego sprytu i umiejętności wykorzystania każdej sytuacji na swoją korzyść.

Przykład pierwszy z brzegu, chyba najmniej genialny, ale symptomatyczny. A. pomieszała wydruki książeczek i ponad sto przesyłek trafiło nie tam gdzie powinno. Po kilku dniach zaczęły docierać informacje od kredytobiorców, którzy się dziwili, że w kopercie z ich nazwiskiem były dokumenty dotyczące innej osoby. Trzeba było szybko jakoś rozwiązać problem. Wydrukowanie nowych książeczek, nie rozwiązywało sprawy, bo należało jeszcze odzyskać mylnie dostarczone oryginały umów kredytowych.Nie było innego wyjścia, jak odebranie rozesłanych dokumentów i ponowne dostarczenie ich kredytobiorcom.

Poleciłam A. szybkie nawiązanie kontaktu z kredytobiorcami i ustalenie dogodnego dla nich sposobu zwrotu dokumentów. Jednak ona miała lepszy, co tam lepszy, genialny pomysł.
- Dobra, obdzwonię wszystkich i każę im przynieść te kwity do biura. Jak wszyscy przyniosą, to się od nowa roześle – powiedziała A. bardzo zadowolona ze swojej operatywności.
- A. nie pomyślałaś, że to nie wypada, żeby nasi klienci naprawiali twoje błędy? Poza tym, to może potrwać, a oni mają terminy spłat.
A. trochę się strapiła, ale genialnie szybko znalazła rozwiązanie.
- Przecież to proste. Powie się im, że jak nie chcą płacić odsetek za nieterminową spłatę, to niech się pośpieszą. Nie powinni narzekać, w końcu troszczymy się o ich pieniądze. Genialne nie? - powiedziała rozradowana.
- A jak wytłumaczysz dyrektorowi tę sytuację?
- Ja??? Dlaczego ja? Przecież to ty jesteś kierowniczką. Wymyśl coś – odparła z niezachwianą pewnością, że ma do czynienia z kretynką, która nie rozumie oczywistych spraw i genialnych rozwiązań.
No, tak. Za geniuszami trudno nadążyć. W każdym bądź razie ja, jak do tej pory, to nie nadążam, za głupia jestem, po prostu.

A czemu przy niedzieli zebrało mi się na wspominanie mojej genialnej koleżanki? Powód był. Dzisiaj zadzwoniła do mnie inna koleżanka (fajna chociaż stanowczo mniej „genialna”) i przy okazji dowiedziałam się, jak potoczyły się losy znajomych po moim wypadku i odejściu z firmy. Okazało się, że A., gdy straciła pracę w firmie, została podróżniczką, objechała na rowerze jezioro Wiktorii i napisała o tym książkę. I, jak tu nie wierzyć, że każdy jest stworzony do czegoś wielkiego, wystarczy w siebie uwierzyć. A. miała różne braki, ale nigdy nie brakowało jej samozaparcia, sprytu i oczywiście wiary w swoją genialność. Cieszę się, że się jej udało. Jako wolny strzelec na pewno realizuje się lepiej niż wtłoczona w sztywne ramy pracownika bankowego. A książkę przeczytam, bo fantazję i intelekt A. zawsze szczerze podziwiałam. Poza tym miło jest obserwować, jak ci, których znaliśmy z nie najlepszych doświadczeń, w czymś się odnajdują i realizują.

Tak na marginesie, to może powinnam zacząć bardziej pracować nad sobą? Może jeszcze mam szansę zostać „gieniusiem”. Kto to wie. Robiłam już tyle różnych rzeczy, więc może na starość pójdę w "gienialność" )))

poniedziałek, 18 lipca 2011

Niedziela w domu

Całą niedzielę przesiedziałam w domu. Trochę szkoda, bo nie skorzystaliśmy z ładnej pogody. Mieliśmy w planach wizytę u znajomych na działce, ale skończyło się na planach, bo przed południem mąż bawił się w dziadka a później ja zrobiłam sobie prace ręczne.

Niutek dzisiaj tak podciągnął się na rękach, że po raz pierwszy usiadł. Zachwytom oczywiście nie było końca. Dotychczas myślałam, że to mnie najbardziej odbija na punkcie wnuka, ale byłam w błędzie. Mój osobisty chłop bije mnie na głowę. Mały już wyczuł dziadka i nie schodzi mu z rąk. Obaj dobrze się bawią a ja robię za widza. Nie narzekam, bo miło jest na nich popatrzeć.

Ale skoro chłopaki nie chcieli się ze mną bawić, to sama zapewniłam sobie rozrywkę. Wyjęłam farbę, pędzelki, rozłożyłam gazety i wzięłam się za odnawianie drucianych pojemników. Ta robota zajęła mi sporo czasu, bo drucików sporo (dwa pojemniki) a malowanie listków wymagało precyzji.

Opuszczony przez wnuka dziadek na moją prośbę przyłączył się do mojej zabawy. Przypadło mu oczyszczenie ramki do obrazka, bo postanowiłam odmalować też ramkę a to wymagało skrobanka.

I tak siedzieliśmy sobie we dwoje skrobiąc, malując i słuchając muzyki. Mąż robił za didżeja, ja ograniczyłam się do słuchania. Oboje lubimy poezję śpiewaną, więc różnic repertuarowych nie było.

Z palcami umazanymi farbą słuchałam piosenki do wiersza Baczyńskiego. „Miłość”. Ten wiersz był pierwszym, który z kwiatkiem dostałam od męża, gdy zostaliśmy parą 34 lata temu. Trochę się wzruszyłam, nie powiem że nie. To była bardzo miła niedziela.

Piosenka jest równie piękna jak sam wiersz.
http://www.youtube.com/watch?v=asoR37WwzwI&feature=related

* * *

"Miłość"

O nieba płynnych pogód,
o ptaki, o natchnienia.
Nie wydeptana ziemia,
nie wyśpiewane Bogu
te drzewa, te kaskady
iskier, ten oddech nieba,
w ramionach jak w kolebach
zamknięty. Jak cokoły
drzewa z szumem na poły;
serca jak dzbany łaski,
takie serca jak gwiazdki,
takie oczu obłoki,
taki lot - za wysoki.

Słońce, słońce w ramionach
czy twego ciała kryształ
pełen owoców białych,
gdzie zdrój zielony tryska,
gdzie oczy miękkie w mroku
tak pół mnie, a pół Bogu.

Twych kroków korowody
w urojonych alejach,
twe odbicia u wody
jak w pragnieniach, w nadziejach.
Twoje usta u źródeł
to syte, to znów głodne,
i twój śmiech, i płakanie
nie odpłynie, zostanie.
Uniosę je, przeniosę
jak ramionami - głosem,
w czas daleki, wysoko,
w obcowanie obłokom.

czwartek, 10 marca 2011

Wspomnienie o moim Tacie...

Dzisiaj przypada 89 rocznica urodzin mojego Taty a we wrześniu minie 23 lata odkąd odszedł z tego nie najlepszego ze światów. Zostawił po sobie dobrą pamięć i troje dzieci. Często wspominam Tatę. Dzisiaj też o Nim myślałam, gdy trzymałam na kolanach maleńkiego człowieka, który dziwnym zrządzeniem losu jest bardzo podobny do swojego Pradziadka. Bardzo bym chciała, żeby urodzony 2 dni temu maluch, odziedziczył po swoim Pradziadku nie tylko urodę, ale też charakter i otwarty umysł.

Mój Tata miał ogromną wiedzę z historii, geografii, przyrody. Był ciekawy świata. Nie zdobył formalnego wykształcenia, nie został lotnikiem, bo wojna pokrzyżowała jego marzenia i plany. Jednak nie narzekał. Zmierzył się ze swoim losem i żył najlepiej jak potrafił. Ciężko pracował na utrzymanie rodziny, wybudowanie domu a w wolnych chwilach dużo czytał. W niedzielę, jedyny dzień w który nie pracował od rana do nocy, czytał książki, gazety, magazyny.

Wierszy nie czytał, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem, ale ten wiersz Gałczyńskiego bardzo do mojego Taty pasuje.

* * *

Szczęście znajduje się w tobie

Szczęście znajduje się w tobie.
Zaczyna się na dnie twego serca,
a ty możesz je wciąż powiększać,
pozostając życzliwy tam,

gdzie inni bywają nieżyczliwi;
pomagając tam,
gdzie nikt już nie pomaga;
będąc zadowolonym tam,
gdzie inni tylko stawiają żądania.
Ty potrafisz się uśmiechać tam,
gdzie się narzeka i lamentuje,
potrafisz przebaczać,
gdy ludzie zło ci wyrządzają.

* * *


Ten tekst też dotyczy mojego Taty.


O duchach, moim ojcu i okularach z zaświatów.


Kto z nas nie słyszał różnych opowieści o duchach? Jedni wierzą w te historie, inni wyśmiewają wierzących, ale nieznane pociąga i jednych, i drugich. Historia, którą chcę opowiedzieć, ma związek z moim ojcem i dwoma dziwnymi wydarzeniami z jego życia.

Rozbita szyba

Ojciec jako 18-letni chłopak został wywieziony na roboty do Niemiec. Pracował u bauera i mieszkał w małym pokoiku przy pomieszczeniu gospodarczym. Którejś nocy obudził go dźwięk rozbijanego szkła. Pomyślał, że niemieccy chłopcy rzucili kamieniem w okno, żeby przestraszyć polskiego robotnika. W pokoju było ciemno, nie widział gdzie stoją buty, więc żeby nie pokaleczyć stóp, nie schodząc z łóżka usiłował dostać się do kontaktu. Stanął na końcu łóżka, namacał kontakt, zapalił światło i spojrzał w okno. Szyba była cała, ale za oknem zobaczył twarz swojego przyjaciela. Pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy, było pytanie, skąd Tadek wziął się w Niemczech. Po chwili obraz przyjaciela zniknął, więc ojciec podbiegł do okna, otworzył je, ale dookoła była tylko ciemna noc. Dotarło do niego, że właściwie nie wie, co się stało. Pomyślał, że to, czego doświadczył, było jakimś dziwnym splątaniem jawy i snu, więc zgasił światło i starał się usnąć. Mimo zmęczenia sen nie przychodził, ale nie czuł żadnego niepokoju i nie dopatrywał się w zaistniałej sytuacji żadnych nieziemskich pierwiastków. Całe zdarzenie zyskało inny wymiar, gdy po przeszło dwóch miesiącach dostał list z domu. W liście matka prosiła, żeby na siebie uważał, robił co mu każą i informowała go:„Tadek nie żyje, zmarł 15 października". Nie było żadnych szczegółów, co się stało z Tadkiem, ale ojciec zrozumiał, że matka widocznie nie mogła napisać nic więcej. Jednak od razu skojarzył datę. Zapamiętał ją, bo tego dnia były urodziny bauera, więc po raz pierwszy najadł się do syta i zasypiając, nie czuł głodu. Niestety tej nocy nie dane mu było się wyspać, bo wydarzył się incydent z szybą. Dopiero po powrocie do Polski dowiedział się, że jego przyjaciel również dostał się na listę osób skazanych na przymusowe roboty. Został zabity, gdy uciekał z miejsca, w którym zgrupowano ludzi czekających na transport do Niemiec.

Spacer

Mój ojciec był kierowcą. Budował socjalizm wożąc wielkim „Starem" różne towary po całej Polsce. Socjalistyczna gospodarka planowa była planowa tylko z nazwy, więc pracowało się długo i w różnych godzinach. Czekając na załadunek towaru z jakichś gdańskich magazynów, żeby nie zasnąć, poszedł sobie na spacer. Był koniec listopada, padał pięknie pierwszy śnieg. Na końcu ulicy, którą szedł, zobaczył mury starego cmentarza i z ciekawości tam poszedł. Groby i alejki były przyprószone śniegiem, księżyc świecił jasno, więc idąc alejką, oglądał grobowce, usiłował odczytać napisy. Odchodząc od jednego z grobów zobaczył na końcu alejki kobietę. Trochę się zdziwił, co o tej porze robi na cmentarzu samotna, starsza pani. Pomyślał „pani", bo kobieta ubrana była w długą suknię i mantylkę. Ojciec na modzie się nie znał, ale pamiętał, że tak ubierała się jego prababka. Kobieta szła pewnie przed siebie, więc ich drogi się przecięły. Gdy się mijali, ojciec się ukłonił, a ona skinęła głową. To były czasy, kiedy nawet nieznajomi się pozdrawiali, szczególnie, gdy byli sami na pustej drodze. Każde z nich poszło w swoją stronę, ale ojca nurtowała myśl, gdzie też poszła samotna, starsza pani. Obejrzał się za nią, ale nigdzie jej nie zauważył. Omiótł wzrokiem najbliższe groby i poszukał jej śladów na obsypanej świeżym śniegiem alejce. Ale jedyne, co zobaczył, to ślady jego butów, duże i zamaszyste. Spojrzał w stronę, z której przyszła kobieta. Na cmentarnej alejce leżał nietknięty śnieg.

Mój ojciec był realistą w każdym calu, jednak te dwie historie spowodowały, że wierzył w duchy. Im dłużej o tym myślę, tym trudniej mi pogodzić obraz ojca, jakiego znałam na co dzień, z jego wiarą w istnienie bytów niematerialnych. Ojciec był zrównoważony, obiektywny, rzeczowy, nie kłamał, nie był zbyt emocjonalny i właściwie można było bez cienia przesady nazwać go stoikiem. Nawet w Boga wierzył w dość pragmatyczny sposób. Nie narzucał się Stwórcy, bo twierdził, że jest wielu ludzi, którym Pan Bóg jest bardziej potrzebny niż jemu. Mówił, że żyje uczciwie, swoje sprawy załatwia najlepiej jak umie, a Bogu głowy nie zawraca, bo bardzo Go szanuje. Z drugiej strony był przekonany, że duchowość człowieka manifestuje się w naszym realnym świecie na różne sposoby i tak naprawdę nigdy nie odchodzimy. Przechodzimy w inne wymiary, ale nawet niewidoczni dla innych wciąż trwamy. Był przekonany, że w szczególnych okolicznościach mogą się spotkać i zamanifestować swoje istnienie różne formy duchowe. Mówiąc o tych metafizycznych pierwiastkach rzeczywistości, nigdy się nie ekscytował. Opowiadał o tych swoich przekonaniach w taki sam sposób, jak o każdym innym aspekcie ludzkiego życia. Ta dwoistość w jego spojrzeniu na świat była dla mnie dziwna i do dziś jej nie rozgryzłam. Jednak mój ojciec był dla mnie wiarygodny, chociażby dlatego, że miał odwagę być sobą, bez względu na opinię innych i nie zależało mu specjalnie na uznaniu.

Gdy ojciec umarł, nie mogłam się pogodzić z tym, że odszedł trochę jakby na własne życzenie. Kilka miesięcy przed śmiercią źle się czuł. Chudł, miał jakieś bóle, ale nie chciał o tym mówić i nie dał się wyprawić do lekarza. Pojawiły się też jakieś problemy z sercem, ale ojciec to bagatelizował. Gdy brakowało mu powietrza szerzej otwierał okno i śmiał się, że ma zamiar umrzeć szybko i komfortowo. Dwa dni przed śmiercią uporządkował swoje papiery, a potem najzwyczajniej w świecie dostał zawału. Odmeldował się tak jak żył - na własnych warunkach, po męsku. Płakałam i wściekałam się na niego. Zupełnie nie mogłam sobie poradzić z tym, że już go nie ma. Ale miesiąc po jego śmierci miałam sen, który bardzo mi pomógł. Myślę, że to była ostatnia lekcja, której ojciec udzielił mi z za grobu.

Sen

Śniło mi się, że obudziłam się w nocy, bo usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam i poszłam do drzwi wejściowych. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam stojącego na korytarzu ojca. Niepewnie uchyliłam drzwi i patrzyłam na niego z niedowierzaniem, bo nawet we śnie miałam świadomość, że on nie żyje. Ojciec odsunął mnie lekko i wszedł do mieszkania. Spojrzał na mnie łagodnie i spytał
- Co mi się tak przyglądasz?
- Tato, przecież ty nie żyjesz - powiedziałam. Ojciec uśmiechnął się pobłażliwie
- Skąd masz pewność, że nie żyję? - Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc patrząc na niego, usiłowałam zrozumieć, jak on może nie wiedzieć, że umarł. I wtedy zauważyłam, że na nosie ma dziwaczne okulary w drucianych oprawkach.
- Tato, skąd wziąłeś te okulary? - zapytałam. Ojciec zdjął okulary i obejrzał je uważnie
- Musiałem sobie jakoś poradzić. Lepsze takie niż żadne. - powiedział.
- Po co potrzebne ci okulary? Książki tam czytasz? - spytałam.
- A dlaczego nie miałbym robić tego, co lubię? - odpowiedział ojciec.
- Bo nie żyjesz - powtórzyłam po raz kolejny. Ojciec pogłaskał mnie po policzku i powiedział - Teraz o tym nie myśl, to nieważne. Muszę już iść, ale jak będę potrzebny, to przyjdę. Patrzyłam jak otwiera drzwi, wychodzi, a jego postać wtapia się w mrok korytarza.

Obudziłam się z uczuciem łagodnego smutku i spokoju. Czułam się tak, jakbym załatwiła jakąś ważną sprawę, chociaż nie wiedziałam, jaką. Następnego dnia odwiedziłam mamę, bo musiałam ją o coś zapytać. Chciałam wiedzieć, czy włożyła ojcu do trumny okulary. Mama nie była pewna, więc poszła do pokoju ojca, żeby to sprawdzić. W szufladzie szafki, która stała przy łóżku, na samym wierzchu leżały okulary ojca. Może to moja nadinterpretacja, magiczne myślenie, ale jestem przekonana, że ojciec znalazł sposób, żeby we śnie upewnić mnie w tym, co mówił mi za swojego życia. Że nasze istnienie nie kończy się z chwilą fizycznej śmierci, że jest jakiś dalszy ciąg, a z tymi, których kochamy, nie rozstajemy się nigdy do końca. Od tamtej pory wierzę, że gdy będę przechodziła przez tę ostateczną granicę, to Tata będzie trzymał mnie za rękę.

Autor: Barbara Serwin (zredagowany przez: kambuzela, Analityk)

Słowa kluczowe: Duchy, ojciec, odwiedziny, Spacer, Sen, trwanie, śmierć, miłość, okulary

2009-03-14 00:13:48