W ubiegłym roku przeprowadziłam się
do nowego domu i zaczęłam od nowa urządzać swoje cztery kąty. Na
myśl o remoncie cierpła mi skóra, ale wiadomo, jak się chce mieć
lepiej, to czasem trzeba trochę pocierpieć. Jak trzeba, to trzeba.
Ja zgodna kobita jestem, więc zaczęłam remont i wzięłam się za
pakowanie manatków. Nie jest łatwo spakować w tobołki 35 lat
życia, ale jeszcze trudniej jest ogarnąć fachowców. Dotychczas
wszystkie remonty robiliśmy wespół w zespół z moim Ślubnym, ale
nie tym razem. Ani on ani ja nie mamy już do tego zdrowia. Chcąc
nie chcąc – zostali fachowcy. Remontowa story w wykonaniu
fachowców była tragikomiczna, ale jakoś nie było mi bardzo do
śmiechu. Szczególnie, że Ślubny cierpiał niewymownie, że obce
chłopy pieprzą robotę w jego chałupie. A wiadomo, jak chłop
cierpi, szczególnie niewymownie,
to nie ma siły, żeby wszystko co w okolicy nie odczuło rozmiarów
jego cierpienia. Najczęściej w okolicy chłopa znajdowałam się
ja, więc co użyłam to moje. Kiedyś, gdy głównym fachowcem od
remontów był Ślubny, żartowałam, że jak nic zostanę św.
Barbarą Męczennicą od remontów, bo robienie za pomocnika domowego
fachowca było bardzo wyczerpujące. Teraz wiem, że może być
gorzej. Oprócz upierdliwych fachowców można jeszcze dostać w
bonusie niezadowolonego pana domu, który w nic się nie wtrąca
(hahaha), ale wszystko ocenia. A oceniać było co, bo wszystko co
mogło pójść źle, tak właśnie szło. Książkę mogłabym o tym
napisać, ale jeszcze nie dziś. Ja nie Hitchcock, żeby zaczynać od
katastrofy poprzedzającej kolejną katastrofę.
Na
początek zacznę łagodnie historyjką z zamierzchłych czasów, jak
to ze Ślubnym robiłam remont i pochwalę się widokiem z okna
mojego nowego mieszkania. Ciąg dalszy remontowych zmagań opiszę
później.
* * *
Moja kuchnia od dawna wymagała remontu, ale odkładałam ten remont najdłużej jak mogłam. Po pierwsze, remont sam w sobie nie jest niczym przyjemnym, po drugie, remont robiony z moim mężem, to droga przez mękę.
Artur ma wykształcenie matematyczne, duszę poety a w kwestii udowadniania swojej męskości jest upierdliwy jak młot pneumatyczny. I nic nie mogę na to poradzić, że dla mojego męża bycie męskim jest równoznaczne z byciem samowystarczalnym. Koleżanki bardzo mi zazdroszczą, że Artur potrafi wszystko zrobić, ale nie wiedzą, jaką cenę płacę za posiadanie osobistego fachowca od wszystkiego. Faktem jest, że ile razy wspólnie odnawiamy mieszkanie, tyle razy boję się, że z własnej inicjatywy zostanę wdową. Chętnie powierzyłabym wykonanie remontu fachowcom, ale Artur na najmniejszą sugestię na ten temat wpadał w święte oburzenie i grzmiał jak ksiądz na ambonie – Zastanów się kobieto. Czy ja jestem głupi, żeby płacić za coś, co mogę zrobić sam? Nie mówię, że nie możesz, ale przy ostatnim remoncie mało się nie pozabijaliśmy, więc może… – oponowałam nieśmiało. Ale nie dokończyłam, bo po minie Artura było widać, że upór w kwestii wynajęcia fachowca grozi rozwodem. Cóż, mój mąż jest typowym zodiakalnym baranem a jak się na coś uprze, to baranem jest nie tylko ze względu na datę urodzin. A, że ktoś musi być mądrzejszy, to padło na mnie. Ustąpiłam i chciał nie chciał, zaczęliśmy remont.
W planach mieliśmy skucie starej glazury i terakoty, położenie nowych płytek, pomalowanie ścian i zawieszenie szafek. Z nieznanych mi przyczyn, Artur na czas remontu wyłączył mózg a postawił wyłącznie na mięśnie. Widocznie jako prawdziwy mężczyzna nie potrafił robić dwóch rzeczy jednocześnie, więc albo robił, albo myślał. Wszystko zaczynał od końca, ale oczywiście nie dał sobie nic powiedzieć. Zamiast opracować kolejność działań, zaczął od kompletnej demolki. Zdjął kuchenne szafki i wstawił je do pokoju. Dlaczego te szafki mają stać w pokoju? – zapytałam zirytowana. No wiesz, ten gość który miał je zabrać na razie ich nie odbierze – spokojnie odparł Artur. I zanim zdążyłam się oburzyć i zaprotestować, Artur rzucił się do skuwania kafelków. Gdy kuchnia przypominała gruzowisko, mojego męża nagle olśniło. O kurcze! – powiedział do siebie - nie bardzo pamiętam, jak trzeba kłaść płytki. Jak to nie pamiętasz, przecież już kładłeś kafelki? - zapytałam zdziwiona. - Spokojnie, nie żołądkuj się – mruknął, po czym rozsiadł się na środku wybebeszonej kuchni, zapalił papieroska i popijając kawusię zaczął czytać poradnik: „Jak układać terakotę”. Tak minął nam pierwszy dzień remontu. Drugiego dnia Artur oznajmił głosem odkrywcy – Ta podłoga jest cholernie krzywa. Bez dużej poziomicy nic nie zrobię. Poziomicy oczywiście nie przygotował, więc mieliśmy akcję „poziomica”. Artur obdzwaniał wszystkich znajomych w poszukiwaniu poziomicy a przy okazji prowadził towarzyskie pogawędki. Zagajał co słychać, skarżył się że musi robić remont, więc licznik bił, czas uciekał, a mnie trzęsła cholera. Pod wieczór, bingo, znalazła się poziomica. Artura odwiedził kolega (właściciel poziomicy) i obaj panowie, siedząc na gruzach mojej kuchni, prowadzili towarzyską rozmowę. Mąż zaserwował kawusię, bo ja nie zaproponowałam żadnego poczęstunku w nadziei, że kolega nieugoszczony szybciej sobie pójdzie. Niestety, mój brak obycia na nic się zdał, bo kolega wyszedł dopiero po trzech godzinach. Po wyjściu gościa, ślubas stwierdził – Już za późno, żeby zaczynać robotę, to ja sobie trochę poczytam. Jak powiedział, tak zrobił. Tym razem książka miała tytuł „Umysł początkującego” i dotyczyła medytacji, a jedną z medytujących była jakaś „siedząca żaba”. Artur skupiał się na swoim rozwoju duchowym, a ja, coraz bardziej wątpiąca w jego umysł, czułam się tak, jakbym osobiście jadła tę medytującą żabę. Trzeciego dnia walczyliśmy o poziom. Oczywiście, poziom naszej podłogi, bo wszystkie inne rzeczy postawione były w pionie, tyle, że na głowie. Całą wylewkę muszę zrobić od nowa – zakomunikował Artur. Daj spokój – powiedziałam - nic się nie stanie, gdy podłoga będzie trochę krzywa, a robienie od nowa wylewki, to dodatkowy koszt i kłopot. Niestety, Artur nadął się, spojrzał na mnie jak na kretynkę i stwierdził - Ja robię porządnie, albo wcale. Nie miałam wyjścia, żeby go nie zabić, musiałam się ewakuować. Gdy wróciłam wieczorem, na podłodze kuchennej leżała cementowa maź, a dumny Artur już od progu zachwalał swoje dzieło – Patrz, jak mi pięknie wyszło. Nie widziałam powodu do zachwytu, więc bez słowa wzięłam się za przygotowanie kolacji. Przy okazji, żeby coś znaleźć bawiłam się w grzybiarza, bo w jednym pokoju miałam całe wyposażenie pokoju wypoczynkowego, dwa komplety kuchenne, o lodówce i różnych narzędziach przydatnych w remoncie, nawet nie wspomnę. Przygotowanie posiłku w takich warunkach nie było łatwe, ale jak mus to mus. Gdy kolacja była gotowa, ślubas raz jeszcze zagrał mi na nerwach. Artur, chodź na kolację – zawołałam. Na noc nie będę się objadał, bo to niezdrowo – odpowiedział i poszedł do łazienki. Biorąc prysznic, śpiewał sobie na całe gardło a ja nawet nie miałam jak „popyszczyć” , bo woda zagłuszała moje darcie gęby. Po 20 minutach wyszedł z łazienki, cały czyściutki i zadowolony, popatrzył na mnie przylepnie i już widziałam, co ma na myśli. W odwecie kazałam mu iść spać. Skoro nie miał apetytu na moją kolację i nie obchodzą go moje nerwy, to ja mogę nie mieć apetytu na te rzeczy. Położyłam się do łóżka, ale nie mogłam usnąć. Pół nocy obracałam się, jak kurczak na rożnie. Bałam się, że ze złości trafi mnie szlag albo co gorsze zabiję własnego męża. Za to Artur spał snem sprawiedliwego, chrapał głośno a puste ściany kuchni robiły za echo. Następne kilka dni Artur układał płytki, więc widziałam głównie jego wypięty tyłek i wysunięty język. Nie miałam pojęcia, że układanie kafelków wymaga tyle skupienia, ale widocznie wymagało, skoro Artur musiał sobie pomagać językiem a na każde moje słowo reagował warknięciem. Gdy podłoga i ściany były oklejone ceramiką przyszła kolej na powieszenie szafek. Artur szalał z wiertarką, mocując kołki tak, jakby na każdej szafce miał siedzieć słoń. To, że jego staranność była przesadna i wszystko trwało dużo dłużej niż powinno, nie miało dla niego znaczenia. Artur jest dokładny aż do bólu, a że jego dokładność boli głównie mnie, to nie jego problem. Bo, co on winien, że ja mam niezrozumiałe pretensje? Przecież, żaden fachowiec nie zrobiłby remontu tak solidnie, więc, o co chodzi? W końcu, własnymi siłami wyremontował kuchnię, a że trwało to dłużej, to przecież nie jego wina i tylko czepialska baba może tej oczywistej prawdy nie rozumieć.
Cóż, znowu musiałam wykazać się tzw. kobiecą mądrością. Uznać, że od mężczyzny nie można za wiele wymagać i cieszyć się z tego co mam. Koleżanki podziwiają moją „nową kuchnię” i wciąż są pełne podziwu dla mojego „starego” męża, więc mówię sobie - wszystko dobre, co się dobrze kończy. I tego będę się trzymać. A mam inne wyjście? Coś mi się wydaje, że nie.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Moja kuchnia od dawna wymagała remontu, ale odkładałam ten remont najdłużej jak mogłam. Po pierwsze, remont sam w sobie nie jest niczym przyjemnym, po drugie, remont robiony z moim mężem, to droga przez mękę.
Artur ma wykształcenie matematyczne, duszę poety a w kwestii udowadniania swojej męskości jest upierdliwy jak młot pneumatyczny. I nic nie mogę na to poradzić, że dla mojego męża bycie męskim jest równoznaczne z byciem samowystarczalnym. Koleżanki bardzo mi zazdroszczą, że Artur potrafi wszystko zrobić, ale nie wiedzą, jaką cenę płacę za posiadanie osobistego fachowca od wszystkiego. Faktem jest, że ile razy wspólnie odnawiamy mieszkanie, tyle razy boję się, że z własnej inicjatywy zostanę wdową. Chętnie powierzyłabym wykonanie remontu fachowcom, ale Artur na najmniejszą sugestię na ten temat wpadał w święte oburzenie i grzmiał jak ksiądz na ambonie – Zastanów się kobieto. Czy ja jestem głupi, żeby płacić za coś, co mogę zrobić sam? Nie mówię, że nie możesz, ale przy ostatnim remoncie mało się nie pozabijaliśmy, więc może… – oponowałam nieśmiało. Ale nie dokończyłam, bo po minie Artura było widać, że upór w kwestii wynajęcia fachowca grozi rozwodem. Cóż, mój mąż jest typowym zodiakalnym baranem a jak się na coś uprze, to baranem jest nie tylko ze względu na datę urodzin. A, że ktoś musi być mądrzejszy, to padło na mnie. Ustąpiłam i chciał nie chciał, zaczęliśmy remont.
W planach mieliśmy skucie starej glazury i terakoty, położenie nowych płytek, pomalowanie ścian i zawieszenie szafek. Z nieznanych mi przyczyn, Artur na czas remontu wyłączył mózg a postawił wyłącznie na mięśnie. Widocznie jako prawdziwy mężczyzna nie potrafił robić dwóch rzeczy jednocześnie, więc albo robił, albo myślał. Wszystko zaczynał od końca, ale oczywiście nie dał sobie nic powiedzieć. Zamiast opracować kolejność działań, zaczął od kompletnej demolki. Zdjął kuchenne szafki i wstawił je do pokoju. Dlaczego te szafki mają stać w pokoju? – zapytałam zirytowana. No wiesz, ten gość który miał je zabrać na razie ich nie odbierze – spokojnie odparł Artur. I zanim zdążyłam się oburzyć i zaprotestować, Artur rzucił się do skuwania kafelków. Gdy kuchnia przypominała gruzowisko, mojego męża nagle olśniło. O kurcze! – powiedział do siebie - nie bardzo pamiętam, jak trzeba kłaść płytki. Jak to nie pamiętasz, przecież już kładłeś kafelki? - zapytałam zdziwiona. - Spokojnie, nie żołądkuj się – mruknął, po czym rozsiadł się na środku wybebeszonej kuchni, zapalił papieroska i popijając kawusię zaczął czytać poradnik: „Jak układać terakotę”. Tak minął nam pierwszy dzień remontu. Drugiego dnia Artur oznajmił głosem odkrywcy – Ta podłoga jest cholernie krzywa. Bez dużej poziomicy nic nie zrobię. Poziomicy oczywiście nie przygotował, więc mieliśmy akcję „poziomica”. Artur obdzwaniał wszystkich znajomych w poszukiwaniu poziomicy a przy okazji prowadził towarzyskie pogawędki. Zagajał co słychać, skarżył się że musi robić remont, więc licznik bił, czas uciekał, a mnie trzęsła cholera. Pod wieczór, bingo, znalazła się poziomica. Artura odwiedził kolega (właściciel poziomicy) i obaj panowie, siedząc na gruzach mojej kuchni, prowadzili towarzyską rozmowę. Mąż zaserwował kawusię, bo ja nie zaproponowałam żadnego poczęstunku w nadziei, że kolega nieugoszczony szybciej sobie pójdzie. Niestety, mój brak obycia na nic się zdał, bo kolega wyszedł dopiero po trzech godzinach. Po wyjściu gościa, ślubas stwierdził – Już za późno, żeby zaczynać robotę, to ja sobie trochę poczytam. Jak powiedział, tak zrobił. Tym razem książka miała tytuł „Umysł początkującego” i dotyczyła medytacji, a jedną z medytujących była jakaś „siedząca żaba”. Artur skupiał się na swoim rozwoju duchowym, a ja, coraz bardziej wątpiąca w jego umysł, czułam się tak, jakbym osobiście jadła tę medytującą żabę. Trzeciego dnia walczyliśmy o poziom. Oczywiście, poziom naszej podłogi, bo wszystkie inne rzeczy postawione były w pionie, tyle, że na głowie. Całą wylewkę muszę zrobić od nowa – zakomunikował Artur. Daj spokój – powiedziałam - nic się nie stanie, gdy podłoga będzie trochę krzywa, a robienie od nowa wylewki, to dodatkowy koszt i kłopot. Niestety, Artur nadął się, spojrzał na mnie jak na kretynkę i stwierdził - Ja robię porządnie, albo wcale. Nie miałam wyjścia, żeby go nie zabić, musiałam się ewakuować. Gdy wróciłam wieczorem, na podłodze kuchennej leżała cementowa maź, a dumny Artur już od progu zachwalał swoje dzieło – Patrz, jak mi pięknie wyszło. Nie widziałam powodu do zachwytu, więc bez słowa wzięłam się za przygotowanie kolacji. Przy okazji, żeby coś znaleźć bawiłam się w grzybiarza, bo w jednym pokoju miałam całe wyposażenie pokoju wypoczynkowego, dwa komplety kuchenne, o lodówce i różnych narzędziach przydatnych w remoncie, nawet nie wspomnę. Przygotowanie posiłku w takich warunkach nie było łatwe, ale jak mus to mus. Gdy kolacja była gotowa, ślubas raz jeszcze zagrał mi na nerwach. Artur, chodź na kolację – zawołałam. Na noc nie będę się objadał, bo to niezdrowo – odpowiedział i poszedł do łazienki. Biorąc prysznic, śpiewał sobie na całe gardło a ja nawet nie miałam jak „popyszczyć” , bo woda zagłuszała moje darcie gęby. Po 20 minutach wyszedł z łazienki, cały czyściutki i zadowolony, popatrzył na mnie przylepnie i już widziałam, co ma na myśli. W odwecie kazałam mu iść spać. Skoro nie miał apetytu na moją kolację i nie obchodzą go moje nerwy, to ja mogę nie mieć apetytu na te rzeczy. Położyłam się do łóżka, ale nie mogłam usnąć. Pół nocy obracałam się, jak kurczak na rożnie. Bałam się, że ze złości trafi mnie szlag albo co gorsze zabiję własnego męża. Za to Artur spał snem sprawiedliwego, chrapał głośno a puste ściany kuchni robiły za echo. Następne kilka dni Artur układał płytki, więc widziałam głównie jego wypięty tyłek i wysunięty język. Nie miałam pojęcia, że układanie kafelków wymaga tyle skupienia, ale widocznie wymagało, skoro Artur musiał sobie pomagać językiem a na każde moje słowo reagował warknięciem. Gdy podłoga i ściany były oklejone ceramiką przyszła kolej na powieszenie szafek. Artur szalał z wiertarką, mocując kołki tak, jakby na każdej szafce miał siedzieć słoń. To, że jego staranność była przesadna i wszystko trwało dużo dłużej niż powinno, nie miało dla niego znaczenia. Artur jest dokładny aż do bólu, a że jego dokładność boli głównie mnie, to nie jego problem. Bo, co on winien, że ja mam niezrozumiałe pretensje? Przecież, żaden fachowiec nie zrobiłby remontu tak solidnie, więc, o co chodzi? W końcu, własnymi siłami wyremontował kuchnię, a że trwało to dłużej, to przecież nie jego wina i tylko czepialska baba może tej oczywistej prawdy nie rozumieć.
Cóż, znowu musiałam wykazać się tzw. kobiecą mądrością. Uznać, że od mężczyzny nie można za wiele wymagać i cieszyć się z tego co mam. Koleżanki podziwiają moją „nową kuchnię” i wciąż są pełne podziwu dla mojego „starego” męża, więc mówię sobie - wszystko dobre, co się dobrze kończy. I tego będę się trzymać. A mam inne wyjście? Coś mi się wydaje, że nie.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Leżę w łóżku i patrzę |
Wyglądam przez okno i to widzę |
Dzizas, Twoj Artur ma wiele wspolnego z moim Wspanialym. Ten tez potrafi wszystko zrobic sam, pytanie kiedy?:))
OdpowiedzUsuńJak Wspanialy cos robi to najlepiej byloby jechac na wakacje, zeby wlasnie uniknac konfliktow i nie zostac wdowa.
Do tego Wspanialy jako Wodnik (nie Baran) ma taka przypadlosc, ze mysli duzo, ale jak otworzy gebe do przekazuje tylko jedna dziesiata swoich mysli i czeka na odpowiedz.
No przeciez on wymyslil, a ja taka malo inteligentna, ze nie potrafie odczytac jego mysli:)))
Jak mu to wytkne to oczywiscie przyznaje mi racje, ze zapomnialo mu sie wydalic glosno to co mu miedzy uszami gralo. Ale nastepnym razem zrobi to samo.
Dlatego koniecznie, koniecznie musze znalezc dom, w ktorym nie bedzie zadnych remontow.
Kochana już nie raz mówiłam, że mamy chłopów spod jednej sztancy. Mam nadzieję, że traficie dom, w którym Wspaniały tylko hobbystycznie będzie coś poprawiał. Tego z serca Ci życzę.
UsuńHaha widzisz jak Twoje zyczenia sie szybko spelniaja:)) I faktycznie tam bedzie mogl sie wyzywac hobbystycznie czyli bez uszczerbku dla mojej psychiki:))
Usuń