Opowiadałam już tę historię na
zaprzyjaźnionym blogu, ale, że lubię się powtarzać, opowiem
jeszcze raz.
Mam sąsiadkę, która jest
wyznawczynią pisowskiej sekty, a oprócz tego jest najgorliwszą ze
wszystkich katoliczek zamieszkałych w naszym bloku. Świeci tym
katolicyzmem po oczach i obnosi się ze swoją świętością jak
pawian z czerwoną dupą. Także nie da się tego nie zauważyć.
Odkąd ukochana przez nią partia PiS wygrała wybory, w sąsiadce
nieustająco rośnie duma. Jakby mogła to by głowę nosiła na
kiju, żeby odróżnić się od całej reszty gorszego sortu. Jak
wszystkim powszechnie wiadomo (jak ktoś jeszcze nie wie, to teraz
się dowie), ja na ogół jestem grzeczna i bez potrzeby nie czepiam
się ludzi, a takich jak sąsiadka zwłaszcza. Lubię lubić ludzi,
ale niestety nie wszystkich lubić się da. Dlatego, póki mogę, niektórych omijam. Jednak mieszkając w jednym bloku, trudno na
siebie nie wpadać. Na dodatek widywałam się z sąsiadką również
w kościele, do którego obie chodziłyśmy. Z niewiadomych mi bliżej
względów, sąsiadka uznała, że my nie tylko parafianki, ale też
najlepsze koleżanki. Z tego względu, jak tylko zobaczyła mnie na
horyzoncie, to wyrywała co sił w nogach, żeby mnie dogonić i sobie
pogadać. I rzeczywiście, sobie gadała, bo ja najczęściej w żaden
sposób nie przerywałam jej słowotoku. To, co miała do powiedzenia
było nudne i irytujące, ale wygodniej mi było nie włączać się
do rozmowy. Co ciekawe sąsiadka moje milczenie brała za aprobatę i
bez oporów robiła przy mnie za krynicę mądrości, światło
światłości i mentora od spraw ostatecznych. Pierwszy zgrzyt w
naszym sąsiedzkim tandemie miał miejsce, gdy na naszej klatce
zamieszkał Afrykanin. Chłopak był bardzo sympatyczny i cały w
uśmiechach. Posturę miał mikrą i urodę bardzo nienachalną. A zamieszkał z naszą sąsiadką piękną, rudowłosą dziewczyną.
Sąsiadka Danuta nie mogła tego przetrawić i przy pierwszej okazji
sprzedała mi swoje oburzenie.
- No wie pani co, gdzie ta dziewczyna
ma oczy? Jak można tak z Murzynem jakby nie było naszych chłopców. I pewnie bez ślubu się tam kotłują. Jeszcze jakąś chorobę nam
przywlecze - gdakała cała w niezdrowych rumieńcach.
- A ja to
chętnie bym spróbowała, jak to jest z takim egzotycznym chłopem –
rzuciłam zaczepnie.
Sąsiadkę zatkało do tego stopnia, że
zamilkła, usiłując złapać kontakt z rozumem, a ja w tym czasie
zdążyłam się bezpiecznie oddalić. Drugi raz podpadłam sąsiadce
Danucie, gdy krótko przed ostatnimi wyborami, wzięła się za
nawracanie mnie na wiarę w jedynie słuszną partię. Dorwała mnie
w drodze do domu i dawaj sprzedawać radiomaryjne mądrości, że wszystkiemu oczywiście winna żydokomuna, która razem z gejami
niszczy katolicką Polskę i tylko pisowski rząd może ocalić
Polaków.
- Rozumie pani, to jest ostatnia szansa, żeby wyrwać z
polskiej ziemi te żydowskie chwasty? Wie pani, żydostwo specjalnie
popiera te „dżendery”, żeby się Polacy nie rozmnażali? -
grzmiała jak dupa po grochówce.
Ja jestem cierpliwa, ale ta baba
wykorzystała już wszystkie zasoby mojej cierpliwości. Jak słyszę te rasistowskie i ksenofobiczne gadki tzw.
prawdziwych Polaków, którzy oczywiście, Boże broń, nie są
antysemitami, to aż się we mnie gotuje. Wstyd mi, że w Polsce nienawiść rasowa jest nie
tylko tolerowana, ale wręcz popierana. Dlatego zmieniłam na chwilę
pochodzenie i zaatakowałam sąsiadkę.
- Pani Danusiu
niech pani nie mówi takich rzeczy o Żydach, bo ja jestem z
pochodzenia Żydówką – powiedziałam z wolna cedząc słowa.
Danuta wybałuszyła oczy jednocześnie otwierając usta.
- Słuuuchamm – jęknęła z niedowierzaniem. Ale za chwilę jej prawomyślna katolicka natura przyszła jej z odsieczą. - To niemożliwe, przecież pani chodzi do kościoła – powiedziała stanowczo.
Danuta wybałuszyła oczy jednocześnie otwierając usta.
- Słuuuchamm – jęknęła z niedowierzaniem. Ale za chwilę jej prawomyślna katolicka natura przyszła jej z odsieczą. - To niemożliwe, przecież pani chodzi do kościoła – powiedziała stanowczo.
- No ja chyba lepiej wiem kim byli moi przodkowie –
odpowiedziałam. Zdziwiłaby się pani ilu jest Żydów wśród
katolików – dodałam mściwie, bo już oczami wyobraźni
widziałam, jak biedna Danuta zamartwia się, że nigdzie nie może
się czuć bezpiecznie i wśród swoich.
Skutek tamtej rozmowy jest
taki, że sąsiadka Danuta już mnie nie zaczepia i raczej mnie nie
lubi. Ja natomiast z wrodzonej złośliwości stosuję wobec niej
taktykę zwaną przeze mnie „zabij dziada dobrocią” i mówię
jej dzień dobry. Jak ta kobiecina potrafi szybko chodzić, żeby
tylko uniknąć mojego powitania. Jednak muszę przyznać, że jak
nie uda się jej mnie ominąć, to z bólem i przez zęby, ale jednak
na moje dzień dobry odpowiada.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Obrazek znaleziony w sieci.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Obrazek znaleziony w sieci.
Aż się wierzyć nie chce że są takie osoby, ale jednak są. Całkiem nieźle załatwiłaś sobie ten dystans.
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że znalazłam dobry sposób na zniechęcenie sąsiadki, bo teraz mnie omija i nie muszę słuchać jej mądrości. Nie lubię ludzi, którzy mają pogardliwy stosunek do drugiego człowieka, a jak słucham takich jak ona, to wyraźnie psuje mi się charakter. Z drugiej strony śmiać mi się chce, jak pomyślę, jak bardzo jej to moje rzekome żydostwo wadzi.
Usuń