Uprzedzam historia jest z gatunku długich, szczegółowych i może być nużąca. Kiedy już zdecydowałam się na
przeprowadzkę, to trzeba było szybko znaleźć fachowców, którzy
by wyremontowali nowe mieszkanie. Zakres prac był duży, bo obejmował
generalny remont łazienki i kuchni, wymianę podłóg oraz drzwi,
wyrównanie i malowanie ścian oraz wykonanie zabudowy przedpokoju. Zaczęłam
od szukania hydraulika, który przerobiłby instalację
wodnokanalizacyjną w łazience tak, żeby w niszy z sedesem powstał
prysznic, a sedes i umywalka zostały przeniesione na drugą ścianę.
I w tym momencie przekonałam się, że fachowiec „nasz pan” i
znalezienie kogoś, kto wie jak poprzestawiać rury, graniczy z
cudem. Ci co potrafiliby to zrobić mieli terminy zajęte na rok do
przodu, zaś ci, którzy ewentualnie chcieli się podjąć zadania, z
góry obwieszczali: „pani tak się nie da, nie ma podejścia do
pionu, niech se pani zostawi sedes tu, gdzie jest.” No nie, pani nie
chce se zostawić sedesu tu gdzie jest, pani chce mieć tak jak jej wygodnie.
Uruchomiłam wszystkie moje znajome, żeby pomagały mi w
poszukiwaniach. Koniec końców, jedna z nich prawie gwałtem
przymusiła znajomego dewelopera, żeby użyczył swojego hydraulika.
Użyczony hydraulik przyszedł w asyście syna, rzucił okiem na rury
i powiedział, że da się zrobić, ale przy
wyprowadzeniu z pionu wod-kan potrzebny będzie gzymsik.
- Pan jest fachowcem, więc ja nie będę się panu wtrącała. Proszę tylko, żeby oszczędzał pan miejsce, bo łazienka, jak widać, jest mała – powiedziałam.
- Zrobi się. Gzymsik będzie na szerokość rury - zapowiedział hydrauluk.
Ustaliliśmy, że za 1000 zł polskich pan wykona usługę, a pracę zacznie następnego dnia. Dałam panu 400 złotych zaliczki na materiały i cała szczęśliwa wróciłam do domu. Następnego dnia przyszedł syn hydraulika i zaczął kuć, wiercić i skręcać. Dwa popołudnia później (robił tylko popołudniami) poszłam zobaczyć postęp prac i z lekka wyrwało mnie z butów. Nie z zachwytu, broń Boże. Spojrzałam i co zobaczyłam? Po otwarciu drzwi łazienki wystarczyło zrobić dwa kroki, żeby wpaść na stojący pośrodku sedes. A jak człowiek bezmyślnie zrobił jeszcze dwa kroki, to miał szansę poobijać sobie kostki o biegnące wzdłuż przeciwległej ściany rury. Ja wiem, że z powodów gastrycznych czasem złośliwie mówiłam o sobie per „królowa sedesu”, ale nigdy nie miałam zapędów, żeby na środku łazienki wystawić sobie tron. A tu proszę, pan hydraulik zdecydował za mnie. Kiedy, już przestałam wytrzeszczać oczy i domknęłam usta, zwróciłam się do fachowca.
- Proszę pana dlaczego ten sedes stoi na środku i jest odsunięty (40 cm) tak bardzo od ściany? Dlaczego te rury na przyłącza do zlewu i pralki też są odsunięte ? - pytałam dociekliwie.
- No bo ma być gzymsik – zadeklarował fachowiec, a właściwie syn fachowca. - Sama pani się zgodziła – dobił mnie celnie.
No fakt, zgodziłam się na gzymsik, ale tylko ten konieczny, który miał ukryć wyprowadzenie z pionu rury do sedesu. Poza tym, ten pieprzony gzymsik miał zajmować maksymalnie 20 cm od ściany i miał być pojedyńczy. O pozostałych gzymsikach nie było mowy. Syn fachowca z lekka się strapił, ale ja nie ustępowałam. - Proszę pana, tak nie może być. Dlaczego nie wkuł pan tych rur w ścianę? - drążyłam temat.
- No, bo gzymsik – powtarzał jak mantrę. Ale jak pani nie chce – zreflektował się nagle – to ja mogę wkuć te rury, ale to będzie kosztowało dodatkowo 300 zł. - Dobrze, niech pan kuje, zapłacę – powiedziałam zrezygnowana, chociaż wykucie paska o długości niecałych dwóch metrów i szerokości pięciu centymetrów
za 300 zł wydało mi się ceną dość wygórowaną.
- Pan jest fachowcem, więc ja nie będę się panu wtrącała. Proszę tylko, żeby oszczędzał pan miejsce, bo łazienka, jak widać, jest mała – powiedziałam.
- Zrobi się. Gzymsik będzie na szerokość rury - zapowiedział hydrauluk.
Ustaliliśmy, że za 1000 zł polskich pan wykona usługę, a pracę zacznie następnego dnia. Dałam panu 400 złotych zaliczki na materiały i cała szczęśliwa wróciłam do domu. Następnego dnia przyszedł syn hydraulika i zaczął kuć, wiercić i skręcać. Dwa popołudnia później (robił tylko popołudniami) poszłam zobaczyć postęp prac i z lekka wyrwało mnie z butów. Nie z zachwytu, broń Boże. Spojrzałam i co zobaczyłam? Po otwarciu drzwi łazienki wystarczyło zrobić dwa kroki, żeby wpaść na stojący pośrodku sedes. A jak człowiek bezmyślnie zrobił jeszcze dwa kroki, to miał szansę poobijać sobie kostki o biegnące wzdłuż przeciwległej ściany rury. Ja wiem, że z powodów gastrycznych czasem złośliwie mówiłam o sobie per „królowa sedesu”, ale nigdy nie miałam zapędów, żeby na środku łazienki wystawić sobie tron. A tu proszę, pan hydraulik zdecydował za mnie. Kiedy, już przestałam wytrzeszczać oczy i domknęłam usta, zwróciłam się do fachowca.
- Proszę pana dlaczego ten sedes stoi na środku i jest odsunięty (40 cm) tak bardzo od ściany? Dlaczego te rury na przyłącza do zlewu i pralki też są odsunięte ? - pytałam dociekliwie.
- No bo ma być gzymsik – zadeklarował fachowiec, a właściwie syn fachowca. - Sama pani się zgodziła – dobił mnie celnie.
No fakt, zgodziłam się na gzymsik, ale tylko ten konieczny, który miał ukryć wyprowadzenie z pionu rury do sedesu. Poza tym, ten pieprzony gzymsik miał zajmować maksymalnie 20 cm od ściany i miał być pojedyńczy. O pozostałych gzymsikach nie było mowy. Syn fachowca z lekka się strapił, ale ja nie ustępowałam. - Proszę pana, tak nie może być. Dlaczego nie wkuł pan tych rur w ścianę? - drążyłam temat.
- No, bo gzymsik – powtarzał jak mantrę. Ale jak pani nie chce – zreflektował się nagle – to ja mogę wkuć te rury, ale to będzie kosztowało dodatkowo 300 zł. - Dobrze, niech pan kuje, zapłacę – powiedziałam zrezygnowana, chociaż wykucie paska o długości niecałych dwóch metrów i szerokości pięciu centymetrów
za 300 zł wydało mi się ceną dość wygórowaną.
Wieczorem ściągnęłam na
oględziny Ślubnego i tym samym zapewniłam sobie atrakcji ciąg dalszy. Artur
obejrzał robotę fachowca i dawaj wydziwiać, że takiej fuszerki to
on dawno nie widział, że kogo ja wynajęłam i dlaczego zgodziłam
się dopłacić trzy stówy za coś, co nie wykraczało poza zakres
wstępnej umowy. Miał rację, ale co z tego? Chciałam jak
najszybciej zrobić hydraulikę, bo zbliżał się termin u glazurnika, więc nie było wyjścia – płacz i płać.
- Zamiast się wymądrzać, pomyśl co z tym zrobić - powiedziałam wskazując na ciągle stojący na środku sedes.
- No co zrobić? Trzeba trochę skuć ścianę i dopiero wtedy wyprowadzić rurę z pionu. Facet chciał ułatwić sobie robotę, więc zrobił obejścia przy pomocy kolanek i dlatego sedes wyskoczył ci na środek łazienki - opiniował Ślubny.
Znam się na hydraulice, jak wilk na gwiazdach, więc nie nie pozostało mi nic innego, jak założyć, że Ślubny wie co mówi.
- To zadzwoń do hydraulika i mu to powiedz – zaproponowałam.
- To ty go wynajęłaś, więc nie będę się wtrącał – odpowiedział, ale jak zobaczył mój wzrok, to sam sięgnął po telefon. I miał szczęście, bo jeszcze chwila i zostałabym wdową. Niestety fachowiec nie był uprzejmy odebrać telefonu i pomimo wielu prób ciągle nie było z nim kontaktu. Remont leżał, a ja leżałam i kwiczałam. Szukając pomocy zadzwoniłam do znajomej, która pomogła znaleźć fachowca. Pani Maria znowu stanęła na wysokości zadania i zaalarmowała dewelopera, który skontaktował się z hydraulikiem. Skutek końcowy był taki, że hydraulik wreszcie oddzwonił i raczył przybyć, żeby wybić mi z głowy pretensje i zainkasować pieniądze za usługę. Ale tym razem nie dałam sobie zamydlić oczu jego fachowością i powtórzyłam kropka w kropkę, co mówił Ślubny. Hydraulik zmiękł i zamiast dalej mi truć o gzymsikach wziął się razem z synem (dotychczas jedynym wykonawcą fuszerki) za rozbieranie kunsztownie poklejonych kolanek i skucie kawałka ściany. Następnego dnia robota była skończona. Pozostało tylko zapłacić za usługę i odebrać klucze. Nie mogłam tego zrobić osobiście, bo strzyknęło mi coś w kręgosłupie i byłam chwilowo unieruchomiona. Wysłałam więc Ślubnego, żeby zakończył sprawę i też miał jakieś zasługi na polu remontowania naszego nowego domu. Po powrocie Ślubny zakomunikował, że do umówionej kwoty (1300 zł) dopłacił fachowcowi jeszcze 130 zł.
- Za co te pieniądze? - spytałam.
- Ten starszy pokazał mi rachunek na klej i rurę do odpływu. Wiesz oni chcieli, żebym zapłacił im jeszcze 100 zł za to, że zlikwidowali te kolanka, ale się nie zgodziłem – powiedział.
I co? Dogadałeś się z nimi- spytałam.
- Nie. Wkurzyli się, bo powiedziałem, że nie będę im dodatkowo płacił, za to że poprawiali po sobie spapraną robotę - wyjaśnił. - Na koniec ten starszy nawyzywał mnie od złodziei.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Normalnie, krzyknął mi w drzwiach – złodzieje! - To powiedziałem, że panowie już mi się przedstawiali, więc drugi raz nie ma potrzeby – skończył relację.
- Zamiast się wymądrzać, pomyśl co z tym zrobić - powiedziałam wskazując na ciągle stojący na środku sedes.
- No co zrobić? Trzeba trochę skuć ścianę i dopiero wtedy wyprowadzić rurę z pionu. Facet chciał ułatwić sobie robotę, więc zrobił obejścia przy pomocy kolanek i dlatego sedes wyskoczył ci na środek łazienki - opiniował Ślubny.
Znam się na hydraulice, jak wilk na gwiazdach, więc nie nie pozostało mi nic innego, jak założyć, że Ślubny wie co mówi.
- To zadzwoń do hydraulika i mu to powiedz – zaproponowałam.
- To ty go wynajęłaś, więc nie będę się wtrącał – odpowiedział, ale jak zobaczył mój wzrok, to sam sięgnął po telefon. I miał szczęście, bo jeszcze chwila i zostałabym wdową. Niestety fachowiec nie był uprzejmy odebrać telefonu i pomimo wielu prób ciągle nie było z nim kontaktu. Remont leżał, a ja leżałam i kwiczałam. Szukając pomocy zadzwoniłam do znajomej, która pomogła znaleźć fachowca. Pani Maria znowu stanęła na wysokości zadania i zaalarmowała dewelopera, który skontaktował się z hydraulikiem. Skutek końcowy był taki, że hydraulik wreszcie oddzwonił i raczył przybyć, żeby wybić mi z głowy pretensje i zainkasować pieniądze za usługę. Ale tym razem nie dałam sobie zamydlić oczu jego fachowością i powtórzyłam kropka w kropkę, co mówił Ślubny. Hydraulik zmiękł i zamiast dalej mi truć o gzymsikach wziął się razem z synem (dotychczas jedynym wykonawcą fuszerki) za rozbieranie kunsztownie poklejonych kolanek i skucie kawałka ściany. Następnego dnia robota była skończona. Pozostało tylko zapłacić za usługę i odebrać klucze. Nie mogłam tego zrobić osobiście, bo strzyknęło mi coś w kręgosłupie i byłam chwilowo unieruchomiona. Wysłałam więc Ślubnego, żeby zakończył sprawę i też miał jakieś zasługi na polu remontowania naszego nowego domu. Po powrocie Ślubny zakomunikował, że do umówionej kwoty (1300 zł) dopłacił fachowcowi jeszcze 130 zł.
- Za co te pieniądze? - spytałam.
- Ten starszy pokazał mi rachunek na klej i rurę do odpływu. Wiesz oni chcieli, żebym zapłacił im jeszcze 100 zł za to, że zlikwidowali te kolanka, ale się nie zgodziłem – powiedział.
I co? Dogadałeś się z nimi- spytałam.
- Nie. Wkurzyli się, bo powiedziałem, że nie będę im dodatkowo płacił, za to że poprawiali po sobie spapraną robotę - wyjaśnił. - Na koniec ten starszy nawyzywał mnie od złodziei.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Normalnie, krzyknął mi w drzwiach – złodzieje! - To powiedziałem, że panowie już mi się przedstawiali, więc drugi raz nie ma potrzeby – skończył relację.
I to mógłby być koniec przepychanek
z hydraulikami, ale niestety nie był. Najpierw hydraulik poskarżył
się deweloperowi, że klient, do którego ten go wysłał, nie
zapłacił całej kwoty za usługę. Następnie deweloper z własnej
kieszeni dał hydraulikowi stówę i zadzwonił do mnie, bo kiedyś
byliśmy znajomymi z pracy. Wyjaśniłam jak wyglądała sytuacja, że
hydraulik wyręczył się synem, który zrobił fuszerkę Jednak
deweloper wolał stracić stówę niż narazić się fachowcowi. Znajoma, która wymogła na deweloperze pomoc w moim
remoncie, czuła się nieswojo, więc oddała stówę
deweloperowi. Mnie było bardzo niezręcznie wobec znajomej i
dewelopera, więc poczuwałam się do wyrównania im strat. Fachowiec był górą, bo zagrał nam wszystkim na
nerwach, ale nic go to nie kosztowało.
Jak się komuś wydaje, że to koniec
tej historii, to jest w błędzie. Minęło dwa miesiące. Glazurnik
położył glazurę, zamontował prysznic i deszczownicę. I wtedy Ślubny
zauważył na ścianie przylegającej do łazienki zaciek. Ściana
była wyraźnie mokra. Podsuszona plama nabierała wody, gdy tylko
korzystało się z prysznica. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy
problemem nie jest wadliwie zainstalowany prysznic. Zadzwoniłam po
fachowca. Przyszedł, sprawdził prysznic i żadnej usterki się
nie dopatrzył. Kiedy opowiedziałam mu o problemach z hydraulikiem
postanowił sprawdzić stan przyłączy. Żeby nie skuwać glazury
odkuł ścianę od strony pokoju. I bingo! – w miejscu przyłącza
do prysznica ciekła woda. Okazało się, że syn hydraulika nie
założył porządnej izolacji i pod wpływem ciepłej wody wszystko
się rozszczelniło, stąd mokra ściana. Fachowiec naprawił wadę,
zakleił dziury, wygładził ścianę, a mnie zostało tylko za to
zapłacić. Mam umowę, którą podpisałam z hydraulikiem, mam
świadka, który poprawiał fuszerkę, mam zdjęcia rozkutej ściany, ale nic z
tym nie zrobię. Dlaczego? Ano dlatego, że po pierwsze primo, szkoda
mi nerwów i czasu. Po drugie primo, nie chcę robić nic co
komplikowałoby sprawę znajomej i deweloperowi, bo ci ludzie chcieli
mi pomóc, a ja to doceniam. Dlatego pan hydraulik może spać
spokojnie.
I to by było tyle. Na dzisiaj, bo
mówiłam prawdę, że mogłabym napisać książkę z remontem w
tytule. Książka dla czytelników niebędących świadkami mojej
remontowej martyrologii może nie byłaby ciekawa, ale na pewno
długa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz