Szukaj na tym blogu

wtorek, 19 maja 2020

Kontynuacja remontowych historii

Kiedy już pożegnałam się z hydraulikami przyszli kolejni fachowcy. Fachowców było dwóch i obaj panowie byli zaprzeczeniem obiegowej opinii o fachowcach. Po pierwsze, byli bardzo uprzejmi nie tylko wobec klienta, czyli mnie, ale też wobec siebie. Zwracali się do siebie per Aruś i Heniuś. Współpracowali ze sobą bez najmniejszych nawet zgrzytów. Po drugie, byli punktualni i wszystko robili bardzo solidnie. W czym więc problem? No właśnie w tym, że byli tacy akuratni, do bólu dokładni i wciąż pytali mnie o zdanie. 

Można powiedzieć, że babie nie dogodzi, ale można też zrozumieć babę, która nie rozróżnia włączników nadtynkowych od podtynkowych, nie łapie niuansów czy drzwi są przylgłowe czy bezprzylgłowe i zupełnie się nie zna na wielu innych tego typu ciekawostkach. Baba wiedziała, że chce żeby było ładnie, ale proces dochodzenia do „ładnie” bardzo babę męczył. Baba kilka razy dziennie pytała się jaki diabeł ją podkusił, żeby zmieniać mieszkanie, ale żaden się nie przyznał. Dodatkowo babę i fachowców bardzo męczył pech.

Najpierw przy zrywaniu w kuchni podłogi została uszkodzona elektryka, więc baba zapoznała się z rodzajami kabli i przeżyła pierwsze zalanie pokoju. Co mają uszkodzone kable w kuchni do zalanej podłogi w pokoju? Jak się ma pecha, to dużo. Fachowcy nie mając prądu w kuchennym gniazdku skorzystali z przedłużacza, do którego była podłączona lodówka. Lodówkę na środku pokoju postawiła baba, więc nawet nie powinna mieć pretensji do fachowców, którzy przecież wyłączyli zasilanie na chwilę. A że potem zapomnieli włączyć, cóż zdarza się. Z rozmrożonej lodówki wyciekło na panele trochę wody, ale baba przyszła na czas, zobaczyła, powycierała i uspokoiła zestresowanych fachowców.

Drugie zalanie było gorsze, bo fachowcy zabronili babie szwendać się po chałupie. Klej na świeżo położonej podłodze miał dokładnie związać, więc nie można było po niej chodzić. A że baba fruwać nie umie, to karnie zastosowała się do wytycznych i przez dwa dni nie zajrzała do remontowanej chałupy. Trzeciego dnia baba przyszła i od progu wpadła w zachwyt nad pięknie ułożoną podłogą na połowie chałupy. Potem baba zajrzała do pokoju, w którym stała lodówka i aż pociemniało jej w oczach. Na środku pokoju było małe bajoro, ograniczone rozmiękłymi kartonowymi pudłami, które baba przywlokła ze starego mieszkania. Ślubny baby rozgryzł powód zalania, bo wypatrzył, że fachowcy oparli o lodówkę zakupiony przez babę brodzik, a ten się osunął, rozłączając wtyczkę lodówki od gniazdka. Tak, czy siak, lodówka się całkowicie rozmroziła, wylewając wodę na podłogę. Po otwarciu okropnie  śmierdziała, bo w 30 stopniowym upale wszystko się zepsuło. Jak już baba, nadwyrężając swój kręgosłup, zlikwidowała powódź, to zabrała się do opróżniania zamrażalnika. Smród rozmrożonego mięsa, grzybków, warzywek wyciskał babie łzy z oczu, ale baba twarda jest, więc nawet się nie posmarkała. Przez następne dni baba wizytowała chałupę i bacznie obserwowała panele. Baba jest naiwna i lubi się łudzić, więc pocieszała się, że przecież jak jest  gorąco to jest szansa, że podłoga szybko wyschnie i będzie dobrze. Do pocieszania baba miała jeszcze strapionych fachowców, którzy patrzyli z niepokojem na podłogę i na babę. Kiedy już elektryka była naprawiona, gniazdka założone, ściany wygładzone, drzwi obsadzone i wszystko inne co było do zamontowania było zamontowane, baba pożegnała fachowców.

Nie na długo, bo panele jednak wstały. Fachowcy obiecali babie, że jak dokupi trochę paneli, żeby wymienić te spuchnięte, to oni przyjdą i wymienią. I tak baba zaczęła kolędować po wszystkich sklepach budowlanych w mieście. Latała z kawałkiem deski pod pachą i molestowała sprzedawców, żeby sprawdzali, czy przypadkiem nie znajdą choć jednej paczki paneli o nazwie złoty dąb kanadyjski. Niestety, nie znaleźli. Kiedy baba z powodu upałów i ilości wychodzonych kilometrów była już bliska zejścia trafiła do pana sprzedawcy, który miał litościwe serce i chciał babie pomóc. Pan ów pogrzebał w komputerze, wykonał kilka telefonów i poinformował babę, że takich paneli na rynku nie ma. Okazało się, że baba kupiła ostatnią partię paneli tego typu, a fabryka w Niemczech się zamknęła, więc nowych dostaw nie będzie. Babie opadły ręce i wszystko co mogło jej opaść. Ale nie na długo, bo baba jednak chciała skończyć ten remont.

Zaczęła więc przekonywać samą siebie, że skoro fachowcy zrobili potop, to niech fachowcy się martwią. Jak już się przekonała, to zadzwoniła do młodszego fachowca z informacją, że dodatkowych paneli nie ma i nie będzie. Fachowiec się zmartwił, ale powiedział, że jak tak, to oni poprzekładają panele, żeby te napuchnięte znalazły się gdzieś pod meblami. Babie kamień spadł z serca, bo nie miała sumienia obciążać fachowców zakupem 25 m2 nowych paneli. Baba wiedziała, gdzie mniej więcej mają stać meble, więc szybko się tą wiedzą z fachowcami podzieliła. I już tydzień później miała starą-nową podłogę. Fachowcy nie byli szczęśliwi, że mieli dodatkową niepłatną robotę, ale przy babie nie narzekali. Baba z kolei uznała, że zrobiła co mogła, żeby ograniczyć straty, więc, jak psu miska, należą się jej brawa i prosta podłoga.

Kolejnym etapem remontu miała być zabudowa kuchni i przedpokoju. Z kuchnią był kłopot, bo nie jest prosto zrobić kuchnię pod wymiar, gdy wszystkie ściany są krzywe. Baba była skłonna pójść na konieczne kompromisy, ale jednego nie mogła odpuścić. Wszystkie dolne szafki musiały mieć szuflady z cichym domykiem, bo baba miała dość tarzania się po podłodze z głośnymi przekleństwami, ile razy walnęła łbem o kuchenny blat. Baba tak się zafiksowała na szufladach, że nie tylko ma szuflady nisko, ale też ma dwie szufladki na tyle wysoko, że żeby do nich zajrzeć powinna wleźć na drabinę. Ale baba nie ma do siebie pretensji, bo w końcu nie jest Szelągowską i mógł jej się projekt trochę popierdykać. Baba potrafi szukać dobrych stron we wszystkim, więc szybko sobie wytłumaczyła, że przecież nie musi do szuflad zaglądać. Kto jej każe? Będzie tam trzymała ściereczki. W końcu ręką do szuflady sięgnie, a oglądać każdej ścierki przed wyjęciem nie musi. Czyli jest dobrze, a nawet jeszcze lepiej i tego baba się trzyma. Najmniej problemów było z urządzaniem przedpokoju, bo stolarz w mig pojął czego baba oczekuje i bez zadawania babie dociekliwych pytań wszystko zrobił. Jakby tego było mało, to wszystko zrobił dobrze. Baba była wprost orgazmicznie szczęśliwa, bo babie do szczęścia dużo nie trzeba. A po tym, jak babie się wszystko przy tym remoncie tak pieprzyło, to jakiś orgazm się należał.

Ale, że jak jest za dobrze, to nie jest dobrze, więc o babie przypomniał sobie pech. I baba przeżyła trzecie zalanie. A dokładnie zalaniu uległy nowe meble baby przechowywane w suszarni. Baba nie ma zwyczaju kupować mebli do blokowej suszarni, ale sklep i przeciągający się remont zmusili babę do szukania tymczasowych rozwiązań. Baba nawet nie miała pretensji do sklepu, bo i tak długo przetrzymali jej zakupiony towar. Baba miała pretensje do pecha, bo ten dwoił się i troił, żeby baba przez cały remont miała kłopoty. To, co baba tu opisała, jest tylko wycinkiem tego, co baba musiała znosić. Ale, żeby wszystko opisać, to trzeba by jeszcze wszystko pamiętać i rzeczywiście napisać książkę. A baba woli pamiętać miłe rzeczy i nudnej książki pisać nie ma zamiaru.

Żeby jednak zakończyć ten wpis czymś optymistycznym, bo baba pasjami lubi optymistyczne zakończenia, to baba donosi, że pęknięta rura nie zdążyła wyrządzić dużych szkód jej meblom. Do ocalenia mebli przyczynił się mąż baby, zwany tu Ślubnym, który, żeby zejść babie z oczu, poszwędał się do piwnicy i całkiem przypadkowo zobaczył, że przy drzwiach suszarni stoi kałuża. W ostatniej chwili wywlókł kartony z meblami na korytarz, więc uszkodzona została tylko jedna paczka stojąca najbliżej rury. Baba szybko przebolała stratę, bo przecież mogło być gorzej. A baba z uporem maniaka dba o to, żeby patrzeć tylko na to, co pełne w przysłowiowej szklance. I na dzisiaj to by było na tyle.

zdjęcie znalezione w sieci

2 komentarze:

  1. Podziwiam Twoja cierpliwosc. Ja sie strasznie boje wszelkich remontow, do tej pory udalo mi sie zyc bez nich i niech juz tak zostanie. Ja sie nawet malowania boje, zdecydowanie wole przeprowadzke od malowania, bo do malowania tez trzeba wiele rzeczy spakowac i po malowaniu owszem swiezo ale chalupa ta sama:)))
    Czytalam o tych drzwiach ale i tak za cholere nie wiem czym sie niby roznia jedne od drugich. Ja tez prosta baba, drzwi to drzwi:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja podziwiam, że z bolącym biodrem dałaś radę tyle czasu wysiedzieć, żeby przeczytać te długaśne opowieści. Drzwi bezprzylgłowe to takie, w których nie widać zawiasów, bo są równe z futryną, tyle pamiętam. Jednak fachowcy zadawali mi o wiele więcej pytań tego typu, a ja czułam jak mózg mi się wyłącza z przegrzania. Mam nadzieję, że Ty w nowym domu nie będziesz miała, żadnych problemów i tego Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń