Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czego sąsiadki nie wiedzą. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czego sąsiadki nie wiedzą. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 czerwca 2020

Historii małżeńsko - sąsiedzkich część trzecia i ostatnia, przynajmniej na razie

 















W ostatnich postach donosiłam głównie na siebie, więc teraz dla równowagi skupię się bardziej na mężu. Co będę psuła sobie opinię sama jak mogę w towarzystwie.
Zacznę od tego, że mój mąż zna pół osiedla, na którym mieszkamy. Gdy idziemy gdzieś razem, to on wciąż się kłania. Ja nie znam 1/5 ludzi z bloku, w którym mieszkam, a on nie tylko zna wszystkich sąsiadów, bliższych i dalszych, to jeszcze wie, gdzie kto mieszka. Normalnie mógłby robić za osiedlowy monitoring.

Dzięki temu, że czasami wychodzimy gdzieś razem, ludzie kojarzą nas jako małżeństwo. Ponieważ oboje jesteśmy kontaktowi i rozmowni, to podczas dreptania po osiedlu uprawiamy small talk z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Ja w tych rozmowach robię głównie za meteorologa, bo to najłatwiejszy i najmniej drażliwy temat. Co opowiada mój mąż nie bardzo mnie interesuje, bo jestem za wolnością słowa i unikam okazji do denerwowania się. Artur ma szczególnie wzięcie u pań emerytek co nie jest niczym dziwnym, bo sam też emeryt. Często od obcych ludzi, szczególnie kobiet, słyszałam, że mam takiego dobrego męża. Z grzeczności nie zaprzeczałam, bo, po pierwsze, bardzo nie narzekam, po drugie, co będę psuć opinię mężowi. Jednak powód tych zachwytów czasami mnie dziwił i wkurzał jednocześnie. Gdy słyszałam, że mój mąż taki dobry, bo  z dzieckiem na spacery chodzi,  zakupy robi i kwiatki dla żony nosi, to czułam jak w kieszonce otwiera mi się scyzoryk. Bo jak ja chodziłam z dzieckiem na spacery, po zakupach wracałam obładowana siatami, to nikt jakoś nie piał nade mną z zachwytu i nie gratulował Arturowi dobrej żony. Tylko tych kwiatków bym się nie czepiała, bo rzeczywiście ja mężowi kwiatków nie kupowałam.
 
Nie raz słyszałam, że ja to mam dobrze, czytaj za dobrze, bo mam męża, który tylko przez przypadek nie nosi jeszcze aureoli. A oceniająca musi heroicznie mierzyć się z życiem, bo jej mąż jest do niczego. A między słowami czuć było jeszcze sugestię, że jestem gorsza od tej starającej się, bo ona to się namęczy, a ja mam wszystko za darmo. No może i mam. Niech będzie, jak komuś tak pasuje. Tylko jestem ciekawa, po co tak się starać dla chłopa, który na staranie nie zasługuje? Ja tam bym się nie starała, ale nikomu nie bronię. Jednak nie wszystkie kobiety są tak mało ambitne jak ja. Dlatego te ambitniejsze patrzyły na mnie z góry i z niesmakiem, podskórnie wyczuwając mój brak podziwu dla ich heroizmu. Jak w zawoalowany sposób chciały mnie kopnąć w kostkę, to mówiły, jaki ten pani mąż dobry (czytaj biedny) wraca z pracy zmęczony i jeszcze zakupy robi. Albo dla równowagi robiły z niego taką dupę z uszami, mówiąc coś w stylu: jak ten mąż się pani słucha i wszystko robi. 
Tak na marginesie, jestem przekonana że znaczna część kobiecej populacji ma gen z dodatkową opcją naprawiania albo psucia cudzych mężów. Ja nie zaliczam się do tej grupy, bo ja za leniwa jestem, żeby zajmować się cudzymi mężami. Mnie się nawet nie chce poprawiać swojego, bo wiem, że się nie da. Syzyf pchał ciągle głaz pod górę zaś ja wyciągnęłam wnioski z jego błędów i co najwyżej rzucam kamykami, a i to niezbyt celnie.  
Jak już wspomniałam, mąż ma wzięcie u sąsiadek emerytek, więc przy okazji spacerów z pieskami, sąsiadki kadzą mu jak ksiądz przed ołtarzem. Chłop rośnie w swoich oczach, bo jak każdy lubi pochlebstwa, a że nie zna się na kobiecej przebiegłości, to wszystko bierze wprost. Jednak mi rośnięcie chłopa w niczym nie przeszkadza, więc nie protestuję. Niech się chłop cieszy, co mu będę radości żałować. Śmieszy mnie jak bardzo niektóre kobiety dbają o cudzych mężów, zamiast zająć się swoimi, ale ja tam lubię się pośmiać.  
Przyznam, że czasami popularność mojego męża wprawia mnie w zdumienie. Przykład pierwszy z brzegu. Wchodzę do warzywniaka, po koperek, a pani mi melduje, że mąż już był i wszystko kupił. Jestem pewna, że ekspedientka jest nowa i pierwszy raz widzę ją na oczy, więc dopytuję, czy to na pewno o mojego męża chodzi. Ona na to, że tak, bo zna pana Artura. No dobra, niech zna, niech się chłop cieszy. Ale skąd zna mnie? I tu dowiaduję się, że pani kiedyś nas widziała i zdjęcie w telefonie też. No i tu radość z zadowolenia chłopa trochę mi przygasła... więc drążę temat. Okazuje się, że chłop się chwalił zdjęciami w telefonie, że jego żona młodo wygląda i córka taka podobna do żony i wnuki takie śliczne. Szok. Normalnie następnym razem dam mu album ze zdjęciami, jak chce się chwalić, to niech się chwali. No, ja taka spolegliwa jestem, że aż sama sobie piątkę przybiję.  
Przyznam się, że mam swoją teorię, dlaczego on tak się mną chwali. Niestety, nie dlatego, że jestem jakaś nadzwyczajna. Żałuję, ale to nie o to chodzi. Przypuszczam, że główną rolę, odgrywa tu jego męska duma. Żadne tam moje zalety, czy zasługi nie mają znaczenia. Ważne jest to, że on mnie wybrał, on mnie sobie wychodził, 40 lat z okładem ze mną żyje, to przecież jest oczywiste, że muszę być nadzwyczajna. Jasne? Jasne. Dlatego jak różne panie mu współczują w pojedynkę i  grupowo, to po nim to spływa, bo jak chodzi o jego rodzinę, to on jest nieprzemakalny. No, po prostu tak ma. A ja korzystam z tego, co w nim dobre i bardzo się staram akceptować to, co nie bardzo mi się podoba. Trochę tego jest i z wiekiem przybywa. Niestety. Mój drogi małżonek swoim oślim uporem mógłby obdzielić kilka osób i jeszcze by mu zostało. Za to, że zawsze wszystko musi robić po swojemu, czasami mam ochotę go zabić, ale boję się zostać wdową, więc muszę się przystosować. Bardzo mi przeszkadza, że się mnie nie słucha. Oj, oj jak bardzo mi to przeszkadza, ale cóż, on się nikogo nie słucha, to dlaczego niby akurat mnie miałby się słuchać. Żeby się pocieszyć, mówię sobie, że lepszy taki nieusłuchany niż troki od kalesonów (nie, kalesonów nie noszę, ale to porównanie pasuje mi tu jak ulał), które jak zawiążesz tak masz. I jakoś daję radę się przystosować, choć nie ukrywam, że z coraz większym trudem. Ale tego różne panie nie widzą, to mam wyłącznie ja. I niech tak zostanie. Znowu się rozpisałam, ale już kończę. Jeszcze tylko dodam, że mój mąż nie czyta tego bloga i nie dlatego, że zabraniam. Po prostu, on swoje głupoty ledwie ogarnia, więc na moje głupoty brakuje mu czasu. Żyjemy w symbiozie, ale bez nadmiernej ingerencji w życie tego drugiego. Są poletka, na których każde z nas ma swoją łopatkę i swoje grabki, więc nikt nikogo grabkami nie okłada i piaskiem po oczach nie sypie. Dlatego niczym nie ryzykuję obrabiając mu to, co każdy ma poniżej krzyża. I na dzisiaj to by było na tyle.
 


Obrazek znaleziony w sieci.