Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opiekuńcze państwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opiekuńcze państwo. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 lutego 2013

Minister Gowin się cieszy, że Polska bankrutuje, bo jest zbyt opiekuńczym państwem. Dla kogo pytam? Chyba dla ministra

 
















Tego jeszcze nie było – urzędujący minister rządu RP w rozmowie z TOK FM cieszy się, że państwo polskie bankrutuje, bo..... Państwo biurokratyczno-opiekuńcze jest państwem takiego miękkiego, oblepiającego nas autorytaryzmu. Próbuje rozwiązywać za nas problemy w imię naszego dobra, a w rzeczywistości ogranicza naszą wolność, oduczając nas odpowiedzialności za siebie, za swoich najbliższych" - tłumaczy Gowin

Brawo! Nareszcie wiadomo, dlaczego nasze państwo coraz bardziej wycofuje się z działań pro społecznych i socjalnych. Robi to dla dobra obywateli, żeby mieli wolność i liczyli wyłącznie na siebie. Gowin powiedział głośno to, co reszta rządzących myśli o roli państwa. Państwo i rząd nie są od tego, żeby opiekować się obywatelami. Rządowi wystarczy zajmowanie się sobą i kłótniami z opozycją, która to opozycja też zajmuje się głównie sobą. A we współczesnej Polsce obywatel potrzebny jest jedynie do płacenia podatków, bo przecież utrzymanie struktur państwa kosztuje. Reszta działań rządu streszcza się w haśle: Obywatelu zrób sobie dobrze sam. Tak to mniej więcej wygląda z perspektywy obywatela szaraka.

W kontekście opinii ministra Gowina pozwolę sobie wymienić te opiekuńczo-zniewalające działania państwa.

Polacy muszą uciekać za granicę, bo inaczej nie sposób uwolnić się od namolnej pomocy państwa. Ci, co są za starzy albo brak im odwagi, zostają. Muszą się więc godzić, że Państwo ich zniewala, dbając o każdą dziedzinę ich życia, dając dobre rady niemożliwe do zastosowania.

Dzieciom państwo gwarantuje, że matki muszą je urodzić. Następnie jak dzieciaczki już się urodzą, to mają zagwarantowaną opiekę matek, bo państwo nie przesadza z tworzeniem żłobków i przedszkoli. W trosce o rodzinę urzędnicy państwowi nie robią nic, żeby pracodawcy chcieli zatrudniać młode matki. Po prostu zasługa goni zasługę. 

Są oczywiście mamusie, które pomimo dobrych chęci rządzących, kiszą dzieci w beczkach po kapuście lub z dobrobytu zabijają je zaraz po narodzinach, ale rząd się tym przesadnie nie przejmuje. Okoliczności społeczne, w których żyją te potworne matki, nie skłaniają rządu do podjęcia działań zapobiegających biedzie i społecznemu wykluczeniu. Państwo ma wiele ważniejszych problemów do rozwiązania, a w   budżecie brakuje pieniędzy na cele społeczne.

Furda tam, że z badań The Economist wynika iż w 1983 r. Polska była na 23 miejscu wśród krajów, gdzie są najlepsze warunki społeczne i ekonomiczne do rodzenia dzieci, a w roku 2013 już tylko na miejscu 33. Ale kogo tam obchodzą jakieś badania. Naszemu rządowi wystarczy biadanie nad małym przyrostem naturalnym, który zagraża brakiem zastępowalności pokoleń czyt.:kto będzie płacił podatki?

Polakom, którzy jeszcze mają pracę, nasze opiekuńcze państwo, ułatwia rozwijanie cnoty pracowitości. Można pracować od rana do nocy, bo PIP (organ administracji państwowej, który czysto teoretycznie dba o prawa pracownicze) nie przeszkadza pracodawcom i nie słucha skarg leniwych pracowników, którzy nie godzą się, żeby praca wypełniała im całe życie. Pracodawców się nie zmusza do przestrzegania zasad BHP, przymyka się oko na zmuszanie pracowników do omijania przepisów.

A co z płacą za pracę? Cicho sza. Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, a panowie w rządzie na pewno mają się za dżentelmenów. Poza tym nie trzeba drażnić pracodawców, bo i tak wciąż narzekają na swoją trudną sytuację. Wiadomo podatki i ludzie pracy najemnej nie chcą robić całkiem za darmo. I jeszcze ten kryzys – słowo wytrych – którym można skończyć każdą dyskusję.

Bezrobotnymi państwo też się opiekuje, co z tego że czysto teoretycznie. Politycy zapewniają, że sprawy bezrobotnych leżą im na sercu, a że serce z kamienia, to na zapewnieniach się kończy. Bezrobotni mogą sobie spokojnie wegetować i nikt nie zmusza ich do pracy. Nie tak, jak za parszywego socjalizmu, kiedy człowiek musiał gdzieś pracować. Bo wtedy praca była obywatelskim obowiązkiem, a teraz jest przywilejem. Jak bezrobotny chce się poczuć uprzywilejowany, to zawsze może zgłosić się do Urzędu Pracy. Tamże zostanie poinformowany, że pracy trzeba szukać aktywnie, bo praca sama nie przyjdzie. 

Gdyby bezrobotny sądził, że przyszedł po pomoc we właściwe miejsce, to powinien jak najszybciej zrozumieć, że Urzędy pracy są głównie po to, żeby pracujący tam urzędnicy nie byli bezrobotni. On musi znaleźć sobie pracę sam. To że na tablicy ogłoszeń wiszą nieaktualne ogłoszenia, często sprzed kilku lat, nie spędza snu z powiek urzędnikom tych instytucji. Przecież nikt ich za to nie wywali z roboty, w końcu wuj radny albo ciotka urzędniczka wyższego szczebla na to nie pozwolą. I w tym jednym wypadku godzę się z Gowinem, że państwo nie powinno być aż tak opiekuńcze.

Państwo opiekuje się także zdrowiem obywateli, więc każdy, chce czy nie, musi płacić składki na ubezpieczenie zdrowotne, bo licho nie śpi. Naiwny obywatel sądzi, że płacąc składki zawarł z instytucją państwową umowę i w razie czego będzie mógł liczyć na opiekę zdrowotną i wsparcie. 

Jednak, kiedy licho się obudzi i obywatel zachoruje lub ulegnie wypadkowi, szybko się przekona, że liczą się tylko jego zobowiązania wobec państwa. Bo państwo nie traktuje umowy z nim (płacisz składki – masz opiekę) na serio. Rząd stwierdza, że nie ma  w budżecie pieniędzy, NFZ wyczerpał limity, więc nic nie można zrobić.

Zamiast tego państwo z troską przynależną dobremu opiekunowi nauczy obywatela dzielności i operatywności. Kto chce być zdrowy niech walczy o kolejkę do lekarza specjalisty, o przeprowadzenie koniecznych badań, o rehabilitację, itp. Jednym słowem niech sobie obywatel radzi. Niech poszuka potrzebnych na leczenie pieniędzy kontaktów ze znajomymi, którzy coś mogą pomóc, albo niech uzbroi się w cierpliwość i nauczy się wchodzić oknem, gdy wyrzucając go drzwiami. 

Bo żeby leczyć się na NFZ trzeba spełnić wszystkie te warunki, o których pisałam wcześniej i jeszcze mieć trochę szczęścia. Jeżeli tego wszystkiego chory nie ma, to zamiast mieć pretensje powinien szybko umrzeć. Jeżeli ktoś jest bardzo przywiązany do byle jakiego życia, to może pójść po prośbie do ZUS-u. Narazi się na kolejne upokorzenia, ale że nadzieja umiera ostatnia, więc może spróbować. Jednak trzeba pamiętać, że ZUS jest najlepszym uzdrowicielem, więc jest duża szansa, że z komisji wyjdzie zdrowy, przynajmniej na papierze.

Kiedy mimo licznych trudności Polakowi uda się przeżyć do wieku dojrzałego, to dzięki inicjatywie opiekuńczego państwa nie będzie stetryczałym staruszkiem i nie będzie się nudził. Rząd zadbało to, żeby każdy obywatel miał możliwość pracy do 67 roku życia. Problem kto zatrudni osobę w tym wieku nie zaprząta uwagi rządzących, bo oni na wygodnych posadkach i przy pełnych korytkach mogą pracować nawet do siedemdziesiątki albo i dłużej. 

Najważniejsze, że wydłużenie wieku emerytalnego zwalnia państwo z opieki socjalnej i wypłacania   emerytur.               A przecież PAŃSTWO JEST NAJWAŻNIEJSZE.

Ale wróćmy do ministra Gowina:"dzisiaj to państwo bankrutuje, nie ukrywam, ku mojej radości, i to w sensie podwójnym. - Po pierwsze, dosłownym, to państwo jest zbyt kosztowne, nawet najbardziej bogate społeczeństwa nie są w stanie utrzymywać tak rozbudowanych struktur.” 

Cóż, w tym punkcie można przyznać Gowinowi rację, ale ktoś te struktury rozdął do niebotycznych rozmiarów i na pewno nie był to tzw. szary obywatel. Dlatego proponuję, żeby zamiast poprzestać na radości, minister Gowin uderzył się w swoje chrześcijańsko-prawicowe piersi. 

Najlepsze Gowin zostawił na koniec. Jednym zdaniem wprowadza nas w nieznane dotąd rejony głupoty: „Po drugie, bankrutuje również moralne, kryzys zaufania do polityki, który daje się obecnie odczuć, jest w ogromnej mierze brakiem zaufania do państwa opiekuńczego.„ 

I co? Mocna rzecz. Ciekawe jak długo nad tym myślał. Zastanawiam się. Czy minister Gowin jest kompletnie oderwanym od rzeczywistości idiotą czy swoich słuchaczy uważa za idiotów, którym wszystko da się wmówić? Osobiście stawiam na to pierwsze. 

Na koniec przykład demoralizującej opiekuńczości państwa z mojego podwórka.Mój Ślubny od jakiegoś czasu źle się czuł, ale do lekarza nie poszedł. Wiadomo, że pracodawcy jako pierwszych zwalniają tych, którzy korzystają z L4. Ślubnemu na pracy zależało, wiec z zasady na zwolnienia nie chodził. Jednak ból zmusił go do zajęcia się sobą, więc poprosił o kilka dni urlopu i poszedł do lekarza. Niestety już pierwsze badania potwierdziły, że nie jest z nim dobrze. 

Kiedy tylko wrócił do pracy firma, w której pracował, nie czekając aż pójdzie się leczyć, szybko go zwolniła bez zachowania ustawowego terminu wypowiedzenia, Bo po co firmie pracownik, który musi się leczyć a na domiar złego skończył już 55 lat. Po nic, więc trzeba się go pozbyć jak najszybciej.

Chciał nie chciał Ślubny zajął się swoim zdrowiem. Zrobił wszystkie potrzebne badania, z których wynikało, że musi zoperować kręgosłup lędźwiowy, szyjny oraz staw barkowy. Teraz czeka w kolejce na te operacje. W pewnym sensie miał szczęście, bo orzecznik zusowski okazał się być lekarzem, a nie urzędnikiem, więc bez problemu przyznał zasiłek rehabilitacyjny. Co będzie później? A kto to wie.

Ślubny głupi nie jest więc doskonale zdaje sobie sprawę w jakiej sytuacji się znalazł. Neurochirurg rozwiał nadzieje, że po operacji będzie całkowicie sprawny i zdolny do pracy, którą wykonywał przez 33 lata. Po tym jak nie wypalił „Program 50+”, szanse na przekwalifikowanie też są marne, więc ludzie w jego sytuacji wpadają w czarną dziurę. Nikt nie chce ich zatrudnić i nikt o nich nie dba. Do wieku emerytalnego jeszcze kilka lat, więc Ślubny bije się z myślami, jak sobie poradzi bez pracy. 

Gdyby instytucje państwowe działały i taka np. PIP pilnowała przestrzegania BHP, czasu pracy, relacji pracodawca-pracownik, być może mój mąż nie byłby tak wyeksploatowany i mógłby dalej pracować. Niestety wszystkie postulaty Solidarności pozostały na tablicach a życie poszło drogą wytyczoną przez byłych działaczy tego społecznego ruchu. Ruchu który miał być nadzieją Polaków i gwarantem godnego życia. I to jest paradoks historii, że na plecach robotnika na szczyty władzy dostali się ci, którzy teraz odcinają się całkowicie od swoich korzeni, a solidarność to dla nich tylko stare, nośne hasło.

Jednak mój mąż nie z tych co się od razu poddają. Zaczął od tego, że sprzeciwił się temu, jak potraktował go były pracodawca. Na początek zebrał kilku kolegów, którzy podobnie jak on zostali zwolnieni z naruszeniem prawa i w oparciu o kryterium wiekowe. I wszyscy podali pracodawcę do sądu. 

Kolejne kroki, to studiowanie przepisów z dziedziny prawa pracy, wyszukiwanie komentarzy i wykładni poszczególnych artykułów, badanie orzecznictwa w podobnych sprawach, itp. Ja byłam od pisania pozwów i pism procesowych. Można powiedzieć, że Ślubny razem z kolegami stworzyli prywatne stowarzyszenie poszkodowanych przez Elmo S.A. Ze mnie zrobili pisarczyka od pisania pozwów i pism procesowych. Na razie idzie nieźle. Pierwszy proces już się odbył a w marcu będą następne. Mam nadzieję, że finał będzie pomyślny i pracodawca odczuje na własnym portfelu, że z ludźmi można zrobić tylko tyle na ile sobie pozwolą.

A pan Gowin i jemu podobni dostaną w końcu od społeczeństwa wilczy bilet. Bo tylko na to zasługują. Tego samego życzę partiom opozycyjnym a szczególnie PiS-owi, bo dzięki takiej opozycji PO może spokojnie robić to, co robi.