źródło: internet |
Jak napisałam w tytule posta, zbieram okruchy dobra: miłe gesty, życzliwe uśmiechy, bezcenną uwagę. A potem lepię z nich wiarę w drugiego człowieka. Bardzo się cieszę, gdy spotkam kogoś, kto zasługuje na uznanie i wdzięczność. Nie da się ukryć, że dużo łatwiej okazywać życzliwość, gdy się ją widzi albo samemu jej doświadcza. Ja dzięki temu wolniej się psuję, bo nie da się zaprzeczyć, że na starość psuję się coraz bardziej. I to się raczej nie zmieni, bo taka zepsuta żyję jak chcę, a nie pod cudze dyktando.
A oto kilka miłych rzeczy, którymi chcę się podzielić.
Wracałam z koleżankami ze spotkania, gdy jednej z nich rozleciał się but. Na nierównym bruku Starego Miasta nie trudno o taki przypadek, więc podeszwa odpadła od wierzchniej części buta i nie dało się iść. Zimno, bo to był listopad, więc chodzenie boso odpada, a na jednej nodze to można pokicać w młodości. Koleżanka tupała nogą, żeby podeszwa wróciła na miejsce, ale te próby od początku były skazane na niepowodzenie. Stałyśmy więc jak te sieroty na środku ulicy i zastanawiałyśmy się co możemy zrobić. Wtedy podszedł do nas młody chłopak i zaproponował pomoc. Wyjął z plecaka sznurowadła, przewiązał nimi but tak, żeby cholewka trzymała się podeszwy i było po kłopocie. Chłopak mówiący łamaną polszczyzną mógł nas ominąć, tak jak inni, ale tego nie zrobił. Dlaczego? Może dlatego, że widział naszą bezradność, a serce miał na właściwym miejscu. Pomógł, bo mógł.
Spacerowałam niedaleko domu, gdy zobaczyłam młodego mężczyznę, który, zjeżdżając na pas dla pieszych, usiłował wyminąć grupę ludzi. Nie było to proste, ponieważ rower miał przyczepkę. Zeszłam więc na trawnik, żeby ułatwić mu przejazd. Mężczyzna mnie minął, ale zaraz się zatrzymał, wziął z przyczepki kwiatka i mi go dał. Przyjęłam kwiatka, bo jak dają to trzeba brać, ale zapytałam za co ten niespodziewany prezent. Za uprzejmość - odpowiedział. Okazało się, że mężczyzna to dostawca osiedlowej kwiaciarni, który jechał dostarczyć zamówiony towar. Mały gest, a cieszy.
goździk od Pana rowerzysty |
W sklepie kolejka do kasy. Stoję za młodą dziewczyną i kobietą w zbliżonym do mnie wieku. Dziewczyna ma kłopot, bo zabrakło jej pieniędzy. Grzebie w torebce i po kieszeniach, ale nic nie znajduje. Ile Pani brakuje? - pyta starsza kobieta. 4 złote - odpowiada wyraźnie skrępowana dziewczyna. Zerkam na wyłożone produkty: mleko, bułki, ser, ćwiartka kurczaka, soczki dla dzieci, jakieś warzywa. To ja dopłacę - zwraca się do ekspedientki starsza kobieta. Ale jak ja pani oddam te pieniądze? - pyta dziewczyna. Nie ma sprawy, odda pani komuś innemu, trzeba sobie pomagać - mówi kobieta uśmiechając się serdecznie. Mam ochotę ją uściskać, za ten gest ludzkiej dobroci. Kiedy obie wyszłyśmy ze sklepu zaczepiłam kobietę, żeby dołożyć swoje trzy grosze. Nie trzeba, niech pani pomoże komu innemu. Zawsze tak robię, bo dobro wraca - odpowiedziała na moją propozycję. Racja, zawsze wraca.
Doświadczyłam tego wiele razy. Na koniec opowiem Wam, jak dobro do mnie wróciło po wielu latach w bardzo trudnym dla mnie okresie, bo to budująca historia. W latach dziewięćdziesiątych pracowałam w firmie obsługującej Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie. Byłam kierowniczką działu kredytów i do mnie należała też ostateczna akceptacja wniosków pożyczkowych. To były czasy kiedy o kredyt nie było tak łatwo jak teraz. Przyszła do mnie kobieta, której wniosek pożyczkowy został odrzucony, bo nie spełniała warunków, miała już zadłużenie w innych bankach do czego się przyznała. Prosiła mnie, żebym wyraziła zgodę na tę pożyczkę, bo jest w bardzo trudnej sytuacji życiowej i zapewniała, że pożyczkę na pewno spłaci. Nie wyglądała na kogoś, kto zadłuża się, żeby spełnić jakieś zachcianki. Była potwornie zestresowana i przybita, więc zrobiło mi się jej żal. Pomyślałam, że skoro uczciwie przyznała się do zadłużenia, to zaryzykuję i podpiszę jej tę pożyczkę. Tak też zrobiłam. Po ośmiu latach los znowu przeciął nasze drogi. Znaleziono mi guza i dostałam skierowanie na cito na tomografię. Niestety, przy rejestracji na badanie okazało się, że nawet na cito muszę czekać dwa tygodnie. Postanowiłam szukać prywatnego badania. Zanim wyszłam ze szpitala zaczepiła mnie kobitka w białym fartuchu. Nie poznałam jej, ale ona mnie tak. To była ta kobieta, której podpisałam pożyczkę. Zaprosiła mnie do siebie na kawę i opowiedziała jak wyglądała jej sytuacja, gdy zgłosiła się po pożyczkę. Mąż hazardzista zadłużył rodzinę do tego stopnia, że zaciągnął kredyt nawet na hipotekę mieszkania. Gdy zjawił się komornik byli już po rozwodzie, ale zadłużenie powstało podczas trwania małżeństwa, więc mieszkanie miało pójść na licytację komorniczą. Dlatego ta kobieta zaciągała pożyczki wszędzie gdzie tylko mogła. Dzięki mojemu podpisowi sprawę udało się załatwić. A ona pomogła mi załatwić szybciej badanie, bo wcisnęła mnie w kolejkę, gdy ktoś zrezygnował. Wniosek, zawsze warto pomóc gdy tylko ma się taką możliwość.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Cudowny post, Basiu. Dziękuję Ci za niego.
OdpowiedzUsuńTeż kolekcjonuję takie mniejsze i większe okruszki dobra w codzienności, takie - jak to gdzieś wcześniej nazwałaś - haczyki kotwiczące nas w wierze w świat i ludzi.
Naprawdę nie samo zło nas otacza. Ja doznałam wiele życzliwości od innych, a ewidentne, zamierzone świństwo? Właściwie tylko od jednej osoby - w założeniu i "z urzędu" - najbliższej.
Ta pani dokładająca się do rachunku pokazała empatię. Każdy robi jak umie. Małe rzeczy potrafią dużo zmienić. Basiu powinnaś sobie pogratulować bo artystka wyciągnęła wnioski i będzie się leczyć. Nie może tylko przestać wspominać obtobie. Ewa
OdpowiedzUsuńZgadzam sie dobro wraca. Ale nie tylko dobro, bo zlo tez wraca. Wyznawcy buddyzmu nazywaja to karma co mi sie bardzo podoba.
OdpowiedzUsuńPozwol, ze tez sie podziele przykladem. Jak jeszcze mieszkalam w miescie Nowy York i mialam moj wlasny zaklad na Manhattanie to codziennie przechodzilam obok siedzacych na chodniku bezdomnych. Nie powiem, ze wspieralam wszystkich i codziennie, ale jak moglam to zawsze komus wrzucilam do kubka jednego lub dwa dolary. I tak mialam tez "mojego osobistego" bezdomnego. A stal sie osobistym bo dzien po wydarzeniach 9/11 jak szlam do pracy to jak mnie zobaczyl z daleka nagle rozpostarl ramiona i to byl taki niemy znak radosci, ze oboje zyjemy.
Od czasu tamtego uscisku zostal wlasnie moim osobistym bezdomnym. Jedna z moich klientek jak jej powiedzialam o tym uscisku zreszta okraszonym cmokami w oba policzki to powiedziala "ale on chyba smierdzial".
Wlasnie, dla niej bylo to bardzo istotne, ja nawet nie zauwazylam czy smierdzial czy nie, byl zywy i to bylo tamtego dnia najwaznjesze.
Pewnego dnia szlam do pracy i dotarlo do mnie, ze juz kilka dni nic nikomu nie dalam. Przystanelam akurat przed moim osobistym i otworzylam portfel a tam najmiejszy banknot to 20 dolarow. Niewiele myslac, dalam mu ten banknot - facetowi o malo oczy nie wyskoczyly z orbit, przez moment zamarl w bezruchu i nie wyciagnal reki zeby odebrac. Usmiechnelam sie i zblizylam ten banknot do jego dloni. Wzial, podziekowal. A ja pomyslalam, ze mam na kilka dni a moze i tydzien lub dwa spokoj:)))
Nie przewidzialam tylko, ze karma tak szybko wroci.
Mianowicie tego samego dnia dostalam czek a moze przelew (juz nie pamietam) na cos ok 50 - 60 dolarow, ktore nadplacilam bo mi zle naliczono rachunek za elektrycznosc.
Dobro wraca, ale osobiscie bardziej wystrzegam sie zla, bo wiem, ze ono tez wczesniej lub pozniej ale na pewno wroci.