Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niedziela w łóżku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niedziela w łóżku. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 października 2020

Noga krwawi, ale obrazy wiszą

Mija kolejna deszczowa niedziela. Kolejny dzień, który spędziłam nie do końca tak jak chciałam. Ale cóż, życie jest jakie jest. Mówiłam już, że mam dużo szczęścia do nieszczęścia? Na pewno mówiłam, bo jak każdy lubię czasami pobiadolić. A czasami to nawet mam powody do narzekania. Tym razem  nieszczęścia wielkiego nie było, ale krew się polała. 

Wczoraj postanowiłam powiesić kilka obrazów w przedpokoju, bo mieszkamy już prawie rok, a ściany puste. Mąż zaatakowany propozycją wiercenia dziur najpierw jęknął, a potem wypowiedział sakramentalne: zrobimy to jutro. 

- Żartujesz. Jutro jest niedziela. Nie będziesz wiertarką hałasował, bo cię sąsiedzi wyklną - uświadomiłam żyjącego poza czasem małżonka. 

- A co mnie to obchodzi - próbował protestować, ale jak zobaczył, że ja już się czołgam po podłodze, żeby wyciągnąć spod szafy karton z malunkami, to zrezygnowany poszedł po wiertarkę. 

Przez następną godzinę kicałam po przedpokoju i zastanawiałam się co i gdzie powiesić. Sprawa nie była prosta, bo ja obrazów mam dużo, a przedpokój niestety duży nie jest. Wreszcie zdecydowałam się, które akwarele chcę powiesić, więc moja część roboty była wykonana. I mogłam se przysiąść na szanownej w oczekiwaniu aż książę małżonek oprawi obrazy w wybrane ramy, żebym se znów mogła pokicać przy wieszaniu tychże. Wszystko szło dobrze do ostatniego obrazka, bo przy ostatnim obrazku pech powiedział: dzień dobry. Mąż na chwilę odstawił szkło, opierając je o nogę krzesła i poszedł na papierosa.  Jak wróciłam do pokoju to usiadłam na krześle, bo wciąż jeszcze słabo-silna jestem. A potem nóżką majtnęłam i szkło zrobiło mi ładniusie cięcie na łydce. Krew siknęła, bo ja mocno sobie tą nóżką majtnęłam, więc rana była głęboka. Poza tym, biorę lek na rozrzedzenie krwi, więc lało się że hej. Mąż na widok mojej uszkodzonej nogi zzieleniał, więc, żeby nie ryzykować, że chłop mi padnie trupem, szybko zeszłam mu z oczu. Dokicałam do łazienki i dopiero tam tamowałam krew i oceniałam szkody. Łydka rozkrojona na minimum siedem centymetrów, krew się leje, chłop prawie mdleje, a w szpitalach Covid, wiec nie wypada zawracać lekarzom dupy rozciętą nogą. Zrobiłam sobie opaskę uciskową i usiadłam na sedesie, żeby chwilę odpocząć, bo kicanie nie robi mi dobrze nie tylko na kolanka. 

- Dzwonię na pogotowie - zakomunikował mąż na przedostatnim wydechu, opierając się o drzwi łazienki.

- Nigdzie nie dzwoń. Chyba, że wzywasz pogotowie do siebie.

- No nie. Po co do mnie? Do ciebie - wyjaśnił, jakbym sobie pocięła mózg a nie nogę.

 - Daj mi lepiej ałun.

- Jaki ałun? - jęknął.

- Ten sztyft, którym się maziasz, jak sobie poharatasz  brodę. 

- A to tak można? Chyba lepiej z tym do lekarza. To paskudnie wygląda.

- Jak ci się nie podoba to nie patrz. Następnym razem skaleczę się bardziej estetycznie. A swoją drogą to nie przypuszczałam, że ty taki mściwy jesteś i  za te parę dziur w ścianie będziesz mi chciał nogi ucinać - powiedziałam, wyjmując mu sztyft z ręki.

- Daj spokój. Przecież nie wiedziałem, że tam siądziesz... 

- Rzeczywiście. Ja to jakaś dziwna jestem, żeby tak siadać na krześle - przerwałam mu.

- Przepraszam. To co robimy? - spytał, patrząc jak zmieniam kolejny  nasączony krwią gazik. Nie odezwałam się, bo grzebanie ałunem w rozciętej łydce nie usposabiało mnie do rozmowy.

- Proszę cię...

- Dziękuję, nie tańczę. Posiedzę sobie jeszcze trochę na tronie - zażartowałam, bo mąż był tak skruszony, że aż było mi go żal. 

Stan na dziś jest taki, że obrazki wiszą, ja leżę, mąż tańcuje wokół mnie jak po pierwszorzędnym kursie tańca. Noga boli i trochę krwawi jak chodzę, więc muszę leżakować. Dla zilustrowania tego posta nie pokażę pociętej nogi, bo nie ma się czym chwalić. Pokażę Wam co widzę za oknem leżąc w łóżku. Ładnie, nic tylko patrzeć.

Nadchodzi zmierzch

 I na dzisiaj to by było na tyle.