Z upływem czasu zaczęłam się z siwizną oswajać i nawet mi się spodobała. Jednak każde spojrzenie w lustro pokazywało, że włosy mam w połowie siwe a w połowie rude. Nie dość, że nieładnie to wyglądało, to jeszcze źle się kojarzyło. Pomyślałam, że skoro różne młode celebrytki robią się na siwe babuleńki, to i ja siwą farbę powinnam dostać. Poleciałam więc kurcgalopkiem do Rossmanna i już od progu zaatakowałam ekspedientkę pytaniem o farbę. Sama bym sobie poradziła, bo obrazki jeszcze widzę i czytać umiem, ale jak każą być w sklepie w maseczkach, to ja jednak wolę zakupy robić szybko. Dziewczyna była bardzo miła i pomocna. Nie wiem, może tak sama z siebie była miła, a może ulitowała się nad siwo-rudą babinką. Nieważne. Farbę mi znalazła i też kurcgalopkiem do kasy pognała, żebym mogła szybko opuścić sklep.
Fryzjer odpadał, bo chciałam siwieć szybko, a terminy u fachowca odległe. Ale od czego ma się córkę. Teraz trzeba było tylko wstrzelić się w grafik mojej ulubionej latorośli i już mogłam zostać całkiem siwa. Przynajmniej na opakowaniu farby zapewniali, że każdy nawet oporny włos rzeczona farba maluje na siwo. Córka nie zawiodła, pomalowała rude i nakazała, żeby matka po 15 minutach roztarła farbę na cały czerep. No, to się posłuchałam, bo ja mogę robić za wariatkę, ale nie życzę sobie robić za półgłówka. Siwa, siwiuteńka byłam z farbą na głowie. Jednak, po zmyciu farby okazało się, że z siwizny nici. Znowu jestem blondynką. I "znowu w życiu mi nie wyszło" A tu nawet nie da się uciec w wielki sen, bo raz, że mam problemy ze spaniem, dwa, że "wielki sen" kojarzy mi się zbyt poważnie, żebym chciała skorzystać. Na zdjęciu widać, że oko mam smętne, ale to pierwsza reakcja na zawód. Zmartwiłam się tylko chwilowo, bo, jak już donosiłam, ja mam duże zdolności przystosowawcze. Mówi się trudno i żyje się dalej, chwilowo jako siwa blondynka. Co będzie dalej nie wie nikt, nawet ja.
I na dzisiaj to by było na tyle.