Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 3 listopada 2014

Listopady...



Ostatnie dni to czas zatrzymania w codziennym pędzie, zadumy, refleksji nad sensem życia. A skutek tych przemyśleń taki, że dusza boli. Bóg musi wysoko oceniać nasze możliwości skoro stawia przed nami takie wyzwanie jakim jest ludzki los. I nie ma odwrotu... trzeba sprostać.

Na pocieszenie taki plasterek na bolącą duszę - wiersz, który od rana za mną chodzi.


Listopady
 
Cale życie zrywam się i padam,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
i chwytają mnie złe listopady
czarnymi palcami gałęzi.

Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,
niepokojem, który serce zatruł-
to dlatego śpiewać już nie umiem,
tylko wołam wołaniem wiatru,

to dlatego codziennie się tułam
po wieczornych, po czarnych ulicach
i prowadzi mnie wilgotny trotuar
w mgłę wilgotna, która bólem nasyca.

Acetylen słów płonie na wargach,
płonie we mnie bolesna maligna,
chodzę błędny, jak ludzie w letargu,
zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał.

Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia,
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.
Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
jestem liść zagubiony w wichurze.

Tylko w oczach mgła i oczy bolą,
tylko serce bije coraz częściej.
Jak błękitny płomień alkoholu,
płoniesz we mnie moje nieszczęście.

Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,
w mgłę za włosy mnie wloką wieczory,
lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne,
moje słowa, moje upiory.

Muszę wiecznie zrywać się i padać,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.
Pochwyciły stracona radość
nagie gałęzie.

Przelatują, wieją przeze mnie
listopady chwil, których nie ma...

To-tylko liście jesienne.
To-pachnie ziemia.

                                      Władysław Broniewski



obrazy złowione w sieci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz