Zbliża się wieczór. Siedzę przy otwartym balkonie i słucham jak śpiewają ptaki. Cudnie, radośnie, energetycznie - w tym śpiewie jest całe piękno i prostota życia. Też tak chcę. No dobra, nie koniecznie muszę śpiewać, bo śpiew w moim wykonaniu nie brzmi pięknie, ale pragnę tej radości, która płynie z ptasich gardeł, tej swobody i ścigania się z wiatrem. Niestety moje serce trzepocze i rośnie we mnie strach.
Strach wredny, podstępny, paraliżujący, który jest poza kontrolą intelektu, bo jest indukowany przez fizjologię i niedotleniony mózg. Uspokój się, nie karm strachu bo urośnie - mówię do siebie z irytacją i próbuję odwrócić uwagę od rozklekotanego serca. Skupienie na lęku i czarnych myślach jest łatwiejsze niż odgonienie ich, ale się nie poddaję i staram się odganiać. Używam różnych sposobów, bo jak jest problem to trzeba go jakoś rozwiązać. Skupiam się więc na tym co sprawia, że moje kulawe życie ma wartość. Sięgam do moich haczyków, na których mentalnie zawieszam wszystko co dobre, przeglądam plasterki kojące moje bolicosie. Dzisiaj oglądałam zdjęcia tych, których kocham. Dużo ich mam i zdjęć i ludzi. Los poskąpił mi wielu rzeczy, z których można się cieszyć, ale dał to co najważniejsze i jestem mu za to bezgranicznie wdzięczna. Po godzinie moje migoczące serce się wycisza i znowu da się żyć. Chociaż starość jest paskudna, bo człowiek coraz wolniejszy i bardziej ograniczony fizycznie, to serce przyspiesza i coraz częściej migocze, trzepocze, kołacze. W młodości problemy sercowe były jednak dużo przyjemniejsze. I tak by się chciało, żeby ta życiowa pompa działała jak dawniej, ale to chcenie jest z kategorii pobożnych życzeń. Niestety. Jednak i tak najlepszym lekarstwem na chore serce jest używanie go tak, żeby pomieściło jak najwięcej miłości. U mnie ta metoda się sprawdza. Pokażę Wam moją endorfinkę, bo lubię się dzielić, a poza tym należy się Wam jakaś nagroda za to, że czytacie to moje smęcenie i ględzenie. Za jakiś czas usunę z bloga zdjęcia wnuków, bo będą coraz starsi i bardziej rozpoznawalni, ale na razie pośmiejcie się z Adasiem. Na zdrowie.Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Szukaj na tym blogu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz