Dzisiejsza pogoda była zmienna jak życie - raz deszcz, raz słońce, za chwilę przygnębiająca szarość i znowu kolejna zmiana, bo wiatr rządził niebem i raz rozganiał czarne chmury, by za chwilę przywiać nowe jeszcze cięższe od deszczu. Mnie jednak trudno zniechęcić, więc włożyłam kurtkę z kapturem, wzięłam parasolkę i poszłam nacieszyć się wiosną. Nie wiem ile jeszcze mam czasu, żeby korzystać z życia, dlatego nie będę go marnować na narzekanie na pogodę. Bardzo chciałabym na nic nie narzekać, ale niestety mi nie wychodzi.
Rozgrzeszam się trochę mówiąc, że nie da się wciąż być zadowolonym, ale staram się nie przesadzać z tym rozgrzeszaniem, a z narzekaniem tym bardziej. Czas jest trudny, więc trzeba szukać wszystkiego co daje radość i siłę do mierzenia się z życiem. Ja szukam.Najpierw znalazłam trochę błękitnego nieba i stada białych baranków.
Potem niebo poszarzało, ale gdzieniegdzie z gołębiej szarości wyzierał kawałek błękitu.
Słońce też nie dawało za wygraną i robiło a kuku zza ciężkiej deszczowej chmury.
I niebo się powoli rozpogadzało, żeby za chwilę przysłonić się firanką z mżawki, przez którą przebijało się słońce.
Potem wiatr rozgonił chmury, niebo wypogodniało i wszystko wokół pojaśniało.
Maj sypnął dzikimi stokrotkami, fiołkami i rozbudził pąki na drzewach.
W trawie pochowały się anemiczne stokrotki i mniszkowe słoneczka.
W drodze powrotnej niebo znów pociemniało i zaczął kropić deszcz, ale za chwilę wyszło słońce i pojawiła się piękna tęcza.