Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czarny humor. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czarny humor. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Rozmowa z koleżanką i rozważania funeralne

Tak sobie piszę, co widzę i słyszę, trochę opisuję, co spotyka mnie i moich znajomych, a czasem trochę zmyślam. Proporcje wymieszania rzeczywistości z fantazją niech zostaną moją tajemnicą.
Zadzwoniła do mnie koleżanka, która ma życiowy problem, spędzający jej sen z powiek, a mianowicie, jak się najlepiej pochować. Niestety nie chodzi jej o zabawę z wnukami. Koleżanka planuje swój pogrzeb i przez to jest w stanie wojny ze swoim, póki co, jeszcze żywym mężem. Jednak to szybko może się zmienić, jak mąż zamiast leżeć wzdłuż dalej będzie stawał koleżance w poprzek. - Tak jak ci mówiłam, ja to jestem zdecydowana, żeby mnie skremowali. To najlepsze rozwiązanie, bo w rodzinnym grobowcu nie ma już miejsca - po raz kolejny powiedziła koleżanka.
- Ja też wolę urnę. Przez całe życie tyle się należałam, że po śmierci sobie nie życzę. A w trumnie to się nawet na bok położyć nie można. Masakra - pociągnęłam temat.
- No masz rację. Każdy normalny człowiek to rozumie - pochlebiła mi koleżanka zaliczeniem mnie do normalnych. Doceniam, tym bardziej, że koleżanka nie zawsze uważa mnie za normalną. Ale ja się jej nie dziwię.
- A ten zaparł się, jak osioł. Wiesz co teraz wymyślił? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, oburzała się dalej.
- On nie chce kremacji, bo jakby nie całkiem umarł, to nie ma zamiaru żywcem spłonąć. No. Tłumaczę mu, choć to strata czasu, że zanim do tej spalarni trafi, to najpierw będzie w lodówce, więc co mu za różnica - roztaczała świetlane perspektywy dla małżonka.
Z grzeczności nie prostowałam, że w spalarni, to jednak spala się śmieci, a nie narowistych mężów.
- Wiesz, to jednak różnica, czy cię zamrożą na śmierć, czy upieką - wykazałam zrozumienie dla opornego męża koleżanki.
- Oj, daj spokój, gadasz jak on. Tu nie ma żartów, bo czas leci i nie młodniejemy - zauważyła filozoficznie koleżanka, by za chwilę przejść do praktycznej strony rozważanego pochówku.
- Wiesz, kremacja nie jest tania, ale miejsce na cmentarzu też kosztuje. A tak, grób rodzinny jest i nawet pomnika nie trzeba robić, bo wystarczy tylko zmienić płytę i wyryć napisy. No, ale tam jest wolny tylko jeden pokład, więc trzeba by robić pochówek w urnie, bo wtedy pomieścimy się wszyscy. Siostra się zgadza, tylko ten mój stary się zaparł i nie chce. Wczoraj mi powiedział, że jak tak mi zależy, to mogę się tam pochować i on nie będzie wnikał, czy w formie kremówki, czy tradycyjnie w piórniku. I co ja mam teraz zrobić? - zasępiła się.
- Ja tam bym się nie śpieszyła - poradziłam, jak się okazało głupio.
- Ale tu nie ma na co czekać. Wszystko drożeje, więc trzeba by szybko zamówić płytę. No i trzeba się z tym pośpieszyć, bo, a nuż trafi się jakiś inny nieboszczyk z rodziny. A ten wybrzydza - powiedziała na jednym oddechu.
- Jaki inny nieboszczyk? Przecież mówiłaś, że masz wszystko dogadane z siostrą - zdziwiłam się.
- No choćby szwagier - odpowiedziała.
- To siostra nie wzięła męża pod uwagę? - zdziwiłam się jeszcze bardziej, bo jak się bawić w chowanego to tylko z mężem.
- No nie wzięła, bo jest z nim rozwiedziona. Tego drugiego męża to już pochowała w rodzinnym grobie, a ten pierwszy rozwiedziony, to figuruje w prawach do grobu, bo za pochówek mamusi płacił - wyjaśniła.

Aż strach się bać, jakie te kobiety przedsiębiorcze. Siostra już jednego pochowała. Koleżanka walczy ze swoim, żeby dał się pochować. Jak tak dalej pójdzie to będą umierać na wyścigi, żeby zaklepać sobie miejsce na cmentarzu.
- Coś się tak zamyśliła? - zapytała koleżanka zniecierpliwiona moim milczeniem.
- Tak się zastanawiam, co ci doradzić - powiedziałam wymijająco.
- No widzisz jaki to kłopot. Wiesz, co jeszcze wymyślił ten mój durny mąż?
- Co? - zapytałam, żeby wykazać się uwagą i zainteresowaniem kłopotami koleżanki.
- Powiedział, że jak spalają te trupy, to nie ma pewności, które popioły wsypią do której urny i można pochować nie swojego nieboszczyka. A jeszcze może być tak, że wymieszają tych nieboszczyków. Ale co jemu za różnica, jak już nie będzie żył? On wymyśla te problemy tylko po to, żeby mi zrobić na złość. Wyobrażasz sobie? - mówiła z coraz większą irytacją koleżanka.

No. Właśnie sobie wyobraziłam spopielonych nieboszczyków, którzy uciekają przed łopatą, żeby ich pracownik krematorium nie wsypał ich razem z sąsiadem nieboszczykiem do obcej urny i z trudem powstrzymywałam śmiech.

- Słuchaj, jak mówisz, że to żadna różnica jakie prochy trafią do urny, to co ci tak zależy, żeby was pochowali w tym rodzinnym grobie? - zapytałam dociekliwie, ale znowu głupio.
Koleżanka wydawała się być lekko skonsternowana tym moim pytaniem i widać było, że intensywnie myśli nad odpowiedzią.
- No jak mnie spalą, to mi będzie bez różnicy, ale przecież dzieci nie będą wiedziały, czy w tym wazoniku to ja czy kto inny. I chyba lepiej, żeby przychodziły zapalić świeczkę na rodzinny grób - powiedziała koleżanka, ale jakoś tak bez przekonania. I na tym zakończyłyśmy te rozmowy funeralne, pewnie do następnego razu.

Ciekawa jestem rozwoju sytuacji, bo znając koleżankę, to nie wykluczam, że zrobi wiele, żeby dopiąć swego. Zawsze była ambitna. Nie sądzę, że byłaby gotowa wcześniej umrzeć, żeby zaklepać sobie miejsce, bo jest ambitna a nie głupia, ale utrupić małżonka to może by mogła. Cały ratunek w rozwiedzionym szwagrze, który umrze pierwszy i spocznie koło mamusi, którą wcześniej pochował za swoje pieniądze.

Jakby kto pytał mnie o zdanie, to ja się na cmentarz nie spieszę i spokojnie poczekam, aż będzie można rozsypać prochy tam gdzie się chce. Chciałabym, żeby to co ze mnie zostanie było rozsypane w miejscu, gdzie stał mój rodzinny dom, na łące u zbiegu dwóch rzek Bystrzycy i Czerniejówki. Z realizacją tego planu jednak chętnie się wstrzymam i nie tylko chwilowo, ale najdłużej jak się da. No, ale zgódźmy się, że ja nigdy nie myślałam przyszłościowo. Koleżanka to co innego, ona zawsze miała dalekosiężne plany.

Nie wiem, co się dzieje z tymi moimi koleżankami, ale to już druga, która tak planuje przyszłość. Tu jest archiwalny wpis o mojej innej zapobiegliwej koleżance.
https://barbaraserwin.blogspot.com/2011/06/wizyta-u-kolezanki-ktora-zamierza-o.html I na dzisiaj to by było na tyle.

Rysunek złowiony w sieci.

piątek, 18 lutego 2011

Życie marne, ale żyć się chce.

Za oknem piękna zima i poszłabym na spacer, ale nie pójdę. Pokutuję po wczorajszym wyjściu. Cały dzień przeleżałam, bo kręgosłup tak boli, że wyć się chce, serce się tłucze a ciśnienie 86/54. Jednym słowem czuję że żyję, ale jakości życia nie ma co mi zazdrościć.

Jednak muszę a nawet chcę jeszcze trochę pożyć. Powodów jest kilka. Po pierwsze, lubię żyć. Po drugie, muszę poczekać aż stanieje kremacja, bo teraz jest kosztowniejsza niż zwykły pochówek. A ja mam kaprys, żeby po śmierci nie leżeć i nie karmić robaków. Dosyć się wyleżałam za życia. No a po trzecie,to nie ma się do czego śpieszyć - na koniec życia trafić do puszki, to jednak marna perspektywa.

Słyszałam fajny kawał.

Kończy się pogrzeb. Niektórzy żałobnicy rzucają kwiaty na trumnę spuszczoną do grobu. Nagle słychać głośne: pac! To jeden z żałobników wrzucił do grobu bombonierkę. Reszta patrzy na niego ze zdziwieniem a ten speszony zaczyna się tłumaczyć.
- Przepraszam bardzo, ale kwiaciarnia była zamknięta, to kupiłem cioci czekoladki.

Jak usłyszałam ten kawał, to od razu pomyślałam, że cioci to bez różnicy, ale robaczki będą miały deser. Na koniec jeszcze jeden kawał, który mnie śmieszy, chociaż może nie powinien, bo niedługo będę babką.

Matka krzyczy na dzieci:
- Dzieci, co wy robicie?! Nie po to się babcia powiesiła, żebyście się na niej huśtały.
- A po co? - pyta dziewczynka.
- Oj, ty gupia jesteś. Przecież po to, żeby się spełniły świąteczne życzenia tatusia – odpowiada chłopczyk.