Dzisiejszą sobotę spędziłam w łóżku. Pogoda i mój organizm skutecznie pokrzyżowały mi plany. Mówi się trudno i żyje się dalej. Przymusowe leżakowanie dosładzałam sobie czytaniem i obserwowaniem wnuka.
Mały ma zaledwie jedenaście dni a kiedy patrzę jakie robi miny, to trudno mi pojąć, że właściwie jeszcze nic świadomie nie przeżył. Strasznie jestem ciekawa, co dzieje się w tej małej główce. Co go tak cieszy, że ciągle się uśmiecha od ucha do ucha, pokazując bezzębne dziąsła? Nie wiem i nigdy się nie dowiem, ale na widok tego uśmiechu cała się rozpływam. Nie mogę wyjść z podziwu nad cudem, jakim jest dziecko.
Moje życie zatoczyło koło i znowu przeżywam podobne uczucia, jak wtedy, gdy moja córka była taka malutka. Pamiętam że wyglądała jak miniaturka mojego męża, ale nie przypominam sobie, żeby robiła podobne miny. A jej syn jest podobny do mojego ojca, ma nawet taki sam uśmiech. Sprawdziłam na starym zdjęciu, bo aż sobie nie dowierzałam. I rzeczywiście, ten mały chłopczyk uśmiecha się jak jego pradziadek. Zadziwia mnie to i zachwyca. Kiedy patrzę na małego Daniela, to jestem naprawdę szczęśliwa.
A jak o szczęściu mowa, to przypomniał mi się wiersz Haliny Poświatowskiej.
* * *
Szczęście
mam szczęście!
krzyczą dzieci
chwytając piłkę
z nurtów wody
a ono - na niebie świeci
roześmiane złotem - młode
wyciągnij rękę - zamknij
płonący krążek w pięści
i głośno - głośno krzyknij
- mam szczęście -