Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziecko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziecko. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 marca 2022

Mój obrazek z tej wojny

źródło: Internet
Miałam nie pisać smutnych rzeczy, bo smutków i złych wieści jest aż za wiele. Jednak nie mogę się uwolnić od pewnego wspomnienia. Wiem, że takich historii są tysiące, ale tę widziałam na własne oczy. Podzielę się nią, zostawię ślad, bo smutek trzeba przeżyć, żeby pozwolić mu odejść. 

W szkole na moim osiedlu jest zorganizowane miejsce dla uchodźców. Życie na szkolnym korytarzu, na sali gimnastycznej pośród wielu obcych ludzi nie jest łatwe, więc większość uchodźców szuka dla siebie innego domu. Rotacja jest bardzo duża, ale są tam też tacy, którzy zostają na dłużej, bo nie mają dokąd pójść. Starają się żyć najnormalniej jak się da. Chodzą do sklepów, spacerują po osiedlu, bawią się z dziećmi. Mężczyzn jest bardzo mało, kobiet i dzieci dużo.

piątek, 14 października 2011

Korepetycje u wnuka

Mój ulubiony nauczyciel życia Paulo Coelho napisał: „Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy: cieszyć się bez powodu, być ciągle czymś zajętym i domagać się ze wszystkich sił, tego, czego się pragnie.” Zgadzam się i bez oporów biorę korepetycje od wnuka.

Nie potrafię wyrazić, jak wielką przyjemnością jest dla mnie obcowanie z tym małym człowiekiem. Jest cudnie radosny i bardzo stanowczy, gdy chce coś osiągnąć. Świat go zachwyca, więc daje temu wyraz robiąc za puchacza. Jego pełne przejęcia: huu, huuuu, na widok nowych rzeczy, które poznaje, bardzo mnie rozczula. Chciałabym mieć jak najwięcej czasu na pokazanie małemu świata i nacieszenie się nim, ale na to wpływ mam ograniczony.

Mimo wszystko jestem wdzięczna losowi i wybaczam mu wszystkie paskudne numery, które mi wykręcił, bo mam to szczęście, że mogę, na co dzień być z tymi, których kocham.

* * *
Szczęście
mam szczęście!
krzyczą dzieci
chwytając piłkę
z nurtów wody

a ono – na niebie świeci
roześmiane złotem – młode

wyciągnij rękę – zamknij
płonący krążek w pięści
i głośno – głośno krzyknij
- mam szczęście

H. Poświatowska

środa, 13 lipca 2011

Ludzie z wadami postawy

Trochę już żyję na tym świecie, więc miałam okazję poznać wielu ludzi, byli wśród nich też ci, z którymi wolałabym nie mieć nic wspólnego. Niestety, ludzie bez moralnego kręgosłupa często wyglądają na przyzwoitych i dopiero przy bliższym poznaniu widać, że to bezkręgowce. Nawet jeżeli ich postawa nie dotyka nas osobiście, to i tak ma na nas destrukcyjny wpływ, chociażby dlatego, że może budzić w nas pogardę czy podrywać zaufanie do ludzi.

Nikt nie jest wolny od potknięć, moralnych kompromisów, ale są przecież granice, których przekroczyć nie można, jeżeli nie chce się być szmatą. Szmacenie się, to wyzbywanie się moralnych zasad, szkodzenie innym, ale także sobie. Nitsche, który robił za filozofa, użył szmaty, do zobrazowania człowieka pozbawionego wartości. Twierdził, że człowiek, który nie ma zasad, własnych ideałów a pozwala, żeby okoliczności decydowały o jego postawie moralnej, jest jak ta szmata, której kształt nadaje wiatr i rzuca ją gdzie chce, nawet w największe błoto.

Dzisiaj przeczytałam doniesienia o prof. psychologii, który szmaci się wprost popisowo. (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,9934531,Sprawa_Piotrusia__Prof__J____Brak_obecnosci_matki.html). Kolejny „wielkiej szlachetności człowiek”, który dobro bliskich poświęca dla swoich interesów. Chce dokopać matce dziecka, więc używa syna, jako broni. Udowodni swoje ojcowskie prawa nawet kosztem dziecka. Bo on jest tu ważny, nie mały, bezbronny chłopiec. I wystarczy tylko wmówić ludziom, że ojciec robi to wszystko dla dobra syna, opiekuje się nim.

Zetknęłam się z takim rodzajem „opieki”, co prawda, w tym wypadku nie chodziło o dziecko, ale rzecz też rozgrywała się w rodzinie. Miotały mną sprzeczne uczucia, bo trudno mi było pojąć, że tak bardzo pomyliłam się w ocenach. Ktoś, kogo szanowałam, okazał się obrzydliwie interesowną kukłą. Jednak nie można być ślepym na fakty, szczególnie, gdy już się je pozna.

Zastanawiam się, jak to się dzieje, że niektórym do spokoju sumienia, dobrego mniemania o sobie, wystarcza posiadanie kamuflażu: maski twarzy porządnego człowieka, szlachetności na wynos i wygodnej prawdy na każdą okazję.

A co z ich rzeczywistym obrazem? Co wtedy, gdy stają przed lustrem? Kupują elektryczną golarkę, żeby nie patrzeć sobie zbyt długo w oczy? Według wierzeń jednego z marokańskich plemion, do raju pójdą tylko ci, którzy rozpoznają swoje odbicie w studni i nie będą się bali samych siebie. Czy ci co zdradzają bliskich, nie boją się siebie, bo są odważni? Czy może tylko są tylko zbyt głupi, żeby wiedzieć, że działają na własną szkodę?

wtorek, 10 maja 2011

Brak nieszczęść, to wielkie szczęście

Rano obudził mnie warkot kosiarek. Spojrzałam na zegarek, godzina 7:15. Trawa się ledwie zazieleniła a już ją koszą, bo zarząd osiedla, na którym mieszkam, ma chyba jakąś tajną spółkę z firmą zajmującą się utrzymaniem zieleni. Dlatego od wczesnej wiosny do późnej jesieni zanim trawa zdąży odrosnąć już jest strzyżona do samej ziemi. Wkurza mnie to, ale umiarkowanie, bo ćwiczę się w cierpliwości na rzeczy, które są poza moim wpływem. Jest i pożytek z tej sytuacji, piękny zapach, który wypełnił pokój.

Skoro już się obudziłam, to nie było sensu próbować dosypiać zarwaną noc. Zrobiłam sobie lekkie śniadanie, łyknęłam garść prochów na zdrowie prawie wszystkiego co składa się na mój żywy póki co organizm i skończyłam ostatnie rozdziały książki, którą czytałam w nocy. Stephanie Getrler otwierała przede mną życie w prawdzie doświadczeń i bogactwie fikcyjnych wyobrażeń na temat prawdziwych bohaterów i sytuacji. Historia macierzyńskiej miłości, trudnych przeżyć utraty dziecka, tęsknoty oddalenia. I jeszcze ten tytuł, który bardzo mi przypadł do gustu: „Stanę się wiatrem”. Suma summarum, zamiast prowadzić higieniczny tryb życia znowu dałam ciała.

Jednak nie żałuję, bo dzięki tej książce uświadomiłam sobie, jak dobre mam życie. Jestem matką, która wciąż może cieszyć się swoim dzieckiem. Los był pod tym względem dla mnie bardzo łaskawy, ominęło mnie to co najgorszego może spotkać matkę. Chociażby przez to wszystko inne mogę przyjąć z pokorą. Ludzie na ogół szczęście kojarzą ze stanem nieustającej przyjemności a szczęściem jest też brak wielkich nieszczęść. I dlatego warto ćwiczyć się w cierpliwości i nie narzekać na drobne kłopoty, problemy, niewygody. Pal sześć strzykanie w krzyżu, ból głowy, brak forsy na luksusowe rzeczy, złośliwych ludzi na drodze – to nie są sprawy, które mają prawo odbierać radość życia. Kończę i biorę się za praktykowanie radości w codziennym życiu. Trzeba się spieszyć, bo życie ucieka.

* * *
Kochać i tracić...
Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znowu się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać "prowadź!"
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w ton za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
Leopold Staff

wtorek, 19 kwietnia 2011

Bądź tym kim jesteś

"Bądź tym kim jesteś”, takimi słowami członkowie jednego z afrykańskich plemion witają nowo narodzone dziecko. To piękne powitanie zawierające w sobie obietnicę, że dziecko będzie akceptowane takie jakie jest i nie musi być kimś innym, lepszym, żeby mieć swoje miejsce w społeczności. Ci prości ludzie wiedzą, że każdy człowiek jest indywidualnością i zasługuje na swoje miejsce w społeczności.

W cywilizacji zachodniej wygląda to trochę inaczej, bo już małym dzieciom narzuca się konieczność doskonalenia się. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby doskonalenie się polegało na rozwijaniu swoich możliwości z jednoczesnym akceptowaniem swoich ograniczeń. Jednak dla wielu doskonalenie się nie polega na dążeniu do lepszej wersji samych siebie lecz jest przerabianiem się na kogoś zupełnie innego, kto inaczej wygląda, ma inną osobowość i zupełnie inne życie. Skąd bierze się ta niezgoda na siebie? Może stąd, że od wczesnego dzieciństwa wpaja się nam, że powinniśmy być najlepsi i pasować do idealnego modelu człowieka sukcesu, a na szacunek i akceptację, możemy liczyć tylko pod pewnymi warunkami.

Patrzę na mojego maleńkiego wnuka i nie mogę wyjść z podziwu nad tą miniaturką człowieka. Chociaż jeszcze nie ogarnia do końca samego siebie, dziwi się własnym rączkom, zaskakują go odgłosy dochodzące z brzuszka, to już wie, co lubi a co go złości, i potrafi to okazać. On już zdecydowanie jest jakiś. Przyniósł ze sobą na ten świat swoją niepowtarzalną indywidualność a teraz będzie się tylko rozwijał.

Jednak nie jest samowystarczalny potrzebuje opieki rodziców, którzy dadzą oparcie, pomogą rozwijać talenty, nauczą jak radzić sobie z wadami i ograniczeniami. Potrzebuje rodziców, którzy będą akceptowali, że oni są dla dziecka a nie dziecko dla nich i chociażby dlatego nie będą go lepić na wzór pasujący do najlepszej formy, nie będą oczekiwać, że dziecko zaspokoi ich ambicje, czy zrealizuje ich niespełnione plany.

Wychowanie dziecka jest trudną sztuką a można jej sprostać tylko wtedy, gdy kochamy dziecko miłością bezwarunkową i nie przerabiamy go na kogoś, kim nie jest.

piątek, 1 kwietnia 2011

Doba wciąż jest za krótka

Żyję w niedoczasie. Doba wciąż jest za krótka. Wieczorem zwykle okazuje się, że zostaje jeszcze parę rzeczy, z którymi nie zdążyłam się wyrobić i żal mi że trzeba iść spać. A przecież wcale nie jestem pracusiem, który zapełnia każdą minutę działaniem. Powiedziałabym że wprost przeciwnie.

Lubię robić różne rzeczy, ale lubię też mieć czas na refleksję, zamyślenie, zapatrzenie, rozmarzenie. Dziwię się ludziom, którzy się nudzą, bo nie rozumiem, jak można się nudzić. Jeżeli mi czegoś brakuje, to na pewno nie rzeczy, którymi chciałabym się zająć.

Ostatnio doba skróciła mi się jeszcze bardziej, bo dużo czasu spędzam z wnukiem. Pomagam córce, chociaż dobrze sobie radzi i bez mojej pomocy. Jednak nie mogę przepuścić okazji, żeby dosłodzić sobie życie zajmowaniem się Niutkiem. Córka ma dobre serce, więc dzieli się ze mną wielką radością, jaką jest bycie z dzieckiem. Nie odgania mnie od małego a ja gapię się w niego jak w telewizor i rozpływam się ze szczęścia.

W międzyczasie kończę pracę na umowę i czytam książkę, którą obiecałam ocenić. Czytanie przemyśleń Ryżaka jest bardzo przyjemną czynnością, ale poświęcam temu zbyt mało czasu, bo proza życia domaga się mojej uwagi. Niestety nie przepadam za wieloma czynnościami, które trzeba codziennie wykonać, żeby jako tako żyć. Ale bez większej chęci z moje strony musi mi się chcieć . Robię więc to czego akurat robić mi się nie chce. A czas ucieka.

Jeden z moich ulubionych autorów Phil Bosmans napisał słowa, które wykorzystuję do rozgrzeszenia siebie ze zbyt małej wydajności: „Czas to nie droga szybkiego ruchu pomiędzy kołyską a grobem, czas – to miejsce na zaparkowanie pod słońcem” Przyznam bez zbytniej skruchy, że często robię sobie przerwy w jeździe i sprawdzam gdzie trawa bardziej zielona.

niedziela, 20 marca 2011

Mam szczęście

Dzisiejszą sobotę spędziłam w łóżku. Pogoda i mój organizm skutecznie pokrzyżowały mi plany. Mówi się trudno i żyje się dalej. Przymusowe leżakowanie dosładzałam sobie czytaniem i obserwowaniem wnuka.

Mały ma zaledwie jedenaście dni a kiedy patrzę jakie robi miny, to trudno mi pojąć, że właściwie jeszcze nic świadomie nie przeżył. Strasznie jestem ciekawa, co dzieje się w tej małej główce. Co go tak cieszy, że ciągle się uśmiecha od ucha do ucha, pokazując bezzębne dziąsła? Nie wiem i nigdy się nie dowiem, ale na widok tego uśmiechu cała się rozpływam. Nie mogę wyjść z podziwu nad cudem, jakim jest dziecko.

Moje życie zatoczyło koło i znowu przeżywam podobne uczucia, jak wtedy, gdy moja córka była taka malutka. Pamiętam że wyglądała jak miniaturka mojego męża, ale nie przypominam sobie, żeby robiła podobne miny. A jej syn jest podobny do mojego ojca, ma nawet taki sam uśmiech. Sprawdziłam na starym zdjęciu, bo aż sobie nie dowierzałam. I rzeczywiście, ten mały chłopczyk uśmiecha się jak jego pradziadek. Zadziwia mnie to i zachwyca. Kiedy patrzę na małego Daniela, to jestem naprawdę szczęśliwa.

A jak o szczęściu mowa, to przypomniał mi się wiersz Haliny Poświatowskiej.

* * *
Szczęście
mam szczęście!
krzyczą dzieci
chwytając piłkę
z nurtów wody

a ono - na niebie świeci
roześmiane złotem - młode

wyciągnij rękę - zamknij
płonący krążek w pięści
i głośno - głośno krzyknij
- mam szczęście -

sobota, 12 marca 2011

Niutek

Piękny dzień, mój wnuk, zwany przeze mnie Niutkiem, skończył czwarty dzień życia i jest już w domu. Wpatruję się w niego, jak w telewizor. Podziwiam miniaturkę człowieka. Na małej pyzatej buzi malują się miny ukształtowanego człowieka – śmiech, zdziwienie, zadowolenie, złość, smutek, skupienie.

Kiedy to maleństwo poznało uczucia, które odzwierciedlają się w mimice? Co dzieje się w tej małej główce? Jakie senne obrazy przewijają się pod zamkniętymi powiekami, gdy marszczy brwi? Chciałabym to wiedzieć. Chciałabym poznać człowieka, który wyrośnie z tego cudnego dziecka.


* * *

Do dziecka

Wszystko najlepsze w człowieku,
W tysiącu mężczyzn i kobiet,
W oczach, we włosach, w uśmiechu –
Jest w tobie.

Wszystkie najczulsze wyrazy,
Wiosna na ziemi i niebie,
Morza i gór krajobrazy
Dla ciebie.

Ty masz niespełna trzy lata
I tysiąc lat masz i więcej.
Początkiem i końcem świata
Twe serce.

Ty jesteś jabłkiem i drzewem,
Obłokiem, gwiazdą, rozumem.
Przez ciebie to, czego nie wiem,
Już umiem.

Mieczysław Jastrun

sobota, 5 marca 2011

Czekanie...

Dzień jak co dzień. Ale... Jednak nie do końca. Czekam. Każdy telefon przyspiesza bicie serca. Może to już, może zaczęły się narodziny dzieciątka. Jeszcze nie? Czekam dalej.

K.I. Gałczyński tak opisał tę chwilę.

Narodziny dzieciątka

Mchy mówiły: "Ach, cóż za złocistość?
Chyba będzie jaka uroczystość".
Dzięcioł z dębem rozmawiał znacząco,
że się cudo zdarzyło na łące.
Potem poszły poszumy trawami,
przyszła noc ze wszystkimi gwiazdami,
wzeszedł księżyc rumiany jak kucharz,
rzekł wiatrowi: "Ty mi trawy rozdmuchasz".

I rozdmuchał wiatr posłuszny trawy,
zerknął z góry e nie księżyc ciekawy,
a tam dziecko leżało w sitowiu,
krasnoludek zrodzony w nowiu.

Więc przywołać rozkazał stworzenia
stary księżyc i tańce, i pienia
ku czci czynić dziecięcia onego,
złocistego, niewiadomego.

I świetlików ognistą czeredę
witał strumień płynący w dół.
A bór skrzypiał jak szary kredens
pełen zajęcy i ziół.

środa, 23 lutego 2011

Słowa jak kamienie

Przyjaciółka opowiedziała mi historię, której bohaterami byli kuzyni jej znajomych. Młode małżeństwo oczekiwało na narodziny drugiego dziecka. Mieli już czteroletnią córeczkę, więc marzyli, żeby urodził im się syn. Na drugim badaniu usg lekarz powiedział, że płód jest uszkodzony i wszystko wskazuje na to, że dziecko urodzi się z wieloma wadami. Kiedy minął pierwszy szok młodzi rodzice naciskali na lekarzy, żeby rozszerzyć diagnostykę. Łudzili się, że może pierwsza diagnoza okaże się pomyłką albo będzie można pomóc dziecku, lecząc je przed narodzinami. Odbyły się kolejne badania, konsultacje, ale końcowa diagnoza odebrała nadzieję – zespół wad wielonarządowych. Młodzi ludzie musieli odpowiedzieć sobie na pytanie co teraz. Jak sobie poradzić z tym, że ich dziecko nie ma szansy na normalne życie, że w najlepszym wypadku czeka je bolesna wegetacja? Ze swoim problemem zostali sami, bo nikt nie mógł za nich podjąć decyzji, czy ich dziecko ma się urodzić. Zdecydowali, że nie mają prawa odbierać dziecku szansy na życie, bo są ludźmi wierzącymi i uznają świętość życia. Dziecko urodziło się w terminie, ale było obciążone wieloma ciężkimi wadami. Miało małogłowie, wadę serca, wadę układu moczowego, zaburzenia metaboliczne, nie widziało i nie słyszało. Nie miało odruchu ssania, więc musiało być karmione sondą i specjalnymi preparatami. Lekarze nie potrafili pomóc, więc z bardzo ogólnymi zaleceniami dotyczącymi opieki oddano dziecko pod opiekę rodziców. Opieka nad tak ciężko chorym dzieckiem była drogą przez mękę. Młodzi rodzice nie umieli sobie poradzić z atakami padaczki, ciągłym płaczem dziecka, problemami z karmieniem. Szukali wszędzie pomocy, żeby ulżyć cierpieniu synka. Niestety wciąż ich odsyłano, bo nasze szpitale nie lubią trudnych przypadków psujących statystyki śmiertelności i generujących wysokie koszty leczenia. Jedynym skutkiem starań rodziców była cała masa badań, z których wynikało, że dziecko jest zbyt chore, żeby można było mu pomóc. Wreszcie młoda matka, nie mogąc już znieść cierpienia dziecka i swojej bezradności, zawiozła synka do szpitala, w którym się urodziło. Powiedziała że dopóki ktoś nie pomoże jej dziecku, żeby nie piszczało z bólu, to ona go nie zabierze. Lekarka, która badała dziecko, najpierw nie chciała słyszeć o zatrzymaniu dziecka w szpitalu, a potem wykazała się wielką „wspaniałomyślnością”. Przyjęła dziecko na oddział z takimi słowami: „Chodź kochanie, jak mama cię nie chce, to my cię weźmiemy”. 

Kiedy usłyszałam tę relację, to poczułam się jak przywalona młyńskim kamieniem. Jak można pogrążonej w cierpieniu i bezradności matce dorzucać taki ciężar? Matce, która robiła wszystko, co tylko mogła, żeby ulżyć swojemu dziecku. Groźba zostawienia synka w szpitalu nie była podyktowana wygodnictwem, tylko desperackim szukaniem pomocy. A co zrobiła pani doktor? Udowodniła swoją bezmyślność i okrucieństwo. Przyjęła w dziecko na oddział, gdzie ktoś inny zajął się niemowlakiem. Jej pozostało tylko napawać się swoją szlachetnością, chociaż ta szlachetność  była bardzo marnej próby. W Piśmie Świętym napisane jest: „Jedni drugich brzemiona noście”, ale często ci wierzący w Boga, świętość życia, przekonani o swojej moralności i szlachetności, cudze ciężary najchętniej noszą na językach. Oceniają, ale nawet nie próbują zrozumieć, czy pomóc. Łatwo mieć wysokie standardy moralne, gdy nie trzeba ich realizować we własnym życiu. Boże strzeż nas od podłych, głupich ludzi i od pogardy, na którą zasługują.