Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lubię deszcz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lubię deszcz. Pokaż wszystkie posty

sobota, 17 października 2020

Z deszczowej panienki stałam się deszczową babinką

Kolorowo, jesiennie, deszczowo

Odkąd  pamiętam zawsze lubiłam deszcz. Lubiłam słuchać jak deszcz dzwoni o szyby i spływa strużkami, strugami, żeby uderzać raz głośniej raz ciszej werbelkami kropel w parapet. Jak chlupie w rynnach domu i pluszcze rozbryzgując się o kamienne płytki chodnika. Kiedy bardzo padało i Mama nie pozwalała mi wyjść na dwór siadałam na ganku i patrzyłam na ogród zamotany w deszczowe firanki albo wchodziłam na strych, kładłam się na starym żelaznym łóżku i słuchałam, jak deszcz puka, stuka, szeleści uderzając  w dach. Jak tylko mogłam szłam na deszczowy spacer, żeby poczuć zapach mokrego świata, podziwiać zachmurzone niebo, przyjrzeć się jak w kałużach na jezdni robią się małe tęcze, gdy deszczówka mieszała się z benzyną. Przyjemnie było wystawiać twarz ku niebu i łapać krople ciepłego wiosennego czy letniego deszczu. Przyjemnie było słuchać deszczu wśród gęsto rosnących drzew, bo brzmiał monumentalnie jak wielkie organy. W młodości, gdy mieszkałam blisko starego parku, często chodziłam tam na spacery. Podczas deszczu w parku było pusto, mokro i cudnie deszczowo. O każdej porze roku deszcz jest trochę inny. Niby deszcz, jak deszcz - z nieba leci woda i tyle - ale nie do końca jest tak samo. Gdy się uważnie posłucha to  tak, jak zmienia się wokół przyroda, tak zmienia się deszcz. Wiosenny deszcz brzmi bardziej metalicznie, bo spada na młode, sprężyste trawy i liście. Jesienią deszcz odbijający się od zwiędłych lub suchych liści szemrze ciszej, nostalgicznie, jakby żegnał zieloność i soczystość minionego lata. Tylko deszcz padający na jezdnie i chodniki jest zawsze taki sam, tyle że raz bardziej raz mniej intensywny. Mam za sobą wiele deszczowych dni, więc z deszczowej panienki stałam starszą panią, która wbrew zdrowemu rozsądkowi chodzi po deszczu. No chodzę, bo lubię, bo już dawno nie ma Mamy, która by mnie naprawiała, bo nie chcę, żeby deszcz kojarzył mi się wyłącznie z łamaniem w kościach. Dzisiaj też wywlekłam się na spacer. Trochę mżyło, trochę się przejaśniało, było szaroburo i mgliście, ale świat w jesiennym wydaniu był niezmiennie piękny. 


Do towarzystwa na spacerze miałam wrony i kawki.

Niebo co chwilę się chmurzyło, grożąc większym deszczem. 


Po chwili  się przejaśniało i niebo zmieniało barwę na szaroniebieską, popielatą z kroplą fioletu albo różu. Aż nadciągały kolejne deszczowe chmury i znowu padał deszcz.




Pod koniec spaceru niebo rozjaśniło się na dobre i prawie przestało padać.  Zrobiłam więc parę zdjęć, na których jest trochę późnego lata, ale też widać jesień. Bloger wyczerpał już moją cierpliwość na formatowanie posta, więc reszta opisów pod zdjęciami.
Takie ładne coś
Ładne coś w przybliżeniu

Położyłam parasolkę na ładne coś, żeby wymiziać psy sąsiadki 




Ja w trakcie rozmowy z sąsiadką, maseczka w maseczkę i karnie dwa metry od siebie, więc sąsiadka nie zmieściła się córce w kadr.

Córka sąsiadki w roli opiekunki piesków, które nie chciały mi pozować do zdjęcia 

Wśród róż już jesień

Akacje też jeszcze w letnich sukienkach

Trawa i koniczynka wciąż optymistycznie zielone














Winobluszcz się zarumienił, że tak się pośpieszył z tym jesiennieniem



Te drzewka nie stoją na głowie, one przeglądają się w kałuży

Jodła też się przygląda jaka jest ładna



Cis miał najmniejsze lusterko














 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I na dzisiaj to by było na tyle.