Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spacer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spacer. Pokaż wszystkie posty

sobota, 15 kwietnia 2023

U mnie bez zmian

Szaro, zielono, deszczowo.

Mija kolejna deszczowa sobota. Pada i pada, ale mnie taka pogoda nie przeszkadza. Wprost przeciwnie, odgłos padającego deszczu działa na mnie uspokajająco, wyciszająco. Wzięłam więc parasolkę i poszłam przewietrzyć głowę, przyjrzeć się przyrodzie, która pięknie budzi się do życia.

wtorek, 7 marca 2023

O zimie na przedwiośniu i konwersacji ze znajomym

Czas leci mi szybko, chociaż w nieróbstwie powinno mi się dłużyć. Ale ja we wszystkim taka nienormalna, więc absolutnie nie narzekam na nudę i namiar czasu. Dzięki zięciowi mam Netflix i hurtem oglądam filmy, ale seriale i komedie romantyczne omijam z daleka. Dużo czytam i słucham audiobooków.

środa, 10 listopada 2021

Jesienne impresje wniebowziętych drzew

Wszyscy szukają szczęścia, szukam i ja. Znajduję je w małych rzeczach i umiem się nim cieszyć. Tym razem uszczęśliwił mnie wieczorny spacer.  Piękno listopadowej nocy nasyciło mnie zachwytem.  Zachmurzone niebo, drzewa, aparat w ręce i utrwaliłam takie jesienne impresje wniebowziętych drzew.

poniedziałek, 25 października 2021

Spaceru nad rzeką ciąg dalszy

W niedzielę wybrałam się na samotny spacer trasą, którą kiedyś jeździliśmy na rodzinne wycieczki. Droga biegnie wzdłuż Bystrzycy i prowadzi do powstałego w 1974 roku Zalewu Zemborzyckiego. Specjalnie dla tych z Was, które tęsknią za złotą polską jesienią wklejam fotki zrobione podczas mojej wędrówki. Zdjęcia robiłam telefonem i w żaden sposób ich nie obrabiałam, a i tak wyszły cudne choć słodko kiczowate. Zapisuję więc kolejną fotorelację, żeby ucieszyć Wasze oczy i mieć zapas plasterków na trudne dni. Jednak mam nadzieję, że złe rzeczy będą mnie omijać, a plasterki będą mi służyły do uprzyjemniania sobie życia.

piątek, 22 października 2021

Jesienny spacer nad rzekę

Późnym, jesiennym popołudniem wybrałam się na spacer nad Bystrzycę. Z tą rzeką jestem związana całe życie, bo mój rodzinny dom stał u zbiegu Bystrzycy i wpływającej do niej Czerniejówki. Teraz też mieszkam blisko i mam ogromny sentyment do tej rzeki. W dzieciństwie pisałam różne wierszyki i kilka z nich poświęciłam Bystrzycy. "Tfurczość" jedenastolatki nie była imponująca, ale, jak widać, zamiłowanie do grafomanii mi nie przeszło.

niedziela, 26 września 2021

Niedzielne ładowanie akumulatorów i mąż w roli modela

Szła pomalutku, powolutku, ale już przyszła i zaczyna sypać złotem. Zajesienniło się chociaż wokół jeszcze dużo zieleni. Pogoda była dziś piękna, więc razem z mężem poszłam na długi spacer. Fajnie było. Zapisuję na blogu fotorelację z tego dnia, żeby móc do niego wrócić kiedy nie będzie tak dobrze. Zawieszam na mentalnym haczyku, żeby pamiętać jak będzie mi smutno albo będę chciała wychowywać męża patelnią.

sobota, 11 września 2021

Sobota z wnukami

Jest prawie połowa września a pogoda była dzisiaj jak w środku lata. Było piękne słońce, temperatura 24 stopnie Celsjusza, więc zabrałam moje słodziaki na lody i spacer. Zaszliśmy też do wesołego miasteczka, gdzie przekonałam się, że nie tylko życiowa karuzela mi nie służy. Przy wysiadaniu z samolotu obłapiałam się z  panem z obsługi, ale na to akurat narzekać nie będę, bo to była pewnie ostatnia okazja, żeby obejmował mnie młody chłopak.

poniedziałek, 6 września 2021

Na spacerze w plenerze

W kalendarzu jeszcze późne lato, ale pogoda już jesienna. Namówiłam męża na spacer, żebyśmy złapali trochę słońca i nacieszyli oczy kolorami. Jeszcze dominuje zieleń, ale coraz więcej żółci i pomarańczy. Zrobiliśmy sobie zdjęcie i mamy nasze cienie na jesiennym portrecie. 

Aparat uchwycił też słonecznego anioła w czerwono-zielonej sukience. Widzicie go? Ja widzę.

czwartek, 6 maja 2021

Nawet jak ciemne chmury nad nami, to jeszcze w zielone gramy


Dzisiejsza pogoda była zmienna jak życie - raz deszcz, raz słońce, za chwilę przygnębiająca szarość i znowu kolejna zmiana, bo wiatr rządził niebem i raz rozganiał czarne chmury, by za chwilę przywiać nowe jeszcze cięższe od deszczu. Mnie jednak trudno zniechęcić, więc włożyłam kurtkę z kapturem, wzięłam parasolkę i poszłam nacieszyć się wiosną. Nie wiem ile jeszcze mam czasu, żeby korzystać z życia, dlatego nie będę go marnować na narzekanie na pogodę. Bardzo chciałabym na nic nie narzekać, ale niestety mi nie wychodzi.

sobota, 17 października 2020

Z deszczowej panienki stałam się deszczową babinką

Kolorowo, jesiennie, deszczowo

Odkąd  pamiętam zawsze lubiłam deszcz. Lubiłam słuchać jak deszcz dzwoni o szyby i spływa strużkami, strugami, żeby uderzać raz głośniej raz ciszej werbelkami kropel w parapet. Jak chlupie w rynnach domu i pluszcze rozbryzgując się o kamienne płytki chodnika. Kiedy bardzo padało i Mama nie pozwalała mi wyjść na dwór siadałam na ganku i patrzyłam na ogród zamotany w deszczowe firanki albo wchodziłam na strych, kładłam się na starym żelaznym łóżku i słuchałam, jak deszcz puka, stuka, szeleści uderzając  w dach. Jak tylko mogłam szłam na deszczowy spacer, żeby poczuć zapach mokrego świata, podziwiać zachmurzone niebo, przyjrzeć się jak w kałużach na jezdni robią się małe tęcze, gdy deszczówka mieszała się z benzyną. Przyjemnie było wystawiać twarz ku niebu i łapać krople ciepłego wiosennego czy letniego deszczu. Przyjemnie było słuchać deszczu wśród gęsto rosnących drzew, bo brzmiał monumentalnie jak wielkie organy. W młodości, gdy mieszkałam blisko starego parku, często chodziłam tam na spacery. Podczas deszczu w parku było pusto, mokro i cudnie deszczowo. O każdej porze roku deszcz jest trochę inny. Niby deszcz, jak deszcz - z nieba leci woda i tyle - ale nie do końca jest tak samo. Gdy się uważnie posłucha to  tak, jak zmienia się wokół przyroda, tak zmienia się deszcz. Wiosenny deszcz brzmi bardziej metalicznie, bo spada na młode, sprężyste trawy i liście. Jesienią deszcz odbijający się od zwiędłych lub suchych liści szemrze ciszej, nostalgicznie, jakby żegnał zieloność i soczystość minionego lata. Tylko deszcz padający na jezdnie i chodniki jest zawsze taki sam, tyle że raz bardziej raz mniej intensywny. Mam za sobą wiele deszczowych dni, więc z deszczowej panienki stałam starszą panią, która wbrew zdrowemu rozsądkowi chodzi po deszczu. No chodzę, bo lubię, bo już dawno nie ma Mamy, która by mnie naprawiała, bo nie chcę, żeby deszcz kojarzył mi się wyłącznie z łamaniem w kościach. Dzisiaj też wywlekłam się na spacer. Trochę mżyło, trochę się przejaśniało, było szaroburo i mgliście, ale świat w jesiennym wydaniu był niezmiennie piękny. 


Do towarzystwa na spacerze miałam wrony i kawki.

Niebo co chwilę się chmurzyło, grożąc większym deszczem. 


Po chwili  się przejaśniało i niebo zmieniało barwę na szaroniebieską, popielatą z kroplą fioletu albo różu. Aż nadciągały kolejne deszczowe chmury i znowu padał deszcz.




Pod koniec spaceru niebo rozjaśniło się na dobre i prawie przestało padać.  Zrobiłam więc parę zdjęć, na których jest trochę późnego lata, ale też widać jesień. Bloger wyczerpał już moją cierpliwość na formatowanie posta, więc reszta opisów pod zdjęciami.
Takie ładne coś
Ładne coś w przybliżeniu

Położyłam parasolkę na ładne coś, żeby wymiziać psy sąsiadki 




Ja w trakcie rozmowy z sąsiadką, maseczka w maseczkę i karnie dwa metry od siebie, więc sąsiadka nie zmieściła się córce w kadr.

Córka sąsiadki w roli opiekunki piesków, które nie chciały mi pozować do zdjęcia 

Wśród róż już jesień

Akacje też jeszcze w letnich sukienkach

Trawa i koniczynka wciąż optymistycznie zielone














Winobluszcz się zarumienił, że tak się pośpieszył z tym jesiennieniem



Te drzewka nie stoją na głowie, one przeglądają się w kałuży

Jodła też się przygląda jaka jest ładna



Cis miał najmniejsze lusterko














 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I na dzisiaj to by było na tyle.




czwartek, 4 czerwca 2020

O tym jak poszłam na spacer i wróciłam bez kredytu











  
W ubiegłym tygodniu poszłam na spacer, wyjątkowo za dnia, bo odkąd kazali się maskować, to chodziłam głównie nocą. Jednak wiosna taka piękna, że aż żal tego nie widzieć. Łażąc po nocy wiele zobaczyć nie można, a jest co oglądać. Mieszkam w bardzo ładnej okolicy, gdzie jest mnóstwo drzew, pięknych rabat z kwiatami, kwitnących krzewów i mini ogródków przed blokami. Idąc tak noga za nogą doszłam do banku, który ma swoją placówkę w mojej dzielnicy. Banki są teraz tak ekspansywne, że zakładają placówki blisko domu klienta, żeby ten broń Boże się nie zniechęcił, że musi jechać do centrum. I choć wiele rzeczy można załatwić przez internet, to faktem jest, że na moim osiedlu mam kilka banków.

Kiedy zobaczyłam w witrynie duży baner, kuszący atrakcyjną promocją, pomyślałam, (czasami myślę, zdarza się też że logicznie), że skoro już jestem tak blisko, to wejdę i zapytam, czy rzeczywiście dają 2% na depozyty. Na dniach kończyła mi się lokata, więc byłam zainteresowana tematem. Weszłam zamaskowana, ale pracownica była za ochronną szybą, więc poprosiła, żebym zdjęła maseczkę i pozwoliła się zidentyfikować, czy ja to ja. Propozycję przyjęłam chętnie i z wyraźną ulgą. Pracownica przyjrzała mi się uważnie, potem jeszcze raz zerknęła na zdjęcie w dowodzie, ponownie spojrzała na mnie, ale jakoś tak bez przekonania 
- Trochę inaczej pani teraz wygląda - powiedziała uśmiechając się nieśmiało. No rzeczywiście, na zdjęciu nie jestem taka czerwona, nie mam wytrzeszczu, grzywka nie zakrywa mi okularów i włosy mam w jednym kolorze.
- Wie pani - usprawiedliwiałam się - przez tego wirusa to człowiek zarasta i krew go zalewa.
- No właśnie - pani przyznała mi rację.
I zaczęłyśmy miłą konwersację w temacie, jak najmniej można stracić, bo w bankach już od dawna się nie zyskuje. Stanęło na tym, że pani założyła mi konto oszczędnościowe z oprocentowaniem 2 %, ja złożyłam pierdyliard podpisów, obiecałam zasilić konto stosownym przelewem i już miałyśmy się w miłej atmosferze pożegnać, gdy pani zechciała uszczęśliwić mnie jeszcze bardziej.
- Tak pomyślałam, że może zechce pani wziąć jeszcze kredyt - pochwaliła się pani, że też myśli. Czyli obie jesteśmy myślące, ale do czego ten kredyt nie zajarzyłam. 
- Mamy teraz bardzo korzystne oprocentowanie, żal nie skorzystać - kontynuowała pani, znowu z uśmiechem.

Po odpoczynku i nie duszona maseczką miałam większą łączność z rozumem, ale i tak nie rozumiałam. Moje milczenie oraz wyraźny wysiłek umysłowy malujący się pewnie na mojej twarzy, pani wzięła za zachętę do rozwinięcia tematu i zaczęła temat rozwijać. Z tego co zrozumiałam, głupio bym zrobiła, gdybym nie skorzystała z promocyjnego oprocentowania kredytu, bo to przecież okazja. To może byłoby mniej śmieszne, gdybym chwilę wcześniej nie zakładała konta oszczędnościowego i nie zarzekała się, że nie chcę umowy o debet na koncie. Ale najwyraźniej nie udało mi się przekonać pani, że debetów nie biorę pod uwagę, bo nade wszystko cenię sobie święty spokój. Dlatego wydaję tylko tyle, na ile mnie stać. Ja może mało inteligentnie wyglądam, ale, jak już się pochwaliłam, czasami myślę, zdarza się, że logicznie. Po co miałabym brać kredyt ze znacznie wyższym oprocentowaniem niż to, które bank mi oferował za depozyt? Głupio się pytam, ale ja wiem dlaczego, pochwalę się po raz trzeci - bank lubi kredyty, bo na nich zarabia, lubi też kredytobiorców, którzy są wypłacalni. Ale ja nie mam żadnego interesu robić dobrze bankowi i nie zależy mi na tym, żeby bank mnie lubił.
- Nie, dziękuję - zaparłam się i kredytu nie wzięłam.

Mimo mojego uporu pani uśmiechnęła się do mnie radośnie po raz trzeci. Chociaż może pomyślała sobie, że tyle się nagadała, a stara baba kredytu nie wzięła, więc ona limitu nie wyrobi i szef będzie się czepiać. Ale nie wnikam. Więcej powiem, nawet jak tak pomyślała, to ją rozgrzeszam, bo też pracowałam kiedyś w banku i też miałam szefa rozliczającego mnie z efektów pracy z klientami. Niestety, jest wielu nie grzeszących głupotą podobną do mojej i w powiązaniu z nachalnością banków namawiających na łatwy pieniądz, rodzą się dramaty. Niejeden już zawisł na pętli kredytowej. Teraz po pandemii będzie jeszcze gorzej. Obym się myliła. Niby banki miały zagęścić sito i uważniej badać zdolność kredytową klienta, ale jakoś w to nie wierzę, a sprawdzać nie mam zamiaru. Z tego, co przeczytałam jakiś czas temu, pod koniec ubiegłego roku zadłużenie Polaków wynosiło ponad 78 miliardów złotych, co daje 27 tys. zł na osobę. W tym samym okresie na osobę przypadało tylko 7 tys. złotych oszczędności i mogę się założyć, że te oszczędności mają stare dziady, trzymające rezerwy na czarną godzinę. Od lat nie opłaca się trzymać pieniędzy na lokatach, ale jak się nie chce ryzykować albo zamrażać kapitału na dłużej, to nie ma innej opcji. Przynajmniej ja nie znalazłam. Pozostaje, więc patrzeć, jak przez palce przeciekają te zaoszczędzone pieniądze i cieszyć się, że Glapiński dobrze się bawi. Ja ze względu na wątrobę się nie patrzę, a ze względu na wrodzoną złośliwość się nie cieszę. I na dzisiaj to by było na tyle.

zdjęcie znalezione w sieci

sobota, 28 marca 2015

Deszczowy dzień

„Zwykło się uważać za cud chodzenie po powierzchni wody czy unoszenie się w powietrzu, ale myślę, że prawdziwym cudem jest chodzenie po ziemi. Każdego dnia uczestniczymy w cudzie, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy: niebieskie niebo, białe chmury, zielone liście, ciekawskie oczy dziecka – nasze własne oczy. Wszy­stko jest cudem.” - Thich  Nhat Hannah 
A dzisiaj cudownie padał deszcz. Przez cały dzień w różnym natężeniu leciała z nieba woda - mżyło, kapało, lało... 

Ale mi  nie przeszkadzała ta pogoda, bo, po pierwsze primo, ja lubię deszcz, po drugie primo, po ostatnich słonecznych dniach przyszła pora na trochę wilgoci, po trzecie primo, świat obmyty deszczem zyskuje na urodzie, a po czwarte primo, musiałabym mieć „coś” z głową, żeby martwić się tym że pada. 
Nie wiem do końca, jak to jest z moją głową - podobno kretyni i wariaci są zawsze pewni, że nie odstają od normy - ale na pewno nie szukam na siłę powodów do narzekania na cokolwiek. Wolę cieszyć się z tego co mam. Dlatego włożyłam kalosze wzięłam parasol i poszłam na długi spacer. I wiecie co, było pięknie, szaro, mgliście, srebrzyście. Z kropelkami deszczu na twarzy chłonęłam piękno wczesnowiosennego krajobrazu i cieszyłam się, że mogę tak iść i iść... słuchając z iPada Beethovena albo deszczu z natury. Zresetowałam się i nabrałam chęci do życia. Czego i Wam z serca życzę. 

 

obrazki złowione w sieci



czwartek, 15 marca 2012

Czas egzekutor i moje przyjemności
















Życie w realu mnie przegoniło, więc nie miałam czasu na pisanie bloga ani surfowanie w internecie. Czas jest jak nieubłagany egzekutor. Nie ważne jak bardzo się starasz on pędzi i zabiera ci okazje do zrobienia różnych rzeczy. A im jestem starsza tym bardziej czasu mi brakuje. Życie jest takie bogate a doba ma tylko 24 godziny.

Na dworze już widać wiosnę i czuć ją w powietrzu. Robię sobie coraz dłuższe spacery i cieszę się przyjemnością, jaką daje ruch. Na spacery zwykle zabieram wnuka, a to podwaja przyjemność. Mały patrzy na wszystko z zachwytem a ja mam olbrzymią frajdę, że mogę pokazywać mu świat. Dużo bym dała, żeby dowiedzieć się, o czym myśli ta mała główka. Jedno jest pewne, coraz więcej kojarzy. Bardzo lubi obserwować ptaki, szczególnie podobają mu się wielkie, czarne wrony. Na ich widok wydaje dźwięki podobne do krakania i bardzo się tym cieszy. Nie wiem, może podobnie jak ja, po prostu lubi wrony.

Na koniec wklejam piosenkę mojego ulubionego tekściarza W. Młynarskiego pt. Lubię wrony.

wtorek, 10 stycznia 2012

Nie ma zimy, nie ma butów, a mężów nie ma po co brać na zakupy

No i gdzie ta zima, aż chce się zapytać, bo w kalendarzu 10 styczna a na dworze późny listopad. 








Mimo bólu kości powlokłam się na spacer a po drodze wstąpiłam do sklepu, bo mam fantazję, żeby kupić sobie nowe kozaczki. Fantazja może pospolita, ale kto powiedział, że muszę mieć bardzo oryginalne fantazje.

Niestety, ja wiem, jakie chcę mieć buty, a handlowcy nie wiedzą, więc butów nie kupiłam.
Ale za to popatrzyłam sobie na klientów.

Scenka małżeńska w obuwniczym.

Piękniejsza połówka siedziała obstawiona kilkoma parami butów a szanowny małżonek stał nad nią z miną męczennika, który właśnie usłyszał, że do świętości brakuje mu jeszcze kilku spektakularnie ciężkich przeżyć.
- Wituś, to które mam wziąć?
- Może te – zaproponował niepewnie Wituś.
- No co ty? Na takim obcasie, przecież nogi na lodzie połamię.
- A gdzie ty widzisz lód – powiedział z zrezygnowany Wituś.
- Ale będzie – upierała się małżonka.
- To weź te – wskazał na brązowe oficerki.
- Eee, ty to ze skrajności w skrajność. Najpierw każesz mi chodzić na szczudłach a teraz robisz ze mnie dżokeja.
- Przecież sama te buty wybrałaś – wymamrotał Wituś, któremu już tworzyła się nad głową mała aureolka.
- Nie wybrałam tylko oglądałam – sprostowała małżonka siląc się na spokój.
- To, które w końcu bierzesz? Sklep zaraz będą zamykać – Wituś tracił cierpliwość.
- Nie wiem, doradź mi – poprosiła małżonka.

Jakby mnie pytali, to radziłabym, żeby szanowna małżonka sama chodziła na zakupy albo zmieniła Witusia na geja, bo po co męczyć siebie i chłopa. Kto nie widział podobnej scenki ręka w górę. No, las to to nie jest.



niedziela, 8 stycznia 2012

Zimowy spacer



















Nareszcie przyszła zima, więc poszliśmy rodzinnie się nią nacieszyć. Wnuk był zachwycony, my też. Pokazywanie świata małemu człowieczkowi, to ogromna frajda i wielki przywilej.



Niutek miał pierwsze spotkanie z bałwanem, na szczęście bałwan był sympatyczny, bo śniegowy.  


No panie bałwan, mówię do pana

Niestety, bałwan mimo tego że sympatyczny, nie reagował na niutkowe zaczepki. Mały nie mógl zrozumieć, dlaczego to coś ubrane w czapkę dziadka nie reaguje na jego plitu, plityał, blu, bli, blał.













Co zrobić nie pogadali, bo Niutek plitał , plitu blau a bałwan jak stał cicho, tak stał. Jak Niutek będzie starszy, to mu wytłumaczę, że bałwan, który nic nie mówi, to bardzo rzadki model wśród bałwanów. Tylko śniegowe bałwany są cicho, reszta bałwanów lubi sobie  pogadać a nawet pokrzyczeć. 













poniedziałek, 21 listopada 2011

Niedziela

Kończy się niedziela, dzień odpoczynku od pracy, dzień rodzinnych obiadów, dzień, w którym powinno się znaleźć trochę czasu na refleksję i na bycie w kontakcie ze sobą, z Bogiem (jak ktoś wierzący). Dla mnie dzisiejsza niedziela należała do udanych, byłam z bliskimi, ale miałam też czas tylko dla siebie.

Bez pośpiechu cieszyłam się życiem.

Pogoda była ładna, więc poszliśmy z mężem i wnukiem na niedzielny spacer. Mały z zachwytem przyglądał się wszystkiemu a mąż robił zdjęcia, kilka z nich zamieszczam w tym wpisie. Wnuk i jesienne pejzaże prezentowali się w obiektywie bez zarzutu, ja wprost przeciwnie rzadko, na którym zdjęciu wyglądałam dobrze. Dlatego większość swoich zdjęć wykasowałam jeszcze zanim wróciliśmy do domu. Mężowi to się nie spodobało, ale musiał się pogodzić z tym, że nawet nieudana modelka może mieć swoje zdanie na temat zdjęć.

Wieczorem spotkaliśmy się ze znajomymi. W rozmowie nie udało się ominąć polityki. Nowe expose starego-nowego premiera oceniliśmy jako powtórkę tego sprzed czterech lat. No, może poza zmianami w ubezpieczeniach dla księży, bo wszystko inne już było, przynajmniej w kampanii wyborczej.

Moim zdaniem naprawdę już od dawna nie ma powodu, dla którego księża powinni być traktowani inaczej niż reszta społeczeństwa. Głosy mówiące, że odebranie przywilejów, to zamach na wiarę, są mocno przesadzone. Najwyższa pora żeby Kościół przypomniał sobie, że jego misją nie jest gromadzenie dóbr i przestał gorszyć wiernych swoją pazernością. Jeżeli księża nie chcą posłuchać ewangelicznej przypowieści o bogaczu, któremu trudniej wejść do Królestwa Niebieskiego niż wielbłądowi przejść przez ucho igielne, to może wezmą pod uwagę, że jako osoby duchowne nie powinni swoim zachowaniem potwierdzać słów Dantego, że „Ci, którzy sądzą, że pieniądz wszystko może, są zdolni wszystko zrobić, by go mieć.”
                                                                                   

piątek, 21 października 2011

Spacer pod chmurką

wywiorski















Rano byłam na spacerze. Pogoda nie była spacerowa, ale moje serce telepało się jak stara furtka na jednym zawiasie, więc poszłam się dotlenić.

Szłam sobie pod parasolką i zastanawiałam się, jak też będę dalej żyć. Mam się nad czym zastanawiać, bo jest ze mną coraz gorzej, co rusz przybywa mi jakaś wyjątkowo atrakcyjna choroba.

Jestem jak poobijany garnek, bolą mnie mięśnie, stawy i prawie wszystkie kości. I jak tu normalnie żyć? No, nie da się normalnie. Ale jeżeli, nie normalnie, to jak? No tak, jak się da. Czyli po staremu.

Skupiona na wewnętrznym monologu, nie zauważyłam, że coraz mocniej pada. Pomimo tego, że ból nie zniknął a mój umysł skupiony był na czym innym, to precyzyjnie omijałam kałuże i przeszłam kawał drogi. Czyli, wciąż jestem zdolna do działania. Mój wewnętrzny ster ustawia azymut a ja muszę tylko wydatkować trochę energii.

Okazało się, że bez względu na to jak się czułam jednak przeszłam kilka kilometrów. Spacer przyniósł zamierzony efekt, bo dotlenione serce się uspokoiło.

Roman Zmorski, o którego istnieniu do niedawna nie wiedziałam, napisał:

Przez noc droga do świtania -
Przez wątpienie do poznania -
Przez błądzenie do mądrości -
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Podoba mi się takie wyjaśnienie.

czwartek, 15 września 2011

Drzewa i ludzie

Jutro już połowa września i coraz bliżej do jesieni. Dzisiaj byłam na długim wieczornym spacerze i przyglądałam się drzewom, które powoli zmieniają kolor i zaczynają gubić liście. Kończy się kolejny cykl wegetacji, nadchodzi zima pora spoczynku a wiosną wszystko zacznie się od nowa.

Jednak akacja, rosnąca na końcu jednej z alejek, już się nie odrodzi. Większość konarów i gałęzi uschła, wiatr albo piorun przepołowił częściowo pień, więc pewnie zostanie ścięta. Patrząc na nią przypomniałam sobie sztukę hiszpańskiego dramatopisarza Alejandro Casony „Drzewa umierają stojąc”. To piękna, trochę sentymentalna historia o ludziach, których miłość i troska skłania do stworzenia podłemu człowiekowi wyimaginowanego życia, po to, żeby oszczędzić cierpienia starej kobiecie, która go kocha. Niestety mistyfikacja się nie udaje i kobieta dowiaduje się kim jest jej ukochany wnuk. Musi unieść ciężar prawdy i nie może sobie pozwolić na pogrążanie się w rozpaczy. Jest to winna tym, którzy chcieli ją chronić. Teraz ona, bez względu na to co się dzieje w jej wnętrzu, musi zawalczyć o nich. Dlatego nie upada. Stoi.

Ludzie nie są tak długowieczni jak drzewa, nie mają w sobie takiej zgody na bezwarunkowe poddanie się naturze, ale podlegają tym samym procesom – budzą się do życia, kwitną, owocują, zamierają. A czasem też umierają stojąc.

piątek, 8 lipca 2011

O spacerku na zakupy i słowotwórczych zapędach pana z warzywniaka

Czwartek przyniósł trochę słońca, więc wybrałam się na spacer połączony z zakupami.Zaczęłam od sklepu z artykułami dla dzieci.

Chciałam kupić Niutkowi dobry gryzak. Biedak ledwie skończył okres kolek i pierdów a już wszedł w „rozkoszny” czas ząbkowania. Na wstępie przeżyłam lekki szok, bo patrząc na ceny gryzaków, które składają się przecież z niewielkiej ilości sztucznego tworzywa, trudno się nie zdziwić. Gryzak za 20 – 30 zł to normalka, ale były i droższe.

Co zrobić, miłość jest cenna. Producenci artykułów dziecięcych chcą to wykorzystać, bo czemu nie, skoro chętni się znajdą. Dzisiaj ja byłam pierwsza chętna. Niutek skończył 4 miesiące, więc z tej okazji dostał dwa gryzaki, na zęby przednie i boczne. I pomyśleć, że kiedyś dzieciom wystarczało gryzienie czegokolwiek, bez podziału na kły i siekacze. Dostał też grzechotkę, której nie mogłam się oprzeć. Kurcze, chyba zaczynam już dziecinnieć. Na dodatek mam kłopoty poznawcze, bo byłam przekonana, że kupiłam grzechotkę w kształcie kwiatka(pomarańczowe płatki, zielony środek) a okazało się, że to grzechotka „Lew”.

Kolejnym punktem na trasie mojej marszruty był sklep z artykułami plastycznymi. Potrzebowałam cieniutkich pędzelków i farby do malowania na szkle. Za tydzień Marta ma urodziny i chcę jej dać własnoręcznie przygotowany prezent.

Mam dużo frajdy z tych malunków, więc ciągle coś ozdabiam albo przerabiam i bardzo mnie to relaksuje. Tak mi przyszło teraz do głowy, że ludzie, parający się różnymi twórczymi działaniami, są często niespokojni, sfrustrowani, przeżywają tzw twórcze męki a to wydaje mi się trochę dziwne. Wyrażanie siebie poprzez sztukę (przez duże czy małe „S”), wydaje mi się przyjemnym zajęciem, no, ale ja nie jestem artystką, więc nie mam ochoty obciąć sobie ucha, tylko coś tam sobie maziam i jestem z tego powodu cała szczęśliwa.

W drodze powrotnej zaszłam jeszcze do szmateksu, bo poluję na ciekawe tkaniny a tam za grosze można kupić prawdziwe satyny, jedwabie. Mam zamiar uszyć kilka ozdobnych poduszek. Jakiś czas temu narysowałam, jak mają wyglądać, i nawet zaczęłam szyć, ale z braku czasu i materiałów utknęłam w środku roboty. Teraz mam zamiar to dokończyć.

Zakupowy maraton skończyłam w warzywniaku. Kupiłam kapustę, którą sprzedawca nazywał „piękna biała głowa”. W ogóle ten pan ma fantazję, bo u niego cebula jest zawsze złocista, na buraki mówi ćwiklaczki a ziemniaki to pyreczki. Kiedyś powalił mnie na kolana, zachwalając ogórki, jako piękne baldaski. Do tej pory jakoś inaczej kojarzyło mi się słowo „baldaski”, ale jak pan lubi ciekawe słownictwo, to niech mu będzie.

A tak a'propos warzywniaka, przypomniała mi się świetna „Ballada jarzynowa” z Kabaretu Starszych Panów.
* * *
1. W tym sklepiku, gdzie świeże jarzyny
Sprzedawały dwie młode dziewczyny
Jedna klęła i czosnek lubiła
A ta druga pachnąca i miła
Więc tę pierwszą odłóżmy na bok
a o drugiej niech toczy się tok.


2. Dwóch ich weszło do sklepu w zapusty
Jeden sok pił na kaca z kapusty
A jak wypił to zniknął za progiem
więc na drogę powiedzmy mu "z Bogiem"
A ten drugi w tę drugą wbił wzrok
będzie kochał okrągły ją rok


3, I stali oboje nad ladą -
Ona z twarzą jak seler pobladłą
On z marchwianym wypiekiem na licu
I pachniało szczypioru donicą
Aż powiedział jej wszystko co czuł
w takich słowach: "Buraków bym z pół..."


4. Wykradła klucz do tej komórki
Gdzie śpiewały kiszone ogórki
majeranku mrok wonie rozniecał,
pomidory tętniły jak serca
Tam szczęśliwa z nim była co noc
I warzywa niszczyła w nim moc


5. Lecz gdy płynie ta miłość w jarzynie
Czas przypomnieć o drugiej dziewczynie
tej co gryzie ten czosnek co raz to
A ją gryzie o szczęście ich zazdrość
To zalewa się łzami to klnie -
Aż do świństwa ta zazdrość ją pchnie


6. I na twarzy się nawet nie zmarszczy
gdy zaprosi oboje na barszczyk
W barszczu będą trujące dwa grzyby
I otruje niechcący ich niby.
Zwłaszcza drugi trujący był grzyb,
Ale typ z tej dziewczyny, oj typ!


7. Odtąd w mroku sklepowej komórki
płaczą po nich jesienne ogórki
żal dogłębny kapustę przewierca
pomidory pękają jak serca.
Więc przechodniu w sklepiku tym kup
Bukiet jarzyn i rzuć im na grób!