W ostatnim wpisie strasznie mi się
ulało żółcią, bo całkiem niepotrzebnie przejrzałam
wiadomości. Dzisiaj nie popełniłam tego błędu i jestem oazą
spokoju. Prawie cały dzień spędziłam robiąc tylko miłe rzeczy.
Głównie czytałam i bawiłam się z wnukiem. Nawet robienie obiadu
mnie ominęło, bo w lodówce czekały pierogi z pieczarkami i
kiszoną kapustą oraz czerwony barszczyk. Wystarczyło tylko odgrzać
i zjeść z apetytem w miłym towarzystwie.
Przed chwilą zrobiłam sobie kawowy
peeling, wzięłam gorący prysznic i wskoczyłam do ciepłego
łóżeczka. Teraz czekam aż Ślubny przestanie grzebać się w
laptopie i razem obejrzymy film o Tybecie. Jakby tych przyjemności
było mało, to przy oglądaniu filmu będziemy mieli jeszcze pyszne
co nieco do przegryzienia, bo Marta piecze na kolację pizzę i
obiecała zrobić dla nas jedną w wersji wegetariańskiej. No żyć
nie umierać.
A po co ja o tym piszę? Jakby ktoś
przypuszczał, że po to żeby pochwalić się tym, że się myję,
omijam kuchnie i kładę się spać z kurami, to jest w błędzie.
Te rzeczy nie są warte odnotowania. Ale podzielenie się radością,
z czerpania przyjemności z przyziemnych i codziennych spraw, ma dla
mnie sens. Lubię swoje życie, a dzisiaj bardziej niż zwykle.
Lubię też fraszki Sztaudyngera, z
których uczę się życiowej mądrości. Dzisiaj zadbałam o nastrój
i swoje skołatane serce. A to recepta. Lekarstwo - Serce nasze leczy
/ Sens małych, miłych rzeczy.