Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyjemności. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyjemności. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 26 października 2014

O przyjemnościach... tych w cudzysłowie i tych prawdziwych


















Nie odzywam się od kilku dni, bo ćwiczę na sobie przyjemności jakie niesie wirusowe zapalenie zatok sitowych - głowa jak bania, nos spuchnięty jak trąba, oczy zapuchnięte, ale za to lirycznie załzawione, i jeszcze gluty do brody... a to wszystko nadzwyczajnie umila mi życie. I pomyśleć, że do tej pory nie miałam pojęcia, że mam coś takiego jak zatoki sitowe... No trudno, nie będę narzekać, bo i bez mojego marudzenia, życie potrafi być do dupy. Ale za to jesień jaka piękna... Leżę sobie w ciepełku, zerkam przez okno i czekam na czas kiedy wrócę do żywych. Póki co, czytam Nurowską, skończyłam „Księżyc nad Zakopanem” i jestem na finiszu „Gier małżeńskich”. 

A w sieci znalazłam tekst, który bardzo mi się spodobał i mogłabym podpisać się pod nim obiema rękami. 

Jesienią pięknieję.
 






















Miewam ostatnio skłonność do popadania w zachwyt absolutny. Jakbym potrafiła dotrzeć do rdzenia, sedna, cieniusieńkiej nitki dobra, którą posiada każde ziemskie stworzenie.
Pragnęłam jesieni. Odeszły na szczęście w przeszłość te dni, kiedy sponiewierana przez lato, wybatożona słonecznymi promieniami wyglądałam jesieni w napięciu. Wielbię tę piękność, rudą jak muza z międzywojnia, wystrojoną w brązy i żółcie, których pozbywa się sukcesywnie, by stanąć przede mną naga i zapłakana. Nieprzeciętnie skłonna do nagłych wzruszeń, mogę ronić łzy incognito, pozwalając im mieszać się z deszczem. Mogę z moich kształtów uczynić zagadkę dla świata, chowając je pod obszernym paltem. Mogę, patrząc na wirujące liście, popaść w swoisty stupor, który da nadaktywnemu umysłowi chwilę wytchnienia. W razie ekstremalnego napięcia mogę się osunąć w inspirowaną późnojesiennym krajobrazem depresję. Kocham jesień , a ta miłość sprawia, że pięknieję.
Miewam ostatnio skłonność do popadania w zachwyt absolutny. Takie momenty ozdabiają pokaźną falbaną sensu egzystencję przeważnie sensu pozbawioną. Idę sobie Alejami Jerozolimskimi, pod kurtką niosę serce, lekko nadłamane, dousznie podaję sobie znieczulenie w postaci muzyki najsmutniejszej ze smutnych i… mam wrażenie, że posiadam osobliwą zdolność dostrzegania w osobach, które mijam, samych tylko pozytywów. Jakbym swą źrenicą-laserem potrafiła przeciąć warstwę odzieży wierzchniej, potem skórę, mięśnie i te wszystkie rzeczy, których istnienia w człowieku mogę się jedynie domyślać, by dotrzeć do rdzenia, sedna, cieniusie kiej nitki dobra, którą posiada każde ziemskie stworzenie. Ta kobieta łapczywie połykająca papierosowy dym, osiłek opuszczający sprężystym, amfetaminowym krokiem podwoje hotelu Marriott, panie o obyczajach lekkich jak piórko, bezdomny prowadzący na sznurku tragikomiczny skutek szalonej psiej orgii. Wszyscy.
Zachwyca mnie pozbawiona jakiegokolwiek napięcia cisza, która wisi rozciągnięta pomiędzy rzęsami moimi i Przyjaciela, kiedy pijemy smolistą kawkę w kawiarni gościnnego Żyda. Każdorazowo moment, gdy przestaję się wreszcie opierać i pozwalam Ukochanemu, by się we mnie rozgościł. Melancholijna muzyka Czesława, którego brwi uroczo zmarszczone podczas gry układają się w ptasi wizerunek. Wzruszająca chudość i kokieteryjna nieporadność skrywające potęgę talentu, charakteryzujące Anię B., o której świat wkrótce usłyszy. Moja piękna Mama przełykająca dzielnie wciąż powracającą kulkę żalu wywołanego saltem niemorale w wykonaniu mojego androPAusPY. Syn całujący mnie w dłoń lub nadstawiający do pocałunku zwinięty w trąbkę dzióbek. Chwile, gdy uda mi się uwieść kogoś, używając zamiast słów smaków, aromatów i faktur składających się na to jedno miłośnie przygotowane danie. Zachwycam samą siebie, kiedy powodowana silnymi emocjami zaserwuję otoczeniu reakcję, której nikt się nie spodziewał, detonując bombę gniewu w miejscu, w którym eksplozja nie skrzywdzi nikogo, nawet mnie.
Mam zamiar tarzać się w zachwytach, kolekcjonować miniekstazy, nim powróci zwątpienie, które zacznie powoli znieczulać na przekaz płynący z wszechświata. Nim po całym moim jestestwie zaczną się rozprzestrzeniać, przesuwając niemal narządy w poszukiwaniu wolnej przestrzeni, rozgoryczenie i smutek, które powracają jak lato i jak lato wypalają i pustoszą. Nim zacznę kopać fosę oddzielającą mnie od świata, stanę się emocjonalną impotentką, a stupor nie będzie wytchnieniem, lecz ucieczką. Można pójść po linii najmniejszego oporu i pomyśleć, że dołuję na koniec, jednak tak nie jest. Szanuję naturę, jej nieprzewidywalność i zmienne cykle. Kiedy przychodzi zima, wskakuję w ciepłe ciuchy i grzeję się, aż słońce nie zdejmie drzewom z koron białych czap, a ludziom kożuszków. Przez jakiś czas będę nosiła opaskę z cierni, pokryję się odstręczającą łuską, ale to minie. Zawsze mija. A potem znów jesień i zachwyty. 
                          Katarzyna Nosowska      źródło: Zwierciadło

                                                                                                                                     

Jak ja lubię tę Kasię... za całokształt. Kiedyś miałam przyjemność z nią rozmawiać. Odebrałam telefon i usłyszałam w słuchawce: „Jestem Kasia Nosowska, mogę mówić z Martą?” Wiedziałam, że moja Marta jest zagorzałą fanką zespołu „Hey”, ale nic ponadto. W rozmowie wyjaśniło się, że Marta wysłała Nosowskiej swoje wiersze i podała domowy numer telefonu. Rzecz się działa w zamierzchłych latach 90 kiedy komórki były praktycznie niedostępne. Ponieważ Marta była na jakiś zajęciach, więc umówiłyśmy się, że Kasia zadzwoni później. Bardzo mnie tym ujęła, że taka układna - zapytała czy może zadzwonić po 21, bo musi wcześniej położyć spać synka, Mikołaja. Była serdeczna, naturalna i, jak widać, czas jej nie zmienił. Pamiętam, radość Marty z tamtej rozmowy, ale to już inna historia, i nie moja...                                                               


 





















obrazy złowione w sieci

sobota, 23 lutego 2013

Sympatyczny dzień

-->
W ostatnim wpisie strasznie mi się ulało żółcią, bo całkiem niepotrzebnie przejrzałam wiadomości. Dzisiaj nie popełniłam tego błędu i jestem oazą spokoju. Prawie cały dzień spędziłam robiąc tylko miłe rzeczy. Głównie czytałam i bawiłam się z wnukiem. Nawet robienie obiadu mnie ominęło, bo w lodówce czekały pierogi z pieczarkami i kiszoną kapustą oraz czerwony barszczyk. Wystarczyło tylko odgrzać i zjeść z apetytem w miłym towarzystwie.

Przed chwilą zrobiłam sobie kawowy peeling, wzięłam gorący prysznic i wskoczyłam do ciepłego łóżeczka. Teraz czekam aż Ślubny przestanie grzebać się w laptopie i razem obejrzymy film o Tybecie. Jakby tych przyjemności było mało, to przy oglądaniu filmu będziemy mieli jeszcze pyszne co nieco do przegryzienia, bo Marta piecze na kolację pizzę i obiecała zrobić dla nas jedną w wersji wegetariańskiej. No żyć nie umierać.

A po co ja o tym piszę? Jakby ktoś przypuszczał, że po to żeby pochwalić się tym, że się myję, omijam kuchnie i kładę się spać z kurami, to jest w błędzie. Te rzeczy nie są warte odnotowania. Ale podzielenie się radością, z czerpania przyjemności z przyziemnych i codziennych spraw, ma dla mnie sens. Lubię swoje życie, a dzisiaj bardziej niż zwykle.

Lubię też fraszki Sztaudyngera, z których uczę się życiowej mądrości. Dzisiaj zadbałam o nastrój i swoje skołatane serce. A to recepta. Lekarstwo - Serce nasze leczy / Sens małych, miłych rzeczy.



 




czwartek, 15 marca 2012

Czas egzekutor i moje przyjemności
















Życie w realu mnie przegoniło, więc nie miałam czasu na pisanie bloga ani surfowanie w internecie. Czas jest jak nieubłagany egzekutor. Nie ważne jak bardzo się starasz on pędzi i zabiera ci okazje do zrobienia różnych rzeczy. A im jestem starsza tym bardziej czasu mi brakuje. Życie jest takie bogate a doba ma tylko 24 godziny.

Na dworze już widać wiosnę i czuć ją w powietrzu. Robię sobie coraz dłuższe spacery i cieszę się przyjemnością, jaką daje ruch. Na spacery zwykle zabieram wnuka, a to podwaja przyjemność. Mały patrzy na wszystko z zachwytem a ja mam olbrzymią frajdę, że mogę pokazywać mu świat. Dużo bym dała, żeby dowiedzieć się, o czym myśli ta mała główka. Jedno jest pewne, coraz więcej kojarzy. Bardzo lubi obserwować ptaki, szczególnie podobają mu się wielkie, czarne wrony. Na ich widok wydaje dźwięki podobne do krakania i bardzo się tym cieszy. Nie wiem, może podobnie jak ja, po prostu lubi wrony.

Na koniec wklejam piosenkę mojego ulubionego tekściarza W. Młynarskiego pt. Lubię wrony.