Szukaj na tym blogu

czwartek, 8 sierpnia 2013

Szkoda, że jest tak gorąco

ŚKODA, ŚKODA, ŻE TAK GORĄCO

Szkoda że jest tak gorąco, bo trudno cieszyć się latem. Podobno  dziś padł rekord temperatur. Ja też padłam, gdy o ósmej rano zobaczyłam na termometrze 29 stopni w cieniu. Żeby się nie zagotować, nie puszczać dymu uszami, wlewałam w siebie mnóstwo picia. Wszystkim zmęczonym upałem polecam doskonałą mrożoną herbatę.

Przepis
  • 4 torebki herbaty z hibiskusa
  • 2 szklanki malin
  • 1 mały banan
  • 4 łyżki miodu
  • 3 szklanki kostek lodu
Herbatę zaparzamy w 1 szklance wody. Maliny i banana miksujemy z miodem i dodajemy do letniej herbaty. Dokładnie mieszamy. Na koniec do dzbanka dodajemy 3 szklanki kostek lodu. Pijemy dla ochłody i dla zdrowia. Smacznego.

środa, 7 sierpnia 2013

O tym i owym















Minął miesiąc od mojego ostatniego wpisu. Potrzebowałam czasu na zastanowienie się nad sensem prowadzenia tego bloga. Po przeanalizowaniu za i przeciw doszłam do wniosku, że jednak  będę dalej pisała... bo lubię, bo są tacy, którzy lubią czytać moje wpisy, bo w ten sposób mogę odreagować swoje niezadowolenie albo podzielić się tym co mnie cieszy.

Milczałam dłużej niż było to uzasadnione namysłem, ponieważ afrykańskie upały i kilka spraw do załatwienia skutecznie zablokowały mi internetową aktywność. Co do upałów, to nic się nie zmieniło, bo na termometrze zaokiennym było dziś 38 stopni C. Dlatego, żeby jakoś przetrwać, leżałam z zimnym okładem na wątrobie (która wytwarza 50 % ciepła endogennego organizmu) i wlewałam w siebie hektolitry picia. Do tego nicnierobienie, żeby ograniczyć ilość wytwarzanego przez organizm ciepła, plus lektura i jakoś dotrwałam do wieczora.

W domu zrobiło się odrobinę chłodniej, więc wezmę się za szycie. Mam kilka małych przeróbek i ochotę, żeby coś popruć, coś zeszyć, coś skrócić. W zamierzchłych czasach dużo szyłam, bo zawsze lubiłam ładne ciuchy, a trudno było coś kupić. Poza tym,  byłam na dorobku, więc musiałam oszczędzać. Potem szycie mi obrzydło i zapakowałam maszynę w najdalszy kąt, ciesząc się gotową konfekcją. A teraz dopadł mnie „Ciocia Helenka” syndrom, więc przeprosiłam się z maszyną do szycia. 

Kiedyś już pisałam tu o mojej pomysłowej cioci, która lubiła poprawiać sobie życie, przerabiając wszystko według swojego pomysłu i gustu. Ale zgaduj – zgadula, w którym poście o tym pisałam? Nie pamiętam. W każdym razie, ciocia Helenka była bardzo pracowita i zaradna. Nie brakowało jej pomysłów, jak zrobić coś z niczego, ale potrafiła też szokować swoją pasją do najbardziej dziwacznych przeróbek. Kiedyś wprawiła rodzinę w osłupienie, gdy przerobiła małżeńskie łoże z baldachimem na stylowy kurnik. A co, kto bogatemu zabroni? Sypialnia z wymyślnym, rzeźbionym łóżkiem przestała się cioci Helence podobać, ale że szkoda było wyrzucić mebel, który kilka lat wcześniej był wymarzonym sprzętem i do tego słono kosztował, to ciocia Helenka znalazła dla niego całkiem nowe zastosowanie. Zapłaciła komuś za pomoc, żeby pomógł jej wynieść łóżko do niewykończonej części domu. Potem na zdobionych kolumienkach łóżka rozpięła nylonową siatkę, żeby skutecznie ograniczyć kurom wolność osobistą.  I tak oto, zanim mąż wrócił z pracy, ciocia Helenka  zdążyła założyć hodowlę kur oraz zaplanować nowy wystrój sypialni.

Nie mam fantazji cioci Helenki, więc moje przeróbki nikogo nie szokują. Ograniczam się do przeróbki rzeczy z mojej szafy. Bluzki zyskują ozdobne wstawki i kołnierzyki. Spodnie z niemodnych robią się modne, bo szerokość nogawki zawsze można zwęzić albo skrócić. Z dwóch niemodnych rzeczy robię jedną, ale bardziej na czasie itp. Zastanawiam się nad tym, czy nie zamieszczać zdjęć z tych przeróbek. Może byłyby inspiracją dla kobiet zaglądających na bloga. Czasami trzeba naprawdę niewiele, żeby opatrzone ubranie zyskało nowy sznyt. Wyroby Hand made dają szansę na oryginalność i nie pustoszą kieszeni. Zawsze warto spróbować i pobawić się modą. Bo, jak mawiał jeden instruktor narciarstwa "jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz".


Na koniec zdjęcie znalezione na blogu poświęconym modowym wpadkom. Fanka „Biedronki”,ofiara ostatniego krzyku mody. Słyszała, że na topie są szorty, nie spojrzała do lustra i wystroiła się z taką fantazją, że jest i straszno i śmieszno. Widać, że kobita ma wszystkie postronne osoby w d...., a właściwie w dwóch, i odważnie to manifestuje.



sobota, 6 lipca 2013

O drodze do szczęścia i o tym, że nie wiem, po co piszę bloga

słonecznikowa droga znaleziona w sieci


Nie ma drogi do szczęścia. To szczęście jest drogą.- mówi buddyjskie powiedzenie, więc śpiewam sobie pod nosem: „szczęśliwej drogi już czas, mapę życia w sercu masz” i cieszę się dzisiejszym dniem. Tego samego życzę wszystkim zaglądającym na mojego bloga.

A tak a`propos bloga. Nie jestem specjalnie aktywną blogerką, bo brakuje mi czasu, a poza tym, wciąż mam wątpliwości, co do sensu prowadzenia tego bloga. Kiedy zaczynałam miałam plan, któremu blog miał służyć. Jednak jakoś tak się ułożyło, że zajęłam się czym innym i plan nie wypalił. I tak, zamiast bloga tematycznego uzupełnionego moimi wpisami zostały tylko te wpisy o wszystkim i o niczym. 

I tak sobie piszę... No właśnie. Chyba nie za bardzo wiem po co. Nie muszę się nikomu tłumaczyć, ale sama chciałabym mieć jasność, której mi w tym temacie brak.  Co prawda jestem typem ekstrawertyka, więc dzielenie się z innymi moim odbiorem świata jest zgodne z moją naturą, ale do ekshibicjonizmu mi daleko, więc nie czuję potrzeby informowania wszystkich dookoła o swoim prywatnym życiu. To, że podpisuję się własnym nazwiskiem, też ogranicza, dlatego muszę się cenzurować. Nie wszystko jest na sprzedaż, więc część tego co mnie dotyczy zachowuję dla siebie i najbliższych. Dlatego nie można powiedzieć, że blog jest moim pamiętnikiem. Nie rozdzielam swojego życia na to realne i wirtualne, więc w tym co piszę jest prawda o mnie, o tym jak postrzegam otaczającą mnie rzeczywistość, co myślę o ludziach, itp. Ale kogo to interesuje oprócz moich znajomych? Nikogo. Czy zatem jest jakiś uzasadniony powód, żeby puszczać moje widzimisię w cyberprzestrzeń? No, nie wiem. Muszę to jeszcze  przemyśleć. A, że najlepiej myśli się z zamkniętymi ustami, to mogę na jakiś czas zamilknąć. Zostawiam Wam koniczynkę na szczęście.





poniedziałek, 1 lipca 2013

Zaczynam od nowa



Nowy dzień, nowy tydzień, nowy miesiąc... nowa nadzieja. I tego będę się trzymać, bo to najlepszy sposób żeby życie było znośne. Tak podpowiada mi doświadczenie, a że z doświadczenia trzeba korzystać, to idę sprawdzić, co dobrego niesie dziś  życie.

Nie ma wyboru, nie ma na to rady

zdjęcie znalezione w sieci

Za mną pogodna niedziela, którą spędziłam z bliskimi. Nie wydarzyło się nic złego, a mimo to, z tyłu głowy czaił się smutek. Słowa wiersza Poświatowskiej, wspomnienia o tych, których już nie ma, lęk przed utratą. I nie pomagała świadomość, że przemijanie, jak wszystko w życiu, ma dwojaką naturę, więc czasem przynosi ulgę. Coś się kończy, coś się zaczyna. Ale, w tym co pomiędzy, jest trudny do przeżycia czas.

Jutro pogrzeb Pani Heleny. E bardzo cierpi z powodu śmierci Mamy i boi się, że czeka ją kolejna strata. Jej Tata, trzeźwo myślący, pragmatyczny starszy pan, powiedział, że ma przeczucie, że też  niedługo umrze i znów będzie razem z żoną. E boi się tym bardziej, że jej ojciec zawsze daleki był  od jakiejkolwiek egzaltacji. Widocznie życie w pojedynkę po 63 latach przeżytych w małżeństwie  stało się dla Pana Jana niewarte zachodu. A jak człowiek traci sens życia to traci też życie.

Smutno. Smutno i straszno, bo kochając wystawiamy się też na cierpienie. Ale bez miłości jesteśmy martwi za życia, więc nie ma wyboru.