W piątek był Dzień Kobiet, dzisiaj
Manifa z hasłem przewodnim „O Polkę niepodległą”. Ponad sto
lat kobiety walczą o swoje prawa i chyba będą musiały jeszcze
trochę powalczyć. Nie pamiętam kiedy Lennon napisał piosenkę, w
której nazwał Kobietę Murzynem świata, ale było to dość dawno.
Niestety tekst wciąż aktualny i problem też. Bo, co prawda,
kobiety od dawna mają prawa wyborcze a Konstytucja gwarantuje
równość płci, ale, jak pokazuje życie, wciąż kobiety muszą
walczyć o to, co im się teoretycznie należy. Szczególnie dotyczy
to funkcjonowania w życiu społecznym, bo tu nie sama kobieta
decyduje o tym, jak jest traktowana i postrzegana.
Jestem umiarkowaną feministką, bo
niektóre zagorzałe aktywistki swoim działaniem skutecznie
uniemożliwiają mi identyfikowanie się w pełni z tym ruchem. Tak
się składa, że nie przeszkadza mi różnica płci. Lubię być
traktowana jak kobieta jednak śmieszy mnie walka o to, żeby
kobiecość musiała się manifestować w nazewnictwie itp. rzeczy.
Nie jestem przewrażliwiona na punkcie swojej kobiecości, więc nie
szukam wszędzie seksistowskich podtekstów. Nie uważam że wszyscy
faceci to świnie. Świnienie się nie jest, moim zdaniem,
przypisane do płci. Paskudnych bab jest też całkiem sporo.
Feministki, które chcą koniecznie we wszystkim dorównać chłopom,
raczej mnie nie przekonają do swoich poglądów. Bo niby po co
miałabym na siłę upodabniać się do faceta? Po to, żeby
udowodnić, że też coś tam mogę. Dowód jest potrzebny gdy nie ma
pewności.
Ja mam pewność kim jestem i co mogę.
Na wiele rzeczy nie mam realnego wpływu, ale przynajmniej w życiu
osobistym mam poukładane po mojemu. Ze swoim Ślubnym nie musiałam
wojować o równouprawnienie, bo w naszych relacjach nigdy nie czułam
się podporządkowana ani ograniczana. W naszym domu nie było
sztywnego podziału obowiązków. Oboje robiliśmy to co było do
zrobienia. Czasami więcej robiłam ja, czasami więcej robił mąż.
I nikt nikomu nie wyliczał, żeby zawsze było równo pół na pół.
Było dla nas jasne, że działamy dla wspólnego dobra i nie
wykorzystujemy się wzajemnie. Mąż wspierał mnie w każdej sprawie
jakiej się podjęłam, chociaż czasami nie było mu to na rękę.
Na przykład, kiedy dużo pracowałam, a on wcześniej wracał do
domu, mogłam nie martwić się o zakupy, lekcje córki czy
przygotowanie obiadu. Ze swojej strony starałam się nie
wykorzystywać sytuacji i zawsze doceniałam wszystko, co Ślubny
robił dla rodziny i dla mnie. Nigdy nie skąpiłam mu okazywania
wdzięczności i szacunku za to, że mam w nim oparcie.
Można powiedzieć, że miałam
szczęście, że trafiłam na takiego faceta. Ja jednak uważam, że
to nie tylko sprawa szczęścia. Wzajemne relacje kształtują się
także przez stawianie granic. Może gdyby mój Ślubny trafił na
inną kobietę, która zachowywałaby się jak męczennica, to też
miałby ochotę robić za pana i władcę. Kto to może wiedzieć. Ja
męczyć się nie lubię, więc staram się nie stwarzać
niepotrzebnie okazji, w której ktoś miałby męczyć mnie albo
męczyć się ze mną.
Nie rozumiem kobiet, które nie walczą
o siebie i tkwią latami w niszczących związkach, ale staram się
nie oceniać, bo wiem jak złożony to problem. Niby w dzisiejszych
czasach, jak kobieta trafi na pijaka, łobuza, tyrana, to możne od
niego odejść, ale czasami jest to bardzo trudne. Bo żeby odejść
trzeba mieć dokąd, trzeba mieć jakieś wsparcie, ochronę przed
zapędami porzuconego. Niestety w Polsce wciąż jest zbyt wiele
społecznego przyzwolenia na przemoc wobec kobiet i dzieci. Nie
wykorzystuje się też istniejącego prawa, żeby pomóc kobiecie,
która chce zacząć życie od nowa bez męża łobuza, i bardziej
dba się o oprawcę aniżeli o ofiarę. Dlatego właśnie potrzebne
są Manify. Może one wpłyną na opinię społeczną i urzędników.
Mam taką nadzieję.
A wracając do Dnia Kobiet. Co
niektórzy walczą z tym świętem, widząc w nim relikt socjalizmu.
Relikt nie relikt, ja świętuję. Od Ślubnego dostałam kwiaty i
sama sobie zrobiłam prezent. Od jakiegoś czasu marzył mi się
jakiś ciuch w kobaltowym kolorze, więc kupiłam sobie coś takiego i jestem bardzo zadowolona.