Jak już uprzejme donosiłam (bożesz jaki straszny donosiciel się ze mnie zrobił) na spółkę z mężem urządzaliśmy przedpokój. Prawdę powiedziawszy bardziej urządzał mąż, bo ja głównie wymyślałam mu robotę. Meblowanie przedpokoju zaczął pan stolarz, robiąc migusiem pojemną szafę, którą ja mniejszym migusiem pomalowałam na kolor ściany, żeby jak najmniej rzucała się w oczy. Podobnie postąpiłam z szafką na buty. Po kilku dniach mąż powiesił małą półkę na klucze i drobiazgi oraz wstawił darowane przez kolegę lustro i uznał, że przedpokój jest już urządzony. Lustro było duże, ale od początku mi się nie podobało. Nie dość że pogrubiało, a ja stanowczo nie potrzebuję być pogrubiana, to jeszcze kończyło się frymuśnym łukiem, ale jak wstawił to stało. Poza lustrem w przedpokoju niezbędny jest jeszcze wieszak, ale ja mam uczulenie na wieszaki, bo zwykle są tak obwieszone, że wyglądają jak garbate dziady. Ja dziadów w przedpokoju nie potrzebuję, więc zamiast tradycyjnego wieszaka kupiłam ażurowy panel przedstawiający drzewo, żeby okazjonalnie pełnił rolę wieszaka.
- To ma być wieszak? - zapytał mąż, gdy poprosiłam, żeby nakleił panel na bok szafy i przykręcił haczyki.
- Tak, dla gości - odpowiedziałam krótko, bo nie miałam wątpliwości, że co bym nie powiedziała, to mąż będzie to kwestionował.
- To gdzie my będziemy się wieszali?
- A czemu ty chcesz się wieszać? Tak ci źle? Ja tam nie zamierzam się wieszać. No chyba, że na twojej szyi - powiedziałam zalotnie, ale mężowi chyba nie w głowie były zaloty, bo drążył temat.
- Nie żartuj, poważnie pytam. Przecież ubrania gdzieś trzeba powiesić. W tamtym mieszkaniu był dobry wieszak...
- No to teraz dla odmiany będzie mniej dobry. Mamy dużą szafę, więc ubrania będziemy wieszali w szafie - przerwałam mu.
- Tak, ubrania w szafie, pralka w szafie, wszystko w szafie, to może jeszcze mnie wsadzisz do szafy - gderał niezadowolony. A ja pomyślałam, że naprawdę robi się nieznośny skoro czepia się, że ubrania mają wisieć w szafie. Pralka jest w szafie, żeby było więcej miejsca w łazience, więc nie rozumiem, o co mu chodzi. Ostatecznie jakby bardzo chciał, to też może wleźć do szafy. Protestować nie będę, bo ja dla męża wszystko zniosę, tylko jajka nie dam rady znieść.
Jednak ta chwila trwała na tyle długo, że zaczęłam tracić cierpliwość i z coraz większą niechęcią patrzyłam na lustro i na męża. Lustro, co zrozumiałe i mąż, co niezrozumiałe, nic sobie nie robili z mojego niezadowolenia. Ja cierpliwa jestem, ale tylko do czasu, więc którejś soboty zaatakowałam męża propozycją wieszania obrazków. Co mają obrazki do lustra? Nic, ale od czegoś trzeba zacząć. A jak wiadomo, metoda małych kroków jest najskuteczniejsza. Mąż szczęśliwy nie był, ale tym razem nie o jego szczęście chodziło. Za wieszanie obrazków zapłaciłam własną krwią, ale wiszą i cieszą moje poczwórne oczy. O tym, jak mąż z zemsty za nadanie mu roboty chciał mi poobcinać nogi, pisałam obszernie TUTAJ
Po dekoracjach postanowiłam zadbać o wygodę, bo przecież szanowną trzeba gdzieś posadzić, gdy chce się włożyć buty. Latanie z kuchennym taboretem coraz bardziej mnie wkurzało, a ja i bez tego mam na co się wkurzać. Rzuciłam więc hasło, że trzeba kupić siedzisko i zaczęłam internetowe poszukiwania. Mężowi na hasło "kupić" rozdzwoniły się potężnych rozmiarów dzwonki alarmowe, bo na starość zrobił się strasznie oszczędny. Zaczął więc mnie przekonywać, że postawi się na stałe krzesło i też będzie dobrze. Ale nie ze mną te numery. Na krześle to ja mogę siedzieć przy stole, a nowego powodu do sprzeczek mi nie potrzeba. Dlaczego krzesło miałoby być powodem do sprzeczek? Dlatego, że jak znam swojego męża, to to krzesło wędrowałoby po całym przedpokoju, a ja wciąż bym na nie wpadała. Poza tym, ja już jedno mężowskie wędrujące krzesło wywaliłam przez balkon i nie zamierzam tego powtarzać. A że stoję na stanowisku, że lepiej zapobiegać kłótni niż się kłócić, to problemy eliminuję w zarodku. Wzięłam się więc za szukanie siedziska. Gdy w końcu znalazłam małe tapicerowane siedzisko i poinformowałam o tym męża, to okazało się, że całkiem niepotrzebnie traciłam czas na poszukiwania, ponieważ, albowiem, gdyż, mąż sam zrobi siedzisko. Bo... cytuję:"przecież nie po to tyle dębiny leży w piwnicy, żeby wydawać pieniądze na jakiś paździerzowy badziew." I tym sposobem niedługo przed świętami założyliśmy w piwnicy i chałupie warsztat stolarski. O czym rozpisywałam się TUTAJ, chcąc Was pocieszyć, że nie tylko u Was święta na progu, a porządek w lesie. Krótko mówiąc, mąż piłował, szlifował i tapicerował. Ja pomalowałam co on wystrugał i mamy już na czym siedzieć i gdzie odstawiać buty. W siedzisku jest też pojemnik na pasty, szczotki i inne obuwnicze akcesoria.
Ławeczka idealnie wpasowała się pomiędzy bok szafy a drzwi i nie ma siły, żeby stała gdzie indziej. Ma jeszcze tę zaletę, że jest wyższa od siedziska, które znalazłam, więc wygodniej się z niej wstaje.
Czytam i rycze ze smiechu, bo wyglada na to, ze nasi mezowie sa jak bracia. Moj tez najchetniej by wszystko zrobil sam, tyle, ze ja juz wiem, ze od projektu do wykonania droga daleka:)) W zwiazku z czym na ile moge to mu te pomysly wybijam z glowy. Na szczescie mam ogrodek, ktory jest doskonalym argumentem.
OdpowiedzUsuńAle uczciwie musze przyznac, ze tez jest z tych co to wszystko potrafia.
Za to w ogrodku to ja jestem niemota, wyobraz sobie, ze dzis sie dorwalam do plewienia i okazalo sie, ze wyrwalam mu cebule:))) Ale skad ja moglam wiedziec, ze on z braku miejsca zasial niewielki kawalek grzadki rozanej cebula(!!!)
Wpadlabys na to? bo mnie do glowy nie przyszlo a toto wygladalo jak trawa i wychodzilo z ziemi calkiem lekko:)) to rwalam ile sie dalo. Jak mnie uswiadomil co robie to zlapalam nozyce i ogolilam te krzaki roz, bo juz wchodzily do domu bez pukania.
I to sie okazalo bardzo dobrym pomyslem.
Na wiosne albo jeszcze jesienia pozwole mu wykopac czesc tych roz, bo one tu przy samym domu sa wszystkie blado rozowe a to nie jest moj ulubiony kolor. Wsadze lub zasieje tu cos innego.
A w ogole droga siostro to musze Ci zwrocic uwage. Nie pisze sie "tymi recami" bo to jest za poprawne, za inteligentne, za mundre... no. Pisze sie temy rencymy to jest poprawna pisownia, prosze sie douczyc na przyszlosc, albo jak to mowiom na zas............ a ja gupia myslalam, ze ostatnie "na zas" to uslyszalam 50 lat temu w wykonaniu siostry mojej babci.
UsuńStar, Ty za dużo ode mnie wymagasz. Ja mogę tymi ręcami, bom niewykształcona i już dawno pogodziłam się z tym, że jestem niegramotna. Zaś tym, co chcą mnie krytykować, życzę dużo zdrowia, bo bardzo im się przyda. Znasz to przysłowie: Nie jeden się dowie na własnym pogrzebie, że szczekał na innych, a zjadał sam siebie? Ja znam i dlatego się pilnuję. No dobra, czasami nie daję rady się upilnować, bo moja wredna natura przebija się przez mamine dobre wychowanie, ale wliczam to w koszty i płakać nad tym nie będę.
UsuńA co do mężów, to rzeczywiście mamy podobnych. Poszczęściło się nam, bo teraz dobrych chłopów jak na lekarstwo. Po Twoich osiągnięciach w ogrodzie Wspaniały będzie wolał, żebyś tylko patrzyła, więc skorzystaj z okazji. Ja bym tak zrobiła. Wiesz, ostatnio bardzo często jemy ryby na obiad, bo nikt tak dobrze nie usmaży ryby jak mój mąż))) Jak mam do wyboru robić czy chwalić, to zawsze wybiorę to drugie.
Hahaha ja nie wymagam, ja sugeruje i oczekuje:))))))))))))))
UsuńSkarbie kazdy z moich mezow mial przypisane jedno danie, ktorego ja rzekomo nie umialam ugotowac lepiej:)) Taka bylam madra nawet w pierwszym malzenstwie a wyszlam za tamten maz majac 20 lat.
A wiec pierwszy gotowal bigos, nie nagotowal sie dlugo, bo malzenstwo trwalo tylko circa poltora roku:)
Drugi gotowal fasolke po bretonsku i ten juz sie troche musial napracowac. Najfajniesze, ze jak sie juz rozeszlismy to kiedys przyjechal zrobic mi przedluzenia telefoniczne we wszystkich pokojach (dawne czasy kiedy telefony musialy miec gniazdka wszedzie i wisialy na sznurkach:)))
Akurat tak sie zlozylo, ze tego dnia mialam na obiad fasolke po bretonsku. Jak skonczyl robote a troche tego bylo to pytam czy ma ochote na obiad... no grzeczna bylam. Powiedzial, ze owszem, wiec ja podalam obiad a jemu o malo oczy do talerza nie wpadly i mowi "to ja przez tyle lat wierzylem, ze ty naprawde nie potrafisz ugotowac fasolki po bretonsku a to jest 100 razy lepsza fasolka niz ja potrafie"
Musialam mu dac moj osobisty przepis:))))))))))
Wspanialy dziala w ogrodku dzielnie, ale mu sie nozka wygla i teraz siedzi i oklada lodem. No nie moge zupelnie lezec i pachniec (wlasnie zaczal instalowac hamak, nie wiem czy jest swiadomy tego co robi) wiec wpadlam w te klomby i o malo nie wyladowalam dupa na jakims igliwiu bo stracilam rownowage - serio tam ciezko znalezc miejsce na wstawienie stopy. Wscieklam sie zlapalam nozyce i ogolilam roze. Co prawda nie na tym klombie gdzie mnie igliwo zaatakowalo, ale rozom tez sie nalezalo, bo juz zaczely wchodzic do domu bez pukania.
Zapomnialam dodac, ze Wspanialy nie ma przypisanego dania a tylko ogolnie grillowanie. Calkiem niezle to pracuje, tym bardziej, ze Wspanialy moze grillowac przy kazdej pogodzie jemu nawet snieg po dupe nie przeszkadza:)))
UsuńStar, coś strasznie dydaktycznie jesteś usposobiona. Czyżbyś była na blogu pani doktor i tak Ci się udzieliło?)))
UsuńWiesz my obie jesteśmy mało ambitne i nie mamy genu perfekcyjnej gospodyni, dlatego jesteśmy takie wygodne. Mój Artur dobrze sobie radzi w kuchni, więc tym bardziej nie mam ambicji, żeby robić za jedynego kucharza w domu. Na szczęście on ma równo pod kapturkiem, więc nie widzi problemu, że często gotujemy na zmianę. Jak jeszcze pracowałam to mieliśmy taką umowę, że kto pierwszy przychodził do domu to nastawiał garnki na kuchenkę i obowiązki domowe nigdy nie były przedmiotem kłótni. Dobrze się uzupełnialiśmy i robiliśmy za zgrany tandem. No ale do tego trzeba trafić na odpowiedniego mężczyznę i jeszcze go nie zepsuć. Przykro mi, że Wspaniałemu nóżka się wygła, bo to hamuje Wam plany.
Nie bylam u pani doktor, myslisz, ze powinnam:)))) Za to pracowalam dzielnie w ogrodku golac krzewy ozdobne.
UsuńJa piernicze, tak sie toto rozroslo, ze ziemi nie widac. Pracowalismy razem bo wiesz Wspanialy nawet jak mu sie nozka wygla to nie stracil zapalu... nie wiem chyba sie chcial stopa po glowie podrapac...
Ale ze jest ograniczony ruchowo to nawet dal mi swoja nowa zabawke czyli taka elektryczna pile do ciachania krzewow.
Fajna zabawka, podoba mi sie, wiec moze i to ogrodnictwo polubie:)))
Niewykluczone że polubisz zabawę w ogrodnika, bo to fajne i wciągające zajęcie. Mnie wystarczają badylki w doniczkach.
UsuńOch, chyba wielu mężów tak ma, a mówią, że kobiety są próżne!
OdpowiedzUsuńWieszak cudny!
Każda zmiana w mieszkaniu robi dobrze na psychikę:-)
Jotko ja się urządzam na nowym mieszkaniu, więc na razie zmian mi nie brakuje. Moszczę to gniazdo na spółkę z mężem i chwalę go ile wlezie.
UsuńLustro z konsolką dla mnie rewelacja, świetnie się prezentuje :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się podoba. Lubię ładne rzeczy, a już takie, które mogę sama stworzyć, lubię podwójnie.
UsuńLustro z konsolką dla mnie rewelacja, świetnie się prezentuje :)
OdpowiedzUsuńBasiu, to jest absolutne cudo👌👌! I to siedzisko i lustro z konsolka ( swoja droga powrot do sprawdzonego dizajnu👏) , ja na nie-stolarza, to ja sobie nie wyobrazam, co on by zrobil jakbys sobie zazyczyla np. nowa kuchnie? 😉Toz by ci wyczarowal co chcesz. Przepieknie macie w tym przedpokoju , napatrzec sie nie moge 👍🤗
OdpowiedzUsuńAch i jeszcze zapomnialam o wieszaku- drzewie , no fantastyczny👏Szkoda ze nie bardzo mam gdzie powiesic u nas - i zebys wiedziala, ze mamy wlasnie dwa garbate dziady, bo w tym czyms co tu zwie sie przedpokojem nie ma absolutnie miejsca na szafe. Ma toto metr x metr i jedyna plaska powierzchnia to drzwi od schowka pod schodami - i na nich wlasnie wisza wszelkie winogrona ...😂🍇🍇🍇
UsuńKitty miło mi że podoba Ci się mój przedpokój. Ławeczka nie była moim pomysłem, ale jest bardzo praktyczna. To nie są pierwsze meble, które Artur robił sam, więc ma wprawę. Teraz przymierza się do dodatkowych półek na książki, bo biblioteczka już ich nie mieści.
UsuńWieszak bardzo pomysłowy - trochę zakamuflował te "surowe wieszaki" a przecież czasem dla własnych, mokrych okryć wierzchnich potrzebne jest miejsce.. Krzesełko pod wymiar akurat i bardzo przydatne. Ja w swoim przedpokoju nie mam gdzie usiąść a mam dwie pary takich letnich sandałów na obcasie i mają takie paskudne sprzączki do zapinania, że bez "usiądnięcia" butów nie zapnę przy kostce i łażę tak w jednym bucie po całym domu aby przygotować sie do wyjścia :)))> Bardzo fajnie wyszła ta Wasza wspólna praca. Saranda
OdpowiedzUsuńNie chciałam dużego wieszaka. Ten, który mam jest porządnie zaimpregnowany, więc spokojnie można dosuszyć ubrania. Siedzisko w przedpokoju ułatwia życie, a ja bardzo potrzebuję wygody.
OdpowiedzUsuńHa ha Abasiu , potrzebe siedziska w przedpokoju zrozumialam gdzies kolo 40-tki😂Na szczescie mimo symbolicznie malego przedpokoju, w ktorym praktycznie mam tylko wieszak na drzwiach od schowka i polke na kapelusze, mamy jeszcze drewniane schody prowadzace na gore :)) Znakomicie sluza za siedzisko , wystarczy tylko dbac o scieranie kurzu. Sarando , tez mam takie sandaly, ale juz dawno zauwazylam, ze wiekszosc butow najlepiej zakladac i zdejmowac na siedzaco 👍😁
UsuńW pewnym wieku szanowna wymaga wygód, więc trzeba jej ułatwiać życie. Ja przezornie się nie schlam, bo bywało że nie mogłam się wyprostować.
Usuń