Szukaj na tym blogu

środa, 19 stycznia 2022

Z czego co wynika i dlaczego jest właśnie tak, a nie inaczej...

Autor nieznany, ale zdjęcie bardzo mi tu pasuje
Tytuł zakręcony jak świński ogon, ale cały post jest równie pokręcony, więc wszystko pasuje. Ciekawa jestem, czy zastanawiacie się czasem, dlaczego jesteście właśnie takie i dlaczego tak a nie inaczej odbieracie świat? Ja zadaję sobie to pytanie bardzo często. Dzielę więc włos na czworo i oglądam siebie jak dziwaczny eksponat w laboratorium życia. Zastanawiam się np., z jakiego powodu lubię rzeczy, których inni unikają albo wręcz ich nie lubią.

W tym poście skupię się na dwóch moich dziwactwach, które akurat dzisiaj splotły się w jeden wątek. Pisałam już o tym: jak z deszczowej dziewczynki stałam się deszczową babinką, bo odkąd pamiętam zawsze lubiłam się włóczyć w akompaniamencie deszczu. Ale wciąż nie wiem dlaczego tak jest. Jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że widocznie deszcz jakoś współgra z moim wnętrzem. Czyżbym jeszcze nie wypłakała wszystkich smutków i smuteczków? A może jestem życiową beksą tylko jeszcze o tym nie wiem? Czy może szukam jakiegoś oczyszczenia? No nic, może kiedyś i to się wyjaśni, ale na razie odpowiedzi brak. Pozostaje mi więc zadowolić się słuchaniem deszczu bębniącego w parasol albo stukającego w parapet.

Większość znanych mi ludzi, nie rozumie mojej fascynacji krukowatymi. Ja też nie rozumiem. Normalnym ludziom wrony i kruki źle się kojarzą, ale nie mnie. Im więcej dowiaduję się o tych czarnych, pokracznych ptakach tym bardziej je lubię. Wiedziałyście, że wrony łączą się w pary i są razem aż do śmierci jednego z nich? To prawda że wyglądają tak sobie, że zamiast ładnie śpiewać kraczą, że ich krakanie może być odbierane jako agresywne, ale są za to bardzo mądre, wierne i opiekuńcze. A to jest ważniejsze niż kolorowe piórka i miły głosik. Dzisiaj mąż chciał mnie trochę utemperować, bo mieliśmy rozbieżność poglądów w sprawie jego zdrowia, więc powiedział, że kraczę jak wrona. Nie protestowałam, bo takie porównanie to dla mnie żadna ujma. Szczególnie, że coraz bardziej robię się podobna do wrony, bo chodząc kiwam się trochę na boki (szczególnie z rana) i łebek mam coraz bardziej siwy. Kwestią otwartą pozostaje, czy łebek mądrzejszy, ale oj tam, oj tam... staram się i to musi wystarczyć.

Jak już tu pisałam lubię obserwować wrony. Wieczorami chodzę do wąwozu, w którym ptaki zbierają się na nocny odpoczynek i słucham jak kraczą, patrzę jak całym stadem kołują tnąc głośno powietrze skrzydłami. Siadam sobie na ławeczce na wprost zagajnika i słucham koncertu na wiatr, wrony i gawrony. Na telefonie mam nagrany ten z 5 listopada ubiegłego roku, więc wklejam mały fragment.

A teraz do rzeczy. Po dzisiejszym spacerze wlazłam pod kocyk, żeby zagrzać kości i poczytać co tam słychać w internetowym świecie, ponieważ dawno nie sprawdzałam. I pierwsze co mi się rzuciło w oczy to reklama filmu Doroty Kędzierzawskiej "Wrony". Reżyserkę znam choćby z filmu "Pora umierać" czy "Jutro będzie lepiej", ale "Wrony" umknęły mojej uwadze. Jak się domyślacie nie mogłam nie obejrzeć filmu z wroną w tytule. 

Obejrzałam. To historia samotnego, pozbawionego miłości dziecka, które brak uwagi i czułej opieki odreagowuje agresją. Kracze, gdy dławi się złością i swoją krzywdą. W oknie jednego z mijanych domów widzi szczęśliwą rodzinę. Tam, za okienną firanką, jest wszystko za czym teskni; żeby być kochaną, zaopiekowaną, wartą uwagi i podziwu. Mała dziewczynka w tamtym domu ma wszystko to, o czym ona niewiele starsza może tylko pomarzyć. Porywa więc małą i bawi się w matkę, ale nawet w zabawie wychodzi wszystko czego jej brak. Widzi, że w jakimś sensie odwzorowuje zachowania swojej matki. Wraca więc do domu, bo nie ma dokąd uciec, bo wciąż jest samotna i wciąż nikogo nie obchodzi. Ludzie jej nie lubią, tak jak nie lubią wron. Ostatnia scena - gdy dziewczynka leży na podłodze i prosi matkę, żeby ta ją przytuliła - jest potwornie smutna i przytłaczająca. Zdjęcia i sposób kadrowania poszczególnych ujęć wzmacniają wrażenie pustki, izolacji, osamotnienia w wielkim świecie.

Na ekranie telewizora przewijały się końcowe napisy, a ja siedziałam z soplem lodu w piersiach. Zawsze tak mam, gdy coś bardzo zaboli, wtedy przestaję czuć, lodowacieję.

Zastanawiam, czy ktoś pomaga mi rozwiązać moje supełki i podrzuca mi nitki Ariadny? Czy deszcze są mi potrzebne, żeby stopić lód, który wciąż w sobie noszę, chociaż na co dzień go nie czuję? A może jestem tylko rąbniętą babą, która z przypadku wywodzi magiczne myślenie. Jeżeli tak, dlaczego właśnie dziś, kiedy jestem taka zawieszona w przeszłości, trafiłam na film sprzed 28 lat? I jeszcze te analogie w przeżyciach filmowej bohaterki i małej Basi, zwanej także Bajką?  Obie przeżywałyśmy podobne emocje i miałyśmy podobne poczucie alienacji, chociaż ja dużo lepiej sobie radziłam. Nie porywałam dzieci, ale chętnie niańczyłam małe dzieci z sąsiedztwa. Ona krakała jak wrona. Ja tylko pytałam: A Basia? Nawet jak nie było odpowiedzi, to przecież miałam Panią Bogumiłę, Mamunięmłodunię, kilka koleżanek, którym mogłam pomagać i kilka takich, które po prostu  lubiły się ze mną bawić. A jednak czułam się potwornie samotna. Lód zostawał w środku, a na zewnątrz była uśmiechnięta, dzielna, zaradna i zawsze chętna do pomocy Bajka. Nie miałam wyrodnej matki, nie byłam pyskata i agresywna, ale ta dziesięcioletnia dziewczynka z filmu to w dużej części ja. Może ja też bym krakała, gdybym sądziła, że należy mi się więcej niż dostaję, ale tak nie uważałam. Agresywne domaganie się uwagi było dla mnie zbyt ryzykowne, bo bałam się odrzucenia. Po mojej Mamie przejęłam przekonanie, że żeby mnie kochano muszę być miła i przydatna. Mama pomagała wszystkim, ale dla mnie brakowało jej czasu. Nie widziała mnie, jednak i tak dawała mi znacznie więcej niż sama dostała od swojej matki. Wiem, że mnie kochała, ale w dzieciństwie tego nie czułam. Pierwszą osobą, od której dostałam bezwarunkową miłość był mój mąż. To było trochę za późno, żeby zbudować w sobie poczucie bezpieczeństwa, ale widocznie tak miało być.

Tak sobie myślę, czy jeszcze zdążę połapać te wszystkie nitki, żebym wiedziała na pewno jaka jestem i po co tu jestem. Czy te dziwności, których doświadczam od pewnego czasu, to podpowiedź Wszechświata, czy zwykłe sklerotyczne zdziecinnienie? Wolałabym to pierwsze, ale przyjmę i drugie, bo i tak najważniejsze jest w mojej głowie.

Kadr z filmu "Wrony"
Film bardzo polecam, bo jest to kawał dobrego kina.
 

I na dzisiaj to by było na tyle.

 

14 komentarzy:

  1. Piękny tekst, rozszarpujący na kawałki...
    Też trafiam czasem na coś, co mnie rozwala wewnętrznie. I myślę o swoim życiu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To takie zaskakujące, że w cudzym życiu nagle odnajdujemy swoje doświadczenia. Z filmu niewiele dowiadujemy się o matce bohaterki. Widać tylko, że jest nieczuła, że córka jest dla niej raczej obowiązkiem aniżeli miłością. Może jest równie nieszczęśliwa jak jej dziecko. Kiedy patrzymy na tę samotną dziewczynkę, to w pierwszym odruchu wszystko się w człowieku burzy, ale co my wiemy o tej kobiecie? Tylko tyle, że ona w przeciwieństwie do swojej córki jest dorosła i powinna zadbać o dziecko, które wydała na świat.

      Usuń
  2. Ważna rzecz, taka samo-analiza wewnętrzna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Agniecha na starość zrobiłam się strasznie dociekliwa i chcę się dowiedzieć, jak się dorobiłam garba, który ciążył mi całe życie.

      Usuń
  3. Polecam film Oszukana, bardzo działa na emocje, ponad 2 godziny wciska w fotel!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham gawrony :) Wokół naszego bloku jest pełno ich gniazd. Czasem piszę o nich na blogu. Mogę je bezkarnie podglądać z okna. Są jak ludzie. Kochają, kłócą się, kradną sobie patyki z gniazd, czasem siedzą osowiałe.
    A widzisz, dzisiaj własnie na fb przeczytałam post Aurory.
    Poczytaj i ty. Sporo tu wytłumaczeń dlaczego mama miała jak miała. A Basia ???
    Może właśnie teraz trzeba krakać, tak aż do bólu gardła.
    Być nielojalnym i niewdzięcznym dzieckiem, to ogromna ulga jest, gdy już na to sobie pozwolisz :)
    https://zapiskiaurory.pl/obedrzyj-matke-z-iluzj/?fbclid=IwAR09xJd1D7mLX2sywG1sCoLR7l0LJxe2vNzvxPAW65CFnnEgriSMP6RwZZo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana za link. Przeczytałam. W cudzym doświadczeniu jest droga, która sama przebyłam. Bardzo kochałam moją Mamę i nie śmiałam mieć żadnych pretensji. Mama była dobra, wszystkim pomagała, ciężko pracowała, więc jak mogłabym ją o coś oskarżać. Postawiłam ją na piedestale i bardzo dbałam, żeby nic nie zakłócało jej idealnego obrazu. Jako nastolatka pozwalałam sobie, żeby przyznać się przed sobą, że czuję się skrzywdzona przez Mamę. Raz próbowałam powiedzieć co czuję, ale Mama wskoczyła w rolę męczennicy i zostałam wyłącznie z wyrzutami sumienia. Odkąd pamiętam wiedziałam, że muszę sobie zasłużyć, żeby Mama mnie dostrzegała. W domu było troje dzieci i każde z nas miało nadaną przez Mamę rolę. Siostra była wojownicza, więc była na cenzurowanym i Mama traktowała ją z dystansem. Co nie zmienia faktu, że tyrała jak wół, żeby pomóc siostrze w wychowywaniu synów i jakby mogła, to przejęłaby od siostry większość obowiązków domowych. Brat był pupilem Mamy i wciąż powtarzała jakie on ma dobre serce. Rzeczywiście brat był bardzo rodzinny i umiał z Mamą rozmawiać. Ja byłam ta nieważna, którą Mama traktowała jak przedłużenie siebie. Byłam jej dzieckiem, więc nie mogłam być dobra i nie było mnie za co chwalić. Byłam z Mamą blisko i też korzystałam z jej pomocy. Cała nasze trójka dostawała od Mamy pomoc przy dzieciach. Sama jako dziecko chodziła głodna, więc swoją miłość do dzieci wyrażała gotując całe gary żarcia. Po śmierci Taty była bardzo dzielna. Jednak swoje poczucie osamotnienia, ból fizyczny, który jej towarzyszył codziennie, odreagowywała na mnie. Byłam u niej codziennie, chociaż czasami miałam dość jej fochów. Mówiłam sobie, że to może być ostatni raz kiedy zobaczę ją żywą i szłam. To, że byłam z nią do końca jest dla mnie bardzo ważne. Dopiero kilka lat po jej śmierci wylała się ze mnie rzeka żalu, goryczy i złości. Przestałam ją usprawiedliwiać i ze wszystkiego rozgrzeszać. Odrzuciłam poczucie winy, że przecież tak nie można robić, że ona na to nie zasłużyła. Ja też nie zasłużyłam, żeby być takim samotnym dzieckiem, które żebrze o miłość. Gdyby żyła, świętowałaby dziś setne urodziny. Wybieram się na cmentarz zapalić jej światło, bo wciąż ją kocham.

      Usuń
    2. Największym odkryciem mojej terapii było to, że można kochać i nienawidzić jednocześnie. Że to nic złego, że to normalne. Miałam tak samo jak ty, najstarsza byłam. I wiem też już, że żaden z tych stanów: kochania, nienawidzenia i wszystkich pośrednich, nie jest stały. Są płynne, proces trwa aż do pełnej akceptacji tego co było :) Byle pozwalać mu płynąć, nie zakładać ram czasowych ani innych. Zajrzyj do mnie, mam pytanie.

      Usuń
    3. Przepraszam, że odpowiadam z takim opóźnieniem, ale strasznie jestem zamotana i na wszystko brakuje mi czasu. Jeżeli chodzi o emocje, to kiedyś widziałam je zero-jedynkowo, teraz wiem, że tak nie jest. Miałam duży opór, żeby dopuścić do siebie te, które uważałam za niewłaściwe. Nie wiedziałam, że można jednocześnie kochać i nie lubić, teraz wiem. Mam w sobie zgodę na to, że ludzie nie są kryształowi. Ja też nie jestem.
      Jutro do Ciebie wpadnę.

      Usuń
  5. Jakiś czas temu widziałam film Kędzierzawskiej "Wrony" i pamiętam, że też przejął mnie ogromnym smutkiem, poczuciem bezradności, że rzeczywistosc jest także i taka, smutna, okrutna, samotna, a co gorsza dotycząca dzieci.
    Wrony, gawrony i kruki zdają mi się jakieś ludzkie w swoim smutnym krakaniu. Jakieś prawdziwsze w odczuwaniu, niż skowronki i słowiki kojarzące sie tylko z pieknem, miłością i beztroską. Są jakie są. Nikogo i niczego nie udają. Jak łzy, które toczą sie po policzkach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękne porównanie Olu. Faktycznie żadnej wronie nie przyjdzie myśl dzika, by krakaniem udawać słowika. Wojciech Młynarski pięknie je sportretował. Na pewno znasz jego wiersz o wronach, a jeżeli nie to bardzo polecam. On też był taką ludzką wroną.

      Usuń
  6. Mialam w zyciu kilka takich wydarzen, ktore sklanialy do zrobienia w glowie remanentu. Mowilam wtedy sama do siebie, ze potrzebuje usiac, polozyc sobie glowe na kolanach i dokladnie przejerzec co nalezy z niej wyrzucic a co zachowac.
    Czesto byla to mozolna praca, bo sie okazywalo, ze w glowie jest wiele badziewia umiejscowionego tam przez innych i niekoniecznie mi potrzebnego badziewia.
    Za kazdym razem po takiej pracy czulam sie jakby odrodzona, wyzwolona i mysle, ze to bardzo wazne, taka praca nad soba. Pomaga zrozumiec dlaczego jestesmy tacy a nie inni i jednoczenie daje nam okazje do zadecydowania co chcemy zmienic, bo przeciez nikt nie powiedzial, ze nie mozemy zmienic. Trzeba tylko chciec nad tym popracowac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Star, spóźniona odpowiadam. Nie z lizusostwa wciąż Ci powtarzam, ze jesteś moją mistrzynią. Podziwiam to jak metodycznie i pragmatycznie układasz sobie wszystko. Jesteś osobą emocjonalną, więc nie bardzo rozumiem, jak udaje Ci się połączyć emocje z utrzymaniem wybranej postawy. Ja na rozum coś wiem, ale nic z mojej wiedzy, skoro górę biorą emocje. Pracuję nad sobą i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się powyciągać z mojej głowy te rzeczy, które utrudniają mi życie. Na razie doszłam do tego, że coraz bardziej wiem jaka jestem i coraz bardziej siebie doceniam.

      Usuń