Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samotność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samotność. Pokaż wszystkie posty

środa, 19 stycznia 2022

Z czego co wynika i dlaczego jest właśnie tak, a nie inaczej...

Autor nieznany, ale zdjęcie bardzo mi tu pasuje
Tytuł zakręcony jak świński ogon, ale cały post jest równie pokręcony, więc wszystko pasuje. Ciekawa jestem, czy zastanawiacie się czasem, dlaczego jesteście właśnie takie i dlaczego tak a nie inaczej odbieracie świat? Ja zadaję sobie to pytanie bardzo często. Dzielę więc włos na czworo i oglądam siebie jak dziwaczny eksponat w laboratorium życia. Zastanawiam się np., z jakiego powodu lubię rzeczy, których inni unikają albo wręcz ich nie lubią.

wtorek, 15 czerwca 2021

Rodzina mi się powiększyła

Dwa tygodnie temu powiększyła mi się rodzina. Do naszego ludzkiego stada dołączyła łaciata psinka, którą starszy wnuk nazwał wdzięcznie Milką. Jej historia w naszej rodzinie dopiero się pisze, a ja przy okazji wspominam psy, które były w moim życiu, ale o tym opowiem następnym razem. 

sobota, 9 stycznia 2021

Żeby rodzina miała Boże Narodzenie

 
Było wczesne grudniowe popołudnie przesłonięte szarawą mgłą zawieszoną nad ulicą. Szłam powoli zatopiona w myślach, omijając  kałuże. Zwykle rozglądam się dokoła, obserwuję przechodniów i otoczenie, ale nie tego dnia. Święta to trudny dla mnie czas, bo to kolejna Wigilia, do której usiądę tylko z mężem i  rodziną córki. Rodzice od dawna nie żyją, rodzeństwo nieobecne więc szary welon smutku motał mi myśli i zakłócał radość świętowania. Już od wielu lat każdą Wigilię zaczynam wizytą na cmentarzu. Tego dnia też tam szłam. 

Stanęłam przy przejściu dla pieszych, czekając na zmianę świateł.

- Mogę panią przeprosić? - usłyszałam chropowaty męski głos i poczułam woń alkoholu. Obok mnie stał wymizerowany młody mężczyzna w cienkiej, za cienkiej jak na tę porę roku kurtce. Patrzył na mnie wzrokiem przestraszonego dziecka i wyraźnie zażenowany usiłował się uśmiechnąć.

czwartek, 21 maja 2020

Miała być czarna komedia. Nie uśmiałam się, ale film polecam



















Obejrzałam właśnie na HBO GO film „Litość” w reżyserii Babisa Msrkidisa. Jest to historia 45 letniego prawnika, którego żona zapadła w śpiączkę. On jest raczej typem hermetycznie zamkniętego introwertyka, który nawiązuje bliższe relacje z ludźmi, dopiero wtedy, gdy ci okazują mu współczucie i życzliwość po wypadku żony. Dostęp do własnych uczuć i zainteresowane obcych ludzi podoba mu się do tego stopnia, że gdy żona zdrowieje główny bohater traci sens życia. Okazuje się, że bez tragedii on znów staje się przezroczysty, nikt się nad nim nie lituje, nikt o niego nie zabiega. A on zostaje ze swoim wewnętrznym smutkiem, ze swoim wewnętrznym dramatem, który nikogo nie obchodzi. A on tak bardzo pragnie, żeby ten smutek wylał się z niego i spowodował ludzką życzliwość i zainteresowanie.

Film był przypisany do kategorii czarna komedia, czyli gatunku, który lubię. Chociaż bardzo się starałam, niestety niczego zabawnego w filmie się nie dopatrzyłam. No chyba, że kogoś śmieszy, że można tak się zapamiętać w przeżywaniu bólu, że gdy przyczyna bólu znika, to pozostaje totalna pustka, którą bohater zastępuje zbrodnią. I wtedy znów może płakać, i znów ludzie będą mogli się nad nim litować, i znów zazna odrobiny życzliwości. Samotność głównego bohatera jest porażająca, a jego próba poradzenia sobie z nią kuriozalna i wyniszczająca.
Mnie film się podobał, ale ja uwielbiam melancholijne historie o ludziach, a o dziwnych ludziach szczególnie. I to by było na tyle.




zdjęcie z sieci

sobota, 20 lutego 2016

Sama ze sobą, a czasami też z wronami

Dalajlama radził, żeby każdego dnia pobyć ze sobą. Indiańskie przysłowie mówi, że aby usłyszeć siebie, potrzebujemy milczących dni. Racja. Dlatego trochę milczę, ale z przerwami, bo ja raczej z tych wymownych. 
Jednak nie da się zaprzeczyć, że ostatnio jakoś nie bardzo chce mi się gadać i lubię być sama. Śmiało mogę sobie śpiewać słowa w starej piosenki zespołu Homo Homini: “sam ze sobą na sam najlepiej się mam, gdy znajdę się sam”. 
Rzeczywistość dookoła jest rozczarowująca, więc, żeby zachować spokój i jakie takie samopoczucie, skupiam się na sobie, co bywa nawet przyjemne. Lubię swoje towarzystwo i taki rodzaj samotności. 
Mam też takie dziwactwo, że chodzę słuchać wron, które o zmierzchu zbierają się w wąwozie niedaleko mojego domu. Poniżej zdjęcia z ostatniego takiego spaceru. Technicznie zdjęcia są słabe, bo robione niedoładowaną komórką, ale atmosferę oddają wiernie.






czwartek, 16 kwietnia 2015

Niestety




Dopadła mnie dziś refleksja, której treść pięknie wyraził mistrz Iwaszkiewicz, w książce "Księżyc wschodzi". Przepisałam więc jego słowa kropka w kropkę, bo dokładniej nie można powiedzieć tego, co ostatnio czuję...
 
"A potem przyjdzie śmierć: wszystko rozwiązując niczego nie wyjaśni. Odejdziemy tak, jakeśmy naprawdę żyli: osobno. Zawsze pomiędzy potwornie wielkim światem i potwornie wielkim niebem, samotni."   Jarosław Iwaszkiewicz 

Co poza tym? Wciąż walczę z wirusem. Czytam. Myślę, usiłując rozkminić o co chodzi w tym życiu, i dlaczego czasem tak boli... 





obrazki złowione w sieci

niedziela, 30 października 2011

Spacer w jednym bucie

Pogoda była dziś piękna, więc poszłam na długi spacer. Szłam sobie wśród pięknie pokolorowanych drzew, grzałam się w jesiennym słońcu, ale czegoś mi brakowało.

Czułam się - jakby to najlepiej ująć – taka strasznie pojedyncza. Nie miałam komu pokazać opuszczonego ptasiego gniazda ani kłótni srok walczących o kawałek suchej bułki. Nie miałam z kim dzielić zachwytu nad pięknym szczeniaczkiem, który tarzał się w czerwono - złotych liściach klonu. A spacer, który miał mi poprawić nastrój, jakoś mnie zasmucił.

Opanowała mnie jesienna melancholia i zaplątałam się w czarne myśli, których nie umiałam się pozbyć. Postanowiłam więc, szybko wrócić do mojego walczącego z wirusem męża. Kiedy tylko przeszłam przez próg domu od razu poczułam się raźniej. Nie przeszkadzało mi nawet, że ślubny zaatakowany przez katar, był raczej zrzędliwy niż towarzyski. Ważne że był.

Tak długo już jesteśmy razem... zdążyłam zapomnieć, jak to jest bez niego. Mój mąż jest jak ten drugi but z pary, więc jak go nie ma, to trudniej się idzie i droga nie cieszy.

Erich Fromm napisał: „Niedojrzała miłość mówi: Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję. Dojrzała miłość mówi: Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham." Miał rację.

sobota, 23 kwietnia 2011

Czasem święta nie cieszą

W okresie przedświątecznym często wraca temat ludzi samotnych, starych,
opuszczonych, dla których święta są trudnym przeżyciem. Samotność ma różne przyczyny, ale chyba zawsze jest bolesna. Co prawda, są osoby deklarujące samotność z wyboru, ale wydaje mi się, że takie deklaracje wynikają z racjonalizacji stanu, w którym się jest, a który wynika z rozczarowania ludźmi. Unikanie bliskości bywa formą obrony przed kolejnym zranieniem. Samobójcy też wybierają dobrowolną rezygnację z życia, a przecież nikt chyba nie sądzi, że się zabijają bo lubią. Nie zawsze umiemy wybaczyć, więc zrywamy kontakt i wolimy być sami. Ale zdarza się, że dawno wybaczyliśmy a mimo to nie widzimy możliwości powrotu do dawnych relacji i też trzymamy się z boku. Powody dla których oddalamy się od siebie są bardzo różne, ale efekt końcowy jest taki sam – życie uboższe o czyjąś obecność.

Kiedyś opisałam, jak próbowała sobie poradzić z samotnością przemiła, starsza pani, którą poznałam w szpitalu.

Wielkanocne śniadanie z Pikusiem

Pani Waleria ma 95 lat i bardzo nie lubi, gdy ktoś liczy jej lata, więc pytana o wiek reaguje irytacją. Nie mam pewności z czego wynika ta reakcja. Czy z kobiecej próżności pani Wali, która wciąż bardzo dba, żeby być kobietą,  nie tylko staruszką. Czy może to nielubienie jest spowodowane strachem przed śmiercią. Jedno jest pewne, z panią Walą nie należy rozmawiać o jej wieku, ale za to można rozmawiać o wszystkim innym, bo ma wciąż żywy umysł i mnóstwo ciekawych wspomnień. 

Spędziłam z nią wiele godzin, poznałam historię jej długiego życia i polubiłam ją z całego serca, bo nie sposób jej nie lubić. Ma urok prawdziwej damy i wdzięk małej dziewczynki. Uciążliwości podeszłego wieku dyskretnie zachowuje dla siebie a swoim dziecięcym zachwytem nad światem dzieli się chętnie i z niekłamaną przyjemnością. Urzekła mnie opowiedziana przez nią historia o tym, jak pani Wala i jej mąż świętowali kiedyś Wielkanoc. 

Pani Wala pięknie nakryła do stołu, oboje odświętnie się ubrali i bladym świtem poszli na mszę do kościoła. W drodze powrotnej mąż pani Wali powiedział.

- Widzisz Walu, wszyscy nasi już na cmentarzach i nie ma nawet z kim świętować. 

Nic nie odpowiedziała, bo mąż zawsze miał rację, a poza tym, co miałaby mu powiedzieć, skoro rzeczywiście ich rodzina, przyjaciele i znajomi leżeli w grobach rozsianych po całym świecie. Najbliższy im człowiek, syn Tomasz, który do końca dni miał być radością ich życia, leżał w grobie pod gorącym słońcem dalekiej Libii. 

Dostali od Boga długie i bogate życie, ale część tego bogactwa była nierozerwalnie związana z cierpieniem. Mieli szczęście spotykać na swojej drodze pięknych ludzi, ale czas odebrał im ten dar i zostawił tylko wspomnienia. Pani Wala co dzień walczyła i walczy dalej, aby zaakceptować te obie strony medalu. Ma świadomość, że przekleństwem długiego życia jest konieczność przeżycia wielu pożegnań, a ceną za miłość prawie zawsze jest cierpienie. 

W milczeniu wrócili do domu i usiedli do przygotowanego stołu. Pani Wala spojrzała na męża, który był tego dnia wyjątkowo posępny.
- To co Stasieńku? Mam podawać? - spytała. 

Jednak mąż zamiast odpowiedzieć przyglądał się siedzącemu w kącie pokoju ich psu Pikusiowi. Pikuś strzygł uszami, jakby starając się wyczuć nastrój pana, bo mąż pani Wali był srogi. Często pokrzykiwał na niego, więc Pikuś doskonale wiedział, że pana trzeba się słuchać, czasami go omijać, a po pieszczoty i jedzenie przychodzić wyłącznie do pani Wali. 

Pani Wala, czekając co odpowie mąż, wpadła nagle na pomysł, który wydawał się jej kuriozalnie niedorzeczny, ale nie była w stanie mu się oprzeć. Dwie bliskie jej sercu istoty patrzyły na siebie i obie były jednakowo niespokojne zaś ona chciała przeżywać z nimi radość. Chciała świętować i cieszyć się, mimo wszystko. Mimo tęsknoty za tymi co odeszli i już nigdy nie usiądą z nią do stołu, nie podzielą się jajkiem i nie przytulą do siebie.

- Stasieńku, zaprośmy do stołu Pikusia, to teraz jedyna bliska nam istota – powiedziała drżącym głosem, bo wiedziała, jak zabrzmią te słowa w uszach jej męża. Nie pomyliła się. Jej mąż spojrzał na nią z takim zdziwieniem, jakiego jeszcze u niego nie widziała, jednak po chwili zdziwienie przeszło na panią Walę.
- Masz rację, bliscy powinni razem siadać do stołu - powiedział Stasieniek i wstał, żeby odsunąć krzesło dla Pikusia.

Pani Wala dostawiła dodatkowy talerzyk, a Pikuś jakby doskonale zrozumiał o czym była mowa, bo wskoczył na krzesło, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił. Od szczeniaka miał utrwalone, że gdy próbował siadać tam gdzie pan, to na jego ogonie lądowała gazeta, więc naprawdę trudno wytłumaczyć jego śmiałość w zajęciu miejsca przy stole.

- To było piękne śniadanie - wspominała pani Wala. - Pikuś zachował się jak arystokrata. Jadł tylko z talerzyka, delikatnie, niczego nie upuścił na stół i z uwagą słuchał naszej rozmowy. A my wspominaliśmy dawne, dobre chwile i pokój zapełnił się wszystkimi naszymi bliskimi. Było nam tak dobrze...

Nagle pani Wala przerwała swoje opowiadanie i spojrzała na mnie uważnie.
- Myśli pani, że to przez sklerozę? – spytała.
- Nie pani Walu, nie przez sklerozę. Myślę, że mieliście państwo miłe Wielkanocne śniadanie z wyjątkowym gościem przy stole, bo nie zabrakło wam serca i otwartości, żeby czerpać radość z każdej bliskości, nawet psiej.

Pani Wala uśmiechnęła się promiennie i powiedziała:
- Cieszę się, że pani to rozumie, bo teraz ludzie coraz mniej czują dobra wokół siebie i wciąż jest im czegoś za mało. 

Pomyślałam, że niestety pani Wala ma rację. Dlatego korzystając z okazji, że zbliżają się Święta Zmartwychwstania Pańskiego i zaczęła się wiosna, życzę wszystkim czytającym te słowa, żeby mieli w sobie wiele miłości do siebie i świata, wielu kochających ludzi obok siebie i żeby doceniali wszystko co mają. 

Trzeba kochać tak jak pani Wala, godząc się z utratą i bólem, bo wszystko co umiera, rodzi się na nowo. Miłość jest silniejsza niż śmierć, a życie, dopóki trwa, wciąż się zmienia i chcemy czy nie, musimy temu sprostać. A w znoszeniu trudów życia może nam pomóc nawet ktoś taki jak Pikuś.