W drodze ze sklepu przyglądałam się
przechodniom. Gdyby sądzić po minach to większość mijających
mnie ludzi nie była specjalnie szczęśliwa. Grymas niezadowolenia
na twarzy, zacięte usta, smutne oczy, zupełna obojętność wobec
tych, którzy są obok, i ani śladu uśmiechu. Odruchowo przejrzałam
się w wystawowej szybie, czy też tak wyglądam. Uspokoiłam się, bo
choć nie wyglądałam na bardzo szczęśliwą, to na nieszczęśliwą
też nie.
Nie sądzę, żebym miała lepiej niż
inni, ale mimo to wyglądam na bardziej zadowoloną.
Nie jestem hurra optymistką, bo widzę
wiele ciemnych stron życia, a moja refleksyjna natura przyciąga do
mnie niczym magnes smutki duże i małe. A jednak bilans końcowy
wychodzi mi na plus.
Może powodem mojego zadowolenia jest
brak wygórowanych wymagań? Bo rzeczywiście, staram się żyć
szczęśliwie w tych warunkach jakie mam. Natura nie obdarzyła mnie
dobrym zdrowiem, los poskąpił bogactwa, moje pięć minut szybko
się skończyło, z głupoty zaprzepaściłam kilka talentów i
możliwości, ale... mimo to nie jest źle.
Żyję. Mam wokół siebie ludzi,
których kocham i którzy mnie kochają. Mam ciepły i spokojny dom.
Bogata nie jestem, ale stać mnie na płacenie rachunków i mogę
sobie pozwolić na drobne przyjemności. Czy to mało? Moim zdaniem
nie. A bez willi z basenem, konta z wielką ilością pieniędzy,
ekskluzywnego samochodu, urlopu na egzotycznych wyspach, mogę żyć.
Niechętnie, ale jednak. Więc co miałoby mnie unieszczęśliwiać i pozbawiać radości
życia? Jak bym chciała, to bym coś znalazła, ale nie chcę. Wolę
się skupiać na tym, co dobre. Zamiast analizować jakich luksusów
los mi poskąpił doceniam to, co mi dał.
Kiedyś zastanawiałam się jacy ludzie
mają w życiu najgorzej. Oczywiście nie chodziło mi o to, żeby
jak najszybciej do nich dołączyć, ale przeciwnie, nie pójść tą samą drogą, która
prowadzi do rozgoryczenia. I tak,
moje rozmyślania doprowadziły mnie do wniosku, że najgorzej mają
ludzie, którzy chcą zawsze mieć łatwo, lekko i przyjemnie.
Nie odkryję Ameryki, jak powiem, że każdemu człowiekowi towarzyszy jakiś rodzaj cierpienia, bo życie nie jest linią prostą, wznoszącą się wprost do nieba.
Ludzie na ogół to wiedzą, jednak nie chcą przyjąć do
wiadomości, że wykres ich życia może być sinusoidą i trzeba się
z tym pogodzić. Obraz świata jest dualistyczny, więc spotykają
nas rzeczy dobre i złe, pogodna aura przechodzi w burzową, radość
miesza się z cierpieniem, spokój z niepokojem, itd.
Unikanie za wszelką cenę
nieprzyjemnych aspektów naszego życia prowadzi najczęściej do
większego cierpienia, rozczarowania sobą i swoim życiem. A drogi
na skróty najczęściej prowadzą na manowce. Drzwi do szczęścia
dają się otwierać tylko kluczem, więc stratą czasu i sił jest
szukanie wytrycha.
Dlatego coraz rzadziej
wybieram to co łatwiejsze zamiast tego co ważniejsze.
Nauczyłam się żyć pełniej w takich warunkach jakie w danej
chwili mam, co nie oznacza rezygnacji z dążenia do dobrostanu. Ale gdy trafiam na drodze na wyboje, to mówię sobie, jak
niezapomniany Kobiela w roli trenera narciarstwa:”Jak się nie
przewrócis to się nie naucys. Łoo!”.
Strasznie się rozpisałam, ale rzadko
zaglądam na bloga, więc może jakoś zniesiecie moje wywody. W
ubiegłym tygodniu dużo czasu poświęciłam sobie – joga,
pogaduchy z Przyjaciółkami, zabiegi kosmetyczne, badania kontrolne
– więc teraz powinnam się skupić na obowiązkach. Dzisiaj mają
mi przywieść maliny, więc pobawię się w kuchni.