Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą radość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą radość. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 października 2021

Jesienny spacer nad rzekę

Późnym, jesiennym popołudniem wybrałam się na spacer nad Bystrzycę. Z tą rzeką jestem związana całe życie, bo mój rodzinny dom stał u zbiegu Bystrzycy i wpływającej do niej Czerniejówki. Teraz też mieszkam blisko i mam ogromny sentyment do tej rzeki. W dzieciństwie pisałam różne wierszyki i kilka z nich poświęciłam Bystrzycy. "Tfurczość" jedenastolatki nie była imponująca, ale, jak widać, zamiłowanie do grafomanii mi nie przeszło.

poniedziałek, 25 maja 2020

Wiosna, nie taka jak miała być, ale ciągle wystarczająco dobra

Pięknie kwitnie akacja


















Czekałam na nią z utęsknieniem i wreszcie przyszła, nawet trochę wcześniej niż zapowiadały ją kalendarze. Cudnie zielona, ukwiecona narcyzami, konwaliami, żonkilami, tulipanami, , kolorowymi bratkami. Zasypana płatkami forsycji, magnolii, jabłonek. Rozśpiewana głosami setek ptaków. Pachnąca cudnie wiatrem niosącym zapach ziemi, bzu, akacji, kasztanowców, owocowych drzew i pierwszej skoszonej trawy. WIOSNA, taka jaką kocham.
 
Ale też niespodziewanie i boleśnie inna, bo to pierwsza wiosna z ukoronowanym wirusem. Przyroda bierze wysokie „C”, a tu nie ma jak podziwiać, bo życie przerosło ją o głowę. Ludzie przemykają zamaskowani, przygięci do ziemi strachem o to, jak będzie wyglądało ich życie po epidemii. A to, że nie będzie dobrze, wiadomo już dziś. I jak tu cieszyć się z wiosny, jak namawiać na podziwianie cudów natury? Zestresowany człowiek ma gdzieś kwiatki i ptaszki, gdy życie mu się sypie. Ja jednak namawiam, bo natura leczy nie tylko ciało, ale przede wszystkim duszę. Nasze korzenie są w naturze i natura uczy mądrości, więc tak jak ona mamy siłę, żeby się odradzać. Na świecie dzieje się coraz gorzej, ale „co pan zrobisz, jak nic pan nie zrobisz”. W pojedynkę wielkiego świata nie zmienisz, ale swój mały możesz. W każdym razie ja nie odpuszczam i próbuję.

Cieszę się cudownością małych rzeczy, żeby mieć siłę mierzyć się z tymi niezbyt cudownymi dużymi. Einstein mawiał, że „Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko.” Zgadzam się z nim i stanowczo wybieram ten drugi sposób. Nie stać mnie na nic innego. Tylko tak mam szansę zachować choć trochę radości. Zdaję sobie sprawę, że będąc na emeryturze mam pewien komfort, bo nie martwię się o pracę. Co najwyżej mogę przeżywać, że inflacja zżera mi oszczędności, ale nie przeżywam, bo to nic nie zmieni. Martwienia się o córkę i jej rodzinę nie mogę zwalić na Covid-19, bo mam tak od zawsze, to moja wada konstrukcyjna i wiele matek ją ma. Ale cierpkość martwienia się rekompensuję sobie radością, jaką mam z kontaktów z nimi, co prawda na odległość i przez ekran laptopa, ale może już niedługo to się zmieni. Póki co, jest wiosna i jest dobrze. I dzisiaj to by było na tyle.

Ładujemy w lesie akumulatory


 

































Rozłożysty, piękny symbol matur, ale nie tej wiosny

Na wietrze tańczą gałązki brzozy

Pięknie kwitną kasztany
Drzewko, które kapie  złotem i cieszy oczy
Delikatnie i pięknie się nam rozkwieciło 
Cudnie pomarańczowy krzaczek

Ach jak malinowo i na trzech nóżkach
































































































Te drzewka wyglądają, jakby popiły denaturatu

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Powtarzam się? Nie szkodzi



W drodze ze sklepu przyglądałam się przechodniom. Gdyby sądzić po minach to większość mijających mnie ludzi nie była specjalnie szczęśliwa. Grymas niezadowolenia na twarzy, zacięte usta, smutne oczy, zupełna obojętność wobec tych, którzy są obok, i ani śladu uśmiechu. Odruchowo przejrzałam się w wystawowej szybie, czy też tak wyglądam. Uspokoiłam się, bo choć nie wyglądałam na bardzo szczęśliwą, to na nieszczęśliwą też nie.

Nie sądzę, żebym miała lepiej niż inni, ale mimo to wyglądam na bardziej zadowoloną. Nie jestem hurra optymistką, bo widzę wiele ciemnych stron życia, a moja refleksyjna natura przyciąga do mnie niczym magnes smutki duże i małe. A jednak bilans końcowy wychodzi mi na plus.

Może powodem mojego zadowolenia jest brak wygórowanych wymagań? Bo rzeczywiście, staram się żyć szczęśliwie w tych warunkach jakie mam. Natura nie obdarzyła mnie dobrym zdrowiem, los poskąpił bogactwa, moje pięć minut szybko się skończyło, z głupoty zaprzepaściłam kilka talentów i możliwości, ale... mimo to nie jest źle.

Żyję. Mam wokół siebie ludzi, których kocham i którzy mnie kochają. Mam ciepły i spokojny dom. Bogata nie jestem, ale stać mnie na płacenie rachunków i mogę sobie pozwolić na drobne przyjemności. Czy to mało? Moim zdaniem nie. A bez willi z basenem, konta z wielką ilością pieniędzy, ekskluzywnego samochodu, urlopu na egzotycznych wyspach, mogę żyć. Niechętnie, ale jednak. Więc co miałoby mnie unieszczęśliwiać i pozbawiać radości życia? Jak bym chciała, to bym coś znalazła, ale nie chcę. Wolę się skupiać na tym, co dobre. Zamiast analizować jakich luksusów los mi poskąpił doceniam to, co mi dał.

Kiedyś zastanawiałam się jacy ludzie mają w życiu najgorzej. Oczywiście nie chodziło mi o to, żeby jak najszybciej do nich dołączyć, ale przeciwnie, nie pójść tą samą drogą, która prowadzi do rozgoryczenia. I tak, moje rozmyślania doprowadziły mnie do wniosku, że najgorzej mają ludzie, którzy chcą zawsze mieć łatwo, lekko i przyjemnie.

Nie odkryję Ameryki, jak powiem, że każdemu człowiekowi towarzyszy jakiś rodzaj cierpienia, bo życie nie jest linią prostą, wznoszącą się wprost do nieba. Ludzie na ogół to wiedzą, jednak nie chcą przyjąć do wiadomości, że wykres ich życia może być sinusoidą i trzeba się z tym pogodzić. Obraz świata jest dualistyczny, więc spotykają nas rzeczy dobre i złe, pogodna aura przechodzi w burzową, radość miesza się z cierpieniem, spokój z niepokojem, itd.

Unikanie za wszelką cenę nieprzyjemnych aspektów naszego życia prowadzi najczęściej do większego cierpienia, rozczarowania sobą i swoim życiem. A drogi na skróty najczęściej prowadzą na manowce. Drzwi do szczęścia dają się otwierać tylko kluczem, więc stratą czasu i sił jest szukanie wytrycha.

Dlatego coraz rzadziej wybieram to co łatwiejsze zamiast tego co ważniejsze. Nauczyłam się żyć pełniej w takich warunkach jakie w danej chwili mam, co nie oznacza rezygnacji z dążenia do dobrostanu. Ale gdy trafiam na drodze na wyboje, to mówię sobie, jak niezapomniany Kobiela w roli trenera narciarstwa:”Jak się nie przewrócis to się nie naucys. Łoo!”.

Strasznie się rozpisałam, ale rzadko zaglądam na bloga, więc może jakoś zniesiecie moje wywody. W ubiegłym tygodniu dużo czasu poświęciłam sobie – joga, pogaduchy z Przyjaciółkami, zabiegi kosmetyczne, badania kontrolne – więc teraz powinnam się skupić na obowiązkach. Dzisiaj mają mi przywieść maliny, więc pobawię się w kuchni. 






wtorek, 29 listopada 2011

Moje racje i racje Epikura

autor: uskrzydlony
Epikur twierdził, że: „Bezmyślnych uwalnia od smutku czas, mądrych logika.” Po przeczytaniu tych słów trochę się obruszyłam, bo jak nic, należałam do kategorii bezmyślnych. 

Muszę dodać, że kiedy interesowałam się tym, co Epikur miał mądrego do powiedzenia byłam młoda, więc, po pierwsze uważałam, że mój sposób odbioru świata jest jedynie słuszny a po drugie, przychylałam się to teorii determinizmu. Co z tego, że mam jakąś tam wolną wolę zgodnie, z którą mogę uznać, że smucenie się jest bez sensu – myślałam – skoro natura tak mnie ukształtowała, że jestem wrażliwa i każda emocja głęboko we mnie siedzi. Jak każda emocja, to smutek też, więc w moim przypadku Epikur nie ma racji.

Dlatego dalej smuciłam się długo i z pełnym zaangażowaniem. Swoich smutków nie przeżywałam histerycznie, ale raczej przeżuwałam, jak krowa, której żołądek składa się z czterech komór. Po pierwszym przeżuciu problemu, smutek przechodził do następnych komór, gdzie go długo trawiłam, rozkładałam, przyjmowałam do siebie i dopiero na końcu się go pozbywałam. Użyłam słowa „pozbywałam się”, bo nazwanie końcowego procesu „wydalaniem” za bardzo skojarzyło mi się z defekacją, a to nie pasuje do, bądź, co bądź, sfery emocji.

Ale upłynęło parę lat i przyjrzałam się sprawie na nowo, dochodząc do wniosku, że Epikur miał wiele racji. Mądry człowiek stara się uwolnić od smutku i w tym celu świadomie szuka radości, nie czekając aż smutek sam minie. W naturze już tak jest, że jedno wypiera drugie, więc żeby pozbyć się smutku, trzeba zapełniać życie radością. No dobrze, ale skąd ją wziąć?

Na to też możemy znaleźć odpowiedź w epikureizmie. Przecież każdy z nas może cieszyć się z samego faktu, że żyje, prowadzić umiarkowanie hedonistyczne życie, pławiąc się w przyjemnościach, które są mu dostępne.

Jak ktoś się upiera, żeby być wiecznie zasmuconym i rozczarowanym, to jego sprawa, ale niech nie narzeka. Przeznaczeniem człowieka jest radość i każdy ją w sobie nosi, więc jedyne, co trzeba zrobić, to dać się jej ujawnić.

Przykład? Proszę bardzo. Wczoraj paskudnie się czułam i dopadły mnie egzystencjalne smuty. Zamiast pogrążyć się w smutku i obmyślać treść klepsydry poszłam z wnukiem i mężem na spacer. Napatrzyłam się na cudne widoki, nacieszyłam się wnukiem, który zaśmiewał się, gdy rzucałam na wiatr naręcza zeschłych liści. Do domu wróciłam w dobrym nastroju, smutek zostawiłam za drzwiami. Nie wiem na jak długo, ale za nim nie tęsknię.

niedziela, 30 października 2011

Spacer w jednym bucie

Pogoda była dziś piękna, więc poszłam na długi spacer. Szłam sobie wśród pięknie pokolorowanych drzew, grzałam się w jesiennym słońcu, ale czegoś mi brakowało.

Czułam się - jakby to najlepiej ująć – taka strasznie pojedyncza. Nie miałam komu pokazać opuszczonego ptasiego gniazda ani kłótni srok walczących o kawałek suchej bułki. Nie miałam z kim dzielić zachwytu nad pięknym szczeniaczkiem, który tarzał się w czerwono - złotych liściach klonu. A spacer, który miał mi poprawić nastrój, jakoś mnie zasmucił.

Opanowała mnie jesienna melancholia i zaplątałam się w czarne myśli, których nie umiałam się pozbyć. Postanowiłam więc, szybko wrócić do mojego walczącego z wirusem męża. Kiedy tylko przeszłam przez próg domu od razu poczułam się raźniej. Nie przeszkadzało mi nawet, że ślubny zaatakowany przez katar, był raczej zrzędliwy niż towarzyski. Ważne że był.

Tak długo już jesteśmy razem... zdążyłam zapomnieć, jak to jest bez niego. Mój mąż jest jak ten drugi but z pary, więc jak go nie ma, to trudniej się idzie i droga nie cieszy.

Erich Fromm napisał: „Niedojrzała miłość mówi: Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję. Dojrzała miłość mówi: Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham." Miał rację.

niedziela, 18 września 2011

Cudny wrzesień trwa...

autor: sohax
Cudny wrzesień trwa i dzięki temu lżej mi na sercu. Kiedy dziś rano otworzyłam oczy i zobaczyłam pokój wyzłocony słońcem przebijającym się przez rolety, poczułam ogromną radość, że zapowiada się piękny dzień. Nie pomyliłam się, dzień stanął na wysokości zadania i dostarczył mi dużo przyjemnych wrażeń.

Zawsze byłam estetką, ale od jakiegoś czasu oglądanie ładnych rzeczy błyskawicznie przechodzi u mnie w kontemplację. Śmieję się, że działam jak krowa - skubię i przeżuwam. Krótko mówiąc, mam ogromną przyjemność z oglądania i z gorliwością neofity zachwycam się światem.

Jesień to moja ulubiona pora roku, bo jest w niej wszystko co lubię; różnorodność, dojrzałość i nutka melancholii. Kolory jesieni działają na mnie ekstatycznie, więc po spacerze w jesiennym pejzażu wracam uniesiona parę centymetrów nad ziemią. Lubię ten stan, dlatego, mimo dolegliwości jakie zapewnia mi mój felerny organizm, spaceruję najczęściej jak się da.

Wracając do kolorów jesieni, to lubię się w nie ubierać. Brązy, pomarańcze, przydymione zielenie, rdzawe żółcie, kobaltowe szarości zawsze były moimi ulubionymi. Teraz, ku mojemu zaskoczeniu, polubiłam różne odcienie fioletu. Tak polubiłam, że kupiłam sobie jesienną kurteczkę w kolorze śliwkowym. Jesienny anturaż dopełniam muzycznie, bo lubię sobie śpiewać piosenkę Leszka Długosza „Dzień w kolorze śliwkowym”. I jest cudnie.

* * *
Po czerni jeżyny
Po liściu kaliny
- Jesień, jesień już
Po ciszy na stawie
Po krzyku żurawi
- Jesień, jesień już
Po astrach, po ostach
To widać, to proste że
- Jesień, jesień już
I po tym że wcześniej
Noc ciągnie ze zmierzchem
- Jesień, jesień już

Ach, ten dzień w kolorze śliwkowym!
- Berberysu i głogu ma smak...
Stawia drzewom pieczątki
- Żeby było w porządku
Że już pora
Że trzeba iść spać...
A my tak - po kieliszku, po troszeczku
Popijamy calutki ten dzień
- Próbujemy nalewki
Z dzikiej róży, z porzeczki
Żeby sprawdzić - czy zima
To wypić się da?...
- To się w głowie nie mieści
Że tak szumi szeleści
Tak bliziutko, o krok, prawie tuż
Głębokimi rzekami, pachnącymi szuwarami
Idzie jesień
I prosto w nasz próg...
- Ale co tam! przecież taka jesień złota
Nie jest zła!
- Ale co tam! Przecież taka jesień złota
Niechaj trwa...


Po pustym już polu
Po pełnej stodole
- Jesień, jesień już
Strachowi na wróble
Już nad czym sie trudzić?
- Jesień, jesień już
I po tym że w górze
Wiatr wróży kałuże, tak
- Jesień, jesień już
I po tym że przecież
Jak zwykle, po lecie
- Jesień, jesień już

Ach, ten dzień w kolorze śliwkowym!
- Berberysu i głogu ma smak...
Stawia drzewom pieczątki
- Żeby było w porządku
Że już pora
Że trzeba iść spać...
A my tak - po kieliszku, po troszeczku
Popijamy calutki ten dzień
- Próbujemy nalewki
Z dzikiej róży, z porzeczki
Żeby sprawdzić - czy zima
To wypić się da?...
- To się w głowie nie mieści
Że tak szumi szeleści
Tak bliziutko, o krok, prawie tuż
Głębokimi rzekami, pachnącymi szuwarami
Idzie jesień
I prosto w nasz próg...
- Ale co tam! przecież taka jesień złota
Nie jest zła!
- Ale co tam! Przecież taka jesień złota
Niechaj trwa...

czwartek, 9 czerwca 2011

Moje niebo z widokiem na raj

Okna mojego pokoju wychodzą na wschód, więc w pogodne dni budzi mnie słońce. Nie pomagają zaciągnięte żaluzje. Złote światło przenika przez każdą szparkę, wciska się w pomiędzy plastikowe pióra i dociera do moich oczu płosząc sen. Chcę czy nie wcześnie zaczynam dzień. Nie myślałam, że zostanę kiedyś rannym ptaszkiem, bo poranne wstawanie przez wiele lat było moją zmorą. Teraz to się zmieniło i ja się zmieniłam. Lubię początek dnia. Odsłaniam okno, poprawiam poduszki, kładę się wygodnie i obserwując niebo, myślę o dniu który się zaczyna. Nowy dzień, to nowa szansa, nowy początek, nowe życie. Trzeba z tego korzystać.

Fajnie że niczego już nie muszę a jeszcze wiele mogę. Dlatego nie łykam życia tylko je smakuję. Uczę się żyć w międzyczasie, bo, to chyba jedyny sposób żeby nie dać się przytłoczyć codzienności i czerpać radość z istnienia. Ostatnio sporo się u mnie działo, ale udało mi się uniknąć nerwówki i nadmiernego spięcia. Nie wszystko poszło po mojej myśli, nie wszystko wyszło perfekt, co nieco trzeba poprawić, ale i tak jest dobrze. Cieszę się tym co mam i śpiewam sobie piosenkę, która pasuje do mojego nastroju.

* * *
Na tablicy ogłoszeń pod hasłem lokale
Przeczytałem przedwczoraj ogłoszenie ciekawe
Na tablicy ogłoszeń fioletowym flamastrem
Ktoś nabazgrał słów kilka dziwna była ich treść

Niebo do wynajęcia niebo z widokiem na raj
Tam gdzie spokój jest święty niebo święci są pańscy
Szklanką ciepłej herbaty poczęstuje cie Pan

Pomyślałem to świetnie takie niebo na ziemi
Grzechów nikt nie przelicza
Nikt nie szpera w szufladzie
Pomyślałem to świetne i spojrzałem na adres
Lecz deszcz rozmył litery i już nie wiem gdzie jest

Niebo..

Gdy wróciłem do domu gdzie się błękit z betonem
Splata w Babel wysoki sięgający do chmur
Zaparzyłem herbatę w swym pokoju nad światem
Myśląc nic nie straciłem pewnie tak jest i tam

W niebie do wynajęcia
W niebie z widokiem na raj

Niebo...

tekst R. Kasprzycki

środa, 18 maja 2011

Sercowa kuracja

Prawie cały dzień spędziłam z córką i wnukiem. Fizycznie jestem wypompowana, ale humor bardzo mi się poprawił. Rano byłyśmy u pediatry. Mały rozwija się bardzo dobrze, jest silny i waży już prawie 7 kg. Podczas wizyty pokazał się pani doktor z najlepszej strony, dał się rozebrać bez wrzasków, przy badaniu nie protestował, tylko gruchał i pięknie się uśmiechał. Prosto z przychodni poszłyśmy na targ. Na straganach mnóstwo nowalijek aż chce się jeść. Zrobiłyśmy zakupy i poszłyśmy do domu. Spacer przez osiedle, na którym mieszkam, to sama przyjemność. Pięknie kwitną drzewa, krzewy, kwiaty na klombach – wiosna w pełnej krasie. Kiedy wróciliśmy do domu, zajęłam się Niutkiem a córka gotowaniem obiadu. Obie byłyśmy zadowolone. Marta odpoczęła od małego a ja mogłam się nim nacieszyć. W życiu bym nie przypuszczała, że zabawa grzechotkami, seplenienie i wydawanie nieartykułowanych dźwięków może być aż tak odprężające. Niestety wszystko co dobre szybko mija - mąż wrócił z pracy i przejął małego. Wieczorem córka z chłopakami poszła do siebie i zostaliśmy z mężem sami. Trochę pogadaliśmy a potem ja sprzątnęłam kuchnię, mąż usnął na książce (musiała być bardzo ciekawa). Teraz wącham konwalie, które dostałam od córki i wystukuję na klawiaturze ślad dzisiejszego dnia. Znowu jest dobrze, chociaż nic wielkiego się nie wydarzyło i właściwie nic się nie zmieniło. Tylko ja skupiłam się na tym, że mój czas jest teraz, nie wczoraj i nie jutro. I tak będzie co ma być, a serce najlepiej się leczy wspaniałością codziennych rzeczy.

wtorek, 10 maja 2011

Brak nieszczęść, to wielkie szczęście

Rano obudził mnie warkot kosiarek. Spojrzałam na zegarek, godzina 7:15. Trawa się ledwie zazieleniła a już ją koszą, bo zarząd osiedla, na którym mieszkam, ma chyba jakąś tajną spółkę z firmą zajmującą się utrzymaniem zieleni. Dlatego od wczesnej wiosny do późnej jesieni zanim trawa zdąży odrosnąć już jest strzyżona do samej ziemi. Wkurza mnie to, ale umiarkowanie, bo ćwiczę się w cierpliwości na rzeczy, które są poza moim wpływem. Jest i pożytek z tej sytuacji, piękny zapach, który wypełnił pokój.

Skoro już się obudziłam, to nie było sensu próbować dosypiać zarwaną noc. Zrobiłam sobie lekkie śniadanie, łyknęłam garść prochów na zdrowie prawie wszystkiego co składa się na mój żywy póki co organizm i skończyłam ostatnie rozdziały książki, którą czytałam w nocy. Stephanie Getrler otwierała przede mną życie w prawdzie doświadczeń i bogactwie fikcyjnych wyobrażeń na temat prawdziwych bohaterów i sytuacji. Historia macierzyńskiej miłości, trudnych przeżyć utraty dziecka, tęsknoty oddalenia. I jeszcze ten tytuł, który bardzo mi przypadł do gustu: „Stanę się wiatrem”. Suma summarum, zamiast prowadzić higieniczny tryb życia znowu dałam ciała.

Jednak nie żałuję, bo dzięki tej książce uświadomiłam sobie, jak dobre mam życie. Jestem matką, która wciąż może cieszyć się swoim dzieckiem. Los był pod tym względem dla mnie bardzo łaskawy, ominęło mnie to co najgorszego może spotkać matkę. Chociażby przez to wszystko inne mogę przyjąć z pokorą. Ludzie na ogół szczęście kojarzą ze stanem nieustającej przyjemności a szczęściem jest też brak wielkich nieszczęść. I dlatego warto ćwiczyć się w cierpliwości i nie narzekać na drobne kłopoty, problemy, niewygody. Pal sześć strzykanie w krzyżu, ból głowy, brak forsy na luksusowe rzeczy, złośliwych ludzi na drodze – to nie są sprawy, które mają prawo odbierać radość życia. Kończę i biorę się za praktykowanie radości w codziennym życiu. Trzeba się spieszyć, bo życie ucieka.

* * *
Kochać i tracić...
Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znowu się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać "prowadź!"
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w ton za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.
Leopold Staff

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Korepetycje u Zorby

Cudna pogoda, słonecznie i ciepło a ja nie mogę wyjść na spacer. Kaszlę jak gruźlik i pocę się jak w saunie, więc nie mam wielkiego wyboru – muszę wypocić to cholerstwo, które zatruwa mi życie. Pocieszam się, że prawie pozbyłam się kataru, nie mam temperatury, to tylko patrzeć, jak całkiem wyzdrowieję. Najwyższa pora, bo sama siebie już nudzę tymi choróbskami. Powtarzam za Sztaudyngerem:„Tym daję radę chorobie, że nic z niej sobie nie robię.” I co? Powtarzam, ale się wkurzam i rady nie daję. Za to choroba rzeczywiście nic sobie nie robi z tych moich zaklęć. Od dziś koniec. Ignoruję i czekam kiedy choróbsko strzeli focha i się na mnie obrazi, najlepiej na wieki wieków amen!

Oglądałam dzisiaj, już nie wiem po raz który, jeden z najsłynniejszych filmów - „Grek Zorba”. Ta opowieść o radosnym przeżywaniu każdej chwili i traktowaniu życia, jak wielkiej przygody, zawsze dodaje mi energii. Słowa o pięknej katastrofie pokazują, jak można zachwycić się nawet czymś, co niszczy i udaremnia wszystkie nasze plany. Ale, żeby tak patrzeć na życie, trzeba żyć z pasją i mieć poczucie wewnętrznej wolności. Och, jakbym chciała tak zatańczyć, tak drwić sobie z losu, jak Zorba. Do tańca nadaję się jak kulawy do baletu, ale chęci mi nie brakuje, więc kto wie.......

piątek, 1 kwietnia 2011

Doba wciąż jest za krótka

Żyję w niedoczasie. Doba wciąż jest za krótka. Wieczorem zwykle okazuje się, że zostaje jeszcze parę rzeczy, z którymi nie zdążyłam się wyrobić i żal mi że trzeba iść spać. A przecież wcale nie jestem pracusiem, który zapełnia każdą minutę działaniem. Powiedziałabym że wprost przeciwnie.

Lubię robić różne rzeczy, ale lubię też mieć czas na refleksję, zamyślenie, zapatrzenie, rozmarzenie. Dziwię się ludziom, którzy się nudzą, bo nie rozumiem, jak można się nudzić. Jeżeli mi czegoś brakuje, to na pewno nie rzeczy, którymi chciałabym się zająć.

Ostatnio doba skróciła mi się jeszcze bardziej, bo dużo czasu spędzam z wnukiem. Pomagam córce, chociaż dobrze sobie radzi i bez mojej pomocy. Jednak nie mogę przepuścić okazji, żeby dosłodzić sobie życie zajmowaniem się Niutkiem. Córka ma dobre serce, więc dzieli się ze mną wielką radością, jaką jest bycie z dzieckiem. Nie odgania mnie od małego a ja gapię się w niego jak w telewizor i rozpływam się ze szczęścia.

W międzyczasie kończę pracę na umowę i czytam książkę, którą obiecałam ocenić. Czytanie przemyśleń Ryżaka jest bardzo przyjemną czynnością, ale poświęcam temu zbyt mało czasu, bo proza życia domaga się mojej uwagi. Niestety nie przepadam za wieloma czynnościami, które trzeba codziennie wykonać, żeby jako tako żyć. Ale bez większej chęci z moje strony musi mi się chcieć . Robię więc to czego akurat robić mi się nie chce. A czas ucieka.

Jeden z moich ulubionych autorów Phil Bosmans napisał słowa, które wykorzystuję do rozgrzeszenia siebie ze zbyt małej wydajności: „Czas to nie droga szybkiego ruchu pomiędzy kołyską a grobem, czas – to miejsce na zaparkowanie pod słońcem” Przyznam bez zbytniej skruchy, że często robię sobie przerwy w jeździe i sprawdzam gdzie trawa bardziej zielona.

środa, 9 marca 2011

Dzień 8 marca

Dzień Kobiet, jakiś czas temu okrzyknięty socjalistycznym świętem, znów wraca do łask. Ja lubię świętować. Nigdy też nie miałam nic przeciwko temu, żeby świętować z okazji bycia kobietą. Trzeba być skrajnie fanatyczną feministką, żeby się obrażać i mieć za złe, że świętuje się z okazji posiadania żeńskiej płci.

Moim zdaniem kobieta to bardzo fajny gatunek człowieka, więc święto jej się należy, jak psu buda. Szkoda że niektórzy mężczyźni zauważają kobiety raz w roku, bo sami sobie robią krzywdę. Kobieta, którą się traktuje jak babę do gotowania i prowadzenia domu, zachowuje się jak baba – zrzędzi, ględzi i ma za złe.

Dokładnie rok temu nie w głowie mi było świętowanie. Byłam w szpitalu i wycinano mi guza zlokalizowanego w jamie brzusznej. Przed operacją myśli miałam czarniejsze niż smoła, chociaż bardzo się starałam o pozytywne podejście do problemu. Lekarze przez trzy godziny oglądali moje podroby i nie wiedzieli co też za cudo wyhodowałam sobie na kresce jelita. Do tamtej pory nie wiedziałam nawet, że człowiek ma w brzuchu coś takiego, jak kreska jelita. Guz okazał się niegroźny, więc przeżyłam kolejny rok swojego życia.

Dla odmiany dzisiejszy 8 marca był bardzo miły. Po raz pierwszy trzymałam na rękach mojego wnuka, 4,230 kg szczęścia. Cieszyłam się moją córką, która jest mądrą i piękną kobietą, a od wczoraj również matką. Z radością przyjęłam od męża bukiet frezji i dużo serdeczności.

czwartek, 3 lutego 2011

Moja największa radość - córka

Dzisiejszy dzień niewiele różnił się od kilkudziesięciu poprzednich. Trochę czytałam, odebrałam kilka kilka telefonów, pogapiłam się w telewizor, odwiedziłam ulubione forum. Dopiero wieczorem złapałam trochę wiatru w żagle, bo odwiedziła nas córka. Wpadła obgadać zmiany jakie ma wprowadzić w swoim mieszkaniu. Przy okazji rozmawiałyśmy o różnych sprawach.

I, po raz kolejny, z zadowoleniem stwierdziłam, że mam fajne dziecko, o które mogę być spokojna. Córka ma dobre podejście do życia, chociaż jest młoda i brak jej doświadczenia. Ma realistyczne cele, które realizuje wedle swoich możliwości, nie oczekując, że ktoś ją wyręczy. Potrafi się cieszyć z małych rzeczy. Umie też zadbać o codzienne sprawy tak, żeby nie były za bardzo nużące. Nie oczekuje zbyt wiele i nie usycha z żalu, że inni mają więcej. Ma swoją hierarchię ważności tzw życiowych spraw i trzyma się jej, nie oglądając się na snobizmy i mody. Na kłopotach skupia się tylko tyle ile musi. Obca jest jej nienawiść i wygórowane ambicje. Potrafi kochać i dawać wsparcie. Mam nadzieję, że los nie rzuci jej pod nogi zbyt wielkich kłód i będzie miała szczęśliwe życie.

środa, 19 stycznia 2011

Szczęścia nauczycielka - rosy kropelka

Duża ilość czasu, sytuacje graniczne, podeszły wiek, to czynniki które sprzyjają wspominaniu. Jednak, to co wydobywamy z naszej pamięci zależy w dużej mierze od naszego nastawienia do życia. Gdyby umownie podzielić ludzi na dwie kategorie, tych, co widzą tylko ciemne strony życia i tych, co we wszystkim szukają kolorów, to łatwo dostrzeżemy, że nawet we wspomnieniach zachowują swoiste status quo.
Pesymista wygarnie z przeszłości wszystkie sytuacje, które utwierdzają go w przekonaniu, że życie jest okropne i trafił mu się parszywy los. Optymista znajdzie w przeżytych dniach więcej dobrych zdarzeń i będzie się ogrzewał myślą, że świat mu sprzyja.

Kiedyś patrzyłam na świat oczami człowieka smutnego i rozgoryczonego, bo obiektywnie rzecz biorąc, los często fundował mi ciężkie sprawdziany. Poza tym, byłam przekonana, że mam jakiś defekt, którego skutkiem jest bolesne doświadczanie rzeczywistości. Wydawało mi się, że mnie życie boli bardziej niż innych. Chciałam zagłuszyć w sobie ten ból, ale skupiałam się wyłącznie na tym, co mnie bolało. Traktowałam swoje smutki jak dzieci, nie spuszczałam ich z oczu, ciągle się nimi zajmowałam i nie dawałam im szansy, żeby się zgubiły. A one, tak troskliwie doglądane, wciąż rosły i rosły.

Aż kiedyś, gdy o poranku szłam smutna ze spuszczoną głową, spojrzałam na kropelkę rosy na listku małej krzewinki. Kropelkę wyglądającą jak łza. Kropla powstała w czasie chłodnej nocy, gdy brak było światła i ciepła. Zaświeciło słońce i kropla zaczęła błyszczeć, maleć a potem znikła.

Wtedy dotarło do mnie, że przecież każdy ma w sobie światło, trzeba tylko zadać sobie trochę trudu, żeby je odnaleźć. A, gdy już je odnajdziemy, to osuszy ono każdą łzę i zaprowadzi nas w pogodne krainy. Wejdziemy na kolorową tęczę, którą sami rozepniemy pomiędzy ziemią a niebem. Tęczę, która składa się przecież z mnóstwa małych kropelek prześwietlonych słońcem.

W życiu prawie wszystko jest sprawą wyboru. Możemy wciąż płakać nad tym, co nam nie wyszło, pogrążać się w prawdziwym i wydumanym cierpieniu, ale możemy też dać obeschnąć łzom i szukać jasnych miejsc, które dodadzą nam siły. Każdy lepiej widzi to czemu się uważniej przygląda. Dlatego szczęście częściej przychodzi do tych, którzy potrafią wykorzystać to, co mają.  A przecież każdy z nas ma coś na czym może budować lepsze, pogodniejsze życie.