Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą feminizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą feminizm. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 czerwca 2020

Historia o tym, jak na spółkę z mężem krzywdzimy sąsiadkę










 
 





Był sobotni poranek, robiłam sobie w kuchni śniadanie.
- Patrz Andrzej, ten popierdolony rajdowiec wraca z zakupów i jeszcze kwiatki jej wiezie - przez otwarte okno doleciał do mnie głos sąsiadki z góry.
Zainteresowałam się, bo rajdowiec i jeszcze popierdolony, to musi być ciekawe. Wyjrzałam przez okno i spojrzałam na ulicę. I cóż ja widzę? Mój osobisty małżonek jedzie na rowerze, z torbą zakupów w bagażniku i wiązką kwiatków w ręce. Trochę się zdziwiłam oburzeniu sąsiadki, ale za chwilę sąsiadka doprecyzowała, o co jej chodzi.
- Ona se w domu siedzi, za to ten lata. I jeszcze cholera wie za co, te badyle jej przynosi. Ty masz dobrze, to nie szanujesz - podsumowała ze złością sąsiadka. Sąsiad Andrzej się nie odezwał. Ja też siedziałam cicho, bo uczono mnie, że nieładnie jest podsłuchiwać. A mój mąż, to nawet nie wiedział, jak bardzo zawinił sąsiadce. Przecież mógł poczekać w domu, aż baba wszystko zrobi i jeszcze piwo kupi, to nie, jak głupi pojechał na targ po zakupy.
Bożeszsz, jak moją sąsiadkę musiała boleć ta niesprawiedliwość, skoro tak na mojego spokojnego męża naskoczyła tym "rajdowcem popierdolonym". Jednak trudno się dziwić, miała kobita rację. Ona taka porządna tak się i męczy, i sprząta, i gotuje, i sama po sklepach lata, i jeszcze wiele rzeczy robi sama z tym "i", a tu ma na widoku taką, co się nie męczy, tylko z nią się męczą i jeszcze kwiatki jej dają. Noż, można się zdenerwować? Można. To się sąsiadka zdenerwowała. A mój mąż to rykoszetem trochę dostał, bo przecież to ja jestem wszystkiemu winna.
Gdybym gadała z sąsiadką, to bym jej powiedziała, że ma rację. Tylko, po co te nerwy? Rzeczywiście nie zasłużyłam na dobrego męża, a mam, bo jak mój mąż wziął sobie taką złą żonę, to musi się dostosować. Ona wzięła sobie takiego męża, to też musi się dostosować. Także przyznaję jej rację, ale nieśmiało zaznaczam, że ja jej męża nie wybierałam. I więcej sąsiadce powiem, wróć, powiedziałabym jakbym z nią gadała: jak sąsiadce źle i nie chce się sąsiadka dostosować, to niech sąsiadka coś zmieni. Czepianie się cudzych chłopów i świecenie obcym babom po oczach swoim męczeństwem, nic nie da. To nie działa. A jak sąsiadka jednak chce się męczyć, to niech się męczy, ale niech nie ma do mnie pretensji, że nie chcę się męczyć razem z nią. Bo ja uważam, że każdy w mniejszym, czy większym stopniu, ma to na co się godzi. A ja się nie godzę na rolę akuratnej żony, która w pocie czoła pracuje na to, żeby mąż, dzieci i dalsza rodzina brały ją za służącą zaś okolica podziwiała w niej męczennicę. Nie i już. Mój mąż to wie i szanuje. Wolę żyć po swojemu, nawet z opinią baby próżniaka, wystawioną przez panie idealne. No taki mam kaprys i nikt mi nie zabroni. I na dzisiaj to by było na tyle.

Jeszcze tylko pokażę moją idolkę, której foty znalazłam w internecie.













środa, 5 października 2011

Przygrywam na feministyczną nutę

Gombrowicz napisał: ”Nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą.” Nie zgadzam się z Gombrowiczem. Wcale nie musimy być tacy, ale faktem jest, że często jesteśmy, bo całkiem niepotrzebnie dopasowujemy się do cudzych wyobrażeń na nasz temat.

To, że społeczeństwo narzuca nam jakąś rolę, nie jest przecież równoznaczne z tym, że musimy ją wbrew sobie grać. Jednak do samostanowienia potrzebna jest odwaga i wewnętrzna zgoda na ponoszenie konsekwencji tego, że komuś może się nie spodobać nasz pomysł na życie. Nie da się być człowiekiem wolnym i jednocześnie żyć wg cudzego scenariusza, być zależnym emocjonalnie i finansowo. Trzeba znać swoją wartość, umieć bronić swoich praw, ale nie można negować, tego, co nie podlega dyskusji – naszej natury.

Jestem kobietą, która lubi mieć swoje zdanie i decydujący wpływ na swój los, więc nie patrzę na siebie przez pryzmat mężczyzny, z którym jestem. Ja to ja, on to on. Każde z nas decyduje za siebie, ma swój świat a razem tworzymy wspólny. Nigdy nie wisiałam na mężu, zawsze brałam odpowiedzialność za swoje życie i nie chciałabym żeby było inaczej. Jednak śmieszą mnie wojujące feministki, które odrzucają wszystkie atrybuty kobiecości i walczą zajadle, żeby kobieta była chłopem. Po co to, komu?

Na drugim biegunie są kobiety, które patrzą na siebie, jak na ciąg dalszy faceta z którym są. Zamiast korzystać z możliwości, jakie daje współczesny świat ograniczają się do bycia żoną swojego męża. Nie dążą do osiągania własnych celów tylko poprzestają na chwaleniu się zasługami męża. Tych też nie rozumiem, bo moim zdaniem, czas kiedy oparcie na mężczyźnie było jedyną racją bytu dla kobiety dawno już należy do przeszłości. Teraz tylko kobieta, która nie ma pomysłu na siebie dowartościowuje się na tle brzuchatego męża.

Pamiętam sytuację, która miała miejsce wiele lat temu, ale bardzo zapadła mi w pamięć. Do mojego szefa przyszły dwie kobiety w średnim wieku. Jedna z nich wydymając dumnie usteczka wyrecytowała taki oto tekst: „My do dyrektora L. Proszę powiedzieć, że przyszła prezesowa G. i dyrektorowa W. „ Myli się ten, kto sądzi, że jedna pani była prezesem a druga dyrektorem. Przedstawiając się w ten sposób panie nie tyle nieudolnie manifestowały feministyczne zapędy, co podkreślały swoją wartość. Ich życiowym sukcesem było posiadanie męża na stanowisku. Nikt im nie nakazał takiego podejścia do siebie, same tak wybrały. Tak się złożyło, że miałam okazję znać obu panów. Owszem obaj zajmowali stanowiska, które pozycjonowały ich bliżej szczytu drabiny społecznej, ale mentalnie nie byli zdolni do użycia drabiny, bo nie zeszli jeszcze z drzewa. Dwa okazy brzuchatych goryli, śliniących się na widok każdej młodej dziewczyny, to kiepski powód do dumy, ale nie dla prezesowej i dyrektorowej.

Co mnie naszło, że przygrywam na feministyczną nutę? Nic specjalnego, usłyszałam w radio dyskusję kilku facetów na temat roli kobiet w polskim społeczeństwie i trochę się wkurzyłam.