Szukaj na tym blogu

środa, 5 października 2011

Przygrywam na feministyczną nutę

Gombrowicz napisał: ”Nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą.” Nie zgadzam się z Gombrowiczem. Wcale nie musimy być tacy, ale faktem jest, że często jesteśmy, bo całkiem niepotrzebnie dopasowujemy się do cudzych wyobrażeń na nasz temat.

To, że społeczeństwo narzuca nam jakąś rolę, nie jest przecież równoznaczne z tym, że musimy ją wbrew sobie grać. Jednak do samostanowienia potrzebna jest odwaga i wewnętrzna zgoda na ponoszenie konsekwencji tego, że komuś może się nie spodobać nasz pomysł na życie. Nie da się być człowiekiem wolnym i jednocześnie żyć wg cudzego scenariusza, być zależnym emocjonalnie i finansowo. Trzeba znać swoją wartość, umieć bronić swoich praw, ale nie można negować, tego, co nie podlega dyskusji – naszej natury.

Jestem kobietą, która lubi mieć swoje zdanie i decydujący wpływ na swój los, więc nie patrzę na siebie przez pryzmat mężczyzny, z którym jestem. Ja to ja, on to on. Każde z nas decyduje za siebie, ma swój świat a razem tworzymy wspólny. Nigdy nie wisiałam na mężu, zawsze brałam odpowiedzialność za swoje życie i nie chciałabym żeby było inaczej. Jednak śmieszą mnie wojujące feministki, które odrzucają wszystkie atrybuty kobiecości i walczą zajadle, żeby kobieta była chłopem. Po co to, komu?

Na drugim biegunie są kobiety, które patrzą na siebie, jak na ciąg dalszy faceta z którym są. Zamiast korzystać z możliwości, jakie daje współczesny świat ograniczają się do bycia żoną swojego męża. Nie dążą do osiągania własnych celów tylko poprzestają na chwaleniu się zasługami męża. Tych też nie rozumiem, bo moim zdaniem, czas kiedy oparcie na mężczyźnie było jedyną racją bytu dla kobiety dawno już należy do przeszłości. Teraz tylko kobieta, która nie ma pomysłu na siebie dowartościowuje się na tle brzuchatego męża.

Pamiętam sytuację, która miała miejsce wiele lat temu, ale bardzo zapadła mi w pamięć. Do mojego szefa przyszły dwie kobiety w średnim wieku. Jedna z nich wydymając dumnie usteczka wyrecytowała taki oto tekst: „My do dyrektora L. Proszę powiedzieć, że przyszła prezesowa G. i dyrektorowa W. „ Myli się ten, kto sądzi, że jedna pani była prezesem a druga dyrektorem. Przedstawiając się w ten sposób panie nie tyle nieudolnie manifestowały feministyczne zapędy, co podkreślały swoją wartość. Ich życiowym sukcesem było posiadanie męża na stanowisku. Nikt im nie nakazał takiego podejścia do siebie, same tak wybrały. Tak się złożyło, że miałam okazję znać obu panów. Owszem obaj zajmowali stanowiska, które pozycjonowały ich bliżej szczytu drabiny społecznej, ale mentalnie nie byli zdolni do użycia drabiny, bo nie zeszli jeszcze z drzewa. Dwa okazy brzuchatych goryli, śliniących się na widok każdej młodej dziewczyny, to kiepski powód do dumy, ale nie dla prezesowej i dyrektorowej.

Co mnie naszło, że przygrywam na feministyczną nutę? Nic specjalnego, usłyszałam w radio dyskusję kilku facetów na temat roli kobiet w polskim społeczeństwie i trochę się wkurzyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz