Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zabawna sytuacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zabawna sytuacja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 25 czerwca 2020

Jak w osiedlowym warzywniaku walczyłam z cebulakiem

Tak sobie piszę, co widzę i słyszę, trochę opisuję, co spotyka mnie lub moich znajomych, a trochę zmyślam. Proporcje wymieszania rzeczywistości z fantazją niech pozostaną moją tajemnicą.
 








Jak już uprzejmie donosiłam ze mnie jest strasznie wredna baba i żaden inny wredny człowiek mi nie podskoczy. Udowadniam to w różnych sytuacjach, takich jak na przykład ta, którą za chwilę opiszę.

Zaczęło się niewinnie, bo jedynie dopadł mnie apetyt na zupę cebulową. A z moimi apetytami  ostatnio jest tak, że muszą być zaspokajane natychmiast. Jestem jak kobieta w ciąży, która jak nie zje, to ze stresu gotowa urodzić. Zajrzałam do spiżarki, a tam jedna smętna cebula wypuszczająca z tęsknoty za światem szczypior. Niewiele myśląc zamaskowałam się, złapałam w przelocie buty, siatkę, parasolkę, i w podskokach na jednej kulawej nodze pognałam do osiedlowego warzywniaka. Do sklepu dotarłam z lekka podduszona, bo maseczka mocno mnie chroniła, szczególnie przed dopływem tlenu. Warzywniak mieści się w niedużej suterenie, więc miałam do pokonania kolejną przeszkodę, schodki. Pani z warzywniaka miała otwarte drzwi, więc mogła podziwiać taniec zamaskowanego derwisza, bo kręciłam się na tych schodach dokolusia, żeby tylko nie zginać bolącego kolanka. W tym samym czasie pojawił się inny klient, na którym ten mój ubogi scenograficznie taniec nie zrobił wrażenia, więc wskoczył na schodki, szturchnął mnie próbując wyminąć i już był w sklepie. Ja pod wpływem tego szturchnięcia lekko straciłam równowagę. Mając do wyboru ochronę kolana albo twarzy, wybrałam to drugie i przebierając nogami wpadłam do sklepu szybciej niż zamierzałam. Można więc powiedzieć, że w sklepie byliśmy prawie w tym samym czasie. Ale ja ściągnęłam maseczkę i łapałam oddech oraz pion, a Chudzielec, któremu zawdzięczam szybsze wejście do sklepu, zaczął zakupy.
- Niech mi pani zważy dwa kilo ziemniaków - powiedział głośniej niż to było konieczne. 
Pomyślałam, że to przez maseczkę tak pokrzykuje, bo jeszcze nie wiedziałam z kim mam do czynienia.
- Za chwilę, ta pani była pierwsza - odpowiedziała grzecznie ekspedientka. Bo rzeczywiście na starcie byłam pierwsza, chociaż Chudy był pierwszy na mecie.
Uśmiechnęłam się do niej promiennie. No złota kobita, nie dość, że nie wyrzuciła mnie ze sklepu za zdjęcie maseczki, to jeszcze dbała o moje interesy. Chudzielec zmarszczył czoło, zlustrował moją kulawą osobę oraz ekspedientkę.
- To na co pani czeka, niech pani kupuje - mruknął niezbyt uprzejmie  w moją stronę.
- Dziękuję - powiedziałam i pokuśtykałam na koniec sklepu do skrzynki, w której leżała cebula. Ekspedientka poszła za mną z woreczkiem.
- Ta cebula jest już nie pierwszej świeżości i może być od środka podgniła, więc niech pani maca, czy nie jest miękka - poinstruowała mnie ekspedientka. 
- Dobrze - zgodziłam się, bo ja na ogół zgodna jestem. I zaczęłam macać każdą cebulę tyle że jedną ręką, bo w drugiej trzymałam siatkę i parasolkę. Ekspedientka mi nie pomagała, bo chyba nie chciała brać odpowiedzialności za ewentualne zgniłki. Gdy woreczek był już wypchany po brzegi i chciałam dołożyć tę jedną ostatnią cebulkę, to woreczek pękł i cała cebula wpadła z powrotem do skrzynki. 
- O jej - zmartwiła się ekspedientka i na jednej nodze, poleciała po nowy woreczek, zaś ja kulawa trzymałam wartę przy skrzynkach. Chudy popatrzył na mnie z nienawiścią. To się do niego uśmiechnęłam, żeby choć trochę odkupić swoje winy.
- I co się tak pani cieszy? - mruknął do mnie po raz drugi i zsunął maseczkę z twarzy.
- Wlazła taka bez kolejki i grzebie - powiedział ciszej w kierunku swoich butów. 
Nie odezwałam się, bo jak chłop chce się wyżalić swoim butom, to niech się żali. Ekspedientka wróciła z woreczkiem i zaczęłyśmy od nowa pakować cebulę. Tym razem szczęśliwie nic się nie rozerwało i ekspedientka pomknęła do kasy, a ja pokuśtykałam za nią. Jednak licho nie śpi, więc zanim ekspedientka zdążyła zważyć cebulę, warzywniak wypełnił głos trąbki, który nawet umarłego by podniósł z trumny. Ekspedientka rzuciła cebulę i wyjęła spod lady telefon.
- Przepraszam muszę odebrać, bo to szef - powiedziała z przepraszającym uśmiechem. Ja się od uśmiechnęłam. Chudy wydał z siebie taki odgłos, coś jakby ostatnie tchnienie, ale za to na wielkim wkurwie. Ekspedientka była zajęta wyłącznie potakiwaniem szefowi i nie zwracała na nas uwagi. Ja stałam spokojnie, chociaż kolano skrzypiało: "usiądź babo, ciężka jesteś".  Za to chudy przebierał nogami, bo widocznie jego nogi nie bolały. Ekspedientka odłożyła telefon i złapała się za worek z cebulą, a że po rozmowie z szefem ręce się jej trzęsły, to trochę cebuli wysypało się na blat.
- Przepraszam bardzo - powiedziała patrząc na Chudego, bo widocznie uznała, że mnie przepraszać nie musi.
- Długo jeszcze? - warknął Chudy.
- Jeszcze chwileczkę - powiedziała, znowu przepraszająco.  
Zgarnęła rozsypaną cebulę i złapała za worek, żeby umieścić go na wadze. Niestety zrobiła to zbyt energicznie i worek znowu pękł, cebula rozsypała się po blacie a część spadła na podłogę. Ekspedientka bez słowa rzuciła się na podłogę, żeby wyzbierać cebulę. 
- Co jest do cholery? To są jakieś jaja. Ile można czekać?! - wrzasnął oburzony Chudy. Na placu boju byłam tylko ja i Chudy, bo ekspedientka dalej tarzała się po podłodze, więc uznałam, że jak pytają, to trzeba coś odpowiedzieć,
- Pan się ode mnie odsunie na dwa metry - powiedziałam twardo. I niech pan przestanie się tak zapluwać, epidemia jest - dodałam czysto informacyjnie.
Chudy aż się wzdrygnął, spojrzał w stronę drzwi, a tam było jednak mniej niż dwa metry, więc jakby chciał się zastosować do mojego polecenia, to musiałby stanąć na schodkach. Ale przecież ja metrówki w oczach nie mam, więc nie czułam się winna, że go ze sklepu wyganiam.
- Co się głupia babo czepiasz? - warknął wyciągając szyję w moim kierunku. - Kupujesz te cebule, to kupuj - sapnął i zrobił krok do przodu. 
Ekspedientka zdążyła już stanąć na nogi i była zajęta pakowaniem cebuli do worka, tym razem przytomnie włożyła jeden w drugi, żeby znowu się nie rozleciał. 
- Ja tu przyszłam po cebulę, z cebulakami  zadawać się nie muszę, więc odsuń się synu ode mnie, bo cię posunę parasolką - powiedziałam stanowczo. 
Chudy najwyraźniej znał znaczenie słowa "cebulak" albo nie spodobała mu się obietnica posuwania go parasolką, bo wkurzył się jeszcze bardziej.
- Coś się kulawa kurwo do mnie przyczepiła?! - ryknął.
- Niech pan się uspokoi - zainterweniowała przestraszona ekspedientka.
- Bo co mi zrobisz? - spytał zaczepnie i znowu wyciągną szyję, tym razem w kierunku ekspedientki.
- Ta pani nic ci nie zrobi, ale ci co cię obejrzą na nagraniu z kamery to już mogą ci coś zrobić. A ja tego dopilnuję - odpowiedziałam chociaż nikt mnie o nic nie pytał.
Chudy się trochę zmieszał i rozejrzał się po sklepiku.
- I nie wyciągaj tak szyi synek, bo ci się ten mały łebek urwie i choć to strata niewielka, to będziesz jeszcze głupiej wyglądał - powiedziałam złośliwie, chociaż na zdrowy rozsądek powinnam się zamknąć, ale mój zdrowy rozsądek był chwilowo niedostępny.
- Spierdalajcie głupie kurwy, obie! - wrzasnął chudy i wypadł ze sklepu. Strasznie to było nielogiczne, bo nam kazał spierdalać a sam spierdolił, że tak na marginesie, używając brzydkich wyrazów, zauważę.
- Boże kochany - jęknęła ekspedientka, której na raz trafił się chamski i niecierpliwy klient oraz pyskata i kulawa klientka.
- Widzi pani, taki chudy, a przez nas nie kupił tych ziemniaków - powiedziałam współczująco.
Ekspedientka spojrzała na mnie lekko zdziwiona, bo chyba nie mogła się zdecydować, czy jestem fałszywie troskliwa, czy może chcę w spolegliwości odebrać palmę pierwszeństwa  Gandhiemu albo Matce Teresie. Mnie tam jak zwykle było wszystko jedno.
- No tak. To przez te worki i telefon od szefa wszystko się tak skomplikowało - zaczęła się tłumaczyć.
- Przecież to nie pani wina- powiedziałam, żeby ją uspokoić.
- Żeby pani wiedziała, szef kupuje najtańsze worki to się rwą - przerzuciła elegancko winę na swojego pracodawcę. 
- Oj, Jezu, co ja gadam - jęknęła nagle.
- Co się stało - spytałam lekko przestraszona, bo ja strasznie empatyczna jestem, serio.
- Kamera - odpowiedziała ekspedientka szeptem.
- Żartuje pani.  Tu kamera? Po co?
- Rzeczywiście, co ja gadam. Tak mi pani namieszała w głowie, że uwierzyłam w tę kamerę - stwierdziła ze śmiechem. 
- Nie dziwię się, ja mam namieszane, to i pani mogło się udzielić. W końcu jestem tu już dość długo - powiedziałam. 
Myślałam, że z uprzejmości zaprotestuje, ale nie, widocznie była bardziej szczera niż uprzejma. Pożegnałam się i poszłam do domu gotować cebulową. Jednak po drodze rozglądałam się, czy gdzieś tam nie stoi cebulak, chcący bez kamery wyrównać ze mną rachunki. Na szczęście nie stał, więc jestem tylko kulawa, a mogłam być jeszcze poobijana. I jak tu nie wierzyć, że ja to mam szczęście. Nie zawsze, ale mam. I na dzisiaj to by było na tyle.

Zdjęcie idolki znalezione w sieci.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Historia o tym, jak matka Zofia nie daje się córce i starości





Dorota mieszka z matką Zofią w niewielkim domu otoczonym równie niedużym ogródkiem. Żyją sobie tam jak Paweł i Gaweł, matka na dole, córka na górze. Obie samotne i zdane na siebie. Matka Doroty jest osobą w bardzo podeszłym wieku, bo powoli dobiega dziewięćdziesiątki. Jednak nie daje się starości, chorobom ani córce. Trochę głupio tak wymieniać córkę w jednym rzędzie ze starością i chorobami, ale matka Doroty tak właśnie córkę postrzega. A wszystko przez to, że jej zdaniem Dorota za bardzo się wtrąca i tym samym ogranicza jej wolność. Przykładów czepialstwa Doroty jest na pęczki, więc matka Zofia sypie nimi jak z rękawa każdemu kto tylko zechce słuchać. 

Przykład pierwszy z brzegu, bo co za różnica który, skoro wszystkie  denerwują matkę Zofię jednakowo

Matka Zofia ma ambicję, żeby sama troszczyć się o swoje mieszkanie. Niestety Dorota, też ma ambicję, żeby być wzorową córką, więc dba o matkę i pilnuje, żeby ta nie robiła wszystkiego sama. Normalnie czepliwa ta Dorota jest i tyle. Co jej przeszkadza, że matka wlezie sobie na taboret, żeby powiesić firanki? No, jak wlazła to zlezie, byleby tylko ten garnek, co go postawiła na taborecie do góry dnem, żeby dosięgnąć karnisza, nie zleciał pierwszy, to wszystko będzie dobrze. A Dorota się czepia, zrzędzi i strasznie uprzykrza  matce życie.

Kolejny przykład pokazuje, że Dorota nie tylko jest czepialska, ale też z byle powodu wpada w histerię, czego matka Zofia nie znosi. 

Pewnego dnia Dorota po śniadaniu wyszła przed dom, żeby zażyć trochę ruchu. Chodziła sobie dokolusia wokół domu, jak więzień na spacerniaku, bo z powodu epidemii spacery były chwilowo zakazane. To chodzenie dla zdrowia i myślenie o zdrowiu jakoś zaczęło Dorotę przygnębiać, więc postanowiła dla rozrywki zajrzeć do matki. I już po chwili stała pod jej drzwiami. Zadzwoniła dzwonkiem i czekała aż usłyszy  szuranie, a potem szczęk zamka. Niestety za drzwiami  panowała głucha cisza. Dorota zadzwoniła jeszcze raz i zerknęła w okna pokoju matki. Okna były zasłonięte. Dorota najpierw poczuła dreszcz strachu na plecach, a potem w przypływie paniki zaczęła z całych sił walić w drzwi. Matka zawsze wstawała przed nią i pierwsze co robiła, to odsłaniała okna, więc powód do niepokoju był całkiem uzasadniony. Kluczy do mieszkania matki Dorota przy sobie nie miała, bo matka nie życzyła sobie, żeby córka wchodziła do jej mieszkania jak do siebie. Trzeba by pobiec na górę, a może lepiej o razu dzwonić po pogotowie, zastanawiała się Dorota, ciągle waląc w drzwi. Im dłużej się dobijała, tym trudniej było jej wybrać, co powinna zrobić najpierw. Strach, że matka Zofia mogła nieoczekiwanie zejść z tego świata, odejmował Dorocie tlen z mózgu i  siłę w nogach. Kiedy już sama była bliska zejścia, usłyszała za drzwiami hałas. Wzięła głęboki oddech i zaczęła wracać do żywych. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich matka Zofia z więcej niż niezadowoloną miną.
- Co ty się tak tłuczesz?! Drzwi mi wyłamiesz. Nie łaska poczekać?! - huknęła, aż zadudniło w sieni.
- Przepraszam. Przestraszyłam się, że mamie coś się stało - wyjaśniła potulnie Dorota.
- Co się miało stać? Wstawałam. A ty co, śmierci mi życzysz? - spytała czujnie matka.
- No co też mama takie rzeczy mówi. Zobaczyłam, że okno zasłonięte i mama tak długo nie otwierała, to się zdenerwowałam - wyjaśniła naburmuszona Dorota, bo ona jednak jest podobna do swojej rodzicielki.
- Jakie długo, jakie długo?! Co ty sobie myślisz, że ja fruwam? Zanim się ogarnęłam, to ty prawie drzwi mi wyłamałaś. Jak ty byś musiała założyć na siebie to wszystko co ja, to byś dopiero zobaczyła jak to jest. Długo. Widzicie ją.  Wymacaj najpierw człowieku okulary, potem załóż zęby, potem włosy weź z toaletki, na koniec włóż cycek, co to zawsze, trzeba go szukać, bo ze stanika na podłogę spada. I jeszcze znajdź tę cholerną laskę, która zawsze się zapodzieje, jak jest potrzebna. To czas leci. A tej pilno, zawsze pilno - zrzędziła matka Zofia. 
- Już dobrze. Niech się mama nie złości, nic się nie stało - powiedziała ugodowo Dorota.
- No masz, teraz będzie mi mówić, że nic się nie stało. Raz na ruski rok człowiek dłużej pośpi, to taka zerwie go na równe nogi i jeszcze mówi, że nic się nie stało - irytowała się matka Zofia coraz bardziej.
- To wpuści mnie mama w końcu czy nie? - spytała równie zirytowana Dorota, która nie od dziś wie, że nie spełnia oczekiwań matki.
 - Chodź, nie stój w drzwiach, bo zimno leci - powiedziała matka, bo nie dość, że córka ją obudziła, to jeszcze mieszkanie się przez nią wyziębia. No i ostatnie słowo przecież zawsze musi należeć do matki Zofii.

Zamiast sypać dalszymi przykładami potyczek matki Zofii z jej córką Dorotą, powiem słów kilka o tej pierwszej.

Matka Zofia zawsze i ze wszystkim świetnie sobie radziła. Nawet jak wcześnie owdowiała, to nie szukała nigdzie pomocy. Zamiast żałosną wdową zawsze była elegancką i świetnie zorganizowaną kobietą. Aż przyszła starość a z nią choroby. Najgorsza ta ostatnia, ta po której odjęto jej pierś. Ktoś mógłby zapytać, co za różnica dla osiemdziesięciolatki, czy ma obie piersi, czy nie. No ludzie różne głupie pytania zadają, to takie też można zadać. Ale dla matki Zofii różnica jest wielka, bo ona chce do końca życia pozostać kobietą. Dlatego, jak tylko blizna się wygoiła, matka Zofia kupiła sobie protezę. Zakładała ją rano jak się ubierała i zdejmowała dopiero przed wieczorną kąpielą. Gdy po chemii wyszły jej włosy nosiła perukę, czekając cierpliwie, kiedy odrosną. Ale nie odrosły takie ładne jak wcześniej, więc matka Zofia się zdenerwowała i kupiła sobie drugą perukę, tym razem taką z prawdziwych włosów. Wszystkie znajome gadały, że matka Zofia zgłupiała, bo po co starej babie taka droga peruka, ale ona wiedziała swoje. Tak jak nie musiała pokazywać światu swojej łysej głowy, tak nie musiała nosić na głowie byle czego. Jak znajome chcą pieniądze do grobu zabierać, to niech zabierają, ona swoje będzie wydawać i nic nikomu do tego. Jak się już oswoiła z protezą i peruką, to przybyło jej nowe towarzystwo, laska. Zaczęło się od lekkiego utykania, ale miała nadzieję, że jak się zaczęło tak przejdzie. Niestety nie chciało przejść i  wtedy córka Dorota kupiła jej laskę. I tak już zostało. Po domu często chodzi bez laski, bo wciąż się zapomina. Niestety o tym, co chętnie by zapomniała, to ciągle pamięta, bo jak nie lustro, to córka  jej przypomina, że jest stara. Dlatego córkę przegania, jak ta  chce się w jej domu rządzić i dyrygować, co matka Zofia może, a czego nie może robić. A starość przegania tym, że okulary, zęby, peruka i cycek zawsze muszą być na swoim miejscu. I nikt nie będzie się nad nią litował. Jakby znaleźli się chętni, to pogoni, ma przecież laskę. I na dzisiaj to by było na tyle.
 











Rysunki znalezione w sieci.

sobota, 6 czerwca 2020

Historia o tym, jak na spółkę z mężem krzywdzimy sąsiadkę










 
 





Był sobotni poranek, robiłam sobie w kuchni śniadanie.
- Patrz Andrzej, ten popierdolony rajdowiec wraca z zakupów i jeszcze kwiatki jej wiezie - przez otwarte okno doleciał do mnie głos sąsiadki z góry.
Zainteresowałam się, bo rajdowiec i jeszcze popierdolony, to musi być ciekawe. Wyjrzałam przez okno i spojrzałam na ulicę. I cóż ja widzę? Mój osobisty małżonek jedzie na rowerze, z torbą zakupów w bagażniku i wiązką kwiatków w ręce. Trochę się zdziwiłam oburzeniu sąsiadki, ale za chwilę sąsiadka doprecyzowała, o co jej chodzi.
- Ona se w domu siedzi, za to ten lata. I jeszcze cholera wie za co, te badyle jej przynosi. Ty masz dobrze, to nie szanujesz - podsumowała ze złością sąsiadka. Sąsiad Andrzej się nie odezwał. Ja też siedziałam cicho, bo uczono mnie, że nieładnie jest podsłuchiwać. A mój mąż, to nawet nie wiedział, jak bardzo zawinił sąsiadce. Przecież mógł poczekać w domu, aż baba wszystko zrobi i jeszcze piwo kupi, to nie, jak głupi pojechał na targ po zakupy.
Bożeszsz, jak moją sąsiadkę musiała boleć ta niesprawiedliwość, skoro tak na mojego spokojnego męża naskoczyła tym "rajdowcem popierdolonym". Jednak trudno się dziwić, miała kobita rację. Ona taka porządna tak się i męczy, i sprząta, i gotuje, i sama po sklepach lata, i jeszcze wiele rzeczy robi sama z tym "i", a tu ma na widoku taką, co się nie męczy, tylko z nią się męczą i jeszcze kwiatki jej dają. Noż, można się zdenerwować? Można. To się sąsiadka zdenerwowała. A mój mąż to rykoszetem trochę dostał, bo przecież to ja jestem wszystkiemu winna.
Gdybym gadała z sąsiadką, to bym jej powiedziała, że ma rację. Tylko, po co te nerwy? Rzeczywiście nie zasłużyłam na dobrego męża, a mam, bo jak mój mąż wziął sobie taką złą żonę, to musi się dostosować. Ona wzięła sobie takiego męża, to też musi się dostosować. Także przyznaję jej rację, ale nieśmiało zaznaczam, że ja jej męża nie wybierałam. I więcej sąsiadce powiem, wróć, powiedziałabym jakbym z nią gadała: jak sąsiadce źle i nie chce się sąsiadka dostosować, to niech sąsiadka coś zmieni. Czepianie się cudzych chłopów i świecenie obcym babom po oczach swoim męczeństwem, nic nie da. To nie działa. A jak sąsiadka jednak chce się męczyć, to niech się męczy, ale niech nie ma do mnie pretensji, że nie chcę się męczyć razem z nią. Bo ja uważam, że każdy w mniejszym, czy większym stopniu, ma to na co się godzi. A ja się nie godzę na rolę akuratnej żony, która w pocie czoła pracuje na to, żeby mąż, dzieci i dalsza rodzina brały ją za służącą zaś okolica podziwiała w niej męczennicę. Nie i już. Mój mąż to wie i szanuje. Wolę żyć po swojemu, nawet z opinią baby próżniaka, wystawioną przez panie idealne. No taki mam kaprys i nikt mi nie zabroni. I na dzisiaj to by było na tyle.

Jeszcze tylko pokażę moją idolkę, której foty znalazłam w internecie.













poniedziałek, 1 czerwca 2020

Jak to życie emerytki z emerytem może być wyzwaniem i skaraniem boskim

Uwaga! Małżeńska emerytura






















Tak sobie piszę, co widzę i słyszę, trochę opisuję, co mnie spotyka, a trochę zmyślam. Proporcje wymieszania rzeczywistości z fantazją niech zostaną moją tajemnicą.
Szłam sobie spacerkiem do domu i spotkałam znajomą. Znajomość nie była z gatunku zażyłych i należała raczej do gatunku przelotnych, bo znajoma przelatywała koło mojego domu w drodze do pracy. Dawno jej nie widziałam, ale też nie ma się czemu dziwić, skoro rzadziej wychodzę z domu. Znajoma ucieszyła się na mój widok proporcjonalnie do mojej radości ze spotkania z nią, wnioskuje z tego, że obie jednakowo zaczęłyśmy wymachiwać rękami i wdzięcznie mamrotać przez maseczki.
- Dzień dobry!!! Och jak dawno pani nie widziałam –          zaczęłam pierwsza, bo już tak mam, że pierwsza czepiam się ludzi.
- Dzień dobry, dzień dobry – zawtórowała ona, stając w przepisowej odległości dwóch metrów, choć głowy za to nie dam, bo żadna z nas nie miała przy sobie metrówki.
- Co u pani dobrego? - zapytałam grzecznie i niezbyt wścibsko.
- Nic – odpowiedziała krótko, ale za moment postanowiła jednak uściślić – nic, normalnie czarna rozpacz. Pani wie, że ja od nowego roku jestem na emeryturze? Ale już nie daję rady – zakończyła uściślanie i z rezygnacją pokiwała głową.
- A dlaczego pani tak źle? – zapytałam współczująco, chociaż sam fakt bycia emerytką nie wydawał mi się aż tak tragiczny.
- No w domu jestem, całe dnie w domu siedzę, wie pani z mężem siedzę. No oszaleć normalnie można. I jeszcze teraz ten wirus, to nawet do syna nie mogę uciec. 
- Rozumiem panią - powiedziałam jeszcze bardziej współczująco, bo też jestem na emeryturze, też całe dnie w domu siedzę, też z mężem i nawet do syna uciec nie mogę, bo go nie mam. Obie pokiwałyśmy głowami z rezygnacją. Temat się urwał, więc chciałam się pożegnać, bo przecież nie będę obcej kobity przesłuchiwać na tak drażliwy temat, jak dwoje emerytów skazanych na siebie przez cały boży dzień. Tym bardziej, że kiedyś widziałam znajomą z mężem i nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Na moje oko, to on był z rodzaju tych karmionych od dzieciństwa z procy, bo na wszystkich się rzucał z zębami. Ale znajoma złapała oddech i chyba postanowiła sprawdzić, czy moje "rozumiem panią" nie było aby na wyrost. 
- Też pani tak ma? - spytała. 
- No też - odpowiedziałam, nie wchodząc w szczegóły, bo co będę do obcych ludzi na osobistego chłopa donosić. Oj tam, oj tam, może nawet bym trochę podonosiła, bo dobrze by było trochę odreagować domowe pole minowe, ale akurat zachciało mi się siku. Wiadomo, z fizjologią nie wygrasz, a już szczególnie w pewnym wieku. Jednak znajomą zaalarmował mój brak wymowności, bo znała mnie jednak z tej bardziej rozmownej strony. 
- To ja widzę, że u pani jeszcze gorzej niż u mnie - oceniła mój stan. Ale niech się pani tak nie przejmuje, szkoda zdrowia. Wie pani, że ten mój, to nie pozwala mi się teraz z domu ruszyć, bo krzyczy, że wirusa przywlokę. Ale ja go znam, zawsze chciał mnie w domu trzymać, to teraz ma pretekst. Ile ja się musiałam nawykłócać, żebym mogła pójść do pracy, jak syn trochę podrósł - zaczęła wspominać. A ja z niepokojem pomyślałam, że ona ma za dużo wspomnień, chociażby ze względu na długi małżeński staż zaś ja, ze względu na pojemność pęcherza, mam za mało czasu . 
- Jednak się uparłam i do pracy poszłam. I wtedy dopiero odżyłam, ale te lata tak szybko zleciały. No i teraz ta emerytura - powiedziała ze smutkiem, a ja się ucieszyłam, że chwała Bogu, kobita zmierza do brzegu, więc nie jest źle. Niestety, ucieszyłam się przedwcześnie. 
- Nie będzie tak źle. Wirus minie, to znajdzie sobie pani jakieś zajęcie i zacznie się pani cieszyć z emerytury - powiedziałam. I trafiłam jak kulą w płot, bo zrobiłam najgorszą rzecz z możliwych, ona chciała ponarzekać, a ja wyskoczyłam z pocieszaniem. 
- Nie, to się nie uda, ten dziad wszędzie za mną polezie. W młodości pilnował mnie z zazdrości, a teraz z braku zajęcia - powiedziała wzdychając głęboko, ale trudno powiedzieć, czy z powodu podduszenia przez maseczkę (nomen omen we wzór w niebieskie poduszeczki), czy z powodu rozczarowania mężem. 
- Wie pani, że on ma nawet pretensje, że chodzę do syna? Bo on wtedy musi być sam - powiedziała ze złością. I co z tego? Ja chcę być sama i nie mogę, bo Kryśka to, Kryśka tamto - nakręcała się coraz bardziej. Ja za to nie mogłam się zakręcić, więc parłam do zakończenia rozmowy. 
- Tak to jest z tymi chłopami - powiedziałam szybko, żeby nie zdążyła odezwać się przede mną - powodzenia życzę i do zobaczenia. 
I tu drugi raz trafiłam kulą w płot, bo trzeba było zamknąć dziób, powiedzieć, że się śpieszę i z "do widzenia" uciekać do chałupy. Ale nie, zachciało mi się seksizmu i pozytywnych przekazów, to Kryśka pociągnęła wątek. 
- Ma pani rację, jeden gorszy od drugiego - powiedziała, spoglądając na mnie serdecznie z za zaparowanych okularów zaś ja byłam pewna, że ten drugi gorszy w oczach Krystyny to właśnie mój chłop. 
- Także lepiej to już nie będzie - kontynuowała swoje gorzkie żale. Przepraszam, że ja tak pani głowę zawracam - zreflektowała się nagle - ale wie pani tak mnie cholera nosi, że musiałam sobie pogadać. 
- Nic nie szkodzi, rozumiem, ale już muszę lecieć. Do widzenia. - powiedziałam na jednym oddechu i wyrwałam przed siebie, jak Kusociński, chociaż normalnie ledwie łażę. 
Jednak jak sprzęgną się dwie mocne siły: fizjologiczny przymus i dobre wychowanie, to człowiek czasem musi przeskoczyć siebie. I tak uważam, że zrobiłam co mogłam. Krystyna może nie została wystarczająco wysłuchana i pocieszona, ale odeszła przekonana, że są gorsze chłopy niż jej, bo właśnie spotkała kobitę, która ma tak źle, że już nawet nie ma siły się poskarżyć. Nie podejrzewam Kryśki, że cieszy się z cudzego nieszczęścia. Po prostu, zawsze dobrze wiedzieć, że nie cierpi się samemu. No i nikt jej nie spławił, wykręcając się sikaniem. Czyli wychodzi na to, że mamy same plusy dodatnie, jak mawiają niektórzy optymiści. I dzisiaj to by było na tyle.

Zdjęcie znalezione w internecie.