Obchodziłam
Dzień Niepodległości, w przenośni i dosłownie, bo tak się
nałaziłam, że nogi wchodzą mi pod pachy. Ponad trzy godziny
spędziłam z wnukiem na głównych uroczystościach pod pomnikiem
Piłsudskiego na Placu Litewskim. Przemowy włodarzy miasta i
delegacje z wieńcami uznałam za stratę czasu, więc pominęliśmy
ten punkt programu.
Moim
zdaniem jeden wieniec od wdzięcznych Obywateli w
zupełności by wystarczył , bo szacunek i pamięć nie ma żadnego związku z
ilością badyli złożonych pro forma. Drętwe przemowy „ku czci”
też można by ograniczyć na korzyść rozmów z ludźmi przybyłymi
na uroczystości. Żeby ułatwić nawiązanie kontaktu pomiędzy
rządzącymi a rządzonymi, zaproszonymi honorowymi gośćmi a
zwykłymi mieszkańcami, można by zatrudnić osoby działające w
charakterze animatorów. W ogóle powinno być mniej pompy a więcej
porozumienia, wspólnej zabawy i radości.
Ale, że było jak zawsze, darowaliśmy sobie celebrę i skupiliśmy się na atrakcjach przeznaczonych dla dzieci tj. oglądaniu wozów straży pożarnej, pojazdów straży granicznej, wojskowych wozów bojowych, prezentacja broni. Daniel okazał się być początkującym pacyfistą, bo broń prezentowana przez żołnierzy nie interesowała go wcale. Podobała mu się orkiestra wojskowa i koniecznie chciał obejrzeć z bliska każdy instrument. Podczas defilady piał z zachwytu nad konikami i chorągwiami a na żołnierzy nie zwracał uwagi. Wyjątek stanowiła husaria, na widok której krzyknął zachwycony: „Babciu, babciuuu pats, zielazne … aniołki na konikach i jakie kaski majom...” Najwyraźniej skupił się wyłącznie na srebrnych skrzydłach, bo nie zauważył, że jeden aniołek miał wąsy. Komentarz Daniela zirytował stojącego obok pana, który westchnąwszy głęboko popatrzył na mnie jak na dewotkę, która ciąga dziecko po kościelnych kruchtach, pokazuje mu badziewne aniołki zamiast zaszczepiać w chłopaku męskie zainteresowania. Panu się nie podobało, ale ja się cieszę, że małego najbardziej interesowały szczegóły techniczne samochodów a w karabinach, pistoletach i bagnetach nie widział nic interesującego. Tym bardziej, że Daniel ma bardzo wojowniczą naturę, więc chyba lepiej żeby nie bawił się w wojnę.
A tak na marginesie, kiedy córka zastanawiała się jak nazwać syna, sądziła, że jej dziecko będzie delikatne i zbyt wrażliwe, więc trzeba mu pomóc nadając mocne imię. Zdecydowała się na Daniela, bo hebrajskie znaczenie tego imienia brzmi: sędzią moim jest tylko Bóg. I stało się - choć trudno przesądzić co zadziałało bardziej: geny po dziadkach czy magia imienia - mały Danielek ma mocny charakter i zachowuje się tak, jakby był pierwszy po Bogu. A że jest przy tym czarujący, to niełatwo mu się oprzeć.
Bardzo
lubię te nasze spacery i pogaduchy, piosenki śpiewane na całe
gardło i śmichy-chichy przy byle okazji... i dzisiaj wszystko to
miałam. Cóż, nie da się ukryć, że ten mały otwiera mi lufcik
do nieba... Szczególnie kiedy mówi konspiracyjnym szeptem:”Ty
kookam babcie. Uhm.”
Jak
do tych słodkości dodać jeszcze to, że uczciłam historycznie
ważną rocznicę, pokazałam wnukowi kawałek świata i pobyłam
klika godzin na świeżym powietrzu, to dzień 11 listopada był
bardzo udany.