Jutro już połowa września i coraz bliżej do jesieni. Dzisiaj byłam na długim wieczornym spacerze i przyglądałam się drzewom, które powoli zmieniają kolor i zaczynają gubić liście. Kończy się kolejny cykl wegetacji, nadchodzi zima pora spoczynku a wiosną wszystko zacznie się od nowa.
Jednak akacja, rosnąca na końcu jednej z alejek, już się nie odrodzi. Większość konarów i gałęzi uschła, wiatr albo piorun przepołowił częściowo pień, więc pewnie zostanie ścięta. Patrząc na nią przypomniałam sobie sztukę hiszpańskiego dramatopisarza Alejandro Casony „Drzewa umierają stojąc”. To piękna, trochę sentymentalna historia o ludziach, których miłość i troska skłania do stworzenia podłemu człowiekowi wyimaginowanego życia, po to, żeby oszczędzić cierpienia starej kobiecie, która go kocha. Niestety mistyfikacja się nie udaje i kobieta dowiaduje się kim jest jej ukochany wnuk. Musi unieść ciężar prawdy i nie może sobie pozwolić na pogrążanie się w rozpaczy. Jest to winna tym, którzy chcieli ją chronić. Teraz ona, bez względu na to co się dzieje w jej wnętrzu, musi zawalczyć o nich. Dlatego nie upada. Stoi.
Ludzie nie są tak długowieczni jak drzewa, nie mają w sobie takiej zgody na bezwarunkowe poddanie się naturze, ale podlegają tym samym procesom – budzą się do życia, kwitną, owocują, zamierają. A czasem też umierają stojąc.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz